
Wydawało mi się, że to pokolenie naszych rodziców żyło w świecie propagandy, ale ukraińsko-rosyjska wojna pokazuje, jak potężne jest kłamstwo w dzisiejszym świecie.
Skala dezinformacji zwiększa się skokowo. To wynika z rozwoju technologii. Tego, że dziś każdy może produkować informacje. Jesteśmy nimi zalewani. Fake newsy rozchodzą się sześć razy szybciej niż informacje prawdziwe.
Dlaczego tak się dzieje?
Ponieważ kłamstwo często jest ciekawsze od prawdy. Przy covidzie mierzyliśmy się z taką falą fake newsów – typu: covid leczą wybielacze albo picie ciepłej wody – że wydawało się niemożliwe, by jakakolwiek kryzysowa sytuacja wygenerowała ich więcej. A jednak. Teraz weryfikujemy kilkadziesiąt informacji tygodniowo.
Jeden ze studentów zapytał mnie, czy zajmujemy się również pozytywnym fact-checkingiem. Czy obalamy proukraińskie fake newsy. Odpowiedź brzmi: tak. Zdarza się, że i takie fake newsy obalamy, natomiast 80 czy nawet 90 proc. nieprawdziwych informacji to jest propaganda kremlowska, która jest zdecydowanie bardziej dla Polaków szkodliwa.
Jarosław Wolski, analityk białego wywiadu, mówi tak: "Jeśli chodzi o stronę propagandową tej wojny, to Ukraińcy pokazują mistrzostwo świata. Mają od tego doradców z Zachodu". Jakie fake newsy wysłali w świat?
Na przykład, że zestrzelili rosyjskiego MiG-a 29. Okazało się, że materiał filmowy, który miał być tego dowodem, został nakręcony podczas pokazów lotniczych w Wielkiej Brytanii w 1993 roku. Albo że zlikwidowali samolot Su-25, co było symulacją komputerową. Pojawiały się też na przykład zdjęcia Kliczki, który rzekomo walczy na froncie, a to były fotografie z ćwiczeń wojskowych z 2021 roku.
Skąd zwyczajny użytkownik Facebooka ma wiedzieć, czy takie zdjęcie jest prawdziwe? Albo filmik z rosyjskim żołnierzem, który płacze i mówi, że chce do mamy?
Jeśli nie jesteśmy w stanie zweryfikować tego sami, możemy podesłać takie nagranie fact-checkerom.
Amerykański polityk Hiram Johnson powiedział, że na wojnie pierwsza ginie prawda. Każda ze stron usiłuje podnieść morale swoich żołnierzy i cywilów, a osłabić morale przeciwnika. Do tej pory to Rosja była mistrzynią w dezinformowaniu. Ostatnio też wiele tego zobaczyliśmy: a to Kijów oddany w ręce Rosji, a to Zełenski uciekł do Polski czy USA. A co się stało po tym, jak Rosjanie zbombardowali szpital w Mariupolu? Oświadczyli, że to była ukraińska prowokacja, a w szpitalu nie było pacjentów, tylko radykałowie z batalionu Azow. Powielenie każdego takiego fake newsa jest jak – pozwolę sobie na obrazowe porównanie – dodatkowy nabój w magazynku rosyjskiego żołnierza.
Więcej informacji z wojny w Ukrainie na stronie głównej Gazeta.pl
Anna Streżyńska, była minister cyfryzacji, powiedziała, że na tej wojnie w sieci wszyscy jesteśmy żołnierzami. Żeby powielić fake newsa, wcale nie trzeba go podać dalej, prawda? Wystarczy dodać reakcję typu "zdziwiona buźka" albo w komentarzu napisać "Serio?", a już taki fake news wyświetli się któremuś ze znajomych?
Tak działają algorytmy Facebooka. Jakąkolwiek interakcją z takim postem – nie tylko udostępnieniem go, ale także daniem na przykład lajka czy skomentowaniem – rozprzestrzeniamy kremlowską dezinformację. Dystrybutorzy fake newsów żerują na naszym braku czasu i lenistwie. Bo nie chce nam się sprawdzać informacji.
Jednak mam nadzieję, że nie doradza pan ludziom, żeby w ogóle przestali korzystać z portali społecznościowych?
Absolutnie nie. Używajmy ich, ale korzystajmy przy tym ze swojego krytycznego rozumu. To jest najskuteczniejsze narzędzie do walki z dezinformacją. Apelujemy, by podczas korzystania z Facebooka czy Twittera przyglądać się swoim emocjom.
To jest ważne, ponieważ często posty, które zawierają nieprawdziwe informacje, mają charakter sensacyjny i wzbudzają skrajne – niejednokrotnie negatywne – emocje. A my tracimy głowę i podajemy fake newsy dalej
Zastopujmy! Odetchnijmy! Odejdźmy od komputera. Porozmawiajmy ze znajomymi w realu. I dopiero potem wróćmy do tej informacji. I znowu się zastanówmy: czy jesteśmy jej pewni i powinniśmy ją puszczać w świat?
Zdarza się, że fake newsy zawierają informacje o fałszywych zbiórkach.
Po wybuchu wojny to była plaga. Zbierano tam pieniądze za pomocą bitcoinów albo innych kryptowalut, co już powinno wzbudzić sceptycyzm. Niestety, sporo osób się na to nabrało.
Być może za jakiś czas technologia rozwinie się na tyle, że będziemy mieli sztuczną inteligencję, która pomoże w walce z dezinformacją, natomiast dziś podstawa to jest edukacja społeczeństwa. My, w ramach projektu obywatelskiego Akademia Fact-Checkingu, jeździmy po Polsce i uczymy świadomego korzystania z mediów społecznościowych nie tylko dzieci, ale także studentów i seniorów. To jest szalenie ważne, ponieważ badania pokazują, że Polacy nie ufają ani instytucjom państwowym, ani autorytetom. W czasie epidemii firma YouGov przebadała mieszkańców 25 państw i okazało się, że Polacy – jako jedyny naród – w kwestii epidemii bardziej ufali znajomym i przyjaciołom niż ekspertom i lekarzom.
To fatalnie, tym bardziej że głównym źródłem dezinformacji są portale społecznościowe, prawda?
Facebook, YouTube, Twitter, a teraz również TikTok – to są główne kanały dystrybucji dezinformacji. Zgadza się.
A najbardziej na fake newsy podatni są ludzie młodzi oraz seniorzy?
To też prawda. Seniorom brakuje kompetencji posługiwania się nowymi technologiami. Młodzi je mają, ale nikt im nie mówi, jak świadomie korzystać z mediów społecznościowych.
Ponieważ w szkołach nie ma edukacji medialnej. A młodość ma to do siebie, że sensacyjne informacje łatwo kupuje.
Nastolatki lubią emocje, lubią być na bieżąco, mieć dostęp do informacji w pierwszej kolejności, więc szybko je podają dalej.
To jest dla mnie zrozumiałe, natomiast dziwi mnie łatwowierność seniorów, którzy w PRL-u przywykli do obcowania z propagandą. Kupowali "Trybunę Ludu" i wiadomości dzielili przez dwa albo pięć.
To się zgadza. Nie wierzyli prasie drukowanej i telewizji, ale niech pani zauważy: informacje od znajomych były cenne!
O tym nie pomyślałam!
A teraz ci sami znajomi są na Facebooku. I potem, kiedy dzieci ich pytają: skąd wiesz o tym czy o tamtym, to słyszą: "Z Facebooka". Nie ma takiego źródła informacji jak Facebook! Zainteresował nas news, który tam się wyświetlił? Podstawowa zasada weryfikacji nakazuje sprawdzić go w przynajmniej dwóch niezależnych źródłach, na przykład dużych portalach informacyjnych.
A wracając do Rosjan – oni sieją dezinformację umiejętnie. Nie zawsze dystrybuują własne fake newsy, ale podbijają te narracje, które już w społeczeństwie istnieją. W polskiej sieci dominuje negatywne nastawienie wobec agresywnych działań Rosji, ale odnotowano wzrost liczby wpisów krytykujących sankcje pod tytułem: dlaczego przez Ukraińców mamy więcej płacić za paliwo? Na szczęście nie jest to duża skala
Ministerstwo Zdrowia dementowało informację, jakoby Polka ze skręconą nogą usłyszała w szpitalu, że ma sobie iść, bo przyjmowani są sami Ukraińcy. To jest niesamowite, że jeden fałszywy komentarz w internecie wywołuje reakcję na takim szczeblu.
Jeśli fałszywa narracja jest powielana i ma duże zasięgi, to ministerstwo musi ją zdementować. W pandemii zadawaliśmy pytania ministerstwu, czy poprzez szczepionki czipują ludzi. To się wydaje absurdalne i śmieszne, ale sporo osób w to wierzyło, a my, by zdementować taką informację, musimy zadać pytania we właściwej instytucji, znaleźć najnowsze dane.
Mnóstwo było fake newsów, że przez polsko-ukraińską granicę do Polski dostają się uchodźcy z Afryki, którzy koczowali wcześniej przy granicy białoruskiej, że jest to napływ niekontrolowany, a w miejscowościach przygranicznych dochodzi do aktów przemocy i gwałtów.
Narracje antyuchodźcze skupiły się na czarnoskórych studentach z różnych krajów Afryki uczących się na przykład w Kijowie, a teraz uciekających przed wojną. To była oliwa do ognia! Osoby ze środowisk kibicowskich pojechały "bronić polskości" i robić "polowania" – jak sami to określili – na agresywnych uchodźców. Pojawiały się niesprawdzone informacje o atakach z użyciem noży czy wybijaniu okien. Do tego niezweryfikowane filmiki z rozmowami z ratownikami medycznymi czy innymi ludźmi rzekomo pracującymi na granicy, którzy mówili, że zdecydowana większość uchodźców jest spoza Ukrainy.
Powielany był też przekaz, że z Przemyśla do Jarosławia idzie grupa Turków i że pod Ostrowem doszło do gwałtu na kobiecie. Podkarpacka policja zaprzeczała informacjom, jakoby doszło do poważnych przestępstw. Podejrzewamy, że część fake newsów była rozsiewana przez propagandę rosyjską w celu siania chaosu, ale w dużej mierze ich źródłem byli zwykli użytkownicy internetu, którzy te informacje powielali.
Z tym dementowaniem jest chyba taki problem, że kiedy policja mówi, że nie doszło do poważnych naruszeń prawa, to część osób pomyśli: Aha! Nie do poważnych. To znaczy, że jednak do jakichś doszło. "W każdej plotce jest ziarno prawdy".
I często rzeczywiście tak jest, że dezinformacja wybiera jednostkowe prawdziwe przypadki, które mają świadczyć o tym, że coś jest normą. Najpoważniejszymi zdarzeniami na granicy było to, że obywatel Turkmenistanu odgryzł ratownikowi medycznemu fragment palca, a czarnoskóry mężczyzna napadł na sklep spożywczy. Te dwa wydarzenia wystarczyły, by siać putinowską propagandę na wielką skalę.
A kiedy ktoś próbował tonować nastroje, mógł usłyszeć: "A odgryziony palec? Może to też nieprawda?!".
Kiedy dementujemy fake newsy, z tym się właśnie mierzymy. Tłumaczymy, że z pojedynczych przypadków nie można wyciągać ogólnych wniosków. Tu miały miejsce dwie sytuacje na prawie dwa miliony osób, które przekroczyły granicę.
W bardzo krótkim czasie.
W niecałe trzy tygodnie. Więc statystycznie te dwa przypadki to jest nic. No ale niestety, fakty i statystyki to jedno, a ludzie, którzy oglądają obrazki czy filmiki w internecie, bardzo wierzą w to, co widzą.
Więcej informacji z wojny w Ukrainie na stronie głównej Gazeta.pl
I w to, co słyszą. "Wie pani, że Polacy są wyrzucani z mieszkań, by mogli w nich zamieszkać Ukraińcy?". Osoba, która mi tę informację przekazała, mówiła z ogromnym przejęciem!
Mocarstwa, wielkie korporacje i miliarderzy ukrywają prawdę przed zwyczajnymi ludźmi: to jest narracja, która do części osób trafia. "Może żyjemy w matriksie, a jakiś anonimowy ‘dziennikarz obywatelski’ ujawnia jedyną prawdę?"
Kiedy wybuchła epidemia, było bardzo wiele informacji typu: szwagier koleżanki pracuje w wojsku i mówi, że za dwa dni zamkną miasta.
I, co ciekawe, te informacje nie były przekazywane w social mediach. Kanałami dystrybucji były prywatne wiadomości na WhatsAppie albo SMS-y. Taki sposób dezinformowania jest bardzo skuteczny.
Ponieważ ta informacja jest specjalnie dla nas!
Z pierwszej ręki! Mnie przekazała ją koleżanka. Twierdziła, że ma ją od znajomego żołnierza. Drążyłem, kto to taki. Nie potrafiła odpowiedzieć. Prawdopodobnie ona również dostała tę informację od kogoś i potem głupio jej było się przyznać, że nagięła rzeczywistość, bo chciała, żeby wiarygodniej to brzmiało. Tak samo było ostatnio z benzyną. Moja mama dostała informację od znajomych, że dobrze by było pojechać i zatankować, bo zaraz zabraknie.
A w bankomatach miało zabraknąć pieniędzy. Gdyby wszyscy w te informacje uwierzyli, to rzeczywiście na jakiś czas jednego i drugiego by zabrakło.
Dezinformacja ma na celu wywołanie chaosu. Często mnie ludzie pytają, czy to, co robimy, nie jest walką z wiatrakami. Może to jest idealistyczne, ale jestem pewien, że nie. Co nie oznacza, że usuniemy czy zdementujemy wszystkie fake newsy, ale możemy nauczyć siebie, a potem swoją rodzinę i przyjaciół, jak świadomie korzystać z mediów społecznościowych, jakie mechanizmy stoją za powstawaniem fake newsów, kto i w jakim celu je dystrybuuje, jak się rozprzestrzeniają i jak sobie z nimi radzić. W ten sposób tę walkę można wygrać.
Kiedy widzę fake newsa, że Polacy proponują uchodźczyniom z Ukrainy mieszkanie w zamian za seks, to rozumiem, że ma on na celu pogorszenie wizerunku naszego kraju w oczach Zachodu. Ale Leonardo DiCaprio, który dał 10 mln na pomoc Ukrainie, a w rzeczywistości nie dał? W tym chyba nie ma głębszej myśli?
To mogła być zwykła kaczka dziennikarska: ktoś mógł mieć niesprawdzone informacje, że aktor ma taki zamiar. Dziennikarze i politycy również powielają niezweryfikowane informacje.
Cały świat opłakiwał bohaterskich ukraińskich żołnierzy z Wyspy Węży, a okazało się, że żyją!
To jest bardzo ciekawy przykład. Pamiętam nagranie opublikowane przez stronę ukraińską...
Gdzie mówią do Rosjan: "Idi na ch*j". Wszyscy to pamiętamy!
To była świetna narracja proukraińska, że ci bohaterowie zostali zabici przez bezdusznych Rosjan.
Ukraińscy politycy celowo zmanipulowali tę informację?
Nie mam wystarczająco dużo informacji, by potwierdzić lub zaprzeczyć. Nie wiemy również, czy ci żołnierze żyją. Faktem jest natomiast, że zarówno rosyjska, jak i ukraińska strona wykorzystywały tę informację i manipulowały nią, aby osiągnąć swoje cele.
A skoro wróciliśmy do wojny, to według mnie informacyjnie – przynajmniej w państwach zachodnich – tę wojnę wygrywa Ukraina.
Zgadzam się z panem. Natomiast fake newsów się boję. Jeśli ludzie mają poczucie, że kłamstwo jest wszędzie, to może doprowadzić do tego, że będą się zniechęcać do poszukiwania informacji, interesowania się i zaczną się wycofywać do strefy prywatnej, popadać w bierność i apatię. Czyli to jest walka ze społeczeństwem obywatelskim. Bardzo niebezpieczna sprawa.
Jednym z głównych celów dezinformacji jest zniechęcenie społeczeństwa do angażowania się w słuszne sprawy, na przykład teraz – do pomocy uchodźcom z Ukrainy.
Ja się z kolei obawiam zamykania w bańkach informacyjnych. Mam na myśli tworzenie przez grupy obywateli własnych, alternatywnych nurtów. Może to doprowadzić do sytuacji, że nie będziemy w stanie ze sobą prowadzić merytorycznej dyskusji i dialogu. Antyszczepionkowcy mają dziś swoich dziennikarzy, polityków i prawników. A przecież to wszystko się zaczęło od fake newsów. Od dezinformacji
Maciej Kiełtyka. Autor fact-checków i debunków nieprawdziwych informacji. Członek zarządu Stowarzyszenia Demagog oraz mentor Akademii Fact-Checkingu. Prowadzi warsztaty w szkołach oraz na konferencjach poświęconych mediom i cyberbezpieczeństwu.
Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarka. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za wyemitowany w programie TVN „UWAGA!" materiał „Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL, które ukazały się w Weekend.gazeta.pl. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.