Ukraina
Sergey (fot. arch. prywatne)
Sergey (fot. arch. prywatne)

Sergey nadal mieszka w Polsce. Dziś aktywny jest na Tik Toku i Instagramie. W 2019 roku oppowiedział nam o tym, jak tu trafił i dlaczego postanowił zostać

Jak wpadłeś na pomysł, żeby robić streamingi?

Może opowiem od samego początku. Gdy miałem 15 lat, do mojego bloku w Kijowie podłączyli Internet. Wtedy dowiedziałem się, że jest coś takiego jak YouTube. A na nim Maxim, vloger z Rosji, który zaczął w 2010 roku, a teraz ma 10 milionów obserwujących. Ludzie oglądają jego żarty i skecze, z tego żyje. Zainspirował mnie. Wziąłem starą nokię, jedyny telefon, jaki był w domu, i zacząłem nagrywać podobne filmiki. Ale ojciec mówił, że to głupoty. "Weź się lepiej do nauki" - powtarzał.   

Posłuchałeś?

Nie. Internet fascynował mnie coraz bardziej. Postanowiłem, że zrobię sobie jakiś fajny fon.

Fon?

Tło, na którym będę nagrywał. Znalazłem w domu stare gazety, powycinałem zabawne tytuły i obrazki i posklejałem. Żeby ojciec na mnie nie krzyczał, po każdym nagraniu zwijałem ten fon w rolkę i chowałem pod łóżko. Najczęściej nagrywałem filmiki, jak ojciec gdzieś wyjeżdżał, żeby nie widział.

Co było na tych filmikach?

Wyszukiwałem w sieci różne śmieszne sytuacje. Na przykład mężczyzna jechał na rowerze i przewrócił się, bo pies wbiegł mu pod nogi. Starałem się to jakoś zabawnie skomentować, zrobić taki trochę stand-up. Ten filmik obejrzało 10 tysięcy ludzi. Nie wiedziałem wtedy, czy to dużo, czy mało. Nie miałem też pojęcia, że na YouTube można zarabiać. Miałem z tego fun. Nie myślałem o pieniądzach.

Tylko o tym, co by tu nagrać?

Miałem egzaminy w szkole, więc na jakiś czas porzuciłem YouTube'a. W 2014 roku poznałem dziewczynę, która zobaczyła moje filmiki i zaczęła mnie motywować, żebym nagrał więcej. "Jesteś w tym dobry" - mówiła. Oszczędzałem całe kieszonkowe, wreszcie kupiłem małą, starą kamerę. I nagrywałem. Ale rok później zmarła mi mama. Nie potrafiłem bawić ludzi. Musiałem sobie zrobić przerwę.

Sergey na tle ścianki zrobionej z komiksów (fot. arch. prywatne) (Sergey na tle ścianki zrobionej z komiksów (fot. arch. prywatne))

Długą?

Kilka miesięcy. W 2016 roku przyjechałem do Polski. Uniwersytet, ten w Kijowie, znalazł mi tu pracę. Miałem cel: zarobić na lepszą kamerę, mikrofony i laptop. Dotarłem do Koszalina całkiem sam, miałem w kieszeni 70 dolarów. Wysiadłem z autobusu, była trzecia w nocy. Wziąłem taksówkę, żeby dotrzeć do Dąbek. Zapłaciłem za kurs 50 dolarów, więc w kieszeni zostało mi już niewiele.

Zacząłem pracę na zmywaku w restauracji. Pan Darek, który mnie zatrudnił, dał mi pokój i jedzenie. Do tego płacił mi 1,4 tys. zł na rękę. Gdy trochę nauczyłem się polskiego, pan Darek zaproponował, żebym został kelnerem. W żartach nazywał mnie "Pan Idealny", bo się przykładałem. W ogóle pan Darek traktował mnie bardzo dobrze. Do dzisiaj utrzymujemy kontakt.

Po czterech miesiącach wróciłem do Ukrainy**, żeby przedłużyć wizę. Nękały mnie wtedy depresyjne nastroje.

Dlaczego?

Odkąd pamiętam, nie chciałem mieszkać w Ukrainie. Nic mi się tam nie podoba. W Polsce za to wszystko jest super. Miasta, drogi, ludzie, jedzenie, mieszkania. Wszystko. Z pieniędzy zarobionych u pana Darka kupiłem sobie iPhone'a i wróciłem do nagrywania filmików. Oczywiście znów sam w nich występowałem. Wrzucałem je na Instagrama, wykupowałem na nie reklamy. Miałem trzy tysiące obserwujących. Ludzie pisali: "Super ci to wychodzi". I prosili, żebym odgrywał konkretne sytuacje. Na przykład jak coś gotuję, trenuję, opowiadam śmieszne historie.

Montowałem wszystko samodzielnie, na laptopie. Zacząłem też chodzić na siłownię i dużo jeździć na rowerze, żeby lepiej wyglądać. O, proszę zobaczyć, to ostatni filmik, który nagrałem w Ukrainie. W maju 2017 roku. Dokładnie pamiętam, kiedy to było. Bo krótko potem wreszcie znowu przyjechałem do Polski.

Do Dąbek?

Dostałem pracę w hotelu w Ustroniu Morskim. Kupiłem sobie za 350 złotych laptop, bo poprzedni mi ukradli, a ja tym razem chciałem łączyć pracę kelnera z robieniem filmików. Szybko przekonałem się, że inni Ukraińcy, z którymi pracowałem, zazdroszczą, że chce mi się robić coś poza pracą. Pisali mi hejterskie komentarze, że jestem beznadziejny. Koledzy z hotelu wołali za mną "vloger idiota". Ale i odezwała się do mnie dziewczyna, która rok wcześniej mnie rzuciła. Pytała, co u mnie, bo podejrzewała, że mam pieniądze.

Wtedy postanowiłem, że spełnię swoje marzenie. Pierwszy raz w życiu polecę samolotem. Pojechałem do Warszawy, która od razu bardzo mi się spodobała, i poleciałem WizzAirem do Kijowa. Poczułem, że już nie jestem takim małym człowieczkiem jak parę lat temu. Że mogę osiągnąć, co tylko chcę.

Dostałem wizę na rok i zaproponowałem mojemu kumplowi, Wiktorowi, żeby też przyjechał do Polski. Tak jak ja na początku, nie znał słowa po polsku, ale zaryzykował. Wynajęliśmy razem pokój z kuchnią i łazienką za 900 złotych. Kupiłem stare komiksy i zrobiłem sobie nowy fon. W dzień razem z Wiktorem pracowaliśmy - ja robiłem pizze, on gotował zupy. Po pracy siadałem przed laptopem i nagrywałem.

Nie nudziła cię praca w kuchni?

Zarabiałem prawie cztery tysiące, więc byłem zadowolony. Poza tym ciągle coś nagrywałem. Do dziewczyn mnie nie ciągnęło, wolałem rozwijać vloga. Zresztą z Polką to bym się nie dogadał, wciąż lepiej potrafię się wysłowić po rosyjsku i ukraińsku niż po polsku. A Ukrainki mnie rozumieją, łatwo łapiemy kontakt.

Zacząłem robić vloga o kryptowalutach. Sam kupiłem drogo bitcoiny, na których później wszystko straciłem. Pomyślałem, że czas spełnić kolejne marzenie.

Jakie?

Pojechać do Warszawy. I zostać kelnerem w dobrej restauracji. Chciałem znów mieć kontakt z ludźmi, poznawać nowe polskie słowa, dostawać napiwki... Uzbierałem sześć tysięcy i wyruszyłem do stolicy. BlaBlaCarem. Wcześniej znalazłem sobie przez Internet pokój za 750 złotych. Na Pradze.

Widok na Warszawę (fot. Shutterstock)

A praca?

Miałem oszczędności, więc się nie bałem. I już drugiego dnia pojechałem do centrum, żeby szukać jakiegoś zajęcia. Chodziłem od restauracji do restauracji i pytałem, czy nie potrzebują kelnera. Tak trafiłem do restauracji Słony na Mokotowskiej. Tam dopiero się nauczyłem zawodu, za co jestem bardzo wdzięczny pracującym tam chłopakom. Zacząłem też się starać o kartę stałego pobytu. Czekam na nią.

Jakieś dwa miesiące temu zadzwonili do mnie z Kijowa, z uniwersytetu. Zapytali, kiedy wrócę na studia. "Możecie mnie wyrzucić. Czekam na kartę pobytu i zostaję w Polsce. Będę tu robił karierę" - odparłem.

Karierę?

Czyli streamingi. Kupiłem sobie bardzo mocny laptop za 1,5 tysiąca, porządne mikrofony, słuchawki, używaną kamerę  i krzesło. Nowe, za 350 złotych. I tak urządziłem sobie streaming room. Miałem już więc dobry sprzęt, ale wciąż nie wiedziałem, jak te streamingi robić.

A skąd wiedziałeś, że to akurat to, czym chcesz się zająć?

Przypadkowo trafiłem w sieci na czat ruletkę. Przez Skype'a rozmawia się na tym czacie z przypadkowo wybranymi obcymi ludźmi. Po prostu się z nimi gada. Ustawiasz sobie kraj, naciskasz przycisk "dalej", aż w końcu trafiasz na osobę, która cię zaciekawi i zagadacie.

O czym?

O wszystkim. Ja akurat wybierałem osoby z Ukrainy, Rosji i Kazachstanu i opowiadałem im o sobie. O swoim Instagramie, vlogu, o tym, co robię w Polsce. Dzięki temu przybywało mi obserwujących. Zainwestowałem też w dwie lampy ledowe - białą i niebieską. Zawiesiłem je nad fotelem. Teraz jest tak, jak trzeba, dużo przyjemniej się mnie ogląda. W sumie za cały streaming room zapłaciłem około pięciu tysięcy złotych.

Ta inwestycja ci się jednak po pewnym czasie zwróci, prawda?

Ludzie, którzy mnie oglądają, przelewają mi na konto drobne pieniądze. O, to jest zdjęcie ze streamingu, za który dostałem sto złotych. To jest jak na razie mój największy zarobek w ciągu dnia. Ale robię tak: piszę do znanych vlogerów. "Cześć, ja też robię streamingi, co u ciebie?". I zacząłem im też wrzucać drobne pieniądze - na przykład 60 rubli, a to jest w Rosji dużo pieniędzy. Działa to tak: wrzucam jakąś kwotę vlogerowi, który ma milion obserwujących, a on wtedy najczęściej, widząc, że dostał pieniądze, zaprasza swoich obserwujących do mojego kanału. I ludzie zaczynają do niego wchodzić.

I wrzucają pieniądze tobie? W rublach?

W rublach, ale spokojnie można je zamieniać na złotówki. Można też korzystać z opcji, że duży vloger oddaje małemu część swoich obserwujących. Kosztuje to 250 złotych. Ja już tak zainwestowałem. I w jeden dzień z 350 obserwujących zrobiło mi się 700. Następnym razem, jak on będzie robił streaming, znowu mu wrzucę pieniądze. Muszę z jego pomocą dobić do tysiąca obserwujących. Im masz więcej obserwujących, tym więcej zarabiasz. Tak to działa. Vloger, który mi pomógł, zarabia w jeden dzień trzy tysiące złotych. Robi streaming raz, góra dwa razy w tygodniu. Musi być na maksa zabawny, ciekawy.

Robi coś w rodzaju internetowego kabaretu?

No właśnie.

A o czym ty rozmawiasz z ludźmi podczas streamingu?

Rozmawiam z ludźmi jednocześnie przez kamerkę i na czacie. O wszystkim. O samorozwoju, o motywacji do robienia nowych rzeczy, o polityce, o innych krajach, o sporcie. Jak ktoś pisze do mnie z jakimś tematem, od razu zaczynam z nim o tym gadać. Ktoś pyta: "Cześć, co u ciebie, jak się dzisiaj czujesz?". Odpisuję, pytam, co u niego. I już leci rozmowa.

Sergey podczas pierwszych przyjazdów do Polski (fot. arch. prywatne) (Sergey podczas pierwszych przyjazdów do Polski (fot. arch. prywatne))

Czasem wiadomości na czacie jest w jednym momencie tyle, że nie nadążam z odpisywaniem na wszystkie. Przelatują mi przed oczami, ja staram się je czytać, bo szanuję każdego, kto do mnie pisze, i każdemu chcę odpowiedzieć.

Zresztą wszystkich dla mnie w tej chwili ważnych ludzi poznałem na czacie. Oni są tacy jak ja. Myślą jak ja, mają podobne cele, to samo im się podoba. Z boku może to wyglądać dziwnie - siedzę w słuchawkach przed laptopem i gadam do monitora. Ale to najlepsze, co może się zdarzyć. Wolę taki kontakt niż w realu z człowiekiem, który mnie nie rozumie. Wyjątkiem jest Wiktor, z którym mieszkam. Ale gdy robię streaming, Wiktor siedzi cicho.

Przepraszam, ale nie wyobrażam sobie, że siedzę w pokoju i rozmawiam godzinami z obcymi ludźmi...

Ale to jest super! Siedzisz naprzeciwko kogoś, widzisz go i nie ma takiej opcji, żeby z nim nie rozmawiać. Zawsze jest o czym. Nie ma takiej sytuacji, że przez pięć minut się na siebie patrzycie i milczycie.

Ja w 2015 roku straciłem mamę, a dwa lata później zerwałem wszelkie kontakty z ojcem. Ożenił się po raz drugi. Nie rozumiał, że nie chcę zostać w Kijowie na studiach. Nie przyjmował do wiadomości, że wolę żyć i pracować w Polsce, że będę kelnerem, a po pracy będę robił streamingi. "Popatrz na siebie, jak wyglądasz. Żadnej gwiazdy z ciebie nie będzie" - mówił mi. To przestałem z nim gadać. Mam tylko kontakt z babcią, której czasem wysyłam pieniądze, i z siostrą, która od niedawna mieszka w Kołobrzegu. Pomogłem jej tu przyjechać i znaleźć pracę w kuchni.

Dostajesz sporo pytań o to, jak sobie radzisz w Polsce? Czy na przykład nie bałeś się tu przyjechać zupełnie sam, nikogo nie znając?

Jak na czymś mi zależy, to po prostu ryzykuję. Ale rzeczywiście takich pytań dostaję całkiem sporo. Opowiadam wtedy o swoich początkach, o tym, jak się załatwia pozwolenie na pracę i wizę. Pomagam innym, motywuję ich. Internet łączy ludzi, którzy mają podobny pomysł na życie. Ludzie w sieci są szczerzy, piszą i mówią to, co naprawdę myślą.

Podczas streamingu opowiadam ludziom o swoim życiu w Polsce. Że jako kelner w Warszawie mogę zarabiać całkiem dobre pieniądze, ile kosztuje jedzenie, ile mogę miesięcznie oszczędzić. Że polski nie jest aż taki trudny - ja, gdy tu przyjechałem, nie znałem ani słowa, a teraz potrafię się porozumieć, a nawet umiem czytać w waszym języku. Ludzie mi dziękują, piszą, że fajne robię streamingi, życzą powodzenia. I zostają na moim kanale.

Co teraz zamierzasz?

Chcę sobie założyć aparat na zęby. Jak uzbieram, to zacznę oszczędzać na komputer, taki porządny, za pięć tysięcy złotych. Za rok chciałbym już nie kelnerować, tylko utrzymywać się wyłącznie ze streamingu. Zdaję sobie sprawę, że początkowo to może być 1,5 tysiąca złotych miesięcznie. Ale z czasem, jak systematycznie będzie mi przybywało obserwujących, mogę zarabiać tyle co najlepsi, czyli nawet trzy tysiące w jeden dzień.

Niedawno na czacie poznałem dziewczynę. Z Ukrainy. Bardzo mi się podoba. Może za rok przyjedzie do mnie tu, do Polski.  

*Według danych NBP, więcej w Radiu TOK

**W tym tekście piszemy "w Ukrainie" zamiast wyrażenia "na Ukrainie", do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Od lat trwa debata, która forma jest odpowiedniejsza i niesie większy ładunek szacunku dla narodów (skoro mówimy "we Francji", "w Szwajcarii", czemu mówić "na Słowacji" czy "na Ukrainie"?). Część językoznawców podkreśla, że użycie "w" nie jest językowo niepoprawne i zależy w zasadzie od woli mówiącego czy piszącego.

Sergey. Ur. 1998. Pochodzi z Kijowa. Studiował hotelarstwo na tamtejszym uniwersytecie, ale w trakcie czwartego roku zrezygnował. Mieszka w Warszawie.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka psów, mądrych ludzi, kawy i sportowych samochodów.

Pomoc dla Ukrainy

Rosja dokonała inwazji na Ukrainę. Sytuacja jest bardzo trudna do przewidzenia i zmienia się szybko. Jedno jest jasne - mieszkańcy Ukrainy jak nigdy potrzebują pomocy w różnych formach. Dlatego Gazeta.pl wspólnie z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej pracuje nad zapewnieniem pomocy humanitarnej.

Sprawdź, jak możesz pomóc