
Gdy pięć lat temu odwiedziłam muzeum Edwarda Muncha w Oslo, byłam zdziwiona, że tak ważnemu i znanemu na całym świecie artyście, autorowi słynnego "Krzyku", poświęcono kilka sal, w których pokazywanych było zaledwie kilkadziesiąt jego prac. W dodatku budynek muzeum znajdował się w oddalonej od centrum miasta mieszkalnej i nieco zaniedbanej dzielnicy Tøyen.
Edward Munch był bardzo związany z Oslo. W posiadłości Ekely na obrzeżach stolicy mieszkał i tworzył. W 1940 roku podarował władzom Oslo wszystkie swoje prace – około 28 tys. dzieł, w tym obrazy, grafiki, rzeźby, fotografie. Chciał, aby znalazły wspólny dom. Gdy zmarł w 1944 roku, władze miasta zaczęły zastanawiać się nad stworzeniem odpowiedniego miejsca dla kolekcji artysty.
– Norwegia tuż po zakończeniu II wojny światowej nie była tak bogatym krajem jak dziś. Jedynym możliwym rozwiązaniem w tamtym momencie stało wybudowanie niedużego budynku w Tøyen – mówi Stein Olav Henrichsen, dyrektor Muzeum Muncha od 2010 roku. – Muzeum otwarto w 1963 roku, w setną rocznicę urodzin artysty, i bardzo długo spełniało swoje zadanie.
Kontrowersyjny projekt
W 2004 roku Norwegia wstrzymała oddech. Dwóch uzbrojonych w pistolety rabusiów wtargnęło w środku dnia do muzeum w Tøyen i na oczach zwiedzających ukradło dwa słynne obrazy Muncha: jedną z wersji "Krzyku" (z 1910 roku) oraz "Madonnę" z 1894. Z relacji świadków wynika, że w momencie ściągania przez złodziei obrazów ze ścian nawet nie włączył się alarm. Dopiero dwa lata później policji udało się odzyskać dzieła. Jak? Funkcjonariusze nie zdradzili szczegółów operacji. Kilka miesięcy wcześniej trzy osoby odpowiedzialne za kradzież obrazów usłyszały wyrok i trafiły do więzienia. Dwie z nich zostały zobowiązane do zapłacenia miastu Oslo 750 mln koron norweskich, czyli równowartości skradzionych dzieł.
– Kluczową kwestią okazało się zagwarantowanie, że kolekcja będzie przechowywana w bezpiecznym miejscu, nie mniej ważną – zapewnienie jej ekspozycji, na jaką zasługuje – mówi Henrichsen.
Miasto Oslo zatwierdziło budowę nowej siedziby muzeum w 2008 roku i ogłosiło międzynarodowy konkurs na jej projekt architektoniczny. Był to początek wielu komplikacji. W 2011 roku przykładowo rada miasta zagłosowała za anulowaniem konkursu ze względów finansowych. Były także wątpliwości co do tego, czy zaproponowana lokalizacja – nad samą wodą, w porcie Bjørvika – jest odpowiednia. I czy budynek nie przyćmi wspaniałego gmachu opery, wybudowanego w 2008 roku, który zdążył stać się wizytówką miasta. Pojawiło również pytanie: co stanie się ze starą siedzibą w Tøyen?
W 2013 roku rada ponownie zagłosowała w sprawie nowego muzeum. Tym razem większość wypowiedziała się za jego budową. Zdecydowano również, że przestrzeń po muzeum w Tøyen zostanie przebudowana i powstaną tam park oraz miejsca rekreacyjne. Wciąż jednak nie podjęto decyzji, co dokładnie stanie się z samym budynkiem.
Prace rozpoczęły się na początku 2015 roku i miały zakończyć na początku 2020. Ale kolejna przeszkoda stanęła na drodze tej inwestycji. Pandemia opóźniła dostawy niektórych elementów wykończeniowych i możliwość ich montażu w planowanym terminie – co ciekawe, konstrukcja stalowa budynku została zbudowana przez polską spółkę Promostal.
Prace zostały ukończone z 18-miesięcznym opóźnieniem. Po tych wszystkich perturbacjach nie zwlekano już z ogłoszeniem daty otwarcia placówki. 22 października 2021 roku jedno z największych muzeów sztuki na świecie poświęconych twórczości jednego artysty otworzyło drzwi dla odwiedzających.
40 m pod ziemią
Nowe Muzeum Muncha w niczym nie przypomina niewielkiego budynku w Tøyen. Ma aż 26 tys. mkw. powierzchni. Nie przypomina także większości muzeów sztuki na świecie, które są raczej szersze niż wyższe. To muzeum ma aż 13 pięter, z ostatniego rozciąga się widok na fiord i na całe Oslo. Składa się z dwóch niezależnych części: trzypiętrowego podium, gdzie mieszczą się sale konferencyjne, koncertowe, oraz wieży podzielonej na dwie strefy – statyczną, w której przechowywane są dzieła sztuki, oraz dynamiczną, gdzie znajdują się sale wystawowe.
Konkurs na projekt budynku wygrało biuro architektoniczne Estudio Herreros prowadzone przez hiszpańsko-niemiecki duet – Juana Herrerosa i Jensa Richtera. Jak mówi Richter, jako jedyni w konkursie zaproponowali budynek pionowy, a nie poziomy. I to taki, który różni się pod każdym względem od obsypanego nagrodami budynku opery autorstwa pracowni Snøhetta. – Inne, tradycyjne ujęcie sprawiłoby, że projekt rywalizowałby z operą, mógłby ją przyćmić. Budynek pionowy paradoksalnie powoduje, że obiekty są dla siebie kontrapunktami, a nie konkurentami – przekonuje.
Lokalizacja muzeum w dawnym porcie w dzielnicy Bjørvika – przestrzeni do tej pory praktycznie niezagospodarowanej – ma mnóstwo zalet: to ścisłe centrum miasta, tuż obok znajduje się wspomniana już opera, dworzec kolejowy, a także olbrzymia, sześciopiętrowa biblioteka Deichmana zwana biblioteką przyszłości, a otwarta w ubiegłym roku. Do tego wkrótce, bo w czerwcu 2022 roku, oddane do użytku zostanie największe muzeum sztuki w Skandynawii. Z Muzeum Muncha będzie można dotrzeć do niego w 25 minut spacerem.
Postawienie nad samą wodą budynku, który między innymi będzie magazynem dla dziesiątek tysięcy dzieł sztuki, było niemałym wyzwaniem.
– Posadowiony został na palach wbitych w skałę na głębokość 40 m. Tego typu konstrukcji nie wykonuje się codziennie – przekonuje Jens Richter. – Grunt, na którym stoi obiekt, został podwyższony o 2,5 m, na wypadek podniesienia się poziomu wód. Według symulacji, które przeprowadziliśmy, taka wysokość powinna zapewnić bezpieczeństwo na dziesiątki lat, choć oczywiście nie wiemy, jakie dokładnie będą konsekwencje zmian klimatu – dodaje.
Jak mówi, ograniczona została także liczba piwnic, a wszystkie dzieła sztuki są przechowywane jak najdalej od wody.
Architekt przekonuje, że udało się zmieścić w budżecie – na budowę muzeum przeznaczono ponad 2,7 mld koron norweskich, czyli ponad 1,2 mld złotych.
Zielony budynek bez zieleni
Architekci podkreślali również, że budynek został zaprojektowany zgodnie z założeniami zrównoważonego designu i w zgodzie z programem Oslo Future Built, którego celem jest zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych o 50 proc. Fasada wykonana więc została z perforowanego aluminium pochodzącego z recyklingu, inne części obiektu zaś z betonu niskowęglowego. Jak opowiada Richter, budynek skonstruowany jest tak, aby do minimum zmniejszyć zużycie energii potrzebnej do jego chłodzenia i ogrzewania.
– Najwięcej energii zużywa się latem. Dzięki temu, że oddzieliliśmy sale wystawowe od pozostałych przestrzeni muzeum, mogliśmy stworzyć system naturalnej cyrkulacji powietrza – wystarczy otworzyć okna. Temperatura oraz wilgotność powietrza są utrzymywane na stałym poziomie wyłącznie tam, gdzie trzymane są dzieła sztuki – wyjaśnia.
Grube betonowe ściany muzeum uniemożliwiają przegrzanie się przestrzeni, a w dodatku w nocy, przy otwartych oknach, wychładzają się i potem w ciągu dnia, gdy jest ciepło, oddają chłód.
Bryła budynku jest mroczna, surowa i wyrazista. Wysoka na 60 m, wbrew pozorom nie przytłacza, ale wspaniale wpisuje się w krajobraz norweskiego fiordu. Surowe jest również wnętrze, w którym królują szkło, aluminium i szarości. Próżno szukać tu roślin. Ale jak mówi Richter, budynek nie musi mieć zieleni, żeby był zielony. Minimalistyczne wnętrze ma też pełnić inną funkcję – skupiać uwagę odwiedzających przede wszystkim na sztuce.
Niezwykłe muzeum
Stein Olav Henrichsen podkreśla, że Muzeum Muncha ma różnić się znacząco od tych tradycyjnych, które są przede wszystkim miejscem ekspozycji dzieł sztuki. Konferencję prasową rozpoczął słowami: – Zapomnijcie o wszystkim, co wiecie na temat muzeów – to jest coś zupełnie innego.
Mówi mi: – Zaprosiliśmy ekspertów z najróżniejszych dziedzin – z mediów, biznesu, sztuki, turystyki – i zapytaliśmy ich, co powinniśmy zrobić, aby spełnić oczekiwania szerokiego grona odbiorców. Przeanalizowaliśmy strategie kilkudziesięciu najważniejszych muzeów na świecie, żeby dowiedzieć się, jak udało im się osiągnąć sukces.
Henrichsen wymienia Muzeum Vincenta van Gogha w Amsterdamie, które w ciągu 10 lat zwiększyło liczbę odwiedzających o 700 tys. – Stworzyli pełen atrakcji program dla dorosłych, nastolatków i dla rodzin z dziećmi. Od samego rana do wieczora są tam warsztaty, wykłady, wydarzenia muzyczne, taneczne, eventy z alkoholem. To muzeum, które żyje, jest oczywiście miejscem ekspozycji dzieł sztuki, ale przede wszystkim miejscem spotkań. I takie powinno być właśnie muzeum przyszłości – opowiada Henrichsen.
Takie będzie, jak przekonuje mnie Henrichsen, także Muzeum Muncha. Rocznie ma je odwiedzać – według szacunków – 100 tys. dzieci i młodzieży. Na stronie muzeum już można się zapoznać z różnymi wydarzeniami, w tym pokazami filmów, warsztatami dla nastolatków. Dyrektor podkreśla, że szczególnie zależy mu także na wydarzeniach muzycznych. Nic dziwnego, w końcu sam z wykształcenia jest muzykiem.
Od 22 października do dyspozycji odwiedzających jest wystawa stała składająca się z 220 obrazów oraz czasowa. Przestrzenie wystawowe zajmują osiem pięter, na dwóch najwyższych znajdują się bar i restauracja z widokiem na fiord (ceny zaczynają się od 87 zł za danie główne), na parterze jest foyer, kawiarnia z widokiem na morze, a zaraz przy wejściu – duży sklep z pamiątkami.
Do sali z dziełami sztuki można się dostać windami lub ruchomymi schodami. Mimo, że schody umieszczone są przy samych oknach, nie możemy jednak podziwiać w pełni widoku na Oslo, ponieważ szara ażurowa fasada budynku niczym przezroczysta roleta skutecznie go zasłania. Architekt Jens Richter mówi, że jest to dodatkowa motywacja, żeby wjechać na samą górę na taras i podziwiać panoramę w całej okazałości.
Wystawy zostały zorganizowane w sposób nietypowy – dzieła nie są zaprezentowane chronologicznie, ale tematycznie: jeden z tematów to portret, inny akt, jeszcze inne – krajobraz, autoportret. Pojawiają się też kategorie o charakterze egzystencjalnym, jak "samotność", "inni". Opisy w salach są krótkie i napisane prostym językiem, w dodatku łatwo się z ich treścią zidentyfikować, pobudzają do refleksji. Choćby ta dotycząca samotności:
Munch pokazuje nam, że samotność ma różne oblicza. Na jego obrazach natykamy się na mrok przymusowej izolacji. Czasami samotność potęgowana jest przez innych ludzi. Nawet w towarzystwie innych możemy czuć się samotni. Może wydaje nam się, że samotność związana jest z określonymi etapami w życiu. Jednocześnie doskonale wiemy, że może nas dopaść, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Dla wielu osób samotność jest częścią życia, bez względu na to, czy żyją w pojedynkę czy z rodziną. Obrazy Muncha pokazują, że coś na ten temat wiedział. Dla niego tworzenie sztuki było nieodłącznie związane z byciem samemu. Idąc tym tropem, można powiedzieć, że każdy obraz Muncha jest ćwiczeniem z samotności.
Mogą służyć, ale nie muszą, jako punkt wyjścia do odbioru dzieł sztuki. Jak mówi mi dyrektor departamentu kolekcji i ekspozycji Jon-Ove Steihaug, obecność w muzeach długich i przepełnionych faktami tekstów sprawia, że ludzie czują się zobowiązani je przeczytać.
– Są przekonani, że jak tego nie zrobią, to nie zrozumieją wystawy. To z kolei powoduje, że więcej energii poświęcają na zrozumienie tekstu niż na odbiór sztuki, a na tym najbardziej nam zależy. Teksty są więc krótkie, napisane nieakademickim językiem, żeby nie tworzyć dodatkowej bariery między sztuką i zwykłym odbiorcą – opowiada.
Doświadczać sztukę
Na jednym z pięter, gdzie znajduje się olbrzymia sala wystawowa o nazwie "Monumental", uwagę przykuwają ogromne płótna – "Słońce" oraz "Badacze" z lat 1910–1911. Jedno ma powierzchnię około 50 mkw. Ze względu na nietypowy rozmiar prace te musiały zostać w sposób niekonwencjonalny przetransportowane do muzeum. Najpierw zapakowano je w specjalne skrzynie, a następnie, za pomocą dźwigu, przez szczelinę w ścianie na szóstym piętrze budynku zostały wstawione do pomieszczenia wystawowego.
Odwiedzający będą mieli oczywiście okazję podziwiać też największe dzieła Muncha, takie jak "Madonna" i "Krzyk", którego – jak podkreślają twórcy muzeum – powstało kilka wersji. Trzy z nich będą na zmianę prezentowane w jednej z sal. Obrazy są bardzo delikatne i wrażliwe, szczególnie na światło, dlatego zostały umieszczone w zaciemnionym pomieszczeniu. Czwarta wersja "Krzyku" znajduje się zbiorach Muzeum Narodowego w Oslo, podobnie jak 56 innych prac Muncha.
Więcej o samym artyście będzie można się dowiedzieć na piętrze siódmym zatytułowanym "Cienie". Na ogromnej przestrzeni odtworzono między innymi wnętrze domu Muncha w Ekely. Zebrane tam przedmioty osobiste artysty zostaną pokazane po raz pierwszy, na przykład jego kapelusze, niedopałki papierosów czy fotel, w którym pozowały Munchowi do obrazów jego modelki – miał ich wiele, niektóre pracowały też dla niego jako gosposie. Jest też krzesło, na którym przedstawił swoją umierającą na gruźlicę siostrę Sophie.
Poznamy tu także historie burzliwych romansów Muncha, między innymi z Norweżką Tullą Larsen, córką bogatego kupca. Ich związek trwał cztery lata i zakończył się awanturą, w finale której padł strzał z rewolweru. Munch stracił wtedy palec. Z zapisków w jego dzienniku wynika, że zasłonił nim lufę, gdy wystrzelił z broni.
11. piętro poświęcone jest zbiorom zgromadzonym przez kolekcjonera sztuki i biznesmena Rolfa E. Stenersena, który kupował obrazy nie tylko Muncha, ale i innych artystów. Przekazał je w 1936 roku miastu Oslo. A na kolejnych dwóch piętrach zobaczymy wystawę czasową, w której zestawiono obrazy Muncha z pracami znanej i kontrowersyjnej brytyjskiej współczesnej artystki Tracey Emin. Emin fascynowała się malarzem, odkąd skończyła 18 lat. Wśród prac zobaczymy między innymi słynne "Moje łóżko" Emin – instalację przedstawiającą niepościelone łóżko artystki z rozłożonymi wokół przedmiotami: zużytymi prezerwatywami, butelką po wódce, kapciami, poplamioną bielizną.
***
Czy Muzeum Muncha przyciągnie nie tylko Norwegów, ale także zwiedzających z całego świata i stanie placówką na miarę Tate Modern w Londynie czy Muzeum Van Gogha w Amsterdamie? Tego oczekują jego twórcy.
W 2022 roku, gdy otwarte zostanie Muzeum Narodowe, pojawi się jeszcze jeden powód, dla którego warto będzie odwiedzić Oslo, choćby na weekend. Po tym niewielkim mieście można przemieszczać się piechotą. Z lotniska do centrum dotrzemy w zaledwie pół godziny. Jedyny minus to ceny – dla Polaków odwiedzenie Norwegii wciąż wiąże się z dużymi kosztami. Za bilet normalny do muzeum zapłacimy 160 norweskich koron, czyli około 76 złotych. Jak na Norwegię, to bardzo przyzwoita cena. Kolekcja, jaką prezentuje muzeum, bez wątpienia jest tego warta.
Ewa Jankowska. Dziennikarka. Redaktorka. W mediach od 2011 roku. W redakcji magazynu Weekend od 2019 roku. Współautorka zbioru reportaży "Przewiew". Jedna z laureatek konkursu "Uzależnienia XXI wieku" organizowanego przez Fundację Inspiratornia. Jeśli chcesz się podzielić ze mną swoją historią, napisz do mnie: ewa.jankowska@agora.pl.