Podróże
Domy w Zakopanem (zdjęcie ilustracyjne) (Fot. Shutterstock.com)
Domy w Zakopanem (zdjęcie ilustracyjne) (Fot. Shutterstock.com)

Najpierw jest niedowierzanie. Patryk do ostatniej chwili czekał, aż okaże się, że to kiepski żart. – Jechaliśmy z lotniska pod wskazany adres, a ja myślałem: tam nie będzie żadnego domu.
Ale był: przytulny dom, klucze w skrzynce, a w środku na kanapie siedział wielki rudy kot. – Tak samo przerażony jak my! – śmieje się Magda, dziewczyna Patryka.
Kot otrząsnął się pierwszy. – Spał na mnie całą pierwszą noc, wszystko mi zdrętwiało, ale się nie ruszyłam – opowiada Magda.

>>>Pamiętajcie, by podczas podróży zachowywać środki bezpieczeństwa<<<

"Jak to, ludzie pozwalają u siebie mieszkać? Za darmo? Niemożliwe!" – Patryk i Magda do dziś śmieją się ze swojej nieufności. Na własnej skórze przekonali się, jak chętnie Australijczycy obcym ludziom zostawiają pod opiekę domy i zwierzęta, gdy jadą na urlop. Dzięki temu para z Polski przez pół roku mieszkała za darmo w Melbourne.

Ale housesitting, czyli opieka nad domem (zwykle w pakiecie ze zwierzęcym domownikiem), i pokrewny mu houseswapping (lub house sharing, house exchange), czyli czasowa zamiana domami, są szalenie popularne nie tylko w Australii, ale też w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, USA czy Nowej Zelandii. W Polsce dopiero raczkują. I spora w tym "zasługa" pandemii.

Zamiana domami co cztery minuty

Na ten pomysł pierwsi wpadli szwajcarscy nauczyciele. Chcieli w wakacje podróżować za granicę mimo ograniczonego budżetu, zaczęli więc wymieniać się domami w gronie znajomych nauczycieli z innych krajów. Idea chwyciła i w 1953 roku przekształciła się w grupę Intervac International, która dziś oferuje swoim członkom – już nie tylko nauczycielom – blisko 30 tysięcy domów na całym świecie.

Wiele lat później, w 1992 roku, dyrektor marketingu Ed Kushins uruchomił w Waszyngtonie nietypowe biuro podróży HomeExchange.com. Koncepcja była identyczna: ty przyjeżdżasz do mojego domu, a ja zatrzymam się w twoim.

Kushins zaczynał od drukowanego katalogu i ofert kilkuset osób, którym spodobała się jego idea. Dzisiaj serwis HomeExchange.com ma w zasobach 470 tysięcy domów w 187 krajach świata i co cztery minuty dochodzi w nim do transakcji houseswappingu.

Zostawienie obcym ludziom klucza do mieszkania i beztroski wyjazd na urlop brzmią jak szaleństwo? W Polsce tak, bo jesteśmy dość nieufnym narodem. Obcokrajowców niespecjalnie lubimy, co potwierdza ostatnie badanie CBOS-u – nawet najbardziej przez nas lubiana nacja, czyli Czesi, skupia sympatię maksymalnie 56 proc. Polaków. A jak wynika z innych badań CBOS-u, dom to nasza twierdza – Polak nawet sąsiadowi zza ściany prędzej odda pod opiekę własne dziecko niż klucze do mieszkania. A tu mowa o zaufaniu nie sąsiadowi, lecz osobie, której nigdy w życiu nie widzieliśmy.

Zamiana domów i zostawianie domu pod opiekę obcym są bardzo popularne w USA, Kanadzie, Australii czy Wielkiej Brytanii (Fot. Shutterstock.com)

Na świecie jednak wymiana domów i powierzanie opieki nad nimi obcym osobom najwidoczniej nie budzą przesadnych wątpliwości – służących temu serwisów jest kilkadziesiąt, w tym specjalne dla singli, rodzin z dziećmi czy katolików. Ludzie oddają swoją przestrzeń w domach, mieszkaniach, domkach letniskowych, luksusowych apartamentach czy na rzecznych barkach. Serwisy zarabiają na abonamentach, których ceny wynoszą od kilkunastu do nawet 400 dolarów rocznie. W przypadku najdroższych ofert można nie tylko przebierać w najbardziej luksusowych adresach, ale też korzystać z dodatkowych udogodnień, takich jak śniadania czy ekstraubezpieczenie.

Na Zachodzie do korzystania z housesittingu i houseswappingu skutecznie zachęcają nawet firmy ubezpieczeniowe. Na przykład w Wielkiej Brytanii czy Kanadzie, jeśli dom przez kilka dni stoi pusty i w tym czasie zostanie okradziony, ubezpieczyciel może odmówić wypłaty odszkodowania. Opłaca się więc, by ktoś w nim był.

Samo korzystanie z czyjejś przestrzeni zwykle jest bezpłatne (w przypadku opieki nad domem) albo barterowe (w przypadku zamiany domami). Wpisuje się w szersze pojęcie "ekonomii współdzielenia" (sharing economy): możesz korzystać z moich zasobów, gdy ja sam ich nie potrzebuję. Sitter zazwyczaj nie płaci nawet za media (wodę, prąd, klimatyzację, internet), czasem czekają na niego jedzenie w lodówce i kluczyki do samochodu. Gospodarz z kolei ma spokojną głowę. I również oszczędza, nieraz sporo – w niektórych krajach zatrudnienie płatnego petsittera, czyli opiekuna zwierzęcia, bywa droższe niż całe wakacje dla jednej osoby.

Na Zachodzie koszt opieki nad zwierzęciem pozostawionym w domu na czas urlopu może przekroczyć koszt wakacji dla jednej osoby (Fot. Shutterstock.com)

W sieci można znaleźć dziesiątki poradników, które podpowiadają m.in., jak natrafić na ciekawe oferty, ale też zabezpieczyć się na wypadek nieuczciwego uczestnika transakcji. A jak wynika z badania przeprowadzonego w 2013 roku na Uniwersytecie w Bergamo, 75 proc. ankietowanych, którzy choć raz w życiu zamienili się domami, stwierdziło, że większość ludzi na świecie jest godna zaufania.

Rozwiązanie dobre na teraz

W Polsce działa strona domzadom.pl, ale ja na housesitting i houseswapping natrafiłam przypadkiem na grupie dyskusyjnej na Facebooku. W jednym z postów jego autorka pytała, czy ktoś nie chciałby się na jakiś czas wymienić mieszkaniem, bo ona już w swoim "chodzi po ścianach". Ludzie odpowiadali, że świetnie to uczucie rozumieją, odezwało się kilka osób chętnych na zamianę, a ktoś polecił grupę Housesitting i Houseswapping Polska.

Zdaniem blogerki Oli Wysockiej housesitting i houseswapping to świetne rozwiązania na teraz, gdy chcemy zmienić otoczenie, a możliwości podróżowania są ograniczone przez pandemię (Fot. Shutterstock.com)

Tę grupę wraz z mężem Pawłem na początku ubiegłego lata założyła Ola Wysocka, autorka bloga o podróżowaniu z dziećmi "8 stóp". Dziś grupa liczy około pięciu tysięcy członków.

W maju znajoma napisała na FB, że musi się z kimś zamienić na mieszkania, bo nie może już patrzeć na swoje cztery ściany. A że chęć rozpropagowania idei houseswappingu i housesittingu w Polsce chodziła za nami od dawna, pomyślałam: teraz albo nigdy

– opowiada Ola.

Według niej to świetne rozwiązania na teraz, gdy chcemy zmienić otoczenie, a możliwości podróżowania są ograniczone przez pandemię. – Na naszej grupie Polacy szukają głównie miejsc w górach i nad morzem, mieszkań w dużych miastach, czasem chatki w lesie. Na święta, na ferie, na weekend – wylicza Ola.

- Na naszej grupie Polacy szukają głównie miejsc w górach i nad morzem, mieszkań w dużych miastach, czasem chatki w lesie. Na święta, na ferie, na weekend - wylicza Ola Wysocka, założycielka polskiej grupy do wymiany mieszkań i opieki nad domami (Fot. Shutterstock.com)

Sama odkryła houseswapping i housesitting przypadkiem. – I wsiąkłam. Przez dwa lata oglądałam wypasione apartamenty na Manhattanie, rezydencję byłego ambasadora w południowej Francji, farmę w Ekwadorze. W końcu w 2016 roku założyliśmy rodzinne konto w serwisie MindMyHouse – opowiada.

Wysockim marzyło się przyjemne lokum na święta i sylwestra, najchętniej w Barcelonie. Rozesłali kilka wiadomości i choć byli świeżakami bez żadnych referencji, a do tego z dwójką dzieci, co jak podkreśla Ola, "nie jest marzeniem większości gospodarzy", już po kilku dniach odezwała się Helen, Brytyjka mieszkająca w Stambule. – Następnego dnia kupowaliśmy bilety. Na miejscu gorąco powitał nas mąż Helen, Irańczyk, który ze swojego kraju uciekł przed prześladowaniami. Zostawili nam kota i fantastyczne dwupoziomowe mieszkanie. To był cudowny czas – wspomina Ola.

Apartament z widokiem na Stambuł (zdjęcie ilustracyjne) (Fot. Archphotos/Shutterstock.com) , Stambuł (Fot. Shutterstock.com)

Rodzina Wysockich opiekowała się potem domami jeszcze dwukrotnie: na Cyprze i w Londynie. Cypryjski dom stał równe 70 kroków od morza, szum fal kołysał ich do snu.

A może ukradną, a może zniszczą

Ola nie ma złudzeń: Polacy są dużo bardziej nieufni niż Anglosasi. – Są dwie grupy: ludzie, którzy już jeździli po świecie, w niejednym łóżku spali, ufają innym. I druga grupa: chcieliby spróbować, ale się boją. Albo ona jest na tak, ale "mąż sobie nie wyobraża". Mamy poczucie, że Polacy są nastawieni z rezerwą, ale też nadzieję, że pandemia to zmieni, bo ile można siedzieć w domu?

Wysocka rozumie, że jeśli ktoś nigdy wymiany domów i opieki nad domem nie próbował, może mieć różne obawy. Radzi już na początku je nazwać: – Boisz się, że cię okradną czy że zniszczą podłogę? Powierzając komuś dom, kierujemy się intuicją, ale można też tę osobę sprawdzić. A gdy ktoś wzbudzi nasze zaufanie, ustalić z nim szczegóły, np. poprosić, żeby zawsze wycierał drewniany blat.

Przede wszystkim jednak trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jestem gotowa wpuścić obcych do domu. Bo nie wszyscy są.

Z wpuszczaniem do domu obcych nie ma problemu inna moja rozmówczyni, Aga. – Kiedyś bardzo aktywnie uczestniczyłam w HospitalityClub i CouchSurfing. Na mojej kanapie spało co najmniej 600 osób, w tym dyrektor pewnej dużej sieci hoteli. Choć mógł nocować za darmo w dowolnym hotelu tej sieci, wolał kanapę i towarzystwo drugiego człowieka – opowiada.

Aga niedawno była na kilkutygodniowych wakacjach w Chile. A że ma dwa koty, z których jeden choruje na niewydolność tarczycy – codziennie trzeba mu podawać leki – zamieściła ogłoszenie właśnie w grupie Housesitting i Houseswapping Polska. W rezultacie zamieszkała u niej nie jedna osoba, lecz trzy, które pod nieobecność gospodyni po kolei podawały sobie klucze. – Wszystko da się ogarnąć – zapewnia Aga.

Pomysł wykorzystania housesittingu do tego, żeby kogoś okraść, niezmiernie ją bawi. – Jest tysiąc lepszych sposobów, bez zostawiania śladów. Tu przecież z kimś rozmawiamy, z łatwością da się namierzyć IP komputera, ostatecznie można zawrzeć umowę na piśmie, poprosić o kaucję lub skan dokumentu. Owszem, trzeba zaufać swojej intuicji, ale to nie jest tak, że cały świat czeka, by zrobić nam krzywdę – przekonuje.

"To gdzie dzisiaj śpimy?"

Ola Wysocka widzi, że na grupie od początku przeważają oferty wymiany, a nie opieki nad mieszkaniem: – Wydaje mi się, że to wentyl bezpieczeństwa w głowie: jak ta druga strona wie, że ja też coś mogę u niej w mieszkaniu zepsuć albo zniszczyć, to może u mnie się będzie bardziej starała.

Magda i Patryk też widzą, że w Polsce ludzie wolą się wymieniać mieszkaniami. – W Australii przeważa housesitting. W Melbourne nie ma bloków, prawie każdy mieszka w małym domku z małą działką i ma zwierzaka. A gdy trwa zima – naprawdę zimna, co potęguje brak ogrzewania – ludzie masowo wyjeżdżają na wakacje. I szukają wtedy sitterów.

Swój pierwszy australijski dom Patryk i Magda "złapali" jeszcze podczas podróży po Azji. Sąsiednia Australia marzyła im się od dawna, ale nie mieli już na nią funduszy. – Bez wielkich nadziei wrzuciliśmy ogłoszenie na australijski serwis Gumtree. Napisaliśmy, że kochamy zwierzęta i chętnie się jakimś zajmiemy. Choć nie mieliśmy żadnych rekomendacji, odpowiedź przyszła już po tygodniu. Ktoś, kto nigdy w życiu nas nie widział, zostawił nam swój dom na sześć tygodni – opowiada Patryk.

Melbourne w Australii (Fot. Shutterstock.com) , Przedmieścia australijskiego miasta Melbourne (Fot. Shutterstock.com) , Taras wypoczynkowy przed domem (Fot. Shutterstock.com)

Początkowo zamierzali skorzystać z housesittingu tylko raz. Ale sukces był tak duży, że założyli konto na jednej z anglojęzycznych platform housesittingowych, gdzie roczny dostęp kosztował 50 dolarów. W rezultacie z siedmiu miesięcy, które spędzili w Melbourne, sześć przemieszkali za darmo.

Ludzie zostawiali nam domy z basenami, samochody. Jedne rodziny polecały nas drugim. Niektórzy pisali, że mogą nam nawet dopłacić

– opowiada Magda. I wyjaśnia, że w Australii istnieje również płatny petsitting – i kosztuje sporo – ale oni nigdy nie wzięli pieniędzy. – Wystarczająco fajna była dla nas opcja darmowego mieszkania i kontaktu ze zwierzętami, bo swoich nie mamy.

Z czasem znaleźli w Melbourne pracę, kupili samochód. – I tak się wyluzowaliśmy, że nieraz wychodziliśmy z biura o 17 i pytaliśmy: to gdzie dzisiaj śpimy? Bez ociupinki stresu. Po prostu już wiedzieliśmy, że kolejna oferta zaraz się znajdzie. W sumie mieszkaliśmy w około dziesięciu domach – wylicza Patryk.

"Ten pies nie ufa ludziom"

Housesitting poza doglądaniem domu prawie zawsze zawiera opiekę nad zwierzęciem. – Zazwyczaj to pies albo kot, ale na Zachodzie ludzie zostawiają domy i gospodarstwa ze wszystkim: kurami, świniami, końmi. Opieki nad końmi bym się nie podjęła, za to w Londynie mieliśmy małą hodowlę kotów i odbieraliśmy koci poród – wspomina Ola.

Magda i Patryk niemal za każdym razem słyszeli, że pies czy kot, którym mają się zająć, jest po przejściach i nie ufa ludziom. – Co drugi miał mieć zwichrowaną psychikę, ale wszystkie siedziały i spały na nas już pierwszego dnia – śmieje się Magda.

Opiekę nad australijskimi zwierzakami wspomina jako przyjemność również z innego powodu: – Tam jest dużo parków, w których zwierzęta się spotykają i bawią ze sobą od maleńkości. W Polsce psy często są do siebie agresywnie nastawione, tam nie.

Dla Magdy przywiązywanie się do zwierząt to najgorszy aspekt housesittingu. – Podczas pożegnań zdarzało mi się płakać.

Przywiązywanie się do zwierząt to jedno z wyzwań housesittingu (Fot. Shutterstock.com)

W cudzym domu nie wszystko zawsze idzie jak z płatka. – Za pierwszym razem to dziwne wejść do kogoś do kuchni i zrobić sobie herbatę – śmieje się Patryk.

Pomijając nową codzienność, zdarzają się też sytuacje straszne albo śmieszne. A czasem dwa w jednym.

Magda wspomina jedyną dramatyczną chwilę. – Świeżo wykończony dom, właściciele jeszcze się dobrze nie rozpakowali, ale wyjeżdżali na Bali i potrzebowali kogoś do opieki nad domem i labradorem. Raz wleciały nam do środka dwa ptaki.

Zanim udało się je wygonić, narobiły na podłogę i trzy ściany, a gdy próbowaliśmy to zmyć, zaczął odpadać tynk

– opowiada Magda. Skruszeni napisali do gospodyni, a ta odpisała, że im współczuje, bo musieli się strasznie bać. – W Polsce bałabym się, że nikt mi w taką historię nie uwierzy. "Dom zniszczony, bo ptaki wpadły? Ta, jasne. Pies zjadł mi pracę domową" – podsumowuje Magda.

Innym razem mieszkali w domu, w którym było dużo elektroniki. – Właściciele kazali w ciągu dnia zostawiać drzwi uchylone i raz nie mogłem znaleźć robota sprzątającego – opowiada Patryk. Okazało się, że robot wyjechał z domu, odkurzył całe podwórko i zaklinował się pod autem.

- Za pierwszym razem to dziwne wejść do kogoś do kuchni i zrobić sobie herbatę - śmieje się Patryk. (Fot. Shutterstock.com)

Chwile grozy, z których dziś się śmieją, przeżyli też Wysoccy. – Pierwszego dnia na Cyprze nasze dziecko radośnie zatrzasnęło drzwi zewnętrzne. Do domu nijak nie można było się dostać, bo wcześniej wszystkie okna pozamykaliśmy, więc musiałam zadzwonić do właścicielki. W ogóle się nie przejęła, a ostatecznie za radą jej syna otwierałam drzwi z kopa, czekając tylko, kiedy sąsiedzi wezwą policję. Okazało się, że wszyscy o nas wiedzieli.

Dom z dala od domu

Aga, która gościła trzy osoby podczas swoich wakacji w Chile, podkreśla, że nie można się spodziewać, że po powrocie mieszkanie będzie wyglądało dokładnie tak samo jak przed wyjazdem. Ludzie inaczej sprzątają, po swojemu ustawiają rzeczy w szafkach, każdy ma swoje nawyki. Pierwsze, co zrobiła, gdy o północy padnięta wróciła z lotniska, to poustawiała kubki na "właściwych" miejscach. – To chyba starość – śmieje się.

Wysocka dostrzega na grupie inną rzecz: Polacy często myślą, że ich mieszkania są nieatrakcyjne, bo nie są w centrum dużego miasta, w górach albo nad morzem i nie ma w nich "luksusów". – A ludzie naprawdę ich nie wymagają. To raczej w tych wymuskanych mieszkaniach ze szklanymi blatami i białymi kanapami człowiek boi się ruszyć – przekonuje blogerka. I dodaje: – W normalnym domu jest po prostu... jak w domu. W Stambule nasze dziecko zachorowało. Mieliśmy cały pokój zabawek, książek, PlayStation. Jeśli mamy wybór: fajny hotel albo czyjś ciepły, autentyczny dom, zawsze wybierzemy dom.

Cypryjski dom, którym opiekowała się rodzina Oli Wysockiej miał basen... (Fot. archiwum prywatne Oli i Pawła Wysockich) , ... i stał równe 70 kroków od morza (Fot. archiwum prywatne Oli i Pawła Wysockich) , Pod opieką mieli kilka kotów (Fot. archiwum prywatne Oli i Pawła Wysockich)

Pytam Olę, jak często się zdarza, że pod pozorem gościny gospodarz chce sittera wykorzystać. Potwierdza, że trzeba uważnie czytać ogłoszenia. – Ktoś oferuje darmowy dom czy pokój, ale lista obowiązków jest tak długa, że trzeba by jeszcze dopłacić parę tysięcy. Podlanie ogródka i jakieś drobne rzeczy są OK. Ale jeśli przy okazji trzeba naprawić to i tamto, bo potrzebna jest złota rączka, albo non stop siedzieć z kotkami, bo nie lubią zostawać same, to nie jest uczciwa oferta.

Mówić językiem korzyści

Według Agi ekonomia wymiany to piękna idea, ale nie do każdego trafi. Jej zdaniem do Polaków trzeba mówić językiem korzyści.

Słyszysz: „Wpuszczę cię do swojego mieszkania", i od razu myślisz: "Gdzie jest haczyk?". „Darmowe wakacje w zamian za doglądanie" – to lepszy komunikat. Tym bardziej że nocleg często jest najdroższą składową urlopu.

Ola Wysocka uważa, że Polacy coraz więcej podróżują, a to sprawi, że będzie rosła również akceptacja dla housesittingu i houseswappingu. – My też kiedyś byliśmy bardzo nieufni – i nadal czasem jesteśmy. Dopiero bezinteresowność Amerykanów, gdy przez pół roku przemierzaliśmy z dziećmi USA przyczepą kempingową, pokazała nam, jak dobrzy są ludzie.

Magda szczerze przyznaje, że w Polsce bałaby się wrzucić do sieci ogłoszenie z propozycją zaopiekowania się czyimś domem lub zwierzakiem. – Pewnie ktoś by zaraz napisał: "A co, nie stać cię, żeby zapłacić?". W Australii takiego hejtu nie ma. Ludzie widzą, że to po prostu wymiana, która jest korzystna dla obu stron.

Dla Agi "fajna wymiana" to niekoniecznie morze albo góry. – Radom może niespecjalnie mnie pociąga, ale Białystok już tak, bo byłam tam tylko raz. Wciągnęła do "swapa" znajomych i ma nadzieję pojechać na jakiś z koleżanką – wtedy zaoferują na wymianę nie jedno, lecz dwa mieszkania. Potencjał widzi ogromny: – Mnóstwo ludzi chce podróżować i naprawdę nie ma z kim zostawić kotów.

Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press.

Bezpieczne podróżowanie w czasach pandemii

W Polsce od 12 do 28 lutego w ramach określonego reżimu sanitarnego otwarte są hotele, stoki narciarskie, kina, teatry i baseny. Pandemia trwa jednak nadal i wirus wciąż jest groźny, zatem wszelkie decyzje o podróży - zwłaszcza do nieznanych osób i miejsc - należy podejmować z dużą ostrożnością, na własną odpowiedzialność, a także z dbałością o zdrowie swoje i innych. Ponadto trzeba pamiętać, że wiele krajów wprowadza własne zasady bezpieczeństwa i ograniczenia, które mogą wpływać na podróżowanie - zawsze należy zawczasu je sprawdzić.

Więcej informacji o nowych zasadach bezpieczeństwa można znaleźć tutaj: