Podróże
Ulica pełna barów i restauracji w turystycznym mieście Corallejo na Fuerteventurze (Fot. Dziewul/Shutterstock.com)
Ulica pełna barów i restauracji w turystycznym mieście Corallejo na Fuerteventurze (Fot. Dziewul/Shutterstock.com)

Tekst został opublikowany w 2020 roku. To jeden z najchętniej przez Was czytanych artykułów Weekendu

***

Trzy lata temu wraz z żoną, synami i psem Kapslem przeprowadziłeś się na Fuerteventurę, najstarszą i drugą pod względem wielkości Wyspę Kanaryjską. To była decyzja rozważna czy romantyczna?

I taka, i taka. Przeważyło to, że nasz młodszy synek miał w Polsce problemy z płucami i powiedziano nam, że albo przejdzie w Warszawie bardzo solidną terapię antybiotykową, albo zmienimy klimat i zobaczymy, czy się mu poprawi.  

Postanowiliśmy spróbować. Tym bardziej że ja byłem wyczerpany pracą etatową w Warszawie, chcieliśmy też uwolnić się od kredytów. A na Fuerte byliśmy wcześniej kilka razy i mieliśmy tam znajomych, którzy w razie czego mogli nam pomóc. 

Synek wydobrzał?

Tak. Aczkolwiek jako wielbiciel krów i Mazowsza woli być w Polsce (śmiech).  

Suchy klimat Fuerte jest rzeczywiście optymalny, zwłaszcza dla osób z problemami płucnymi. W zasadzie nie ma pór roku. Zimą jest 20-21 stopni Celsjusza. Latem temperatura odczuwalna jest na poziomie 26-27 stopni Celsjusza, bo mocno wieje - w Warszawie upał jest wtedy dużo bardziej uciążliwy.  

A ta romantyczna część motywacji?

Bardzo odpowiada mi i pustynia, którą Fuerteventura de facto jest, i ocean. Oboje z moją żoną Klarą surfujemy, a tu praktycznie codziennie są gdzieś fale. 

Surferzy na plaży w El Cotillo na Fuerteventurze / Fot. Shutterstock.com

Klimat powoduje też, że czas na Fuerte trochę inaczej płynie. Przez to, że dni są do siebie podobne, ma się wrażenie pewnej bezczasowości, ale też docenia się małe rzeczy, inaczej odbiera świat. Na przykład cieszysz się, gdy jakiś kwiat zimową porą zakwitnie. Myślisz wtedy: "Ojej, jak świetnie!". Bo tam kwiatów - poza ogrodami - prawie nie ma.

Mieliście przed wyjazdem myśl: "Kurczę, fajnie, ale trochę daleko"?

O tak. Mam starszego brata, który od lat mieszka w Stanach Zjednoczonych i w pewnym momencie przeniósł się na Hawaje. Mówiłem mu: "Lot na Fuerte z Warszawy trwa pięć i pół godziny. To kawał drogi, prawie pięć tysięcy kilometrów". On odpowiadał: "To jest nic!" (śmiech). Amerykańskie postrzeganie przestrzeni. 

I rzeczywiście, jak już zaczęliśmy tam żyć, to odległość nie okazała się czymś nie do przebycia. Po drugie, prawie wszystko można załatwiać online. Internet nie jest na Fuerte co prawda najlepszy, ale do podstawowych rzeczy - pisania maili czy wysyłania tekstów - wystarcza.  

Dlaczego Internet jest taki słaby?

Wszyscy się śmieją, gdy to mówimy, ale na Fuerteventurze Internet jest zależny od wiatru. Nie wiem, na jakiej działa to zasadzie, ale gdy wieje z siłą powyżej 30 węzłów na godzinę, Internet niejako wywiewa.

Jak sobie wyobrażaliście codzienne życie w "europejskim raju"?

Jak jedziesz na wakacje na południowe wyspy, to od razu pojawia się ten - typowy dla Zachodu - topos raju. Bo są wakacje, mamy więcej wolnego czasu, jest ciepło, ocean, ludzie się uśmiechają, pewnie nie pracują etc. 

Natomiast jak już zaczynasz gdzieś żyć, widzisz, jak istotnie daleko jest tu od raju. I to z wielu przyczyn. Możemy mówić o powodach ekonomicznych, które na Fuerte są bardzo odczuwalne, a COVID-19 tylko je podbił. A możemy też mówić o tym, że Fuerte to jest kawał skały rzuconej na ocean, przysypany piaskiem z Sahary. Tym, którzy widzą Fuerte po raz pierwszy, często się wyrywa: "Ale księżycowy krajobraz". Albo: "Tu jest jak na Marsie". Dla miejscowych to oznacza, że ziemia jest tak wyjałowiona, że dobrze rosną tylko konopie. Nawet miejscowe palmy ledwo dają radę.  

Księżycowy krajobraz Fuerteventury: skaliste wybrzeże Corallejo / Fot. simone tognon/Shutterstock.com

Raj dla jednych zawsze jest piekłem dla drugich. I chociaż Fuerte jest tania do życia, to miejscowym - nie turystom - żyje się tu bardzo ciężko. 

Ponadto ocean to jest żywioł, przepotężna niszczycielska siła. Wilgoć, sól, wiatr i piach, który w dłuższej perspektywie czasowej wszystko unicestwi. Plus saharyjski pył. On jest wszędzie. Wdziera się w najgłębsze zakamarki. 

'Fuerteventura to kawał skały rzuconej na ocean i przysypanej piaskiem z Sahary' - mówi Kasper Bajon, autor książki 'Fuerte'. Na zdjęciu widok z Miradoru Las Penitas / Fot. Sergey Kohl/Shutterstock.com

Podczas kalimy, gdy piasek z Sahary niesiony jest przez Atlantyk na Wyspy Kanaryjskie, na Fuerte pył leci nawet spod prysznica.

To prawda. Kalima występuje kilka razy w roku. Przeważnie wczesną wiosną, latem. Ostatnio jednak najsilniejsza była gdzieś na przełomie stycznia i lutego, czyli tuż przed pandemią. Jej zdjęcia obiegły świat. Starsi wiekiem mieszkańcy El Cotillo mówili, że takiej kurzawy nie pamiętają. Kiedy wszedłem pod prysznic i puściłem wodę, to faktycznie poleciał pył.  

Podczas kalimy całkowicie zamiera życie na wyspie, ludzie zamykają się w domach i nie wychodzą. Gorąc jest wtedy trudny do zniesienia: wiatr z Sahary jest bardzo ciepły, powietrze drży. Pył oblepia śluzówkę.  

Inna rzecz, że kalima jest tylko jedną z wielu przyczyn cierpień Fuerteventury. Choć Wyspy Kanaryjskie zwano "szczęśliwymi", życie nigdy nie należało tu do łatwych. 

Wyspy Kanaryjskie podczas kalimy: piasek jest wszędzie, więc ludzie rzadko opuszczają domy / Fot. ELARTEVIVEENTI/Shutterstock.com

Tak kiedyś, jak i teraz?

Tak. Fuerte zawsze była kozłem ofiarnym, bo na niej zasadniczo nic nie ma: żadnego przemysłu, rolnictwa. Jest potężny problem z wodą pitną. Od zarania Fuerteventura była traktowana instrumentalnie. Już w Starożytności zsyłano tu banitów. To oni byli pierwszymi mieszkańcami wyspy. Guanczowie, bo tak się zbiorczo nazywa rdzenną ludność Kanarów, byli najprawdopodobniej zesłańcami z gór Atlas. Choć Kanaryjczycy wolą widzieć siebie jako potomków Fenicjan. 

Na Kanarach przebywał też generał Franco na chwilę przed wojną domową. Obawiano się - i zresztą jak widać nie bez powodu - że może być niebezpieczny, dlatego niejako delegowano go w najdalsze rejony Republiki. Stąd generał ruszył do Maroka, gdzie objął dowództwo nad zbuntowanymi oddziałami wojska, a potem - na Hiszpanię. 

Piszesz, że Franco, gdy doszedł do władzy, utworzył na Fuerte obóz koncentracyjny dla gejów. Nie miałam o tym pojęcia. Jak na niego trafiłeś?

Ja też tego wcześniej nie wiedziałem. Trafiłem tam przez przypadek, trzeciego dnia po wylądowaniu na wyspie. Chyba już taki los Polaka, że zawsze znajdzie obóz. Pojechałem do miasteczka Tefia. Chciałem odwiedzić miejscowe obserwatorium astronomiczne. Wszedłem na jego teren. Pomiędzy stojącymi obok budynkami, pomalowanymi na wesołe kolory, w których mieści się schronisko młodzieżowe, zobaczyłem tablice upamiętniające ofiary obozu. W latach 1954-1966 - lub 1955-1966, jak podają inne źródła - działała w Tefii "kolonia karno-agrarna". Tak to się eufemistycznie nazywało, ale de facto był to obóz koncentracyjny, przeznaczony w większości dla osób nieheteronormatywnych, głównie młodych - nawet 18-letnich - gejów. 

Obserwatorium astronomiczne w mieście Tefia na Fuerteventurze. Tu w latach 1954/55-1966 działała kolonia karno-agrarna dla osób nieheteroseksualnych założona przez generała Franco / Fot. Leonardo Calconi/Shutterstock.com

Trafiały tam też dziewczyny?

Jeśli nawet, to garstka. Lesbijstwo wydaje się było w Hiszpanii Franco trochę bardziej tolerowane, a może wyparte? Poza tym chodziło o siłę roboczą. Młodzi mężczyźni idealnie nadawali się do pracy. Ludzie byli tu zsyłani na trzy lata, do najcięższych robót. Pracowali w polu, nosili ciężkie kanistry z wodą, kamienie na budowę dróg, które też utwardzali.  

Czy mieszkańcy Fuerte są świadomi, że na ich wyspie działał taki obóz?

Nie wiem, na ile zdają sobie z tego sprawę przyjezdni, ale miejscowi wiedzą. Inna rzecz, że nie mówią o obozie chętnie. Zbywają słowami: tak, coś tam było. Gazety przywołują temat, gdy jest rocznica. Chętniej mówią ofiary, które często żyją z katami po sąsiedzku. Bo jeśli ktoś opuścił kolonię karną po trzech latach, to według prawa nie mógł wrócić tam, skąd do obozu trafił. Więc byli więźniowie zostawali na Fuerte.

Uliczka w El Cotillo na Fuerteventurze, dawnej osadzie rybackiej / Fot. Leonardo Calconi/Shutterstock.com

To potworne.

Hiszpania rozlicza się z Franco mimo wszystko dość opieszale. Franco cały czas ma tu spore poparcie. Wyspy, jak cały kraj, są podzielone. Mówi się, że Fuerte, Lanzarote i Gran Canaria są postfrankistowskie, bardziej prawicowe, natomiast duża część Teneryfy, El Hierro, La Gomera i La Palma są bardziej lewicowe. Oczywiście upraszczam, ale coś jest na rzeczy. 

Skąd ten sentyment do Franco na Fuerte?

Sentyment to może zbyt mocne słowo. Nie chciałbym, żeby wyszło na to, że Fuerteventura to jakaś faszystowska wyspa. Trzeba zaznaczyć, że Fuerte i Lanzarote, a szczególnie Fuerte, były zawsze pozostawione same sobie. A Franco dawał nadzieję, że w końcu będzie lepiej. Niejako otworzył Fuerteventurę na turystykę, sprowadził niemieckich turystów. Zadbał o budowę hoteli. Zajął się infrastrukturą.    

Trzeba przy tym zaznaczyć, że pewna mitologizacja Franco nie ma obecnie skutków światopoglądowych. Fuerteventura to miejsce absolutnie przyjazne dla mniejszości seksualnych. I nie jest to tolerancja deklarowana, wielkopańska spod hasła: "Nie obchodzi nas, co robicie pod kołdrą, ale może zachowajcie to dla siebie". Tutaj bycie gejem, lesbijką, osobą niebinarną jest zupełnie normalne i nie trzeba prosić heteryków o przyzwolenie na całowanie się w miejscach publicznych.  

Tęczowa ławka jako symbol poparcia dla osób LGBT+ w miejscowości Corallejo na Fuerteventurze / Fot. Shutterstock.com

Rozmawiamy w momencie, gdy nastroje ksenofobiczne i homofobiczne są w Polsce bardzo silne. Jak to wygląda z dystansu?

Ogólnie Polska bardzo mało znaczy dla tego regionu świata. Są jednak pewne sprawy, które na Fuerteventurę docierają znad Wisły. Bardzo żywo komentowana była wycinka Puszczy Białowieskiej. Na Fuercie w głowie się ludziom nie mieści, że można wycinać drzewa. Bo tu ich po prostu nie ma.  

Komentowano też wypowiedzi Andrzeja Dudy o "ideologii LGBT+". Ponieważ na Kanarach na pewne rzeczy mimo wszystko nie ma przyzwolenia, to takie marne intelektualnie deliberacje są czymś, co się ludziom nie mieści w głowie.  

Zdarzyło mi się usłyszeć, że Kanary są tak tolerancyjne, "bo geje mają pieniądze". Że ta tolerancja jest wykalkulowana.

Nie, to jest prawdziwa tolerancja i kwestia mentalności. Mamy sąsiada w Cotillo, który jest majorero , czyli miejscowym. Jego rodzina mieszka na wyspie od pokoleń, on jest gejem, żyje z partnerem, i nikt nie ma z tym problemu. W miasteczkowym markecie pracuje osoba niebinarna i nikt nawet nie zastanawia się nad jej płciowością ani nad tym, jak się do niej zwracać, bo wszyscy wiedzą, jak chce być nazywana. Tutaj kwestia seksualności nie jest kwestią światopoglądu, nie jest doraźnie polityczna. Około 30 procent zdeklarowanych gejów i lesbijek w Hiszpanii ma konserwatywne poglądy i głosuje na prawicę. Wydają się być pewni nienaruszalności swoich praw.

Na Fuerte mężczyźni hetero często mówią do siebie per maricon . Można by to przetłumaczyć jako "pedał" - tyle że nie jest to nacechowane pejoratywnie, ale kompletnie neutralnie. To jakby powiedzieć: "ej, stary".

Zobacz wideo Poznały się, grając w piłkę nożną. Dziś są małżeństwem

Ogólnie seksualność nie jest na wyspie tabu. 

Wyspy Kanaryjskie są przyjaznym miejscem dla mniejszości seksualnych. Mężczyźni w kobiecych strojach bawią się podczas karnawału na Fuerteventurze / Fot. infiniti777/Shutterstock.com

Skoro nie seksualność, to co jest tabu na Fuerte?

Na pewno wspomniane rozliczanie Franco, którego domagają się zwłaszcza młodzi ludzie o lewicowych poglądach. Tabu jest afrykańskie pochodzenie mieszkańców wyspy. Tabu są pewne fragmenty historii, np. eksterminacja Guanczów. I tabu są związki Fuerteventury, zresztą jak całej Hiszpanii, z nazistami. 

A o czym rozmawia się przy kawie?

Jest pewien rodzaj niepisanej umowy, który mówi, że raczej nie pytasz ludzi, dlaczego tu przyjechali. Nie drążysz. Zakłada się, że skoro tu jesteś, to albo coś ci nie wyszło na kontynencie, albo przed czymś uciekasz, albo chce się mieć święty spokój, albo zmusiła cię do tego sytuacja rodzinna. Jak ktoś chce ci coś powiedzieć, to ci powie - choć raczej po dłuższej znajomości. Ale nie wolno nikogo zmuszać do wywnętrzania. I to, szczerze, bardzo przypadło mi do gustu. 

Przy kawie więc rozmawia się o przypływach, odpływach, pogodzie, deskach surfingowych i o tym, że ktoś widział delfina, a jeden turysta z Niemiec się utopił. 

Nieliczni turyści w turystycznym mieście Corallejo na Fuerteventurze / Fot. Peter Etchells/Shutterstock.com

To dziennikarze nie mają tam łatwego życia.

I dobrze. Dyskrecja i tajemnica są współcześnie towarem deficytowym. 

Jacy jeszcze są Fuerteńczycy?

Dumni, pozornie niedostępni, ale jak się już przyjaźnią, to naprawdę. Są dość mrukliwi, ale przy tym jest w nich dużo ciepła. I to nie jest na pokaz. Są też bardzo powściągliwi i skromni.  

A jaki mają stosunek do turystów i ekspatów?

Fuerteńczycy niczego nie udają i na pewno nie płaszczą się przed turystami. Doceniają, że ktoś u nich śpi i je, ale jak się turyście coś nie podoba, jest chamem, to bez wahania wypieprzą go z knajpy lub z plaży. Wiedzą, że są zależni od turystów, ale wymagają szacunku. 

Jeżeli chodzi o ekspatów, to oczywiście jednych obcokrajowców lubią bardziej, drugich mniej. Polaków i Czechów, których na Fuercie jest całkiem sporo - mam wrażenie - lubią. Dystansują się natomiast wobec Włochów. 

Kiedyś na Fuerteventurze wiele osób żyło z rybołówstwa, ale dziś jest z tym coraz trudniej. Mural przedstawiający rybaka w mieście Puerto del Rosario / Fot. Leonardo Calconi/Shutterstock.com

Dlaczego akurat Włochów?

Włosi, przeważnie z północy, przyjechali na Fuerteventurę po poprzednim kryzysie i są imigracją zarobkową. Zakładają pizzerie, dobrze gotują - czyli w mniemaniu Kanaryjczyków robią im konkurencję, zabierają pracę. Włosi też robią tutaj nielegalne interesy. Swego czasu skorumpowali policję. Poza tym są głośni, wszędzie ich pełno. Niechętnie uczą się też hiszpańskiego, bo włoski w pełni wystarcza, by się dogadać, by wszystko zrozumieć. To się miejscowym nie podoba. Ale - podkreślam - wciąż napięcie między Hiszpanami i Włochami jest niczym w porównaniu z tym, co się dzieje w Polsce. Na Fuerte było wielkie poruszenie, gdy ktoś napisał na murze: "Włosi do domu". Mówiono, że na taką ksenofobię nie może być przyzwolenia.  

A co z uchodźcami?

Żyją tu. Od trzech-czterech miesięcy łodzi imigranckich znów jest więcej. Jest to też skutek politycznej rozgrywki między Maroko a Hiszpanią. Czasem napotka się informacje, że na barkach byli zakażeni COVID-em.

Niektórzy - głównie zwolennicy partii Vox, takiej ichniejszej Konfederacji, równie zresztą jak Konfederacja śmiesznej - próbują łączyć ruch imigrancki z rozprzestrzenianiem się epidemii. Są to znane z historii schematy. Ostatnio znajoma z Polski opowiedziała mi, że widziała w Puerto Rosario grupy Senegalczyków. "Widać było, że nie są u siebie i ludzie się na nich dziwnie patrzyli, wręcz wrogo" - dodała. Nie wierzę jednak, że było tak istotnie. Wydaje mi się, że na Fuerte większość osób zdaje sobie sprawę, że prędzej zakazi się COVID-em od turysty z północy niż Afrykańczyka. 

Miasteczko El Cotillo na północy Fuerteventury / Fot. PaulSat/Shutterstock.com

Jak bardzo koronawirus namieszał w życiu Fuerteńczyków?

Fuerte jest w stu procentach uzależniona od turystyki, a ta przez koronawirusa niemal padła. Mimo że sytuacja epidemiczna na Kanarach wcale nie była i nie jest zła, na Fuerte były pojedyncze ogniska wirusa i żadnych ofiar śmiertelnych - wyspa została podciągnięta pod wytyczne sanitarne dla całej Hiszpanii i bardzo na tym ucierpiała.  

Żyje tu około 90 tys. ludzi, z czego około 60 tys. może pracować. A bezrobotnych jest już 16 tys. Bezrobocie jest większe niż podczas kryzysu w latach 2007-2008.

Fot. martin.h76/Shutterstock.com

Jak myślisz, co będzie dalej? Masowe wyprowadzki?

Wydaje mi się, że część autochtonów wyjedzie na kontynent lub inne wyspy. Natomiast ekspaci i bardziej majętni mieszkańcy zostaną. Wszyscy zresztą liczą, że to się odwróci. Odblokuje. Trochę nie mają wyboru. Mentalność tutaj jest trochę taka jak na Sycylii: przetrwamy wszystko, ale nie przywiązujemy się do niczego. 

To rezygnacja czy rodzaj życiowej mądrości?

To wyspiarska mądrość, która wynika ze znajomości kolei rzeczy.  

Chciałbyś się zestarzeć na Fuerte?

Opowiem ci coś: na Fuerteventurze powstają wielkie hollywoodzkie produkcje filmowe, topowe, np. "Wonder Woman", "Gwiezdne wojny" etc. Raz na wyspę przyjechała Angelina Jolie. Wybrała się na zakupy i zamknięto dla niej cały market w miasteczku Antigua. Była potem straszna afera. Ludzie się wkurzyli, że nie mogą zrobić zakupów. Mówili, że mają to gdzieś, że to Angelina, a zresztą "jaka Angelina?". Bardzo mi się to podoba. Więc odpowiadając na pytanie: tak, chciałbym się tu zestarzeć, w poważaniu mając to, kto jest kim i gdzie... 

Kasper Bajon, Fuerte (Wydawnictwo Czarne) / Zdjęcie K.B - Julian A. Ch. Kernbach/Zuzanna Kernbach, fot. okładki - materiały prasowe wydawnictwa

Kasper Bajon. Rocznik 1983. Pisarz, poeta, filmowiec. Studiował w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Wydał trzy powieści i trzy tomy poetyckie. Wiersze i prozę publikował także m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Dwutygodniku", "Twórczości", "Śląsku", "Kontekstach", "Wyspie", "Ricie Baum" oraz "Więzi". Był stypendystą ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Jego debiutancki film "Via Carpatia" (2018), który współreżyserował z żoną Klarą Kochańską, był prezentowany na wielu festiwalach w Polsce i za granicą. Od kilku lat mieszka w El Cotillo na Fuerteventurze.

Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" . Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do nagrody Grand Press. Lubi chodzić, jeździć pociągami i urządzać mieszkania.