
Mars fascynuje naukowców, pisarzy, filmowców. Jedni patrzą na Czerwoną Planetę realnie, analizując, czy dałoby się ją skolonizować, inni snują bardziej odważne fantazje. Tak jak w filmie "Marsjanin" Ridleya Scotta, w którym postać grana przez Matta Damona z ogromnym poświęceniem, oddaniem i nieustępliwością uprawia... ziemniaki. Pokazano to w tak logiczny i przekonujący sposób, że trudno nie uwierzyć w powodzenie takiej misji. Zwłaszcza przeciętnemu widzowi, który na dodatek dostaje informację, że film był konsultowany pod względem merytorycznym z ekspertami z NASA.
Pomidory z Marsa
Dwa lata temu naukowcy Aldrin Space Institute z Florida Institute of Technology’s we współpracy z Heinz poszli krok dalej. I stworzyli nie scenerię filmową, ale przestrzeń badawczą. Ziemniaki zamienili na pomidory, a do eksperymentu przyłączyli się spece od tych warzyw. Eksperyment dostał nazwę "Red Project" (Czerwony Projekt). Nasiona używane do uprawy pomidorów na keczup Heinz zostały zasiane w 3,5 tony gleby imitującej regolit, charakterystyczny dla czwartej od Słońca planety. Nad kiełkującymi, a później owocującymi roślinami czuwało czternastu badaczy, którzy uprawie pomidorów poświęcili dwa lata naukowego życia.
W czasach, w których miliarderzy i gwiazdy latają w kosmos i poszukują dla ludzkości planety B, uczeni nie próżnują. Jak rozwiązać problem żywnościowy kolejnych pokoleń, jak dostosować uprawy do zmieniających się warunków na Ziemi, czy da się uprawiać żywność w warunkach tak ekstremalnie trudnych jak te zbliżone do panujących na Marsie?
Misja "Red Project" miała odpowiedzieć między innymi na takie pytania.
Cieplarniane warunki
Od nasion do szklanej butelki pomidory musiały pokonać długą drogę. Na Marsie nie ma warstwy ozonowej, która chroni przed promieniami UV, inna jest także siła grawitacji. Naukowcy zbudowali specjalną szklarnię i zapewnili roślinom zbliżone do marsjańskich temperaturę i nawodnienie. Klasyczna szklarnia to po angielsku green house, ta udająca marsjańskie warunki nazwana została Red House. Naukowcy odtworzyli warunki oświetlenia, temperatury i gleby występujące na Marsie. Na tyle oczywiście, na ile było to możliwe i zgodne ze standardem eksperymentów symulacyjnych.
Ze strony Heinza w eksperymencie udział wzięli: Hector Osorno, mistrz keczupu firmy Kraft Heinz, oraz Gary King, szef działu rolnictwa Kraft Heinz. Panowie, wiedząc, z jakimi warunkami będą musiały sobie poradzić pomidory, na pierwszy ogień rzucili hybrydowe odmiany nasion. Katalog nasion pomidorów, do którego sięgnęli, to wielkie dziedzictwo Heinza. W 1936 roku wystartował program, w ramach którego powstała baza wiedzy o nasionach, doskonale zbadanych i opisanych. Dzięki specjalistycznemu know-how eksperci marki potrafią dobrać najbardziej wydajny rodzaj, najlepiej dopasowany do warunków środowiska.
Odmiana nasion Heinz użyta w eksperymencie została wybrana ze względu na kilka właściwości. Pomidory dobrane pod kątem marsjańskiej uprawy musiały mieć zdolności adaptacyjne do trudnego środowiska i określoną lepkość – tak istotną dla zapewnienia odpowiedniej konsystencji keczupu Heinz, który miał z nich powstać.
Nasiona sprawdziły się, można więc było przejść do większych testów upraw. Efekt? Najdłuższe badanie nad pozaziemską uprawą oraz jedne z największych zbiorów w marsjańskich warunkach w historii.
Czy to znaczy, że na półki trafi marsjański keczup?
Niestety nie, ale kto wie, co przyszłość pokaże. Zbiory nie pozwoliły na wypuszczenie zbyt wielu opakowań marsjańskiego keczupu Heinz – starczyło na 250 sztuk. Keczup został poddany degustacji podczas spotkania w siedzibie Heinza w Pittsburghu. Podobno ani smak, ani wartości odżywcze nie odbiegały od tych typowych dla klasycznego keczupu. Naukowcy potwierdzają, że wersja marsjańska smakuje i wygląda jak oryginalny sos.
Po co to wszystko?
Skąd w ogóle wziął się taki pomysł? Być może po stu latach produkowania doskonałego keczupu jego twórcy poczuli potrzebę zmierzenia się z jeszcze większym wyzwaniem. A takim było niewątpliwie wystawienie na próbę wiedzy i umiejętności ekspertów marki. Szczególnie, że w wyniku zmian klimatycznych na Ziemi jest coraz więcej miejsc, w których warunki do uprawy roślin są niezwykle trudne. Zmiany postępują, więc takich miejsc będzie przybywać.
Poprzeczka została ustawiona wysoko, a głównym przeciwnikiem okazała się marsjańska gleba. Regolit jest pozbawiony znaczącej materii organicznej. Niby zawiera makro- i mikroelementy, których rośliny potrzebują do wzrostu, ale niekoniecznie w odpowiednich dla nich formach. Z mechanicznego punktu widzenia regolit ma tendencję do zbijania się podczas podlewania, co może dusić korzenie i ograniczać transport składników odżywczych.
Co więcej, na Ziemi istnieją grzyby i mikroby, które pomagają poprawiać jakość gleby i współdziałają z roślinami, aby ułatwić ten proces. Regolit przeciwnie – jest bogaty, ale... w sole i nadchlorany, które są dla roślin toksyczne.
Po co więc to wszystko, tyle wysiłków i zachodu? Oprócz ogromnego wyzwania, jakie postawili sobie naukowcy i technolodzy, wielkiej satysfakcji i zakończonego sukcesem badania, doświadczenia zdobyte w tym projekcie pozwolą jeszcze lepiej dopasować gatunki roślin uprawnych do zmieniającego się gwałtownie klimatu na Ziemi, a może nawet za jakiś czas filmową kreację zamienić w rzeczywistość, przyczyniając się do odkrycia sposobów na uprawę roślin poza naszą planetą.