Społeczeństwo
Pijana osoba śpiąca pod murem na zachodzie Polski (Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl)
Pijana osoba śpiąca pod murem na zachodzie Polski (Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl)

W pierwszych chwilach miałam wrażenie, że do niej nie dociera, że właśnie została wdową – opowiada 24-letnia ratowniczka medyczna Patrycja Aktanorowicz. – Mieli dzieci. Na półkach były poustawiane ramki ze zdjęciami całej rodziny – dodaje.

Mieszkali w ładnym mieszkaniu na ładnym wrocławskim osiedlu.

Kobieta spokojnie opowiadała ratownikom historię ich życia z ostatnich kilku lat. Pracujący w korporacji trzydziestokilkuletni mąż na początku pił "po trochu", ale z czasem coraz częściej i więcej, aż w końcu codziennie. Żonie, a przede wszystkim sobie tłumaczył, że jest przeciążony pracą, bo ma za dużo projektów, a alkohol niezawodnie pomaga mu się relaksować. – Ona widziała, co się dzieje. Prosiła, żeby poszedł na terapię, naciskała na to, ale on nie chciał. Powtarzał, że nie ma problemu z piciem. Że alkohol po prostu pomaga mu "oczyścić umysł" – Aktanorowicz wspomina tę opowieść, jakby słyszała ją wczoraj, a nie dwa lata temu.

W takich sytuacjach mówi się zazwyczaj, że "serce nie wytrzymało". Mężczyzna był w ciągu alkoholowym, a kiedy po kilku dniach przestał pić, doświadczył zespołu odstawiennego, którego objawem był napad drgawkowy. Żona zadzwoniła po pogotowie. "Nigdy czegoś takiego nie widziałam" - powiedziała dyspozytorowi. – Przyjechaliśmy bardzo szybko, leżał już wtedy nieprzytomny. Doszło do zatrzymania akcji serca – mówi ratowniczka.

Klatka schodowa w jednej z krakowskich kamienic (Fot. Jakub Ociepa / Agencja Wyborcza.pl)

Próba resuscytacji się nie powiodła. W kartę zgonu wpisano "AZA" – alkoholowy zespół abstynencyjny.

Wyszli przed blok, ktoś wyciągnął papierosy. Ona nie pali. Nikt nic nie mówił. – Czasem zostaje milczenie – mówi Aktanorowicz.

Polki i Polacy są wicemistrzami Unii Europejskiej w zapijaniu się na śmierć. Z danych Eurostatu wynika, że w 2020 roku na 100 tys. mieszkańców wspólnoty średnio 3,6 osoby zmarło z powodu "zaburzeń psychicznych i zaburzeń zachowania związanych z używaniem alkoholu". Najwięcej – 17,3 – w Słowenii. W Polsce: 10,1. – Statystyki na pewno są zaniżone. Jako przyczynę śmierci często wpisuje się przecież nie chorobę alkoholową, ale wylew krwi do mózgu, zawał serca, zatrucie i tak dalej – nie ma wątpliwości Katarzyna Czerwonka, terapeutka z oddziału dziennego Centrum Odwykowego w Warszawie przy ul. Łokietka 11. – W kartach zgonu, tak samo jak w społecznym odbiorze, problem bardzo często nie jest nazywany wprost – dodaje.

"To nie była próba samobójcza, tylko trwający osiem dni ciąg"

Piotr Tadeusz Taraszko pracuje w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 5 im. św. Barbary w Sosnowcu. Historii osób, które zmarły z powodu alkoholizmu, miałby do opowiedzenia bardzo wiele. – Nie jest tak, że "zdarza się", że alkoholicy umierają z przepicia. To jest reguła. Alkoholizm prowadzi między innymi do niewydolności trzustki czy wątroby i w konsekwencji do zgonu z powodu tzw. śpiączki wątrobowej. Bardzo często występuje też epilepsja. Żeby nie stracić roboty, człowiek, który pił przez kilka dni, stara się wytrzeźwieć, a kiedy stężenie alkoholu we krwi spada, dochodzi do napadu. Osoby chorujące na padaczkę neurologiczną czy pourazową biorą leki i znają naturę tej choroby. Wiedzą, kiedy zbliża się napad i że muszą się wtedy położyć. Z nadużywającymi alkoholu jest inaczej. Osoby nagle upadają na podłogę czy chodnik, dochodzi do urazów głowy, często do krwotoków śródczaszkowych – tłumaczy Taraszko.

Tak właśnie zakończył życie górnik, który doznał napadu epileptycznego na szychcie pod ziemią. – Przewieźliśmy go do szpitala, ale nie udało się go uratować – mówi Taraszko.

Dożył trzydziestu kilku lat.

Patrycja Aktanorowicz (fot. Archiwum prywatne) , Piotr Tadeusz Taraszko (Fot. Archiwum prywatne)

O 10 lat starszy był emerytowany policjant, który zgłosił się na SOR z potężnym bólem brzucha. Powodem były ostra niewydolność wątroby i zapalenie trzustki. – To nie była zamierzona próba samobójcza, tylko po prostu trwający osiem dni ciąg. Czy był przerażony? Nie do końca. Nikt mu nie powiedział wprost: "Proszę pana, pan umiera". Partnerka, która była przy nim, też wydawała się mieć nadzieję na to, że za chwilę wszystko będzie dobrze. Ale medycyna była bezsilna. Doszło do kilkukrotnego zatrzymania akcji serca. Ostatnia próba resuscytacji się nie udała. Zmarł kilkanaście godzin po przyjęciu go do szpitala – relacjonuje Taraszko.

"Co poszło nie tak, że to życie kończy się w ten sposób?"

– Najbardziej mi było żal młodego "synka". Dwudziestokilkulatek, cały opuchnięty, zażółcony – alkoholizm prowadzi czasem właśnie do żółtaczki – z piorunująco postępującą niewydolnością wątroby. Było jasne, że to się skończy zejściem śmiertelnym. Kiedy jechaliśmy karetką, patrzyłem na tego chłopaka, który – jak wynikało z opowieści jego rodziny – był alkoholikiem od 15. roku życia, i myślałem, że gdyby mógł się cofnąć choćby o rok i przestać pić, rokowanie nie byłoby tak beznadziejne – mówi Jacek Wawrzynek, ratownik medyczny z Zabrza.

Wezwania do alkoholików są w jego pracy na porządku dziennym. Po 17 latach w zawodzie wrażenie robią na nim głównie młode osoby, jak 23-latek, którego przewożono w asyście policji na przymusowe leczenie do szpitala psychiatrycznego. – Rodzicom udało się go ubezwłasnowolnić. To było ostatnie, co mogli zrobić, by podjąć próbę uratowania mu życia. Kiedy przyjechaliśmy do mieszkania, był trzeźwy i spokojny. Widziałem u niego to, co często obserwuję u alkoholików, czyli pewien rodzaj zrezygnowania. Uzależnienie nie wydarza się z dnia na dzień. To jest choroba przewlekła. Rodziny czasem nam opowiadają, jak się rozwijała. Tłumaczą, że to "był dobry synek", ale stało się to czy tamto i zaczął zaglądać do kieliszka. Próbują pokazać osoby chore w lepszym świetle, niż im się wydaje, że o nich myślimy. A jak myślimy? Jak ja myślę? Kiedy są to młodzi ludzie, żal mi ich. Często się zastanawiam, co poszło nie tak, gdzie został popełniony błąd, że życie tego człowieka kończy się w taki sposób – mówi Wawrzynek.

Kolejka po alkohol w jednym z całodobowych sklepów na południu kraju (Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl)

"Umierają całymi rodzinami. Znaleźliśmy ojca, matkę i syna"

Z opowieści moich rozmówców wynika, że największą grupę osób, które umierają w wyniku uzależnienia od alkoholu, stanowią te będące jednocześnie w kryzysie bezdomności. Na szpitalnych oddziałach ratunkowych nazywa się ich czasem stałymi bywalcami. Dobrzy ludzie wzywają karetkę, kiedy widzą ich, jak leżą nieprzytomni na ławce czy chodniku. – To są pacjenci zaniedbani higienicznie, dlatego przechodzą przez obszar dekontaminacji, gdzie trzeba ich rozebrać i umyć. Często nie jest to łatwe, dlatego że taka osoba ma czasem współlokatorów w postaci wszy czy larw much. Następnie pacjent jest stabilizowany zdrowotnie, czyli podleczony, i wypisywany albo przyjmowany na oddział. Czasem, niestety, osoba umiera, bo już jej pomóc nie można, dlatego że na przykład doznała rozległego urazu głowy, ma niewydolność wątroby lub poziom alkoholu we krwi wielokrotnie przekroczył uznawane za dawkę śmiertelną 3,5 promila – mówi Taraszko.

Rekord, jaki pamiętają moi rozmówcy, wynosił dziewięć. – Kiedy czasem zwracam uwagę, jak to się może skończyć, słyszę: "Na coś trzeba umrzeć", a najczęściej: "A co cię to obchodzi?". Umierają całymi rodzinami. Jednej zimy w pustostanie znaleźliśmy ojca, matkę i syna. Szczęśliwi byli, bo się napili, a zamarzli, bo było minus 20 – opowiada Taraszko.

Patrycja Aktanorowicz do dziś ma przed oczami scenę z jednej z wrocławskich melin. Pogotowie wezwano do kobiety, której odeszły wody płodowe. – Weszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdowało się wiele pijanych osób. Wszędzie walały się butelki, a na podłodze były plamy po odchodach. W tym wszystkim leżała okryta brudnymi szmatami martwa kobieta. Jeden z mężczyzn ją szarpał, a kiedy nas zobaczył, wybełkotał: "Już jest po". Obok, również zakryty szmatami, leżał twarzą do betonu noworodek. Nie byliśmy w stanie odratować tego dziecka. Jego matka zmarła prawdopodobnie w wyniku krwotoku poporodowego. Nikt z obecnych tam osób nie był na tyle trzeźwy, żeby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego dziecko nie żyje i czy ktokolwiek próbował je ratować – relacjonuje Aktanorowicz. 

Tamtego dnia po powrocie do stacji ratownictwa płakała. "W tej pracy będziesz się stykać z najróżniejszymi ludzkimi problemami. Każdy przeżywa to na swój sposób, ale najważniejsze to nie zabierać tych emocji ze sobą do domu", komentowali starsi stażem ratownicy.

"Żona pijana? Nigdy w życiu!"

– Alkoholicy potrafią się znakomicie maskować. Największe zaskoczenie przeżyłem dwa miesiące temu. Po godzinie 22 dostaliśmy pilne zgłoszenie do bardzo eleganckiego domu jednorodzinnego w okolicach Zabrza. Na pogotowie zadzwoniło rodzeństwo – 10 i 12 lat – które zostało na noc pod opieką 59-letniej babci. Pani przestała kontaktować. Dzieci nie były w stanie się z nią dogadać – opowiada Jacek Wawrzynek.

Jacek Wawrzynek (Fot. Archiwum prywatne) , Katarzyna Czerwonka (Fot. Archiwum prywatne)

Pierwsze przypuszczenie? – Że pijana, szczególnie że w domu było czuć alkohol. Tyle że nie od tej kobiety! W dodatku sąsiedzi, których dyspozytor pogotowia kazał dzieciom wezwać, żeby czekając na nas, nie były same, powiedzieli: "To myśmy połóweczkę zrobili, zanim dzieci po nas przyszły. To od nas procenty czuć". Również jej mąż, który w międzyczasie dojechał do domu, mówił: "Żona pijana? Nigdy w życiu!".

Kobieta trafiła do szpitala z podejrzeniem ciężkiego udaru mózgu. Została zaintubowana. Noc spędziła pod respiratorem. Wykonano jej badanie tomografem komputerowym. Podano leki na rozpuszczenie skrzepliny we krwi. – Następnego dnia rano odzyskała przytomność. Badania krwi wykazały 3,58 promila. I to następnego dnia! – opowiada Wawrzynek.

Piotr Tadeusz Taraszko również miał pacjentkę, która zalicza się do grona tzw. wysoko funkcjonujących alkoholików. – Pogotowie ją przywiozło, ponieważ potknęła się na ulicy i miała ranę nogi. Była w stosunku do nas wulgarna. "Dlaczego mnie tu trzymacie?", awanturowała się. Elegancko ubrana, dystyngowana. Wykonaliśmy badania krwi. 5,5 promila! Osoba chodząca! Normalnie rozmawiająca! Musiała pić od kilku dni. I ona te 5,5 promila przeżyła – mówi Taraszko.

W 2021 roku na jednego mieszkańca Polski przypadało spożycie niemal 10 litrów stuprocentowego alkoholu (Fot. Rafał Klimkiewicz / Agencja Wyborcza.pl)

Bardzo dobrze zapamiętał też rencistkę z ostrą niewydolnością wątroby. – Zarzekała się, że nie pije alkoholu, tak długo, aż ustaliliśmy, że piwo to również alkohol. Wtedy okazało się, że odkąd przestała pracować, czyli od 10 lat, wypija codziennie od dwóch do czterech butelek.

Pijani trafiają na SOR w poniedziałki rano, po weekendowych balangach, ale też w każdy inny dzień tygodnia i o każdej porze. – Jeśli ktoś jest nawalony w środę o 10 rano do tego stopnia, że pogotowie przywozi go na SOR, to sam powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ma problem z piciem – mówi Taraszko.

"Złamanie abstynencji jest groźniejsze niż picie podczas czynnego uzależnienia"

Na oddział dzienny Centrum Odwykowego przy ul. Łokietka 11 w Warszawie, gdzie odbywa się terapia odwykowa, przychodzi się tak jak do pracy: w dni powszednie od 8 do 15. Licząca kilkanaście osób grupa spotyka się przez osiem tygodni. Mężczyzn i kobiet zgłasza się tyle samo. Zdecydowaną mniejszość uczestników, bo zaledwie około 5 proc., stanowią osoby odpowiadające stereotypowemu obrazowi pijaka – "menela". Mimo że to nie detoks dla "VIP-ów", tylko odwyk "na NFZ", bardzo często pojawiają się tu osoby bardzo dobrze sytuowane. Podjeżdżają dobrymi samochodami, pachną drogimi perfumami. – Na pierwszy rzut oka wydaje się, że mają wszystko. Dopiero w terapii na wierzch wychodzi cierpienie. Uzależnienie jest bardzo często objawem traum. Nikt nie marzy o tym, żeby się uzależnić! – podkreśla terapeutka Katarzyna Czerwonka.

Alkoholizm, który Światowa Organizacja Zdrowia uznaje za chorobę, charakteryzuje się między innymi przymusem picia. – To nie jest kwestia słabej woli: jakby chciała, toby nie piła – podkreśla moja rozmówczyni.

Terapia skupia się na uczuciach i emocjach. Na początku bywa, że dorosły człowiek zapytany: "Co czujesz?", odpowiada: "Nie mam pojęcia". Odtrucie fizjologiczne zajmuje kilka dni. Trzeźwość emocjonalna powraca zdecydowanie później. – Na naszych oczach pacjenci odzyskują rodzinę. Na nowo nawiązują relacje z żonami, mężami, ze swoimi dziećmi. To są piękne momenty – mówi Czerwonka.

Terapię przy Łokietka kończy większość osób. Od tego momentu są nazywani "absolwentami". Spotykają się regularnie, między innymi w okolicach świąt kościelnych. – Niestety co jakiś czas grono się wykrusza. Mija pięć, sześć, dziesięć lat i nagle ktoś wraca do picia. Zawsze wtedy się zastanawiam, dlaczego zamiast iść po butelkę, on czy ona nie przyszli do nas, nie zadzwonili, żeby porozmawiać o tym, co się z nimi dzieje – mówi Czerwonka.

Zamiast absolwentów, którzy doznali nawrotu choroby alkoholowej, odwiedzają ją często ich

współmałżonkowie albo dzieci. Niektórzy proszą o wywieszenie klepsydry. Mówią: "Wiem, że pani chciałaby wiedzieć, że moja żona, mój tata nie potrafili się zatrzymać i w konsekwencji picia stracili życie".

– Złamanie abstynencji jest groźniejsze niż picie podczas czynnego uzależnienia, dlatego że wtedy organizm był nijako przyzwyczajony do przyjmowania codziennej porcji trucizny. Po kilku latach jest zregenerowany i nie jest w stanie wytrzymać trwającego kilka czy kilkanaście dni ciągu – tłumaczy terapeutka. – W ten sposób stracili życie ludzie, którzy mieli rodziny. Pamiętam kobiety, których dzieci wcale nie były jeszcze dorosłe. Odejście każdej z tych osób cały czas wzbudza we mnie smutek. To, co mi pomaga, to myśl o tym, że jednak dzięki terapii miała te pięć lat trzeźwego życia przed śmiercią. A z perspektywy wcześniejszych 20 czy 30 lat czynnego picia to długo. Przez ten czas ktoś miał trzeźwą mamę, trzeźwego ojca. Kawał dobrej roboty! Wie pani, że mimo wszystko rodziny często nam dziękują? Mówią, że dzięki nam odzyskali członka rodziny. Na tyle, na ile to się okazało możliwe – mówi Czerwonka.

Zobacz wideo Po czym poznać, że nasi bliscy są uzależnieni od używek?

Alkoholizm jest chorobą, z której można się wyleczyć, jednak bezwzględnym warunkiem zachowania zdrowia jest trwanie w całkowitej abstynencji.

W 2021 roku na jednego mieszkańca naszego kraju przypadało spożycie niemal 10 litrów stuprocentowego alkoholu

Weekend może być codziennie - najlepsze reportaże, rozmowy, inspiracje >>

Anna Kalita. Fascynują ją ludzie i ich historie oraz praca, która pozwala jej te historie opowiadać. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.

Alkoholizm jest chorobą. Tu znajdziesz pomoc

Ogólnopolski Telefon Zaufania uzależnienia (codziennie w godzinach od 16 do 21): 800 199 990 Telefon Zaufania uzależnienia behawioralne (codziennie w godzinach od 17 do 22): 800 889 880 Pomarańczowa linia dla rodziców dzieci pijących alkohol (od poniedziałku do piątku w godzinach od 14 do 20): 801 140 068

Więcej informacji