
Artur Nowak: Porozmawiajmy o jeszcze innym wymiarze przykazania miłości. Mam w uszach świadectwo jednej z moich znajomych, którą pouczano na spowiedzi, aby przebaczyła mężowi, który po pijanemu zadawał jej cierpienie, stosował przemoc, upokarzał. Chciała odejść, kierując się dobrem dzieci. Spowiednicy byli nieprzejednani. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to właśnie taka postawa stwarzała oprawcy warunki do eskalacji zła.*
W Ewangelii jeden z uczniów prowadzi z Jezusem taki dialog: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?". Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy" (Mt 18, 21–22). Ja osobiście nie mam wątpliwości, że to jest szkodliwa nauka, bo w gruncie rzeczy wygląda na praktykowanie braku szacunku dla siebie. Mówi się, że człowiek, który nie kocha siebie, nie kocha innych. Dlatego sądzę, że zakreślanie granic, także granic przebaczenia naszym krzywdzicielom, ma jednak sens.
Ireneusz Ziemiński: Dotknąłeś mrocznej strony przykazania miłości, które próbowano w dziejach Kościoła zuniwersalizować, pokazując jego zgodność z Kazaniem na Górze, w którym Jezus głosił, że należy miłować nie tylko przyjaciół, ale i wrogów. Wywodzono stąd, że Jezus poszerza zakres obowiązywania przykazania miłości, odnosząc je do wszystkich ludzi, bez żadnego wyjątku. Znaczyłoby to, że mamy kochać nie tylko współplemieńców i ludzi wyznających naszą religię, lecz absolutnie każdego, także tych, którzy nas krzywdzą, którzy są naszymi nieprzyjaciółmi. Czyli mimo to powinniśmy im wszystkie winy z serca przebaczyć.
Historycznie patrząc, w tym nakazie Jezusa możemy upatrywać polemiki z esseńczykami, którzy głosili, że przyjaciół należy kochać, a nieprzyjaciół nienawidzić. Jezus z takim przekonaniem zrywa, nakazując przebaczenie wszelkiego zła także wrogom, gdyż przyjaciół kochają nawet poganie i bezbożnicy, tymczasem chrześcijanie – jeśli chcą być doskonalsi od innych i zyskać przychylność Boga – muszą kochać również swych wrogów i krzywdzicieli (Mt 5, 43–48).
Wyjątkowość wyznawców Chrystusa ma zatem polegać na tym, że nie żywią do nikogo urazy, że zapominają wyrządzone krzywdy, że wrogów traktują w taki sam sposób jak przyjaciół. Zgadzam się z tobą, że mamy tu do czynienia nie tyle z niedościgłym ideałem moralnym, ile z dramatyczną niesprawiedliwością. Chociaż bowiem mam prawo wybaczyć tym, którzy skrzywdzili mnie osobiście, to jednak nie wolno mi równie łatwo wybaczyć krzywdzicielom mojego dziecka. Gdyby ktoś zgwałcił moją córkę, to nie wolno byłoby mi pod żadnym pozorem w jej imieniu go rozgrzeszyć. Podobnie gdyby ktoś zamordował moją żonę czy matkę. Tymczasem idąc za głosem Jezusa, miałbym obowiązek wybaczyć gwałcicielowi czy mordercy moich bliskich, co świadczy, że tak radykalne rozszerzenie przykazania miłości bliźniego na krzywdzicieli niewinnych istot byłoby jawną niesprawiedliwością.
AN: Niezależnie od naszych relacji z bliskimi ludźmi, których ktoś skrzywdził, musimy też uwzględnić fakt, że istnieją takie postacie zła, które są po prostu z natury niewybaczalne, chociażby tortury, gwałt czy morderstwo.
IZ: Przykłady takich form zła omawia Jacek Leociak w książce Zapraszamy do nieba, akcentując zwłaszcza Zagładę. Tymczasem Jezus rozumie swój nakaz w sposób absolutny i bezwyjątkowy, uważając, że każdą krzywdę, nawet najokrutniejszą, należy wybaczyć. Powinność przebaczenia grzechów spada w szczególny sposób na kapłanów, ponieważ – zgodnie z nauką Kościoła – reprezentują Boga w sakramencie pokuty i pojednania.
Ta rytualna praktyka sprawia jednak, że nawet komendant obozu Auschwitz Rudolf Höss mógł zostać zbawiony, ponieważ przed śmiercią uwierzył w Chrystusa, wyznał swoje winy, uzyskał rozgrzeszenie i przyjął komunię. Prawdopodobnie jednak nie zostaną zbawione ofiary obozu w Auschwitz, które w większości nie były ochrzczone, nie wierzyły w Chrystusa ani w skuteczność jego ofiary na krzyżu. Z pewnością też nie przystąpiły do spowiedzi, nie uzyskały instytucjonalnego rozgrzeszenia ani nie wybaczyły swoim oprawcom, konając w celach śmierci czy komorach gazowych. To pokazuje, że jest coś moralnie przerażającego w nakazie miłowania nieprzyjaciół. Jeśli bowiem przebaczamy wszystkim, bez żadnych wyjątków, to właściwie stajemy nie po stronie ofiar, lecz katów.
Musimy przy tym pamiętać o jeszcze jednej sprawie, a mianowicie o ostrzeżeniu Jezusa, że ludzie mogą liczyć na przebaczenie własnych win przez Boga tylko w takim zakresie, w jakim sami przebaczą swoim winowajcom. Znaczyłoby to, że ofiary obozu w Auschwitz mogą liczyć na wybaczenie swych grzechów – na przykład jakiegoś drobnego oszustwa, kłamstwa czy kradzieży – jedynie pod warunkiem, że wybaczyły swoim winowajcom, którzy pozbawili ich życia w nieludzki sposób.
AN: Jaki to ma sens?
IZ: Z pewnością Jezus chce, żeby chrześcijanie wyróżniali się od pogan, którzy kochają przyjaciół, ale nie przebaczają wrogom. Potwierdzeniem jest nakreślony przez niego obraz Sądu Ostatecznego, na którym każdy dobry czyn zostanie nagrodzony, a zły ukarany. Sugeruje to, że mamy miłować nieprzyjaciół właśnie po to, aby zasłużyć na większą nagrodę niż poganie, którzy kochają jedynie swych przyjaciół.
Tu ponownie pojawia się wspomniane przez ciebie wcześniej instrumentalne, czysto pragmatyczne traktowanie bliźniego. Mam przebaczyć swoim krzywdzicielom dlatego, że w nagrodę będę się cieszyć zbawieniem wiecznym w niebie. To jest idea starotestamentalna, gdyż Biblia hebrajska uczy, że ten, kto czci swoich rodziców, gromadzi skarby, zyskując odpuszczenie grzechów (Syr, 3, 3–4), ten z kolei, kto pozostaje wierny Bogu i składa należne mu ofiary, może liczyć na długie i dostatnie życie, obfite plony w czasie żniw, a nawet na pomoc Boga w czasie wypraw wojennych (Pwt 30, 15–20; Iz 49; 54, 13–15; Ez 38–39). Jezus dorzuca do tego obrazu wybaczenie win naszym krzywdzicielom, które sprawi, że zyskamy wieczną nagrodę w niebie.
AN: Brzmi jak inwestycja. Jest pytanie o motywacje takiego działania. Jakie one są?
IZ: W mojej ocenie mamy tu do czynienia z wyrachowaniem, które niszczy moralny sens ludzkich działań. Jeśli bowiem przebaczam wrogowi tylko dlatego, że boję się czeluści piekielnych lub chcę zasłużyć na wieczne szczęście w niebie, to w gruncie rzeczy niszczę w ten sposób jakiekolwiek dobro moich działań. Autentyczne przebaczenie powinno przecież wypływać z głębi serca, niezależnie od ewentualnych kar czy nagród, które mogą mnie spotkać po śmierci.
Ta moralna interesowność obecna w chrześcijaństwie była często krytykowana jako moralność kupiecka, gdyż w gruncie rzeczy mamy tu do czynienia raczej z transakcją handlową niż ze szlachetnym odruchem serca. Należy przyznać, że ten model obecny jest zwłaszcza w katolicyzmie, akcentującym rolę uczynków w osiągnięciu zbawienia; protestanci z niego rezygnują, podkreślając darmowość Bożej łaski, działającej niezależnie od ludzkiego postępowania. Również wtedy jednak może się okazać, że Bóg daruje winy komendantowi Auschwitz, a nie daruje ich jego ofiarom.
AN: Psychologia mówi, że traumy, krzywdy, które nas spotykają, trzeba przepracować. Po pierwsze, żeby zrozumieć, co się właściwie wydarzyło, po wtóre, żebyśmy nie pozwolili się więcej krzywdzić. W trakcie setek rozmów, które odbyłem z ofiarami kościelnej pedofilii, zobaczyłem perfidię strategii sprawców i ich przełożonych. Przynaglenie, aby przebaczyć, wspierano „argumentem", że nie należy gorszyć wspólnoty. Pokrzywdzeni zostali więc nagle skonfrontowani nie tylko z machiną Kościoła, lecz także z nauką Jezusa o przebaczeniu.
I to często wpędzało ich w poczucie winy, żeby nie atakować tej wspólnoty, nie osłabiać jej, a niekiedy nawet uruchamiało się w nich myślenie, że może sami ponoszą jakąś winę za to nadużycie, że może sprowokowali księdza do gwałtu lub pozwolili się uwieść, czy choćby dali przyzwolenie, ponieważ nie protestowali. Jest jeszcze w tym paradoksie, o którym mówisz, dodatkowy wymiar, dotyczący wolnej woli. Jeśli bowiem mam obowiązek przebaczyć czy miłować nieprzyjaciół, to moje działanie zostaje zredukowane do spełnienia oczekiwań Jezusa. Należy też postawić pytanie o to, jakie są granice mojej troski o zbawienie.
W Biblii mamy przecież do czynienia z krańcowymi sytuacjami, w których dochodzimy do absurdu, że w imię zbawienia innej jednostki mogę mordować, torturować… Mamy takie przykłady już w czasach apostolskich, o czym przekonuje historia Ananiasza i Safiry.
IZ: Tak, dotknąłeś tu kolejnej ciemnej strony przykazania miłości bliźniego. Oprócz tego bowiem, że celem moich działań wobec bliźnich jest to, abym zasłużył na zbawienie, muszę również mieć na względzie zbawienie moich bliźnich. Kochać bliźniego zatem to troszczyć się o jego dobro najwyższe, którym jest osiągnięcie pełni życia z Chrystusem w niebie. W praktyce oznacza to konieczność wspierania go w wierze. Jeśli jednak natrafiam na wyjątkowo opornego poganina, który nie chce przyjąć Chrystusa, ryzykując, że zostanie potępiony, to powinienem zrobić wszystko, aby go przed tym koszmarnym losem uchronić. Dotyczy to także wrogów chrześcijaństwa, którzy je aktywnie zwalczają. W pierwszej kolejności wyznawca Chrystusa ma obowiązek wybaczyć im ich winy, bo nie wiedzą, co czynią. Równocześnie jednak powinien ich nawracać, czy to słowem, czy mieczem, dla ich dobra.
AN: No przecież nie wolno mi się zgodzić na to, żeby mój bliźni, którego kocham, którego mam obowiązek zbawić – trafił do piekła.
IZ: W takim razie mogę, a nawet powinienem użyć każdego dostępnego środka, który doprowadzi go do zbawienia. W skrajnym przypadku może to być nawet przemoc czy pozbawienie go życia. Śmierć będzie ekspiacją za jego niewiarę i grzeszność, dzięki czemu może odkupić swoje winy i przebłagać Boga, który przyjmie go do swego królestwa. Takie myślenie było charakterystyczne dla inkwizytorów, którzy racjonalizowali swoje zbrodnie przekonaniem, że mordują czarownice czy heretyków dla ich własnego dobra, z jednej bowiem strony śmierć sprawi, że nie będą mogli już więcej grzeszyć ani gorszyć innych ludzi, z drugiej – ogień oczyści ich z winy, otwierając przed nimi bramy raju. Było to zgodne z nauczaniem Jezusa, który przekonywał, że należy wyłupić sobie oko lub odciąć rękę, jeśli jest dla nas powodem do zgorszenia, gdyż lepiej niewidomym czy kalekim wejść do nieba niż widzącym i sprawnym do piekła (Mt 5, 29–30). W gruncie rzeczy zatem inkwizytorzy nie byli szczególnie oryginalni, skorzystali tylko ze słów zawartych w Ewangelii.
AN: Tak, to jest niebywałe. Tortury, a nawet odbieranie życia jako akt miłości.
IZ: Praktyki te były obecne w gminach chrześcijańskich od samego początku, o czym świadczy historia Ananiasza i Safiry, którą przywołałeś (Dz 5, 1–10). Zdarzenie to dobitnie pokazuje, kim naprawdę byli pierwsi chrześcijanie. Pod wpływem rozmaitych legend przyzwyczailiśmy się do sielankowego obrazu ich życia, Tertulian wszak opisywał pogan z zazdrością spoglądających na wyznawców Chrystusa jako wspólnotę, w której wszyscy wzajemnie się kochają, pomagają sobie w trudach życia, wolni od konfliktów czy swarów. Historia Ananiasza i Safiry zadaje temu obrazowi kłam. Małżonkowie bowiem, wstępując do gminy chrześcijańskiej, nie oddali całego majątku na rzecz wspólnoty, część pieniędzy zachowując dla siebie. Już to ma określać ich jako niegodnych uczniów Chrystusa, ponieważ wszyscy inni, którzy posiadali domy lub pola, sprzedawali je, a pieniądze składali u stóp apostołów (Dz 4, 34–35).
Uczynił tak również pewien lewita z Cypru imieniem Józef (Dz 4, 36–37), którego szlachetna postawa ma dodatkowo podkreślać chciwość Ananiasza i Safiry, gdyż małżonkowie przekazali wspólnocie tylko część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży pola. Ponieważ jednak okłamali apostołów, musieli ponieść śmierć. Wprawdzie tekst sugeruje, że padli martwi w chwili, gdy odkryto ich próbę okłamania Boga, to nie ma wątpliwości, że zginęli w wyniku egzekucji. Całą bowiem wspólnotę opanowało przerażenie, kiedy Piotr nakazał wynieść i pogrzebać ich zwłoki. Historia ta potwierdza, że w gminach chrześcijańskich stosowano karę śmierci za stosunkowo błahe wykroczenie – zatrzymanie części własnego majątku i okłamanie przywódców. To sugeruje, że kierujący się przykazaniem miłości bliźniego chrześcijanie nie byli szczególnie skorzy do wzajemnego wybaczania sobie win ani miłowania wrogów.
Musimy również pamiętać, że miłość rozumieli w sposób specyficzny, jako troskę o najwyższe dobro, a miłość bliźniego oznaczała, że należy zrobić wszystko, aby został zbawiony. Taki sam sens ma miłość nieprzyjaciół – to troska o to, aby pomimo wyrządzonych nam krzywd zostali zbawieni. Dodatkowym argumentem były tu słowa Jezusa, iż należy współczuć człowiekowi, który zyskał cały świat, ale zatracił swoją duszę, lepiej bowiem stracić życie doczesne niż wieczne. Niewykluczone zatem, że – mordując Ananiasza i Safirę – apostołowie wierzyli, że dbają o zbawienie małżonków, którzy ich oszukali.
*Fragmenty książki "Chrześcijaństwo. Amoralna religia" Artura Nowaka i Ireneusza Ziemińskiego. Autopromocja: książka do kupienia w formie ebooka w Publio >>>