Społeczeństwo
Ostatni dom Davida Koresha przed przeprowadzką do Waco w Teksasie (fot. Shutterstock)
Ostatni dom Davida Koresha przed przeprowadzką do Waco w Teksasie (fot. Shutterstock)

David Koresh, który przepowiedział własną śmierć w blasku chwały, poprowadził swoją sektę, Gałąź Dawidową, do krwawego starcia z rządem federalnym Stanów Zjednoczonych – starcia, o którym codziennie trąbiły media. Przez pięćdziesiąt jeden dni niewielka grupa wyznawców odpierała ataki agentów FBI, którzy otoczyli siedzibę Gałęzi Dawidowej pod Waco w Teksasie. Zginęło wtedy siedemdziesięciu sześciu członków sekty, w tym dwadzieścia jeden osób poniżej szesnastego roku życia.*

Zaciekłość ostatecznej konfrontacji z 19 kwietnia 1993 roku sprawiła, że „Waco" stało się nazwą-hasłem w kręgach surwiwalistów i preppersów, którzy przekonywali siebie nawzajem, że skoro rząd gotów jest z taką intensywnością zaatakować swoich obywateli, to potrzeba im jeszcze więcej broni, by albo przetrzymać atak, albo go odeprzeć. Koresh trzymał w kompleksie Mount Carmel ogromne zapasy broni, w tym karabiny maszynowe i granaty. Praktykował też obrzydliwy rodzaj poligamii: każdą kobietę w sekcie uznawał za swoją żonę, włączając w to jedenastoletnie dziewczynki. Podobnie jednak jak wielu innych przywódców sekt, którzy uznawali się za bożych posłańców, on także wolał wybrać śmierć, niż zrezygnować z roszczeń do boskiej godności lub przyznać, że jest tylko zwykłym człowiekiem. W ostatecznym rozrachunku jego przepowiednia o końcu świata się spełniła, przynajmniej dla niego samego – cały kompleks na ziemi należącej do Gałęzi Dawidowej spłonął, a sam Koresh zginął od strzału w głowę, prawdopodobnie z ręki któregoś ze swoich wyznawców. 

Dawid Koresh (fot. Domena publiczna / McLennan County Sheriff's Office) , Siedziba Gałęzi Dawidowej pod Waco w Teksasie (fot. Domena publiczna / Federal Bureau of Investigation)

(…) 

Megalomania nie została ujęta w oficjalnym podręczniku Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego – Kryteria diagnostyczne zaburzeń psychicznych DSM 5 – ale często przywołuje się ją w literaturze fachowej jako synonim narcystycznego zaburzenia osobowości. W pewnym sensie różnica pomiędzy tym zaburzeniem a megalomanią jest po prostu kwestią skali – tak było w przypadku Vernona Howella [czyli Davida Koresha przed zmianą imienia – przy.red.]. Narcyza prześladuje nadmierne poczucie własnej wartości, a megaloman nie tylko wmawia ludziom, że jest synem Boga, lecz także przekonuje cały zastęp wiernych do podporządkowania się temu twierdzeniu i wypełniania „przykazań". Narcyz wymaga bezgranicznego podziwu, a megaloman uważa, że ma prawo zapłodnić wszystkie kobiety w swojej sekcie, aby mogły one urodzić dzieci Boga. 

Po powrocie do Mount Carmel Vernon zaczął przejmować atrybuty i uprawnienia proroków, którzy go poprzedzili. Warto zauważyć, że nie tworzył ich tradycji od nowa, ale jedynie korzystał z istniejącej. Wśród Adwentystów Dnia Siódmego funkcjonowały już frakcje otwarte na boskie objawienia. Nawet w tych okresach, kiedy nie było na świecie żadnego proroka, którego można by wyraźnie wskazać, kiedy nikt nie głosił bezpośrednio słowa bożego ludowi, wyznawcy żywili nadzieję, że lada moment taki ktoś się pojawi i przekaże im święte słowo. 

Dzięki temu wierni żyli w stanie ciągłego pobudzenia. Odnosi się to zwłaszcza do takich sekt jak Gałąź Dawidowa, której członkowie mogli podążać za „Duchem Proroctwa" i prześledzić swój rodowód aż do Ellen G. White. Oficjalny Kościół centralny, zarządzany przez konferencję generalną, oddziały i związki lokalne, uważał dar proroctwa za jedno z „dwudziestu ośmiu fundamentalnych wierzeń", choć przeważnie postrzegał go jako coś charakterystycznego dla nauk Ellen G. White. Członkowie Gałęzi Dawidowej wierzyli jednak, że dar prorokowania, będący żywą tradycją, przeszedł z Victora Houteffa na Benjamina Rodena, następnie na Lois Roden i wreszcie na Vernona Wayne’a Howella. Ta tradycja proroków bezpośrednio związanych z Bogiem była centralnym elementem ich wiary i doprowadzała tych, którzy mieli teraz bezpośredni dostęp do przedstawiciela Boga na Ziemi, do skrajnych zachowań. 

Wierni czuli się natchnieni do posłuszeństwa słowu Pana, które stało się ciałem pośród nich, a to sprawiało, że łatwo było im się uzbroić i dokonać najazdu na teren konkurencji lub trwać w modlitwie, podczas gdy ich prorok prowadził rozważania na temat Biblii przez piętnaście godzin bez przerwy. 

Najwyraźniej ułatwiło im to również przyjęcie w milczeniu przesłania Vernona, które guru przekazał im 5 sierpnia 1989 roku i które zasadniczo zmieniło charakter sekty. Nazwał on swoje objawienie „Nowym Światłem". Było ono jak grom z jasnego nieba. Vernon przebywał wówczas w Pomonie w Kalifornii, w domu należącym do jednego z członków dawidian z Zachodniego Wybrzeża. (Victor Houteff własne objawienie przeżył właśnie w Kalifornii, więc spory procent wiernych wciąż tam mieszkał). Według byłego członka sekty, który był obecny tego wieczora, Vernon przerwał swoje czterogodzinne rozważanie na temat Biblii i spojrzał na sufit, jakby się czemuś przysłuchiwał. Potem szybko unieważnił wszystkie małżeństwa swoich zwolenników. 

Kościół Gałęzi Dawidowej w kompleksie Mount Carmel (fot. Acdixon / Wikipedia Commons / CC BY-SA 4.0)

Od tego momentu kobiety we wspólnocie miały należeć do Vernona. Mężczyzna powiedział im, że to on jest dla nich idealnym partnerem i że ma prawo do stu czterdziestu żon. Jego niebiańskim obowiązkiem było spłodzić z nimi wszystkimi dzieci, bo w ramach przygotowań do rządów dawidian w raju potrzebowali oni wielu wiernych. Mężczyznom – teraz już byłym mężom swoich żon – także będą dane idealne partnerki, ale dopiero w niebie, stworzone z ich własnych żeber, podobnie jak Ewa powstała z żebra Adama. Do tej pory mężczyźni mieli żyć w celibacie, oddać swoje żony Vernonowi i zostać częścią Armii Boga. Był to kluczowy moment dla Gałęzi Dawidowej, bo przeobraziła się ona – bez żadnego ostrzeżenia – w sektę oszalałą na punkcie seksu, wyznającą kult jednostki i czczącą śmiertelnika, który nie był niczym więcej niż mistrzem poligamii i uwodzicielem nieletnich. 

Przed ogłoszeniem nowej doktryny Vernon dokonał legalnej zmiany swojego imienia na David – po biblijnym królu Dawidzie i po nazwie użytej przez Victora Houteffa, kiedy ten w 1934 roku założył Kościół Dawidiański Adwentystów Dnia Siódmego. Vernon dodał do swojego nowego imienia „Koresh" – po perskim królu Cyrusie, nazywanym w języku hebrajskim Koresh, a przez proroka Izajasza „pomazańcem". 

Trudno dziś zrozumieć, jak ktokolwiek mógłby chcieć zadawać się z takim człowiekiem. Oto mężczyzna, który już wcześniej żerował na nieletnich kobietach, dawał sobie prawo dostępu do każdej z członkiń swojej sekty. Jak jednak wynika z nagrań FBI dokumentujących wielogodzinne negocjacje, sam Koresh interpretował swoje postępowanie jako coś, co on i jego wyznawcy uważali za przekonujące dowody – zapisane w Biblii – nakazów Boga. 

Dzisiaj widać, jak szybko objawienie Koresha doprowadziło do wydarzeń z 19 kwietnia 1993 roku. Dawidianie byli jednak ślepi na rzeczywistość. Koresh zdążył przekonać ich, że jest Barankiem Bożym i że ma moc otwarcia siedmiu pieczęci opisanych w Księdze Objawienia. To on miał zasiąść na tronie w nowym królestwie w otoczeniu dwudziestu czterech starców, jak opisano w Księdze Objawienia 4,4. Koresh najwyraźniej Potrafił być hipnotyczny, gdy chodziło o Biblię. Wmówił swoim wyznawcom, że tymi starcami będą jego dzieci. Miał obowiązek sprowadzić te dzieci na świat – nie tylko ze swoimi żonami, lecz także z każdą kobietą ze wspólnoty, zgodnie z boskim nakazem. 

Robyn Bunds, czwarta żona Koresha, która już urodziła mu jednego syna, w czasie ogłoszenia „Nowego Światła" przebywała w domu w Pomonie. Jej rodzice byli w istocie prawnymi właścicielami nieruchomości. Po odejściu z sekty Robyn wyznała, że początkowo urzekła ją myśl, że jedna z żon Koresha urodzi mesjasza. „To było jak konkurs piękności. Wszystkie walczyłyśmy ze sobą, chciałyśmy być tą kobietą, którą Bóg uznał za najlepszą. Jak w bajce" – powiedziała później dziennikarzom „Waco Tribune?Herald". „Wtedy byłam jeszcze marzycielką. Rzeczywistość mnie nie interesowała". 

Nowy dekret wywołał sporo emocji. Koresh zganił wszystkich mężów, którzy nie chcieli zrezygnować ze swoich żon. Rozdzielił kobiety od mężczyzn, tak żeby wszyscy mogli spotykać się tylko podczas studiów nad Biblią, pod jego bacznym okiem. By dowieść swoich racji, kazał kiedyś kobiecie unieść spódnicę i pokazać bieliznę. Spytał następnie, którzy z mężczyzn poczuli podniecenie. Wszyscy podnieśli ręce. Koresh oświadczył, że to dowodzi słuszności jego tezy: mężczyźni nieuchronnie chcieli uprawiać seks z kobietami i właśnie dlatego musieli zostać od nich oddzieleni. 

Basen w siedzibie w Waco (fot. Shutterstock)

Robyn Bunds nigdy nie podobało się, że musi dzielić się Koreshem z innymi kobietami. Pomiędzy urodzeniem syna a własnym dojrzewaniem zdała sobie sprawę, że cała sytuacja jest niedorzeczna. Kiedy Koresh zaczął sypiać z jej własną matką, miarka się przebrała i Robyn opuściła Gałąź Dawidową. Koresh w odwecie porwał ich syna i miał nadzieję, że zabierze go ze sobą do Waco. Kiedy organy ścigania nalegały, by oddał chłopca, Koresh podrzucił syna na miejscowy posterunek policji i wyjechał z Kalifornii. 

Nawet po odejściu z sekty Robyn Bunds uważała, że jej mąż nie zawsze był taki zły – przynajmniej do czasu jego objawienia. Stwierdziła: „Bardzo się zmienił. Przedtem był naprawdę miły. Skromny. Dobrze wychowany. Ale przez lata wszystko to stracił. Z uwagi na władzę, którą ma nad tymi ludźmi, stał się obrzydliwym, krzykliwym, nachalnym człowiekiem". 

*Fragmenty książki "Sekty. Uwodziciele tłumów, fanatyczni wyznawcy i mechanizmy manipulacji" Maxa Cutlera i Kevina Conley'a, tłumaczenie:  Kamila Jansen