Społeczeństwo
Turyści w drodze do Morskiego Oka ([Fot. Shutterstock.com/AlesiaKan])
Turyści w drodze do Morskiego Oka ([Fot. Shutterstock.com/AlesiaKan])

4,58 mln – tyle osób odwiedziło w 2022 roku Tatry. Więcej niż co ósmy z nas.

Numerem jeden znów była trasa do Morskiego Oka, pokonały ją ponad 773 tys. osób. Drugie miejsce zajęła Dolina Kościeliska (550 tys.), a trzecie – Kasprowy Wierch (549,5 tys.). Inne pasma górskie pozostały daleko w tyle. Dla porównania niemal tyle samo turystów co do Doliny Kościeliskiej wybrało się w całym zeszłym roku w Bieszczady (571 tys.).

Ale w 2022 roku Tatry wcale nie pobiły rekordu – ten padł rok wcześniej: 4,6 mln osób, z czego aż 1,78 mln (!) wędrowało do Morskiego Oka.

Niestety, nie każde wyjście w góry kończy się dla turystów bezpiecznym powrotem. W 2022 roku tylko po polskiej stronie Tatr doszło do 938 wypadków, 19 osób zginęło. Niebezpieczne są zwłaszcza Rysy – jak podaje TOPR, co dziesiąty wypadek na Rysach jest śmiertelny, a najczęściej dochodzi do nich w maju. Jeszcze więcej wypadków śmiertelnych było w ubiegłym roku w górach słowackich – życie straciło tam w sumie 56 osób, w tym turyści z Polski. Kilka dni temu podczas wyprawy w Alpy zginął Kacper Tekieli, wspinacz i mąż Justyny Kowalczyk. Góry potrafią zaskoczyć i na zawsze zatrzymać każdego.

Co ciągnie Polaków w góry? To pytanie okazało się niełatwe. Odpowiedziały na nie cztery osoby.

Alicja Zaremba, 46 lat, uczy WF-u w liceum 

Mieszka w Warszawie, w najbliższe góry – Świętokrzyskie – ma około 300 km 

Ludzie pytają, jak z malkontentki gór stałam się ich fanatyczką. Jakieś pięć lat temu zamiast na all inclusive do Egiptu zgodziłam się jechać zimą na Babią Górę. Pomysł wydał mi się chory – uczę WF-u i na co dzień mam tyle sportu, że w wolnym czasie wolałam poleżeć z książką. No, ale pojechałam. Czy mi się podobało? Nie. Klęłam przez całą drogę, że nie jestem na leżaku, tylko mokra brnę przez śnieg. 

A potem przyszła pandemia. Nie dało się jechać za granicę, więc wpadłyśmy z koleżankami na pomysł, że będziemy zdobywać Koronę Gór Polski, czyli 28 najwyższych szczytów. Po drodze ekipa się wykruszała, ale ja się zawzięłam. Każdy wypad zorganizowałam sama. Nie wiedziałam, że mam taką determinację i umiejętności – odkryłam to dzięki górom. Z całej Korony została mi już tylko Tarnica (1364 m n.p.m.) w Bieszczadach Zachodnich.  

Alicja Zaremba: Ludzie pytają, jak z malkontentki gór stałam się ich fanatyczką (Fot. archiwum prywatne Alicji Zaremby) , 'Dla mnie w górach ważny jest cel. Teraz chodzi mi po głowie Diadem Polskich Gór, gdzie do zdobycia jest 80 szczytów. Będę to chyba robić do emerytury, wspaniały plan!' (Fot. archiwum prywatne Alicji Zaremby)

Dla mnie w górach ważny jest cel. Teraz chodzi mi po głowie Diadem Polskich Gór, gdzie do zdobycia jest 80 szczytów. Będę to chyba robić do emerytury, wspaniały plan! 

Kręcą mnie góry w duchu slow. Lubię iść wolno, rozmawiać, śmiać się i robić ładne zdjęcia. Góry to są same fajne rzeczy: piękne miejsca, o których nie miałam pojęcia, towarzystwo, cisza, endorfiny, naleśniki z jagodami w schronisku… Tam wszystko smakuje lepiej. Po pokonaniu 15 km na Głównym Szlaku Beskidzkim zjadłam trzy obiady. W górach czujesz podwójnie: zmęczenie, głód, ale i szczęście.  

Góry to ma być przyjemność. Wyższe niż Alpy mnie nie interesują. Raz, że cenię swoje zdrowie, dwa – nie chodzi mi o zdobywanie, tylko o chodzenie. Biegać mogę w Warszawie. W górach szukam wrażeń zmysłowych. W te wakacje jadę w Tatry Słowackie, bo nie są tak oblężone jak polskie. Kiedyś lubiłam odkrywanie europejskich miast, dziś wolę wyskoczyć na szlak.  

Dwa najgorsze moje lęki w górach to burze i żmije. Burzę przeżyłam jedną, pod drzewem, i wystarczy. Żmije spotkałam dwie. Jak widzę żmiję, krzyczę jak opętana, nie panuję nad tym. To chyba jakaś fobia. Jedna znajoma robi o mnie memy – że żmije wyjeżdżają z gór, jak usłyszą, że ja przyjeżdżam. (śmiech) 

Każdy na początku popełnia błędy. Ja kiedyś chodziłam po Tatrach w butach do biegania. Ale my, Polacy, mamy w górach bezsensowną brawurę. Nie martwimy się, bo "przecież w razie czego mnie uratują". Widziałam w górach mnóstwo ludzi nieprzygotowanych, w złych butach, bez wody, bez czapki. Z maluszkami, które bały się wejść po łańcuchach na Rysy. "Idź spokojnie", mówiła dziecku matka. Ono stało sparaliżowane, blokowało ruch. Ludzie idą w niedzielę na Orlą Perć i dostają ataku paniki, bo zaskoczyła ich ekspozycja, czyli otwarta przestrzeń, przepaście. Przed Rysami przygotowywałam się pół roku, bo wiedziałam, jak są trudne technicznie i kondycyjnie. Weszłam z bardziej doświadczoną koleżanką. 

'Przed Rysami przygotowywałam się pół roku, bo wiedziałam, jak są trudne technicznie i kondycyjnie. Weszłam z bardziej doświadczoną koleżanką' (Fot. archiwum prywatne Alicji Zaremby)

Wspólne doświadczanie adrenaliny zbliża. Kiedyś pojechałyśmy w Święto Niepodległości na Babią Górę. Ludzie na szczycie śpiewali hymn Polski. Fajnie się poczułam. Wzruszona. 

Z górami jest jak z bieganiem czy każdym wysiłkiem fizycznym – jedziesz po zastrzyk endorfin i uzależniasz się od przyjemności, którą z tego czerpiesz. Ja się od gór uzależniłam. Dzieciom w szkole opowiadam o tym, jak tam jest pięknie, że istnieje Korona Gór Polski. Może niektóre to kupują? 

Tak mi się podoba ta moja miłość do gór… Zrozumiałam wszystkich znajomych, którzy kochali je od zawsze. 

Karol Jurkiewicz, 38 lat, prawnik w firmie energetycznej 

Mieszka w Opolu, w najbliższe góry ma około 50 km 

Uwielbiam zrobić herbatę i rozłożyć mapę. Mogę nad nią siedzieć trzy godziny i patrzeć na szlaki, które znam na pamięć. Ja tym żyję i to mnie nakręca do pracy umysłowej.  

Moi rodzice nie chodzili po górach. W szkole też nie lubiłem górskich wycieczek. Odkryłem je dopiero po trzydziestce. Kolega zaproponował weekend na masywie Śnieżnika. Tam zrozumiałem, że góry dają mi wszystko, co kocham: wysiłek fizyczny, kontakt z przyrodą i możliwość zgłębiania geografii. Kompletnie na ich punkcie zwariowałem. W polskie, czeskie i słowackie góry mogę iść bez mapy. W zeszłym roku byłem w górach 50 razy. 

Mam to szczęście, że moja narzeczona też kocha góry. W prawie każdy weekend bierzemy naszego kundelka i jedziemy. Zmęczyć się, zjeść obiad, porozmawiać – dla nas to najlepiej spędzony czas razem. W górach ludzie ze sobą rozmawiają, w domu wciąż coś rozprasza.   

'Mam to szczęście, że moja narzeczona też kocha góry' (Fot. archiwum prywatne Karola Jurkiewicza) , 'W Tatry jeździmy rzadko, bo na większych wysokościach trzeba się już mierzyć z ekspozycją, łańcuchami, jest więcej ludzi. Trochę kończy się przyjemność, a zaczyna koncentracja. No i w Tatry nie możemy wziąć psa' (Fot. archiwum prywatne Karola Jurkiewicza)

Uwielbiamy Beskidy, Sudety, Słowację i Czechy. W Tatry jeździmy rzadko, bo na większych wysokościach trzeba się już mierzyć z ekspozycją, łańcuchami, jest więcej ludzi. Trochę kończy się przyjemność, a zaczyna koncentracja. No i w Tatry nie możemy wziąć psa.  

Staram się nikogo nie oceniać, ale jest taka tendencja w chodzeniu po górach, że celem jest zawsze szczyt, najwyższy, najtrudniejszy. Gdyby Rysy nie były najwyższe, wchodziłoby na nie o połowę mniej ludzi. Nie byłem nigdy na Orlej Perci i na razie się nie wybieram. 

Uwielbiam się zmęczyć, wtedy najlepiej odpoczywam. Ale góry uczą też pokory. 10 godzin? Spokojnie przejdę, myślałem. Ale 10 godzin na mapie to nie zawsze 10 godzin w terenie. Najbardziej zmęczony w życiu byłem po zejściu zimą z Rysów. Dwie–trzy godziny w dół, noga za nogą, jak po drabinie.  

Od sześciu lat organizuję rajdy w góry z ludźmi z mojej pracy. Zaczęło się tak, że mieliśmy pieniądze na firmowe święto. Ktoś rzucił, żeby iść na kręgle, a ja, że może w góry. Mam licencję pilota wycieczek. Nigdy dłużej nie pracowałem w tej branży, ale lubię organizować. Na rajdach nie zarabiam, za wyjazd płacę tyle samo co inni. Satysfakcją jest dla mnie to, że komuś się spodoba, potem pojedzie w góry sam, poprosi, żeby mu zaplanować trasę. Rajdów było już 18. Na pierwszy pojechało 12 osób, na ostatni – 50. 

'Od sześciu lat organizuję rajdy w góry z ludźmi z mojej pracy' (Fot. archiwum prywatne Karola Jurkiewicza) , 'Rajdów było już 18. Na pierwszy pojechało 12 osób, na ostatni - 50' (Fot. archiwum prywatne Karola Jurkiewicza)

Na pewno zaraziłem miłością do gór kilkadziesiąt osób. Są tacy, którzy dziś chodzą w nie częściej ode mnie. Ale nie uważam, że kogoś trzeba do gór zachęcać – niech każdy odkryje sam, jak tam jest fajnie i pięknie.  

Nie mam chyba jednego ulubionego wspomnienia. Każdy zimowy wschód słońca w górach jest niepowtarzalny. A z pierwszej górskiej wyprawy z narzeczoną pamiętam każdy detal. 

Agnieszka Szymaszek, 48 lat, przewodniczka tatrzańska i dziennikarka, redaktorka naczelna kwartalnika "Tatry" wydawanego przez Tatrzański Park Narodowy 

Mieszka w Zakopanem, 10 minut spacerem od szlaków? 

Z czasów liceum pamiętam taką scenę: idziemy z mamą na Zawrat, a nad nami na łańcuchach stoi dziewczyna i nie może się ruszyć. Potem jeszcze kilka razy w Tatrach widziałam, jak kobieta nad przepaścią prawie płacze, a facet ją ciągnie: "Kochanie, dasz radę, tu postaw nogę…". On udowadnia swoją męskość, ale czemu ona z nim idzie? W górach ważne są znajomość siebie i wyczucie na drugą osobę.

Rozumiem, czemu Polacy tak kochają Tatry. Nie dziwię się, że ludzi ciągnie nad Morskie Oko – to jest klejnot. Ale w wakacje drogą do Morskiego Oka wędruje 13–14 tys. osób dziennie. Nie znam ulicy w polskim mieście, która byłaby tak zatłoczona, może w Nowym Jorku. Tatry polskie są małe, a turystów w sezonie jest strasznie dużo. I tu leży problem.

Agnieszka Szymaszek: Dziś nie chodzę już w góry po stres i adrenalinę, tylko raczej po wytchnienie (Fot. archiwum prywatne Agnieszki Szymaszek) , Tatry. Dolina Kościeliska (Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl)

Ja odkryłam Tatry dopiero parę lat po studiach. Całe życie mieszkałam w Nowym Targu, osiem lat temu przeniosłam się do Zakopanego. Redakcję mamy w Kuźnicach, przez okno widzę Nosal. Trzy razy dziennie chodzę z psem Drogą pod Reglami, jednym z niewielu szlaków w polskich Tatrach, gdzie jest to dozwolone.

Po co chodzę w góry? To się zmieniało z wiekiem. Na początku… nie wiem. Chyba po wyzwanie. Był taki czas, że po pracy z przyjaciółką biegłyśmy na Kasprowy albo Czerwone Wierchy. Lato czy zima, bez względu na pogodę. Z powrotem w domu bywałam około 23.

W 2007 roku zapisałam się na kurs przewodniczki tatrzańskiej i gór w moim życiu jeszcze przybyło. Ale jeśli w pracy przewodnickiej dwa razy w tygodniu jesteś w Dolinie Kościeliskiej, a co drugi dzień w Morskim Oku, to czujesz się jak pies na łańcuchu. Po paru latach chodzenia z turystami i grupami szkolnymi byłam tak wykończona i zniechęcona, że na urlop zaczęłam jeździć do Egiptu.

Żeby odzyskać radość z gór, pięć lat temu założyłyśmy z przyjaciółką projekt Tatra Girls. Wyprawy tylko dla kobiet, małe grupki, dopasowane szlaki. Klientki są różne – przyjeżdżają i 60-latki, i dziewczynki z mamami. Te wysportowane, z kondycją, idą w grupie "kozic". Spokojniejsze – w grupie "sarenek". Dziewczyny z lękiem przed ekspozycją nie wyślemy na Orlą Perć. Ale mamy uczestniczki, które przyjechały z lękiem przestrzeni, a przy piątym–szóstym razie w Tatrach tę Orlą Perć zdobyły. Ich wygrana walka ze sobą to dla nas wielka satysfakcja.

Agnieszka Szymaszek z Ewą Stopką (pierwsza z lewej) wspólnie stworzyły Tatra Girls (Fot. archiwum prywatne Agnieszki Szymaszek)

Ekstremalnych sytuacji na szlaku nie miałam. Obserwujemy uczestniczki i już po pierwszym dniu wszystko o nich wiemy – która się czego boi, a co jej sprawia radość. Jak znasz góry, to nie znajdziesz się wysoko w trakcie burzy ani klientka nie spadnie ci w przepaść. Przewidujesz, nie pchasz się. Tylko raz, jeszcze przed Tatra Girls, zdarzyło mi się wezwać helikopter TOPR-u. Pani miała ponad 70 lat, przewróciła się w łatwym terenie i uderzyła kością policzkową w skałę. Śmigłowiec zabrał ją w ciągu siedmiu minut. TOPR to ogromny luksus, jaki mamy w Tatrach.

Co roku powraca pytanie, czy turyści powinni płacić za akcje ratunkowe. Widziałam niejedno i nie wiem. Boję się, że gdyby tak było, to człowiek, który pójdzie w góry bez polisy ubezpieczeniowej i zdarzy mu się wypadek, będzie się bał wezwać pomoc. W Tatrach Słowackich, jeśli chcesz wezwać ratowników – choćby do głupiego skręcenia nogi – a nie masz ubezpieczenia, to zapłacisz słono, zwłaszcza jeśli będzie to akcja z użyciem śmigłowca. To kwoty rzędu od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych.

Zobacz wideo Jak wzywać pomoc w górach?

Wśród tych, którzy chodzą po polskich Tatrach, jest dziś mnóstwo świetnie przygotowanych osób, również rodzin z dziećmi – mają dobre buty, mądrze dobierają trasy. Ale wciąż zdarzają się i tacy, którzy ruszają na Giewont czy Czerwone Wierchy o godzinie 15, przed burzą, gdy wszyscy rozsądni turyści schodzą. Nie mam na to komentarza. Bywało, że zatrzymywałam ludzi w takich sytuacjach, ale rzadko to robię, bo musiałabym przystawać co chwilę.

Zresztą w Tatrach dochodzę do wniosku, że wielu ludzi lubi być w tłumie, robić hałas i chaos. Kiedyś na drodze do Morskiego Oka spotkałam rodzinę – nieśli głośniki, muzyka w środku lasu. Zwróciłam im uwagę. Ale co im zrobisz?

Turyści nad Morskim Okiem (Fot. Shutterstock.com/ArtMediaFactory)

W Polsce góry to zaledwie kilka procent powierzchni. Tatry lubię najbardziej, ale takim moim miejscem jest Magura Spiska – góry niskie, dzikie i puste, porośnięte buczyną i lasem iglastym. Kocham też Pieniny, zwłaszcza po słowackiej stronie.

Co bym radziła początkującym? Zacząć od szlaku poniżej swoich możliwości, bo lepiej mieć niedosyt niż się zniechęcić. Na urlopie po dwóch dniach dać sobie dzień odpoczynku, bo z reguły trzeci dzień jest kryzysowy. Iść tak, by mieć w miarę regularny oddech – można sapać, ale jeśli nie możemy złapać tchu, to zwolnijmy. Ja się nie ruszam w góry bez kijków, pomagają zwłaszcza na zejściu. Oczywistą oczywistością są: woda, ochrona przed słońcem, a zimą odpowiednie ubranie i sprzęt, ale przede wszystkim rozsądek i umiejętności. Jeśli nie jesteśmy pewni terenu, warunków, siebie, nie pchajmy się w nieznane.

Dziś nie chodzę już w góry po stres i adrenalinę, tylko raczej po wytchnienie. Uwielbiam to uczucie, gdy wracam zmęczona. Czuję spełnienie, a zwykłe życie inaczej smakuje.

Góry nie muszą być dla wszystkich. Są dla tych, którzy chcą w nich być. Wyjście w góry to ma być radość, przyjemność. Spotkanie z przyrodą, własnym ciałem. Jednemu dadzą to góry, innemu spacer plażą, a jeszcze innemu kopanie w ogródku.

Jędrzej Słodkowski, 38 lat, dziennikarz, wiceszef działu kultura w "Gazecie Wyborczej" 

Mieszka w Warszawie, w Tatry i Beskid Niski ma ponad 400 km 

To zabawne, ale złapałaś mnie w momencie, kiedy sam piszę tekst, w którym stawiam pytanie, po co ludzie chodzą w góry. A piszę go, bo sam do końca nie wiem, co mnie tam tak ciągnie. Kto wie, może kiedy już się dowiem, to przestanę chodzić w góry? 

Rodzinny mit mówi, że miałem trzy lata, kiedy wszedłem na Szrenicę w Karkonoszach. Zajawkę na góry dostałem w spadku po ojcu, którego z kolei zarazili jego rodzice. Dziadkowie mieszkali w Słupsku. W latach 50. podróż w Bieszczady zajmowała im cały dzień, a na miejscu czekały tablice z napisem "Miny, nie wchodzić" i żmije. Zdjęcia z eskapad wisiały u dziadków w mieszkaniu, a ja tym nasiąkałem.  

Do 12. roku życia zszedłem z ojcem i bratem prawie całe Sudety. Pamiętam, że w schronisku pod Śnieżnikiem zasypialiśmy, gasząc świeczkę, bo nie było tam prądu. Zamiast kołdry brało się dwa prześcieradła i kładło między nie koc.  

'Zajawkę na góry dostałem w spadku po ojcu, którego z kolei zarazili jego rodzice' (Fot. archiwum prywatne Jędrzeja Słodkowskiego) , 'Do 12. roku życia zszedłem z ojcem i bratem prawie całe Sudety. Pamiętam, że w schronisku pod Śnieżnikiem zasypialiśmy, gasząc świeczkę, bo nie było tam prądu. Zamiast kołdry brało się dwa prześcieradła i kładło między nie koc' (Fot. archiwum prywatne Jędrzeja Słodkowskiego)

Potem za sprawą taty zacząłem jeździć w Beskid Niski. We wsi Zyndranowa odwiedziliśmy państwa Goczów, Łemków, przez których gospodarstwo tata z bratem i rodzicami przechodzili 40 lat wcześniej. Dał im zdjęcie, jedno z tych z mieszkania dziadków, na którym jako chłopiec mija gęsi Goczów. Kiedy tam byliśmy, miałem tyle lat, ile tata na tym zdjęciu. 

W sumie to historie podobne do tych z "Ośmiu gór" [książka autorstwa Paolo Cognettiego, na jej podstawie powstał film o tym samym tytule, który właśnie jest w kinach – przyp. red.]. Mój tata też miał taką szorstką energię, "do przodu, nie mazgaić się", ale miewał opiekuńcze przebudzenia. Dziadek był taki sam. 

 

Był okres, kiedy rzadko jeździłem w góry; moja ówczesna partnerka za nimi nie przepadała. Wolała morze, jakoś mnie nawet do niego przekonała, fajnie było. Ale kiedy już wyrwałem się w góry, od razu czułem, że wracam do siebie. 

Moja obecna partnerka kocha góry – to wiele ułatwia. Ja zaraziłem ją Beskidem Niskim, ona mnie Tatrami. Bo wcześniej w Tatry nie chodziłem. Wydawało mi się – błędnie – że zawsze i wszędzie chodzi się tam w kolejkach. A ja w górach szukam jeśli nie samotności – choć ją też lubię – to wyłączenia z cywilizacji. 

Dlatego tak pokochałem Beskid Niski, w którym nigdy tłumów nie będzie. Bo to pasmo niewdzięczne. Idziesz jak w dżungli, w jeżynach, w wiecznym błocie. Masz może jeden fajny widok dziennie – ale za to jak go wtedy doceniasz! No i wbrew nazwie to są strome góry, potrafią dać w kość.  

Zdarzało mi się chodzić tam całymi dniami po śladach niedźwiedzi i wilków, nie spotykając żywego ducha. To niesamowite, jak głębokich doznań możesz wtedy doświadczyć, co wyprawia twój mózg. Gadałem z drzewami. Śpiewałem godzinami do rymu. Wypluwałem z siebie wiersze, choć na co dzień ich nie piszę. Ale kiedy wchodziłem do mateczników niedźwiedzi, włączałem w telefonie Prodigy, by uniknąć kłopotów. Niedźwiedzie podobno nie przepadają za tym zespołem.  

Sam niedźwiedzia do tej pory nie spotkałem, w przeciwieństwie do mojej dziewczyny, którą zwierz podszedł od tyłu w Dolinie Małej Łąki i ryknął na nią tak, że uciekała przez następną godzinę, aż zatrzymała się pod Giewontem. 

'Był okres, kiedy rzadko jeździłem w góry. Ale kiedy już się w nie wyrwałem, od razu czułem, że wracam do siebie' (Fot. archiwum prywatne Jędrzeja Słodkowskiego) , 'Zdarzało mi się chodzić tam całymi dniami po śladach niedźwiedzi i wilków, nie spotykając żywego ducha' (Fot. archiwum prywatne Jędrzeja Słodkowskiego)

"Beskidersi niscy", kiedy ich już spotkasz w schroniskach czy miejscach biwakowych, to też najciekawsi wędrowcy. Z nimi nie gadasz o tym, ile zrobiłeś przewyższenia czy jaki masz zegarek, ale o duchach z łemkowskich wsi wysiedlonych w akcji "Wisła", o żelastwie, które ta ziemia, nasiąkła krwią w dwóch wojnach światowych, wciąż wypluwa, o zwierzęcych ścieżkach przez buczyny...  

Czy w górach się bałem? Jasne. Pewnego razu w Dolinie Pięciu Stawów zaskoczyła mnie śnieżyca. Było tak zimno, że telefon się wyłączył, a akurat zapomniałem kompasu. Śnieg zasypał ślady. Nagle 360 stopni wokół siebie widziałem tylko jedno – niezmąconą biel. Zmysły wtedy wariują. Musiałem się jednak ruszyć i zacząłem, jak myślałem, iść w stronę schroniska. Kiedy po jakimś czasie udało mi się na chwilę uruchomić telefon, okazało się, że poszedłem dokładnie w przeciwnym kierunku. Od tej pory nigdzie nie ruszam się bez kompasu.

Tej zimy trzy razy byłem w Tatrach, dłużej siedziałem też w Beskidzie Niskim, a Nowy Rok witałem pod Baranią Górą. Dużo, ale to kwestia priorytetów i organizacji. Zazwyczaj w czwartek albo piątek wsiadam w nocny pociąg do Zakopanego. W niedzielę – w nocny do Warszawy w Zakopanem i wyspany idę do redakcji. Bilety kupuję miesiąc wcześniej, żeby było taniej. Długo poluję na miejsca w wiecznie zapchanych schroniskach, wydzwaniam codziennie – i zawsze się udaje. 

Na co dzień jestem skrajnie przeładowany informacjami. W górach staram się odciąć od netu. Czasami odinstalowuję apki z social mediami, czasem po prostu zabieram nokię 3310 i aparat na kliszę z komunii. To niesamowite, jak szybko mózg mi za to dziękuje. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że dzięki temu doświadczam owego mitycznego bycia tu i teraz, o którym trąbią coache z całego świata. To się samo stało. Przez kilka lat mój umysł często nie wiedział, co ze sobą zrobić, szamotał się, ale teraz potrafi się wyłączyć po wejściu na szlak, bez udziału mojej woli. Po prostu idę, patrzę, jestem – tylko tyle i aż tyle. 

Góry pomagają nabrać dystansu. Tam uświadamiasz sobie, jak jesteś śmiesznie mały. Warto umieszczać się w skali kosmicznej, w kontekście potęgi natury. To pozwala nie przejmować się aż tak sobą. Dla mnie góry są w tym całym kosmosie czymś w rodzaju przystani i mentalnej ojczyzny.  

Paulina Dudek. Dziennikarka, redaktorka, twórczyni cyklu mikroreportaży wideo "Zwykli Niezwykli" i współautorka "Pomocnika dla rodziców i opiekunów nastolatków". Nagrodzona Grand Video Awards, nominowana do Grand Press. Kontakt: paulina.dudek@agora.pl.