
TikTok należy do chińskiego koncernu Bytedance i działa na rynku międzynarodowym. W Chinach funkcjonuje tylko ocenzurowany wariant o nazwie Douyin. Zakazane jest w nim wszystko, co mogłoby zagrażać „narodowemu bezpieczeństwu". A w czasach Xi Jinpinga jest to bardzo pojemne określenie. Jeśli ktoś chce publikować tam video live, musi najpierw się zarejestrować. Gdy aplikacja rozpozna twarz niezarejestrowanego użytkownika, działanie zostaje przerwane.*
Cenzura wszystkich chińskich platform internetowych obejmuje nie tylko krytykę Xi Jinpinga i partii komunistycznej. Nie wolno wspominać o żadnych aktualnych lub historycznych wydarzeniach uznawanych przez partię za kontrowersyjne. Do zabronionych wyrażeń należą zarówno „ruch demokratyczny w Hongkongu" czy „dalajlama", jak „MeToo", gdyż ruch jest nie w smak starym mężczyznom z Biura Politycznego, a także „Kubuś Puchatek", gdyż chińscy internauci pozwolili sobie na żart i porównali Xi Jinpinga z bohaterem kreskówki. Poczucie humoru nie jest mocną stroną Xi Jinpinga.
Nie szczędzi on natomiast pochwał patriotom, takim jak stawiany za wzór bloger Zhou Xiaoping, który nie jest zwolennikiem krytycznych wypowiedzi. Zamiast tego wyraża następujące oczekiwanie: „Dźwięk pozytywnej energii powinien zdominować brzmienie internetu". Gdy Xifan Yang spotkał się z tym trzydziestoparolatkiem na jakiejś konferencji, zachęcił go: „Rozsiewaj w internecie pozytywną energię!". Hasło „pozytywna energia" weszło odtąd do ulubionego zestawu propagandowego KPCh.
Chiński internet przypomina raczej wielki intranet. Tajne służby ChRL odcinają go od świata zewnętrznego w ramach projektu Złota Tarcza, zwanego potocznie chińskim firewallem – w nawiązaniu do Muru Chińskiego. I tak Chińczycy nie mogą używać Google’a ani WhatsAppa, Twittera ani Facebooka czy Instagrama. Gdy Donald Trump zapowiedział zakazanie TikToka w USA, zdenerwował miliony dzieci i sprawił wspaniały prezent chińskiej propagandzie – od teraz mogła twierdzić, że blokowanie zagranicznego dostępu do krajowej sieci w interesie bezpieczeństwa jest czymś najzupełniej naturalnym. Cudzoziemcy żyjący w Chinach i Chińczycy utrzymujący wiele kontaktów z zagranicą obchodzili zaporę, korzystając z VPN. Ale w 2019 roku Xi Jinping zakazał również tego. Niektórzy co prawda nadal korzystają z VPN, chociażby dlatego, że trudno to kontrolować. Złapanemu na gorącym uczynku grozi jednak kara do pięciu lat więzienia, nawet jeśli w praktyce stosuje się ją niezmiernie rzadko.
Większość Chińczyków nie podejmuje zresztą takich prób, gdyż nie widzi po temu konieczności. Każda międzynarodowa platforma ma swój chiński odpowiednik podlegający cenzurze. Zamiast Google’a stosuje się tutaj wyszukiwarkę Baidu. Jeśli wpiszemy w nią na przykład: „masakra na placu Niebiańskiego Spokoju", pojawi się komunikat o błędzie. Serwis mikroblogowy Weibo umożliwia publikowanie opinii, jak w blogosferze czy na Twitterze – teoretycznie, gdyż o ile na początku Weibo było wielobarwnym forum idei, to zamieniło się we własną karykaturę, odkąd Xi Jinping w sierpniu 2013 roku wydał rozkaz „odzyskania zarządzania internetem" i zlikwidowania kont krytycznie nastawionych blogerów, śledzonych niekiedy przez miliony ludzi. I tak WeChat, na pierwszy rzut oka podobny do WhatsAppa, stał się aplikacją do wszystkiego. Można w nim nie tylko czatować, lecz także – jak na Facebooku czy Instagramie – postować zdjęcia, filmy, umieszczać linki czy wyrażać swoje zdanie. Grupa może tu liczyć maksymalnie pięćset osób. Korzyść dla policji internetowej polega na tym, że nie powstaje masowa publiczność, jak to działo się w Weibo, przy czym krytyczne opinie da się szybko wyłapać, co najlepiej pokazała cenzura w czasie kryzysu związanego z pandemią koronawirusa. Przez WeChat można zamówić jedzenie, zadzwonić po taksówkę, kupić bilety do kina i na pociąg, umówić wizytę lekarską, zapłacić za prąd, a nawet wynająć mieszkanie. W Niemczech potrzebujemy dwudziestu lub trzydziestu aplikacji, w Chinach załatwia to jedna. Kodem QR z WeChata zapłacimy w supermarkecie, ale też na ulicznym stoisku z warzywami. Nawet żebracy zbierają w ten sposób jałmużnę.
Życie w Chinach jest dzięki temu bardzo wygodne. Zamiast WeChatem można też płacić na przykład przez AliPay, który jest czymś w rodzaju PayPala, tylko dwadzieścia cztery razy potężniejszym – jeśli policzyć łączną kwotę transakcji. AliPay należy do internetowego sklepu Alibaba, założonego przez Jacka Ma, który na początku kariery chciał pracować w filii Kentucky Fried Chicken (KFC) przy kasie, ale nie został przyjęty. Usłyszał, że nie nadaje się na sprzedawcę. Dzisiaj w chińskim KFC płaci się AliPayem, zaś Alibaba ma większe obroty i przychody niż Amazon i eBay razem wzięte na całym świecie.
Rywalizacja między koncernami internetowymi Tencent (właściciel WeChata) i Alibaba ma zalety dla chińskich użytkowników. Ich oferta pokrywa się w wielu obszarach, a konkurencja zmusza do dobrej obsługi. Większość Chińczyków korzysta z obu. I podczas gdy my ciągle walczymy z ciasteczkami i wyrażamy kolejne zgody na wykorzystanie danych osobowych, poczynając od lekarza, a na administracji naszego budynku kończąc, chińscy dostawcy wiedzą o swoich użytkownikach po prostu wszystko.
Christopher Jahns widział w chińskich firmach z branży nowych technologii projekty pilotażowe, które w wielu miejscach w Chinach stają się rzeczywistością. Gdy w sklepie spożywczym zbliżasz się do regału, sztuczna inteligencja rozpoznaje dzięki twojemu telefonowi, co kupowałeś w przeszłości. Etykiety z cenami dopasowują się do ciebie: jeśli sklep chciałby zaproponować ci coś nowego, cena może być atrakcyjniejsza. Jeśli kupujesz coś regularnie, może być drożej. Nie musisz płacić przy kasie, pieniądze są ściągane automatycznie. Możesz zdecydować, czy zabierasz produkty do domu, czy posiłek ma być przygotowany na miejscu. Jeśli jesz na miejscu, a któryś z sąsiadów jednocześnie zamawia coś online w tym sklepie, dostaniesz wiadomość i możesz zdecydować się na zaniesienie mu jego zakupów do domu – w zamian dostaniesz talon na kolację.
Porównajmy to z dowozem z niemieckich supermarketów. Nie wspominając nawet o rynku usług naprawczych, w przypadku których Niemcy powinni od ósmej do piętnastej nie ruszać się z domu. Lepsza obsługa w Chinach jest możliwa, gdyż firmy posiadają ogromną liczbę danych o swoich klientach. Z punktu widzenia większości Niemców to upiorna perspektywa, ale chińskim klientom często ułatwia życie. No i wspiera biznes, także księgarski, jak wynika z opowieści Jahnsa. „Kamera bezpieczeństwa odnotowuje miejsce, gdzie stoisz, i rozpoznaje cię dzięki sygnałowi smartfona. Kamery wiszą nad regałami z książkami. Nagle włącza się film, pisarz wita cię po imieniu i opowiada o swojej książce". W sklepie odzieżowym lustro nie jest lustrem, lecz monitorem. Nie tylko odmładza klientkę, ale proponuje jej też odpowiedni krem i szminkę. "Sztuczna inteligencja rozpoznaje kolor skóry, kontury twarzy, nos. System uczy się sam i staje się coraz potężniejszy, ochrona danych osobowych niemal dla niego nie istnieje. W efekcie Chiny bez wątpienia wyjdą z nowej rewolucji przemysłowej jako zwycięzca".
"Chiny mają wielu internetowych guru – podaje oficjalna agencja informacyjna Xinhua – ale żaden nie może równać się z »mędrcem internetowym« Xi Jinpingiem". Jego mądrość polega na tym, że umiejętnie łącząc kontrolę internetu, nadzór z kamer bezpieczeństwa i sztuczną inteligencję, tworzy społeczeństwo – ze swojego punktu widzenia – idealne. Na pomysł wpadł, przygotowując igrzyska olimpijskie w Pekinie w 2008 roku. Stanął przed zadaniem zapobieżenia demonstracjom. Rozwiązaniem okazała się gęsta sieć kamer bezpieczeństwa ze zintegrowanym programem rozpoznawania twarzy, który wyłapywał w tłumie osoby podejrzane. Potem zdecydował się rozszerzyć ten system na całe Chiny.
W 2013 roku, gdy został przewodniczącym ChRL, w Chinach znajdowało się sto milionów kamer bezpieczeństwa. W 2020 roku było ich już sześćset milionów. Na dwóch obywateli przypada więc jedna kamera. „Kamery bezpieczeństwa są wszędzie, rząd widzi zwyczajnie wszystko – mówi młody chiński artysta Ge Yulu. – Zna twoje codzienne ścieżki, wie, czym się zajmujesz i co dzisiaj robiłeś". Pozostaje ze swoją krytyką w Chinach odosobniony. Wielu wskazuje na pozytywne efekty tego systemu, jak w dzielnicy Longgang w Shenzhen. W 2017 roku uprowadzono tam trzyletnią Xuanxuan. Kamera nagrała zdarzenie, a program do rozpoznawania twarzy potrzebował dokładnie dwóch sekund, żeby zidentyfikować sprawcę. Dzięki kolejnej kamerze policja śledziła jego drogę. Niedługo potem sprawca został ujęty w pociągu, a dziecko odzyskało wolność. Na gigantycznym ekranie w tak zwanym administracyjnym Smart Center dzielnicy Longgang widać wszystko: o 8.23 przyłapanie nielegalnego ulicznego handlarza. O 8.59 wyrzucenie w niedozwolonym miejscu gruzu budowlanego. O 9.01 odkrycie podejrzanego wysypiska śmieci. W pierwszych sześciu miesiącach od wprowadzenia systemu liczba kradzieży spadła o połowę. Osiemdziesiąt pięć procent przypadków przestępstw, od wykroczeń komunikacyjnych po kradzieże kieszonkowe, zostało wykrytych dzięki Smart Center.
Xi Jinping idzie o krok dalej. Państwo policyjne 4.0 ma nie tylko wykrywać przestępstwa, powinno też skłaniać obywateli do wzorowej postawy społecznej i zwracania uwagi na innych. Podczas gdy zachodni politycy dostrzegają w gromadzeniu danych głównie niebezpieczeństwo, Xi uważa cyfryzację za szansę polepszenia stosunków międzyludzkich.
*Fragment książki "Xi Jinping. Najpotężniejszy człowiek świata i jego imperium" Stefana Austa i Adriana Geigesa (Wydawnictwo W.A.B.). Tłumaczenie: Joanna Czudec. Polska premiera książki 22.02