
Milena, 18 lat
Decyzję o odchudzaniu podjęłam w IV lub V klasie podstawówki. Kompletnie nie miałam pojęcia, jak to się robi. Jedyne, co słyszałam od wiecznie odchudzającej się mamy, babci czy jakiejś cioci, to rady, aby nie jeść słodyczy, dań typu fast food, makaronu, ziemniaków, masła i nie sięgać po jakiekolwiek produkty żywnościowe po godzinie 18.00. Co tydzień rozpoczynałam nową rewelacyjną dietę, która zawsze kończyła się postanowieniem: „To od poniedziałku zaczynam już naprawdę".
W końcu po kilku latach, gdzieś po II klasie gimnazjum, osiągnęłam zamierzony cel – schudłam. Po drodze zbudowałam okropną relację z jedzeniem. Z biegiem czasu bałam się coraz większej ilości produktów, a wyjście do restauracji wiązało się ze stresem albo płaczem. Do tego doszedł zabójczy wysiłek fizyczny. Myślałam wtedy, że wreszcie znalazłam coś „swojego". Zdrowe odżywianie, treningi na siłowni, liczenie kalorii przerodziły się w obsesję. Każdy posiłek musiał być dokładnie wyliczony i zaplanowany z tygodniowym wyprzedzeniem, aby na pewno się nie powtórzył. Dopracowany plan treningowy na każdy dzień w tygodniu bez względu na to, czy był to weekend, święta, czy zaplanowany wyjazd.
Zaburzenia odżywiania dotyczą coraz większej liczby młodych osób, często jeszcze niepełnoletnich. Wraz z diagnozą pojawia się przeważnie troska rodziny, która podejmuje wszelkie starania, aby bliska im osoba wyzdrowiała. Pierwsze działania mają zwykle na celu rehabilitację wagi bądź zdrowia fizycznego, doprowadzają je na bezpieczny poziom. Pobyty w szpitalach w celu przymusowego przyrostu masy ciała lub stawiane warunki żywienia w domu stanowią nieodłączną kwestię. Wsparcie bliskich oraz specjalistów jest istotnym elementem w procesie zdrowienia, wzmacniania motywacji i wytrwałości. Wszystko to, aby móc pomału pokazywać drogę zdrowia i korzyści płynących z życia bez zaburzeń odżywiania.
Często osoba, przynajmniej na początku zaburzeń odżywiania, nie zdaje sobie sprawy z istniejącego problemu – usilnie mu zaprzecza, złości się, ignoruje zmartwienia bliskich. Budowanie tej świadomości i praca nad decyzją o podjęciu leczenia wymagają niekiedy czasu, ale paradoksalnie – gdy z dnia na dzień waga pokazuje mniejszą liczbę, znacząco waha się, a życie przybiera coraz bardziej restrykcyjną formę w odcieniach czerni i bieli i chory z każdą chwilą mocniej jednoczy się z przypadłością – czasu w zasadzie nie ma…
Monika, 25 lat
Gdy chorowałam, obsesyjnie interesowałam się jedzeniem. Karmiłam się przeglądanymi przepisami, robiłam przypisiki, zbierałam różne pomysły, tym samym pogłębiając swoją wiedzę w zakresie żywienia, wpływu różnych składników na organizm i reakcji przez to w nim zachodzących. W czasie chorowania na zaburzenia odżywiania moje życie kręciło się wokół jedzenia. Myślenie o jedzeniu przed posiłkiem, po posiłku, ścisłe planowanie tego, co zjem następnego dnia i jak to będzie wyglądać, w jaki sposób będę to przygotowywać. Rozmowy o jedzeniu, przy jedzeniu, co lubisz, czego nie lubisz i tak dalej, i tak dalej.
To pułapka, która sprawia, że w ciągu dnia nie ma się czasu na inne rzeczy. Na pomyślenie o nauce, swoich zainteresowaniach, planach już niezwiązanych z przesiadywaniem w kuchni i pieczeniem bądź gotowaniem (głównie dla swoich bliskich). To także kolejny aspekt związany z obszarem zaburzeń odżywiania oraz jedzenia. Często zdarza się, że taka osoba nagminnie przygotowuje posiłki dla innych, karmiąc wszystkich naokoło, ale nie siebie. To pośrednio wiąże się z poczuciem kontroli, że osoba ta zwyczajnie pokazuje samej sobie, jak silną ma wolę, nie jedząc tego, co inni. W ten sposób jest to zwyczajne odbieranie sobie czasu spędzonego z bliskimi, ukrócanie wspólnych rozmów i nawiązywania więzi, które zepchnięte są na koniec hierarchii wartości, gdzie królują zaburzenia odżywiania. Pomimo usilnych starań ze strony bliskich, rodziców, niekiedy przyjaciół, którzy niestrudzenie trwają przy osobie chorej, starając się jej pomóc, zmiana często się nie pojawia. Niekiedy – w mniemaniu osoby chorej – korzyści w początkowych stadiach zaburzeń odżywiania wydają się przeważać nad stratami i negatywnymi konsekwencjami w obszarze funkcjonowania oraz zdrowia. Problem może narastać, dopóki sama osoba nie zauważy tego, co dzieje się z jej życiem i jak bardzo radość i szczęście, których miała doświadczać, przeciekają jej przez palce.
Zaburzenia odżywiania to ciągłe poczucie winy, smutku. Strach przed tym, że twoje ciało się zmieni, co nieustannie sprawdzasz, przeglądając się w lustrze, dotykając swojego brzucha, nóg czy rąk. Podporządkowujesz życie silnym restrykcjom i kontroli, dążysz do perfekcji, zatracając siebie i swoją osobowość. Gdy przychodzi ten moment, kiedy zagubiona(-y) poszukujesz pomocy, ponieważ choroba zawładnęła tobą w pełni, nie wiesz, czego tak naprawdę chcesz i kim jesteś. Nie znasz zwyczajnego życia – bo co robią ludzie naokoło? Można normalnie jeść i o tym nie myśleć? Czy można się czymś interesować oprócz kalorii i ich spalania? W ciągu dnia odpoczywać albo pozwolić sobie na chwilę słabości? Czy można pozbyć się specyficznych nawyków towarzyszących zaburzeniom odżywiania?
Ewa, 22 lata
Codziennością jest także obsesyjne sprawdzanie grubości, obejmując palcami nadgarstki, uda oraz ręce nad łokciami. Nie ma dnia, żeby tego nie zrobić, to już jest rutyna, tak jak robienie zdjęć kości i dokładne oglądanie się w lustrze, czy aby na pewno nie przytyłam. Całe moje życie jest podporządkowane chorobie, wszystko dokładnie zaplanowane, nie ma miejsca na coś spontanicznego, bo wtedy się gubię, nie wiem, co robić i co mnie czeka. Naturalnie posiadam mnóstwo bluz i dresów. Ciągle kupuje się nowe i nie chodzi się praktycznie w niczym innym, żeby nie zwracać na siebie uwagi – na siebie i swoje ciało. Najlepiej by było, gdybym zniknęła, była niezauważalna. Chorobowym zachowaniem jest również dokładne słuchanie tego, CO i JAK mówią do mnie inni, w jaki sposób mnie oceniają i reagują. Na przykład ktoś mówi: „Wow, świetnie wyglądasz!". Co ja myślę? „Czyli 70 Lęk związany ze zmianą w trakcie leczenia jestem gruba, przytyłam i to widać, jestem beznadziejna, muszę więcej ćwiczyć, nienawidzę siebie". Chęć bycia najchudszą z towarzystwa jest myślą dominującą, mimo że wiem, iż zawsze znajdzie się ktoś chudszy, a ci, co osiągnęli cel – leżą w grobie. Jednak komentarze typu: „Ale ty jesteś chuda!’’, „Jak to robisz, że potrafisz nic nie jeść?", „Chciałabym mieć twoją kontrolę!", „Nosisz rozmiar XXS? Ubierasz się w dziale dziecięcym, wow!" bardzo uskrzydlają i potwierdzają, że to, co robię, ma sens, po prostu przynosi rezultat. Nawet jeżeli ktoś z obrzydzeniem stwierdzi, że jestem wychudzona i widać mi wszystkie kości, dla mnie będzie to komplement, bo o to dokładnie mi chodzi.
Lęk związany ze zmianą w trakcie leczenia
Często osoba zaburzona wcale nie chce zmienić przekonań i przyzwyczajeń, mimo że zdaje sobie sprawę z ich szkodliwości. Jest to jedna z możliwych przyczyn, dlaczego proces leczenia zwykle okazuje się długotrwały i trudny. Często pacjenci są w pełni świadomi swojej choroby oraz zniekształceń z nią związanych, a mimo wszystko powtarzają niezdrowe nawyki chorobowe, które podtrzymują problem. Dzieje się tak z powodu niechęci do zmian, dostrzegania korzyści w swoim stanie zdrowia, braku siły i motywacji do podjęcia walki z chorobą, ale też z powodu niewspierającego środowiska bądź nieodpowiednio dobranych metod leczenia. Zmiany oznaczają coś innego, nowego, nieznanego, zachęcają do wyjścia spoza strefy komfortu, w której (złudnie) jest bezpiecznie i dobrze. Dlatego zmiany budzą lęk.
Najtrudniejsze w zmianie zachowań destrukcyjnych są głowa i myślenie, a najbardziej wiedza. W tym sensie, że ja ze swoim stażem wiem naprawdę wszystko. Wiem, co mi szkodzi i dlaczego. Zdaję sobie sprawę, jak czują się z tym wszystkim moi najbliżsi, czym anoreksja grozi, jakie mogą być (lub już są) skutki. Odczuwam emocje innych związane z tym, co robię, i przeżywam to, nie mogąc przestać być zapętlona w swoich czynach. Mimo to ciągle w tym siedzę, tu się czuję bezpieczna. Wiem, że to złudne. No właśnie WIEM. Ja to wszystko wiem i to jest największy problem, bo choroba mnie niczym nie zaskoczy ani niczym nie wystraszy. Te etapy mam już za sobą.
Aspekt psychodietetyczny
Zaburzenia odżywiania to zaburzenia o podłożu psychicznym, więc w ich leczeniu kładzie się nacisk na psychoterapię, spotkania z psychiatrą czy terapię rodzinną. Ale nie można zapomnieć, że ciało umożliwia nam życie, więc nieodłącznym elementem procesu zdrowienia jest zadbanie o funkcjonowanie organizmu i podstawowe procesy w nim zachodzące. Niestety, nieprawidłowa relacja z jedzeniem (od strachu przed nim po ciągłe zajadanie nim pustki i stresu) oraz brak akceptacji swojego ciała, a często nawet nienawiść w stosunku do niego uniemożliwiają satysfakcjonujące funkcjonowanie i troskę o siebie. Lęk przed zmianą wagi jest charakterystyczny dla zaburzeń odżywiania, utrwala problemy z racjonalnym, zdrowym odżywianiem i pogłębia zniekształcony obraz własnego ciała.
W leczeniu zaburzeń odżywiania kluczowe znaczenie ma zespół terapeutyczny, gdyż każda z osób opiekuje się inną sferą leczenia. Terapeuta zajmuje się przepracowaniem myśli, przekonań, emocji; lekarz dostosowuje leki i pomaga w diagnozie, a dietetyk specjalizujący się w zaburzeniach odżywiania zajmuje się pacjentem pod kątem fizjologii i części somatycznej, np. wprowadzeniem nowych produktów, rozszerzaniem diety, regulacją cyklu żywienia. Takie interdyscyplinarne podejście sprawia, że proces leczenia jest pełniejszy, efektywniejszy i sprawniejszy, a sam pacjent odpowiednio zaopiekowany.
Karolina, 16 lat
Oprócz współpracy ze strony psychoterapeutycznej to właśnie obszar psychodietetyki jest w naszym (i pewnie nie tylko naszym) przekonaniu kluczowy. Głównie chodzi o to, aby kwestie jedzeniowe i kontrolę nad tą sferą przekazać komuś kompetentnemu, komuś, komu „ewentualnie" (chodzi mi tu o punkt widzenia osoby zaczynającej proces zdrowienia, tkwiącej w silnych restrykcjach żywieniowych) możemy zaufać, kto ma wiedzę, jak przeprowadzić proces leczenia ciała z głową. Często się zdarza, że psychodietetyk (i tu jest istotne, aby to właśnie była osoba mająca również doświadczenie od strony psychologicznej) jest pomocny, by wytłumaczyć, uspokoić osobę z zaburzeniami odżywiania i wspomóc na drodze leczenia. U mnie istotne było to, abym zachowała jakiś procent kontroli i wiedzy nad tym, co się dzieje ze mną i moim ciałem. Sprawdzały się zarówno kompromisy, samodzielne przygotowywanie posiłków, jak i poznawanie swoich parametrów. Nie u każdego będzie to dobre wyjście (zależy też, na jakim etapie), natomiast byłam bardziej skłonna do zmian, będąc świadoma, co się dzieje i dlaczego.
Dla osób doświadczających zaburzeń odżywiania zmiana nawyków dietetycznych i oddanie kontroli, która jest dla nich tak ważna, w ręce specjalisty może się wiązać z silnym stresem i lękiem. Niestety, zaniedbanie tego obszaru może z kolei skutkować niepowodzeniem i dalszym utrwalaniem mechanizmów chorobowych.
Marta, 21 lat
Uważam, że w początkowej fazie zdrowienia współpraca z dietetykiem jest bardzo ważna. Nieraz próbowałam sama zrehabilitować wagę i zawsze kończyło się to szybką rezygnacją i nawrotem. Współpracę dietetyczną rozpoczęłam dopiero podczas leczenia w ośrodku. Zdecydowałam się na nią, ponieważ wiedziałam, że sama sobie nie poradzę.
Współpraca z samym dietetykiem w procesie leczenia jest niezwykle istotna. Warto zwrócić uwagę, aby osoba, która pomaga w obszarze żywieniowym, miała też wiedzę oraz doświadczenie w prowadzeniu pacjentów, którzy cierpią nie tylko fizycznie, lecz także psychicznie i/lub somatycznie. Spojrzenie holistyczne na człowieka i sieć powiązań między psyche i soma jest niezwykle istotne. Dla osób poszukujących pomocy jest ważne, aby spotykać się ze zrozumieniem swoich zachowań, obaw i lęków.
Paula Łysakowska – dietetyk
Myślę, że rozumiem, na czym polega ta trudność z żywieniem, a moja wiedza z zakresu nauk żywieniowych oraz psychologicznych pozwala mi to zintegrować. Jest mi łatwiej poznać punkt widzenia i sposoby radzenia sobie pacjentów. W związku z tym mogę się postawić w pozycji osoby chorej i wyczuć, po co jej pewne mechanizmy. Dzięki temu stosunkowo łatwo mi jest nawiązać z nią relacje. Do wyboru tego obszaru poprowadziło mnie po prostu serce. Miałam okazję praktykować i popatrzeć, jak się pracuje z takimi pacjentami, zrozumieć ich świat, który stał się dla mnie bardzo ciekawy i fascynujący. Łączy on dwie dziedziny bardzo mi bliskie, czyli psychoterapię i dietetykę, co jest dla mnie niezwykle ciekawe, gdyż mogę poznać zmagania i trudności pacjentów oraz to, co ich motywuje.
Okazuje się jednak, że jest wielu specjalistów, którzy nie mają odpowiednich kompetencji, aby zrozumieć problem i samego pacjenta, co też często może zniechęcać go do rozpoczęcia leczenia. Warto zauważyć, że często jest to osoba skierowana przez bliskich i rodzinę, niemająca wewnętrznej potrzeby i zasobów do pracy nad zmianą nawyków żywieniowych, czy nawet nierozważająca, że ma problem. Zdarza się, że w początkowych stadiach choroby pacjent zwyczajnie zaprzecza temu, że cokolwiek złego może się dziać.
*Fragmenty książki "Kiedy cierpisz na zaburzenia odżywiania"