
Zainstalowałam TikToka na początku pandemii (jak zresztą wielu millenialsów), kiedy izolacja zamknęła nas w domach, a w mediach przebił się gorący trend: nowe it-medium, platforma, która pochłonęła młodzież.*
I rzeczywiście, wydawało się, że pośród użytkowników TikToka w tamtym czasie najwięcej było nastolatków czy osób tuż po dwudziestce.
Jak to zwykle bywa z młodzieżowymi trendami, opowieść o tej nowej platformie zawierającej krótkie wideo (zwane tiktokami) szybko przybrała w mediach formę paternalistycznego uproszczenia, banalizacji, deprecjonowania tworzonego tam contentu (kontent, po polsku najczęściej tłumaczony jako "treści", to wszystko, co tworzymy w sieci) i wyśmiewania zaangażowania użytkowników. Z tych myślowych skrótowców wyłaniał się obraz aplikacji z bezwartościową treścią, na dodatek niebezpiecznej, bo z głupimi challenge’ami (np. blackout challenge, czyli podduszanie się do granicy utraty przytomności), na której głównie się tańczy – a to tańczenie urosło do rangi symbolu, niemądrego zachowania, antyinteligencji i antymyślenia, co właściwie z perspektywy czasu każe mi się zastanowić nad tym, co komu zawiniła akurat sztuka tańca.
Mam w sobie takie postanowienie, że jako pisarka powinnam być w miarę możliwości na bieżąco z tym, co się dzieje w świecie osób młodszych ode mnie, więc któregoś ponurego późnozimowego dnia, kiedy niewiele wyszło z pisania, jeszcze mniej z czytania, ułożyłam się z telefonem na łóżku, żeby sprawdzić, jak to z tymi tiktokowymi tańcami jest w rzeczywistości.
Cóż. Dwa lata później TikTok jest najczęściej używaną przeze mnie aplikacją, chociaż nie opublikowałam tam nigdy żadnych treści poza okazjonalnymi komentarzami pod oglądanymi wideo, a nazwa mojego konta pozostaje przydzielonym mi losowo anonimowym ciągiem liter i cyfr.
Co ciekawe, TikTok jest zarazem miejscem mojego największego socialmediowego triumfu w całej historii mojej obecności w internecie (która zaczęła się jakie 25 lat temu, w czasach modemu i u zarania Google!). Dostałam tam kiedyś ponad 40 tys. lajków za komentarz, w którym mądrzyłam się, że kot użytkowniczki dziwnie się zachowuje podczas wypróżniania, najprawdopodobniej z powodu zbyt małej kuwety.
Niestety, obawiam się, że nigdy już nie stworzę w sieci nic popularniejszego niż ta krótka impresja na temat preferencji fekalnych u kotów.
Aplikacja zna nas lepiej niż my sami?
Po kilku godzinach od założenia konta na moim fyp ("for you page" to główny feed na TikToku, czyli strumień wideo spersonalizowany przez aplikację pod preferencje danego użytkownika) były wyłącznie anglojęzyczne treści o mocno lewicowym wydźwięku, radykalnie feministyczne, wspierające osoby LGBTQ. Oprócz tego pojawiało się dużo zwierząt, głównie (tu, w gruncie rzeczy, brak zaskoczenia) kotów, które przerażająco szybko stały się niemal wyłącznie kotami rudymi i biało-rudymi (takie kolory futerek mają moi współdomownicy). A, i przepisy wege – w tamtym czasie ograniczałam mięso, a parę miesięcy później miałam przejść na dietę w pełni wegetariańską, czego jeszcze jednak nie planowałam (TikTok, jak widać, wiedział lepiej).
Podsumowując diagnozę TikToka: lewaczka, feministka, kociara, wegetarianka. Wszystko się zgadza. No ale, umówmy się, mój zestaw poglądów i zainteresowań nie jest ani wyjątkowy, ani rzadki, wpasowuję się pewnie doskonale w kliszę nieco ponad 30-letniej kobiety z dużego europejskiego miasta, należącej do klasy średniej.
Dlaczego więc algorytm TikToka stał się sprawą osobistą, cennym indywidualnym zasobem, który my, użytkownicy, pielęgnujemy, trenujemy, dopieszczamy? Czemu czujemy się do niego osobiście przywiązani i, w jakimś sensie, przez niego zdefiniowani?
Pod koniec 2021r. "The New York Times" opublikował bardzo ciekawy artykuł – gazecie udało się uzyskać dostęp do dokumentów opisujących działanie algorytmu TikToka. Artykuł napisany przez Bena Smitha miał jakże znaczący tytuł How TikTok Reads Your Mind, czyli "W jaki sposób TikTok czyta ci w myślach?".
Wynika z niego, że dwa podstawowe cele aplikacji ustanowione przez jej twórców to zmuszenie użytkowników do jak najczęstszych powrotów oraz do tego, by spędzali na platformie jak najwięcej czasu.
I znów – niby nic nowego, bo która platforma nie chce zatrzymać użytkowników ze sobą tak długo, jak tylko się da?
Być może właśnie w tej prostocie i oczywistości tkwi sedno sekretu. TikTok czasem lepiej niż my sami wie, co nas zainteresuje. W uproszczeniu mechanizm wygląda tak: platforma bada nasze preferencje i zbiera o nas informacje, przede wszystkim sprawdzając, które wideo oglądamy do końca, które odtwarzamy kilka razy, które zachęcają nas do obejrzenia innych treści od danego twórcy. Jednocześnie jeśli coś nas bardzo interesuje, podnosi naszą aktywność (engagement), wydaje się, że algorytm odpowiednio rozprasza te treści, żeby nie spowodować szybkiego efektu znużenia. Reaguje błyskawicznie na nasze nastroje i dopasowuje się do nas, zgadując lepiej niż my, na co nasze spragnione wystrzałów dopaminy mózgi mają akurat ochotę.
Platforma oferuje doskonały balans między wiecznym brakiem satysfakcji a skutecznym zarządzaniem nudą. I być może właśnie wykorzystanie tego współczesnego braku równowagi, naszego ciągłego rozkroku między znużeniem a bezustanną potrzebą bodźców jest najważniejszą przyczyną sukcesu TikToka.
Czemu TikTok to nie nowy Facebook?
TikTok nie jest przełomowy, nie jest w fundamentalny sposób inny od istniejących już mediów społecznościowych, a zagrożenia, na które narażeni są jego użytkownicy, nie są inne niż te, które do tej pory spotykaliśmy w sieci. Nie jest też żadną finalną platformą, "na której już zostaniemy".
TikTok ma oczywiście te same problemy co każda platforma internetowa zarabiająca na uzależnianiu ludzi od dostarczanego contentu – łatwo wciąga użytkowników w królicze nory szkodliwych treści (zaburzenia odżywiania, samookaleczenie, wideo atrakcyjne dla pedofilów, mowa nienawiści itd.), nie szanuje prywatności, wie o nas znacznie więcej, niż powinien, monetyzuje czas spędzany przez nas przed ekranem, monopolizuje pewne obszary internetowej aktywności. Nic z tego nie jest jednak charakterystyczną cechą TikToka, ale raczej problemem social mediów jako takich – co najwyżej nieco inaczej rozkładają się niektóre punkty ciężkości.
Najważniejsze różnice w przypadku tej aplikacji pojawiają się w obrębie samego tworzenia i przyswajania treści.
Po pierwsze, TikTok to prawdziwy twór oksymoron, platforma społecznościowa, na której nie utrzymuje się właściwie kontaktu ze znajomymi. Jeśli Facebook jest chaotycznym publicznym wieloosobowym dialogiem (coraz częściej po prostu kłótnią), a Instagram monologiem, czasem intymnym dialogiem, to TikTok jest morzem opowieści, po którym pływamy na ogół samotnie.
Po drugie, w aplikacji możemy doświadczyć rewaloryzacji internetowych zasięgów i wiralowości (materiał viralowy, tzw. viral, to taki, jaki niczym wirus błyskawicznie rozpowszechnia się po sieci), dwóch Świętych Graali obecności w sieci, stanowiących przecież istotny współczesny zasób o wymiarze politycznym, kulturowym, finansowym i społecznym.
Dostęp do dużych zasięgów jest szerszy, znacznie bardziej powszechny, lecz też siłą rzeczy mniej gratyfikacyjny (i wcale nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale i o prestiż, bo przychody za wyświetlenia na TikToku są niskie, system płatności pojawił się stosunkowo niedawno, a komercjalizowanie zasięgów wydaje się trudniejsze niż na innych platformach – chociaż nie niemożliwe). Na Instagramie post z milionem lajków będzie zawsze należał do dużego konta. Na Facebooku na ogół też. Na TikToku – wręcz przeciwnie. To, że twoje wideo obejrzało ponad milion ludzi, nie przekłada się zazwyczaj na szczególnie duże wzrosty liczby obserwujących cię użytkowników. TikTok w pewnym sensie zdemokratyzował zasięgi – każdy z nas ma stałą szansę na miliony wyświetleń, nie trzeba mieć dużego konta ani żadnej rozpoznawalności. Co więcej, ów milion wyświetleń być może niewiele w naszym życiu zmieni poza kilkoma dniami bombardowania telefonu powiadomieniami. Ba, można mieć nawet kilka takich wiralowych tiktoków, a liczba obserwujących cię osób wciąż nie przekroczy tysiąca.
Takie przekształcenie dynamiki sieci może (ale nie musi) być najważniejszą zmianą, jaką w wirtualnej przestrzeni pozostawi po sobie TikTok.
Konstelacja opowieści
Wchodząc po raz pierwszy na TikToka, natychmiast trafiamy na zupełnie niezrozumiałe treści: skrótowce, emotikony używane w nietypowy sposób, hasła-klisze, których jeszcze tak nie identyfikujemy. Gesty, mimika. Taniec. Ruch. Dźwięk! Wreszcie samo wideo, z bardzo świadomym użyciem jego aspektów technicznych, takich jak montaż, kadr, słynne tiktokowe przejścia. Jeśli gdzieś po raz pierwszy wyczułam prawdziwą technologiczną pokoleniową barierę, która jest dla mnie trudna do przeskoczenia, to właśnie tu – sposób, w jaki młodsze pokolenie używa języka wideo, jest dla mnie w dużym stopniu obcy, znam go wyłącznie biernie, nie umiem operować wideo w aktywnej komunikacji tak jak młodsi – performować, montować, zapętlać, nagrywać, przede wszystkim nagrywać, zawsze nagrywać. Mój wizualny język do aktywnej komunikacji w internecie to język zdjęć.
Fascynująca jest narracyjność i fabularność TikToka (chociaż właściwie skąd mam wiedzieć, czy to nie złudne doświadczenie, podyktowane moją miłością do fabuły, którą wyczuł algorytm?). Performance, odgrywanie scenek, opowiadanie anegdot, snucie opowieści – autobiograficznych i wymyślonych, ale zawsze zwięzłych (początkowe ograniczenie długości wideo zostało teraz zniesione i można wrzucić filmy nawet 10-minutowe, ale umówmy się, kto by oglądał 10-minutowego tiktoka… przecież trzy minuty to już dużo za dużo). Zwięzłość wymusza odpowiednią technikę, a nieprzewidywalność tego, co stanie się wiralem, zmusza do stosowania pomysłowych rozwiązań narracyjnych. Są odpowiednie rozkładanie napięcia, punkty kulminacyjne, cliffhangery (zawieszenie akcji), nagłe zwroty – właściwie większość tiktoków, które oglądam, ma jakąś formę opowieści i żadna platforma, z której do tej pory korzystałam, nie była tak silnie skupiona na aspekcie narracyjnym, wymuszającym miniaturowe (bo często zaledwie kilkunastosekundowe) struktury fabularne. Na dodatek te opowieści układają się w konstelacje, łańcuchy odniesień, sieci znaczeń w stosunku do innych publikowanych w aplikacji wideo (poprzez wspólnotę używanych do kręcenia tiktoków ścieżek dźwiękowych w tle, nawiązywanie do tiktokowych trendów bądź tworzenie tzw. stitchów, czyli odpowiadania na dane wideo itd.).
*Fragment artykułu Dominiki Słowik "Czy tańczyłam na Tik Toku?" z październikowego miesięcznika ZNAK. Cały magazyn do kupienia tutaj >>>
Dominika Słowik. Powieściopisarka. Za swój debiut "Atlas: Doppelganger" otrzymała nominację do Nagrody Literackiej Gdynia. Za drugą książkę, "Zimowlę", dostała Paszport "Polityki". Ostatnio opublikowała zbiór opowiadań Samosiejki. Urodzona w Jaworznie, mieszka w Krakowie.