Społeczeństwo
Rozwód to zawsze trudne emocje, paraliżujący stres, a w oczach społeczeństwa - porażka. (shutterstock.com)
Rozwód to zawsze trudne emocje, paraliżujący stres, a w oczach społeczeństwa - porażka. (shutterstock.com)

Tekst został opublikowany w 2022 roku. To jeden z najchętniej przez Was czytanych artykułów Weekendu

***

Marta jest obecnie singielką. Szuka kogoś, ale bez ciśnienia. Ma trzydzieści pięć lat i już sporo złych doświadczeń za sobą. Do ponownego małżeństwa jej niespieszno, ale też nie chce być do końca życia sama. Na razie skupia się na pokochaniu samej siebie.*

– Kluczowe wydaje mi się to, że w domu rodzinnym nie było za fajnie. Dużo przemocy, zwłaszcza psychicznej. Nie dostałam najlepszych wzorców, zwłaszcza jeżeli chodzi o mężczyzn. Ojciec tyran przyzwyczaił mnie do tego, że na wszystko trzeba zasłużyć, a już na pewno na miłość. Oczywiście cała ta sytuacja wydawała mi się całkowicie normalna. A jednak podświadomie chciałam uciec. I gdy tylko pojawił się facet, z którym mogłam dać nogę, nie wahałam się ani przez sekundę.

Młoda miłość

Ona studiowała, dojeżdżając z domu na uczelnię, on był pracownikiem fizycznym na budowie. Poznali się przez internet. Marta – zaczytana w książkach, z ambicjami, a jednocześnie potwornym deficytem własnej wartości, wierzyła w miłość, która może wszystko zmienić.

– Byłam romantyczką. Taką na maksa. Na serio uważałam, że jak się zakocham, to zdołam zbudować swoje szczęście. M. może i nie był wykształcony, ale też nie głupi i z potencjałem. Miał dobre serce, ciężko pracował, mieliśmy podobne marzenia. Wokół mnie nigdy nie kręciło się wielu facetów, więc trudno było mi porównać go do kogoś innego. No i podświadomie napędzało mnie pragnienie niezależności. Chciałam wyprowadzić się z domu rodzinnego i zyskać całkowitą kontrolę nad własnym życiem. I choć wydaje się to nieprawdopodobne, tylko małżeństwo mogło mi to umożliwić. To był dobry powód, by zacząć żyć na własny rachunek.

Marta chciała jak najszybciej wyprowadzić się z domu rodzinnego, mieć kontrolę nad własnym życiem. Była pewna, że tylko małżeństwo mogło jej to zapewnić (Fot. Bartłomiej Barczyk / Agencja Wyborcza.pl)

M. oświadczył się po pół roku spotykania. Pochodził z rodziny, w której nie mieszka się z dziewczyną na kocią łapę, więc ten ruch wydawał mu się naturalny. Choć o ślubie kościelnym nie było mowy. Za duży koszt. Wybrali opcję szybkiego i cichego cywilaka, a wielkie wesele przełożyli na później, gdy zaczną lepiej zarabiać.

– Rodzice nie byli zachwyceni, mama powtarzała, że krótko się znamy. A ja myślałam sobie: czego więcej mogę się o nim dowiedzieć? Normalny chłopak. Chłopak dla mnie. Pokochałam go za spokojny charakter i pracowitość. Lubiłam spędzać z nim czas. Oczywiście nie podobało mi się, że często sięga po piwo, ale na budowie wszyscy pili. Taka branża.

Jej znajomi też kiepsko przyjęli wiadomość o ślubie. Niektórzy próbowali ją przekonać, że to za szybko, że warto poczekać, że przecież ma tylko dwadzieścia jeden lat. Ona jednak myślami była już gdzie indziej. Oglądała mieszkania, wyobrażała sobie życie bez ojca, który ciągle wrzeszczy i każe coś robić, bez uciążliwych obowiązków, czas, gdy martwi się już tylko o siebie. I początkowo tak to wszystko wyglądało.

Na swoim

– Wynajęliśmy kawalerkę, z dala od naszych domów rodzinnych. M. znalazł nową budowę, ja zatrudniłam się jako kelnerka, by godzić pracę ze studiami. Poczułam się rozkosznie dorosła, wolna, niczym nieograniczona. W naszym związku to ja byłam tą ogarniętą, która podpisuje, szuka, finalizuje. Wydawało mi się to oczywiste. Moja mama też musiała wszystko załatwiać, bo ojciec był mocny w gębie, ale mało konkretny. Niczego by w banku czy urzędzie nie załatwił.

Gdy pieniędzy było mało, Marta dawała korepetycje. Żyli jednak w czasach, gdy za dwie skromne pensje jakoś się wiązało koniec z końcem. A ona mądrze zarządzała środkami i nawet potrafiła coś odłożyć.

– Zauważyłam, że M. niechętnie dzieli się wypłatą. Dawał mi kilkaset złotych, resztę zostawiał sobie. W weekend, gdy w sobotę kończył pracę wczesnym popołudniem, kupował piwo. Dużo piwa. Siadał przed telewizorem i walił puszkę za puszką. Przez myśl mi wtedy nie przeszło, że nadużywa alkoholu. Złościłam się na niego, ale ponieważ był spokojny i niegroźny, nie czepiałam się aż tak. A co do pieniędzy, tym też się nie przejmowałam. Zarabiałam więcej od niego, poza tym miałam stypendium. Dawałam sobie radę bez jego łaski. Tego także nauczyłam się od mamy.

Minęły dwa lata małżeńskiego życia. Marta studiowała, pracowała, szukała dodatkowych zajęć. M. trzymał się etatu na budowie, ale coraz głośniej narzekał, że to praca nie dla niego. Zwłaszcza zimą, gdy wracał przemarznięty i mokry. Weekendy upłynniał, potrafił wypić nawet kilkanaście piw.

Mąż Marty coraz częściej znikał z domu i wracał pijany, a ona ciągle myślała, że nie jest alkoholikiem (fot. Sebastian Rzepiel / Agencja Wyborcza.pl)

– Za diabła nie potrafiłam zobaczyć w moim mężu alkoholika. Dlaczego? Bo to na serio tak działa. Wydawało mi się, że alkoholicy piją codziennie i na pewno wódkę, a nie tylko piwo w sobotę i niedzielę. Poza tym gdy M. potrzebował, z łatwością odstawiał procenty. To był dla mnie niezbity dowód, że tu nie chodzi o chorobę. W moim przekonaniu M. po prostu lubił wypić i to sprawiało mu przyjemność. Jakoś to akceptowałam, bo miałam na głowie pracę, studia i korepetycje.

Powoli na dno

Po trzech latach Marta skończyła studia i zastanawiała się, co dalej. Na dodatek w jej schematycznym życiu coś zaczęło zgrzytać. Zachowanie M. stawało się uciążliwe. Burzyło jej spokój.

– Wciąż uważałam wiele rzeczy za normalne. Na przykład to, że nie mam żadnej przyjemności z seksu. Uznałam, że to ze mną jest coś nie tak, że moje ciało jest tak skonstruowane, że nic nie czuję. Jednak akurat ta sfera życia stanowiła najmniejszy problem. M. zwolnił się z roboty, bo miał dosyć tyrania od świtu do nocy. Stwierdził, że zrobi sobie dłuższą przerwę od zarabiania pieniędzy, bo jego stan zdrowia jest fatalny. Ciągle się skarżył na bóle stawów, choć badania nie wykazały nic poważnego. W każdym razie czynsz i rachunki zostały już wyłącznie na mojej głowie. A on wciąż zalegał na kanapie z puszką piwa. Ten syczący dźwięk, gdy zaczynał kolejne, do dzisiaj wywołuje u mnie dreszcze.

M. coraz częściej znikał z domu i wracał pijany. A Marta dostawała wtedy szału. Nienawidziła siebie za to, że reagowała czasem jak własny ojciec.

– Pewne sytuacje powtarzały się co tydzień. M. przychodził napruty, zataczał się, nic nie kumał. Czasem zdarzyło mu się rozwalić jakiś mebel. A ja brałam go wtedy za fraki i trzęsłam nim jak szmacianą lalką. Raz zaczęłam go popychać i o mało nie wyleciał przez okno z trzeciego piętra. Przeraziłam się wtedy. On nic z tego nie pamiętał. Podobnie jak swoich nocnych przygód.

Marta nie pozwalała mu spać na łóżku, gdy wracał mocno pijany. Miała ku temu powód – często puszczały mu zwieracze. Niejedną noc spędzała na zdejmowaniu z niego obsranych spodni i wycieraniu fekaliów. Gdy rankiem mówiła mu, co się stało, nie wierzył jej. Albo miał to w nosie. Wyprane dżinsy nie stanowiły dla niego żadnego dowodu.

– Kiedyś koło północy M. zadzwonił do mnie po wielu godzinach milczenia. Okazało się jednak, że to nie on, ale taksówkarz, który usiłował wyciągnąć z niego, dokąd jechać. Myślałam, że spalę się ze wstydu. I że go rozszarpię. Ale chyba najgorzej wspominam dzień, w którym M. zasnął pijackim snem i nie wpuścił mnie do mieszkania. Wracałam z korepetycji o dwudziestej drugiej, a tu cisza. Na nic zdało się pukanie do drzwi i walenie pięścią. Nic nie słyszał. Musiałam dowlec się tramwajem do koleżanki, nie mając nawet szczoteczki do zębów.

Wstydliwy temat

O tym, co wyprawia M., nie wiedział nikt poza jedną przyjaciółką Marty. Tylko jej się zwierzała. Inni pozostawali w niewiedzy, bo Marta nie chciała być oceniana. Wydawało jej się, że wyjdzie na idiotkę, która poślubiła nieudacznika. Przyjaciele, których miała wielu, żyli w przekonaniu, że są normalną parą.

– Nadal nie myślałam o nim jako o alkoholiku. W moich oczach był po prostu żałosnym i słabym facetem, który zmarnował wszystko. Ale jeszcze wierzyłam, że jak będzie mocno chciał, to uda mu się stanąć na nogi. Wystarczyło, by wrócił do pracy. I tak się stało, choć wyobrażała to sobie inaczej.

Najpierw M. zniknął na dwa dni. Zazwyczaj wracał maksymalnie po dobie, więc Marta zaczęła się niepokoić. A nawet rozważać zgłoszenie zaginięcia, choć wiedziała, że najprawdopodobniej mąż utknął w jakiejś melinie. W końcu jednak zadzwonił z dziwnego numeru.

"Jestem w Anglii" – zakomunikował, jak gdyby mówił, że zamiast świeżego szpinaku kupił mrożony.

"W Anglii?! Ale po co?"

"Dostałem tu robotę. Nic ci nie mówiłem, bobyś się awanturowała".

Bezdenna rozpacz

Ta wiadomość zwaliła ją z nóg. Nie mogła uwierzyć, że on tak po prostu ją zostawił. Bez słowa, bez zapowiedzi, w tajemnicy.

– Wiem, co o mnie myślisz. Że zachowywałam się jak obłąkana, bo zamiast od razu się z nim rozwieść, wpadłam w rozpacz. Chciałam, żeby wrócił, i to natychmiast. Ogarnęła mnie tęsknota, ryczałam przez tydzień. Wzięłam wolne w pracy, bo nie mogłam się pozbierać. Tymczasem on dzwonił do mnie codziennie i zapewniał, że to tymczasowe rozwiązanie.

M. uznał, że w pół roku zarobi dużo pieniędzy, a później albo wróci do Polski, albo ściągnie Martę do siebie. Z tym, że ta druga opcja w ogóle jej się nie podobała. Nie czuła się na siłach, by ze swoim humanistycznym wykształceniem próbować życia na obczyźnie.

Zobacz wideo Doda o małżeństwach. "Byli odbiciem moich deficytów"

– Gdy ochłonęłam, gdy wylałam morze łez, spojrzałam na to inaczej. W tamtych czasach ludzie masowo wyjeżdżali do Anglii za pracą. Dużo się o tym mówiło, a przecież M. był idealnym kandydatem do takiego wyjazdu. Wykształcenie zawodowe, bez perspektyw. Zaczął mi nawet wysyłać pieniądze. Nie dużo, ale zawsze coś. Pomyślałam, że może jednak jakoś się to wszystko poukłada. Pewnie każda tak się oszukuje, co?

Obrączka

Marta pogodziła się z sytuacją, a przed znajomymi udawała, że to była ich wspólna decyzja. Wszyscy pytali, czy tęskni za mężem i kiedy on wróci. A Marta wiedziała już, że jej małżeństwo się rozpadło. Nie chciała jednak składać pozwu rozwodowego.

– M. był, jaki był, ale na myśl, że mogłabym go porzucić, robiło mi się potwornie smutno. Od zawsze wyobrażam sobie reakcje innych ludzi. Wydaje mi się, że wiem, co myślą i czują… Boję się odrzucenia, ale jeszcze bardziej nienawidzę odrzucać. Nigdy nie chciałabym nikogo skrzywdzić! Wiem, to głupie, ale ten strach już wiele razy powstrzymywał mnie przed różnymi decyzjami.

Joanna Warpas i Danuta Awolusi, autorki książki 'Mam już dość. Jak pokonałam domowego hejtera (fot. Katarzyna Kosakowska)

Aż pewnego dnia na Messengerze napisała do niej nieznajoma. Wiadomość o zaskakującej treści była jednocześnie znakiem.

"Cześć, chciałam zapytać, czy znasz M.? Jestem jego dziewczyną. Znalazłam w kieszeni jego spodni obrączkę ślubną. Powiedział mi, że nie należy do niego! Ale jest na niej wygrawerowane twoje imię. I macie tak samo na nazwisko".

– Zatkało mnie. Nie tylko dlatego, że mój mąż miał dziewczynę! Jeszcze bardziej zaszokowało mnie kłamstwo dotyczące małżeństwa. Co on sobie wyobrażał? Że będzie to ukrywał? Napisałam jej, że nic pomiędzy nami nie ma, że owszem, jestem jego żoną, ale już niedługo, i że może sobie go wziąć. W sumie nawet miła z niej dziewczyna. Przejęła się bardzo tym wszystkim, napisała mi, że chyba go zostawi, skoro on tak kłamie. "No i bardzo dużo pije. Chyba ma problem". No pewnie, że ma. A jednak wciąż myślałam, że ten problem wiąże się wyłącznie z jego wolą, a nie z chorobą. Minęły lata, zanim szczerze przyznałam, że M. jest alkoholikiem.

Po tej przedziwnej konwersacji z obcą kobietą Marta poczuła przyzwolenie na to, by w końcu wystąpić o rozwód. Ogarnęła ją dziwna pustka. Choć tyle złego się wydarzyło, wciąż na swój sposób go kochała. Na pewno nie była to zdrowa miłość, może nawet nieprawdziwa, ale tak przecież bywa z mężami. Człowiek wbije sobie do głowy, że to ten jedyny, i później trudno się z tego wyplątać.

*Fragmenty książki Joanny Warpas i Danuty Awolusi "Mam już dość. Jak pokonałam domowego hejtera", która ukazała się nakładem wydawnictwa "Sine Qua Non". Książka do kupienia w Publio >>>

Joanna Warpas. Specjalistka w dziedzinie optyki okularowej, samodzielna mama, absolwentka szkoły tanga i kursów rozwojowych z przeróżnych dziedzin, influencerka. Aktywnie prowadzi konto na Instagramie (@poranna_joanna) i na Facebooku (@porannajoanna).

Danuta Awolusi. Pisarka, autorka powieści obyczajowych i reportaży. Nauczycielka w szkole Pasja Pisania. Niezależna copywriterka i dziennikarka. Wraz z przyjaciółką Arletą prowadzi kanał recenzencki na YouTubie (Książki Zbójeckie). Można znaleźć ją na Instagramie (@danutaawolusi) oraz Facebooku (@danutaawolusipisarka).