
Jestem serialowym pożeraczem. I dostrzegam wiele nowych postaci skrojonych tak, żeby oswajały LGBT+. W sequelu serialu "The L Word" - "The L Word. Generation Q" na HBO mamy mężczyznę po tranzycji, czyli terapii i operacji korekty płci. W "The Billions" jest niebinarna postać - niemyśląca o sobie w kategorii płci męskiej lub żeńskiej, grana zresztą przez osobę niebinarną. W moim najnowszym odkryciu, "Euphorii", jest postać nastolatki w procesie tranzycji. Sama zresztą aktorka jest także po korekcie płci. Cieszy mnie to, bo to takie okienko na świat, które nas oswaja z tematem LGBT+. Jak ty to odbierasz? Dobrze są te postaci skrojone?
Coraz lepiej. To zwłaszcza widać w kontynuacji "The L Word". Pierwsza seria sprzed 16 lat to były same stereotypy o lesbijkach, a osoby transpłciowe, czyli takie, których płeć nie jest zgodna z oznaczeniem wpisanym przy narodzinach, zostały potraktowane skrajnie po macoszemu. Nowa odsłona przedstawia wyidealizowany świat środowiska LGBT+ - to ludzie dobrze sytuowani i na dodatek mieszkający w Los Angeles w Stanach Zjednoczonych, ale optyka bardzo się zmieniła. Pokazywane są nie tylko bardzo chłopięce lesbijki, ale z całego spektrum wyglądu i zachowań, co doskonale odzwierciedla realia. Temat osób transpłciowych także został potraktowany poważnie - widzimy na przykład, jak trudnym procesem jest tranzycja.
W "Euphorii" z kolei fakt, że jedna z postaci okazuje się być transpłciowa, wychodzi w trakcie, nie jest to podstawa jej egzystencji, tylko element. I o to chodzi: żeby transpłciowość była obok, a nie jako temat główny, jedyna cecha postaci; i żeby tacy bohaterowie pojawiali się nie tylko w serialach o osobach LGBT+.
W "Euphorii", "The Billions", a nawet "Orange Is the New Black" te postacie są doskonale wprowadzane. Zaczynasz je lubić, interesować się nimi, i jakoś przypadkiem okazuje się, że one były kiedyś fizycznie mężczyznami, ale nie ma to żadnego wpływu na ich postrzeganie, ta informacja niczego nie zmienia.
To prawda. Dla mnie ogromne znaczenie ma także fakt, że serialowe czy filmowe postacie transpłciowe są grane przez transpłciowych aktorów - tak jest w przypadku wszystkich filmów, o których mówisz. Wcześniej takie role dostawały osoby cis, czyli takie, których płeć jest zgodna z oznaczeniem przypisanym przy narodzinach. Aktorzy transpłciowi mieli małe szanse na grę, bo nie obsadzano ich ani w rolach postaci cispłciowych, ani transpłciowych. Co z kolei przekładało się na autentyczność i prawdziwość postaci.
Nasza seksualność przyjmuje formę w okresie dojrzewania - nakłada się na okres buntu, poszukiwania, niepewności. Transpłciowa aktorka z "Euphorii" - Hunter Schafer - najpierw zrobiła coming out i określiła się jako homoseksualny chłopiec. Później, kiedy jej ciało zaczęło się zmieniać, odkryła, że jej tożsamość płciowa nie jest męska, tylko żeńska. Czy tranzycje w tak młodym wieku mogą się okazać efektem właśnie burzy hormonów i poszukiwania siebie?
Często taka właśnie jest kolejność odkrywania tożsamości i orientacji. Nie jest jednak tak, że dziecko przychodzi pewnego dnia do rodzica i mówi mu o swoich przemyśleniach, a mama i tata stwierdzają: OK, od dzisiaj jesteś chłopcem. Najpierw są wizyty u psychologów i seksuologów, którzy mają mnóstwo sposobów na stwierdzenie, czy to tylko faza rozwojowa - bo na przykład chłopiec przebywa w dziewczęcym towarzystwie i się upodabnia do otoczenia - czy faktycznie jego płeć psychiczna jest niezgodna z płcią metrykalną.
To, że dzieci mogą mieć problem z płcią oznaczoną w akcie urodzenia, doskonale widać chyba w przypadku najstarszej córki Angeliny Jolie i Brada Pitta - Shiloh. Ona już jako mała dziewczynka ubierała się wyłącznie w chłopięce stroje, prosiła, żeby obcinać jej włosy na krótko.
I w tym przypadku najsensowniej jest mówić "dziecko", a nie córka czy syn. Na tyle, na ile widzimy na zdjęciach na portalach plotkarskich, to rzeczywiście ekspresja płciowa tego dziecka wydaje się być chłopięca, ale wszelkie przypuszczenia potwierdzą się dopiero, kiedy ono samo będzie chciało o tym opowiedzieć.
W serialu "The Billions" i postać Taylor, i grająca ją Asia Kate Dillon prosi, żeby mówić do niej "Oni" albo "Wy".
W języku angielskim stosuje się formę "singular they", czyli słowo "oni" jako formę liczby pojedynczej. To zamiennik do "he" i "she", którego używa się zwykle w stosunku do osób niebinarnych. W angielskim są zaimki, które pozwalają na odnoszenie się do osoby w taki sposób, w jaki ona chce. W polskim jest to o wiele trudniejsze.
"Napije się i zje coś"?
Jest forma dukajowska [stworzona przez pisarza Jacka Dukaja do książki "Perfekcyjna niedoskonałość". Używają jej istoty post-ludzkie, które nie mają określonej płci - przyp. red.] kończąca się na "u": Onu zrobiłu. Nikt nie prowadzi badań, z których wynikałoby, jaki odsetek osób niebinarnych chce z niej korzystać. Pewnie niewiele, bo jest to nieupowszechnione. Część mówi o sobie "ono", co może się źle kojarzyć - z przedmiotem. Z moich doświadczeń wynika, że osoby niebinarne najczęściej przeplatają po prostu formy męskie i żeńskie.
Czasami zdarza mi się źle ocenić płeć i jestem wtedy poprawiana.
No i OK. Takie pomyłki zdarzają się także wśród osób cispłciowych - ja sama ubrana w bluzę z kapturem usłyszałam niedawno w sklepie: Co dla pana? Nawet nie poprawiłam sprzedawcy, bo nie miało to dla mnie znaczenia. Najważniejsze, żeby osoba, która się pomyliła, nie próbowała się tłumaczyć: A bo wygląda pan jak kobieta. Wystarczy powiedzieć: Przepraszam. I nie drążyć.
Moja córka - jak na małe dziecko przystało - ma w sobie dużą bezpośredniość. Czasami pyta mnie teatralnym szeptem: Mamo, a to jest pani czy pan? Co w takich sytuacjach mówić?
Pracowałam w przedszkolach, dziecięce pytania mam więc oswojone, sama usłyszałam kiedyś: Jak to jest możliwe, że masz pracę, a nie masz męża? Dzieci zadają całe mnóstwo pytań i akceptują odpowiedzi, są bardziej otwarte niż dorośli. Myślę, że w sytuacjach, kiedy przedmiotem analizy dziecka jest płciowość, wystarczy powiedzieć, że to nie jest ważne, liczy się, jak ktoś się czuje. Że nie trzeba wcale wyglądać jak stuprocentowa kobieta czy mężczyzna.
Dzieci nie mają uprzedzeń, one pojawiają się później, w procesie wychowania. Dziewczynki w przedszkolu mają kolegów, którzy lubią się z nimi bawić lalkami, a chłopcy koleżanki, które bawią się samochodami. Dzieciom to nie przeszkadza, dopiero potem staje się powodem do śmiechu, ale jest to efekt wpływu dorosłych. Dzieci są bardzo akceptujące, nie mają oporów, nie widzą różnic.
Orientacje seksualne mamy mniej więcej przepracowane. Tożsamości płciowe w publicznym dyskursie to jednak pewna nowość. Gdzie wcześniej były osoby niebinarne, transpłciowe?
Oficjalnie funkcjonowały jako osoby cispłciowe. Tak samo jak całe rzesze mężczyzn homoseksualnych, którzy brali śluby z kobietami i zakładali rodziny. Tysiące osób niebinarnych, czyli takich, których płeć nie wpisuje się w binarny podział na kobiety i mężczyzn, oraz transpłciowych żyło w niezgodzie ze sobą, nie mając za bardzo wyjścia.
W przypadku transpłciowości pierwsze podejścia do tranzycji miały miejsce w latach trzydziestych ubiegłego wieku, ale osoby transpłciowe, tak jak homoseksualne, były w społeczeństwie od zawsze. Były, ale nie ujawniały się, nie żyły w pełni szczęśliwie. Teraz to się zmienia, a w szerokim dyskursie pojawiają się określenia "niebinarność", "transpłciowość". Dla wielu osób jest to moment, w którym dowiadują się, że coś takiego istnieje, i odkrywają, że się w te definicje wpisują.
Nie będę udawała, że się w podziałach osób niebinarnych nie gubię. Piszesz, że osoby niebinarne mogą nie identyfikować się ani z płcią męską, ani z żeńską. Jakie jeszcze są odcienie tego spektrum?
Można być gdzieś pomiędzy. Można w ogóle nie czuć się związanym z żadną płcią, można czuć się czasami bardziej kobiecymi, a innym razem bardziej męskimi. Jest całe spektrum, które znajduje się w określeniu niebinarności.
Stworzyłaś przewodnik dla dziennikarzy o tym, jak mówić i pisać o LGBT+. Wspominasz w nim, że osoby transpłciowe nie lubią, kiedy określa się je jako "uwięzione w nie swoim ciele". Dlaczego? Czy nie pozwala to najlepiej oddać i zrozumieć ich sytuację?
Nie należy mówić "kobieta w ciele mężczyzny" czy "kobieta uwięziona w ciele mężczyzny" - i odwrotnie - bo transkobieta to po prostu kobieta i jej ciało jest ciałem kobiety. Mimo to duża część osób transpłciowych doświadcza dysforii płciowej, czyli poczucia niedopasowania ciała do swojej płci. Ogromną część tego, czym jest płeć, obejmuje jej społeczny wymiar, czyli ekspresja, która w dużej mierze bazuje na stereotypach. To, jak jesteśmy postrzegani przez innych, jak się do nas zwracają, jakie mają oczekiwania wobec nas w związku z naszą płcią. Skoro ocena płci opiera się na uproszczeniach i stereotypach, to oczywistym jest, że większość osób trans będzie chciała się w te stereotypy wpasować.
W tym wszystkim trzeba jednak pamiętać, że tranzycja to nie pstryczek z opcją "on/off", tylko proces składający się z wielu elementów - coming out, dostosowanie imienia i zaimków, sposób ubierania się, tranzycja medyczna, która sama w sobie też dzieli się na kolejne etapy. Nie jest tak, że wszystkie osoby trans przechodzą cały ten proces, nie wszyscy czują taką potrzebę.
Określenie "uwięzienia" jest uprzedmiotawiające, szczególnie że nie trzeba nie akceptować swojego ciała, żeby móc być osobą transpłciową. Oprócz tego, jeśli ktoś mówi, że nie chce, żeby tak o nim mówić, to jest to oczywiste, że szanujemy jego prośbę. Sama tranzycja to nie jest wymiana ciała, tylko dostosowanie do płci, z którą dana osoba się identyfikuje, i niekoniecznie dotyczy fizyczności. Określenie "uwięzienia" sugeruje, że dotychczasowe ciało nadaje się do wyrzucenia.
Tranzycja, czyli korekta płci. Zacznijmy od tego, że nieprawidłowe jest mówienie "proces zmiany płci".
Płeć jest czymś dużo bardziej złożonym niż to, jak wygląda nasze ciało, to przede wszystkim to, co mamy w głowie.
Jeśli zna się szczegóły procesu tranzycji, ciężko uznać korektę płci za modę lub fanaberię
.
Tranzycja w Polsce zaczyna się od diagnozy transpłciowości. Osoby transpłciowe zwykle wyszukują w sieci polecanych specjalistów, o których wiadomo, że w ogóle diagnozy wydają, nie stają okoniem, mówiąc, że nie ma czegoś takiego jak transpłciowość. Ale mogą oni mieć inne przywary - na przykład zamiłowanie do obmacywania pacjentów. Albo kontakt z nimi jest utrudniony, bo przyjmują setki kilometrów od miejsca zamieszkania osoby transpłciowej.
Kolejny krok to test płci - transkobieta nawet przez kilka lat musi ubierać się, malować jak kobieta, chociaż jej wygląd i dokumenty są jeszcze przed tranzycją, czyli "męskie". Przypomina to torturowanie człowieka, a na dodatek potrafi być po prostu piekielnie niebezpieczne. Na koniec jest rozprawa sądowa, podczas której pozywa się rodziców lub kuratora, jeśli rodzice nie żyją, w związku z błędnym przypisaniem płci przy urodzeniu. Rodzice wcale nie muszą być pogodzeni z decyzją dziecka - jeśli są przeciwko, to proces się może ciągnąć latami. Osoby transpłciowe walczą m.in. o to, żeby pozwanie rodziców nie było koniecznym warunkiem prawnym.
W serialu "The L Word" pojawia się kwestia przeszłości osób po tranzycji. Mama jednego z bohaterów po korekcie płci wyciąga jego zdjęcia jako małej dziewczynki i opowiada, jaka była słodka. Jak się powinno mówić o przeszłości?
Najbardziej neutralne jest mówienie: Kiedy byłeś dzieckiem. Zasada jest prosta. Nie ma się co zastanawiać i bić z myślami. Trzeba zapytać taką osobę, jak woli, żeby o niej mówić, kiedy rozmawiamy o czasach sprzed tranzycji. Być może osoba transpłciowa w ogóle nie chcieć wracać do tych wspomnień - tak jak osoby cispłciowe, które doświadczyły traumatycznych przeżyć.
Czy temat transpłciowości, niebinarności to nie jest niszowy, warszawski temat? Bo takie opinie słyszałam.
Dzieci transpłciowe rodzą się wszędzie. Moja mama ma koleżankę z transpłciowym dzieckiem mieszkającą w Bieszczadach. Osób transpłciowych czy nieheteroseksualnych jest więcej w dużych miastach, bo wyjeżdżają, kiedy są dorosłe, żeby było im łatwiej. Często w miejscu urodzenia ci ludzie musieli zmierzyć się z małomiasteczkową mentalnością i szykanami.
Ale wiele osób nieheteroseksualnych i niecispłciowych wcale nie chce wyjeżdżać ze swoich rodzinnych miejscowości, czują się tam dobrze i są z nimi związane. W 2019 roku Marsze Równości szły we wszystkich miastach wojewódzkich - są tacy, którzy walczą o akceptację w swoich mniejszych społecznościach.
Co w narracji wokół LGBT+ jest najbardziej palącą kwestią?
Obecnie - Margot i jej tożsamość płciowa. Dla większości osób pracujących w mediach jest to postać nie do przełknięcia. Ona jest osobą niebinarną, używającą form żeńskich. Dla mnie jest to komunikat, który dostaję, i do którego się dostosowuję. A są osoby, które uważają, że skoro Margot w ich odczuciu nie wygląda wystarczająco kobieco, to jej się ten przywilej żeńskich zaimków nie należy. Czy kobiety z krótkimi włosami i chodzące w spodniach też na to nie zasługują?
Na zasadzie, na której ktoś, kogo poznajemy, mówi: Cześć, nazywam się Kasia, ale chcę, żebyście zwracali się do mnie Tomek?
Dokładnie! A raczej po prostu: "Cześć, nazywam się Tomek". Są osoby cis, które nie lubią jakiejś formy swojego imienia i proszą, żeby go nie używać. Gdybyśmy pisali obszerną sylwetkę - portret Margot i chcieli dokładnie ją przedstawić, to wtedy ma sens zagłębianie się w przeszłość (za jej zgodą!). Ale przy relacjonowaniu sytuacji, w której się znalazła w związku z uszkodzeniem furgonetki Fundacji Pro - Prawo do Życia - prezentującej jawnie homofobiczne hasła - wystarczy, że będziemy o niej pisać w żeńskiej formie i już.
Nie piszemy o Caithlyn Jenner w formie męskiej i używając jej deadname'u, czyli imienia, którego używała przed tranzycją, nie piszemy o siostrach Wachowskich per "bracia" i nie piszemy o Annie Grodzkiej, używając jej dawnych danych. O Margot piszmy zgodnie z jej identyfikacją. Margot to zdrobnienie, które już przyjęło się w mediach, a pełne dane to Małgorzata Szutowicz.
Co twoim zdaniem jest podstawą do tego, żeby zrozumieć i szanować społeczności LGBT+?
Trudne pytanie. Najlepsze rezultaty daje poznawanie osób LGBT+. To też pokazują badania: im więcej znamy osób LGBT+, tym bardziej rośnie nasza ich akceptacja. Powinniśmy się poznawać, patrzeć na siebie, na swoje wady i zalety, a nie na to, jakiej kto jest płci, orientacji, wyznania, pochodzenia, jaki ma kolor skóry.
To w teorii, bo sama nie wiem, czy byłabym się w stanie poświęcić i spotykać z osobami mi przeciwnymi i przekonywać je do tego, że mam prawo do życia. Jednocześnie poznaję się z sąsiadami, a oni wiedzą, że mieszkam z partnerką. I ta akceptacja powoli kiełkuje i przynosi owoce. Kiedy niedawno okazało się, że na naszym osiedlu mieszka pewien znany homofob, dostałam od sąsiadów wiele wyrazów solidarności.
A jak "wujek" wyskakuje z opiniami o "dziwolągach" i oburzeniem, że "świat się kończy", to co mówisz?
Gdyby bycie osobą transpłciową było fanaberią, drogą, którą można sobie wybrać, to nikt nie decydowałby się na taką opcję. Bycie osobą transpłciową czy osobą niehetero jest zawsze trudniejsze - jak w przypadku każdej mniejszości. A zwłaszcza teraz, kiedy akty przemocy są na porządku dziennym. Nikt z własnej woli nie chciałby się na to narażać. Takie życie naprawdę nie jest łatwe.
Wiktoria Beczek. Dziennikarka Gazeta.pl i działaczka stowarzyszenia "Miłość Nie Wyklucza", organizacji pozarządowej działającej na rzecz wprowadzenia w Polsce równości małżeńskiej. Napisała książkę "Rodzice, wyjdźcie z szafy" - cykl wywiadów z rodzicami osób nieheteroseksualnych.
Ola Długołęcka. Redaktorka. Czujnie obserwuje ludzi i przysłuchuje się ich rozmowom. Chodzący spokój i zorganizowanie. Wieloletnia wielbicielka Roberta Redforda, a od niedawna kierowcy F1 Daniela Ricciardo.