Społeczeństwo
'Turyści na początku są ostrożni, a po dwóch dniach zachowują się już tak, jakby było znów lato 2019 roku' (fot: Łukasz Cynalewski/ Agencja Wyborcza.pl)
'Turyści na początku są ostrożni, a po dwóch dniach zachowują się już tak, jakby było znów lato 2019 roku' (fot: Łukasz Cynalewski/ Agencja Wyborcza.pl)

- Pierwszego dnia nosili maseczki, ale drugiego już czuli, że są na wakacjach i maseczki szły w kąt - opowiada Aleksandra Klonowska-Szałek, twórczyni platformy Slowhop.com, skupiającej właścicieli klimatycznych i kameralnych obiektów wypoczynkowych, domków do wynajęcia, zlokalizowanych najczęściej na odludziu, a także kamperów i łodzi. - Gospodarze nie wiedzą, jak mają się w tej sytuacji zachować, kto będzie płacił karę, jeśli gość zostanie przyłapany przez służby na chodzeniu bez maseczki na terenie ośrodka.

Właściciele hoteli i pensjonatów, chcąc przyjmować gości w "sezonie covidowym", musieli zainwestować w zabezpieczenia zgodne z wytycznymi Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Kupili więc urządzenia do dezynfekowania pomieszczeń i porozstawiali środki dezynfekujące.

Właściciele ośrodków turystycznych musieli odpowiednio się w tym roku przygotować na przyjęcie gości, zapewnić bezpieczny pobyt (fot: Marek Podmokły/ Agencja Gazeta)

- Niektórzy gospodarze ozonują pokoje, a następnie je wietrzą. Część dopiero po 24 godzinach wpuszcza do nich kolejnych gości. Wielu zamknęło sauny i balie, a także sale jadalne. Kupili koszyki, w których zanoszą jedzenie do pokojów. Jedna z gospodyń wprowadziła system przywoławczy - w chwili złożenia zamówienia gość otrzymuje pager, który sygnalizuje, kiedy posiłek jest gotowy do odebrania - opowiada Klonowska-Szałek.

Kłopot mają ci gospodarze, którym przyświeca idea ekoturystyki. - Pozbyli się chemii ze swojego gospodarstwa i nagle zostali zmuszeni do stosowania chemicznych środków dezynfekujących. Część się zbuntowała i zastanawiała się, czy w ogóle otwierać się w tym sezonie, pozostali powiedzieli: "Trudno, będziemy wszystko dezynfekować, zwłaszcza tam, gdzie jest jedzenie". Potraktowali ten rok jako wyjątkowy - mówi Aleksandra Klonowska-Szałek.

W namordniku tylko do sklepu

Agnieszka Piotrowska, która prowadzi Zagrodę Kuwasy w Biebrzańskim Parku Narodowym, śmieje się, że goście, którzy do niej przyjeżdżają, przenoszą się nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. - Na początku są ostrożni, a po dwóch dniach zachowują się już tak, jakby było znów lato 2019 roku - mówi. - Nie chcą chodzić w maseczkach. Niektórzy dopiero co się poznali, a już siadają przy jednym stole, ich dzieci beztrosko bawią się ze sobą. Stali goście, którzy odwiedzają nas co roku, rzucają się sobie na szyję, bo dawno się nie widzieli. Na początku przyglądałam się temu z szeroko otwartymi oczami, ale co mogę zrobić? To w końcu dorośli ludzie - dodaje.

Agnieszka również na terenie Zagrody czuje się dość swobodnie. - Nie tylko tu pracuję, ale też mieszkam. Jak jadę do sklepu, to sobie ten namordnik zakładam, ale na terenie ośrodka tego nie robię, to w końcu mój dom - przekonuje. Jednocześnie, jak podkreśla, nie zapomina o bezpieczeństwie. - Wszystkim pracownikom kupiliśmy przyłbice i maseczki. Pytamy też gości, którzy do nas przyjeżdżają, o ich stan zdrowia, czy przebywali na kwarantannie, prosimy o podpisanie oświadczenia, że będą się stosować do zaleceń. Większość reaguje ze zrozumieniem.

Wiele osób w tym roku wybrało się na urlop do domku na odludziu (fot: Zagroda Kuwasy)

Joanna Pruszyńska, która wraz z mężem prowadzi agroturystykę na Mazurach pod Mikołajkami, ocenia, że i jej goście są bardzo wyluzowani. - W tej chwili mamy dwie rodziny, jedna jest ze Śląska. Drugiej, mimo że są z dziećmi, zupełnie to nie przeszkadza. Staramy się zachowywać dystans, ale ludzie sami wyciągają rękę, żeby się przywitać. Co mam robić, odpowiadam tym samym - mówi.

W agroturystyce Joanny jest kuchnia wspólna dla wypoczywających. Na czas pandemii zgodnie z zaleceniami Joanna postanowiła ją zamknąć. - Informowałam o tym gości, mimo to pytali, czy mogą zrobić chociaż herbatę lub podgrzać obiad. Mówiłam, że jeśli czują się bezpiecznie, to decyzja należy do nich. Do tej pory kuchnia służyła głównie do robienia kawy czy jajecznicy na śniadanie, w tym roku goście gotowali nawet obiady, robili kolacje - opowiada.

Nie chcemy być policjantami

Anna, menadżerka jednego z ośrodków wypoczynkowych w Mikołajkach, mówi, że turyści stosowali się do zaleceń tylko na początku maja. W tej chwili większość zakłada maski tylko podczas zameldowania. Gdy idą do apartamentów, maseczki zdejmują i już ich nie zakładają przez cały pobyt.

- Mówią: Po co mamy zakładać maski, przecież na Mazurach wirusa nie ma? Boimy się im zwrócić uwagę, bo jeszcze napiszą o nas coś niemiłego. Nie chcemy wchodzić w rolę policjantów. Prosimy o zakładanie maseczek tylko w recepcji, bo sami obawiamy się zakażenia. Wtedy najczęściej słyszymy jaką ś wymówkę: "zapomniałem zabrać" albo "nie mogę nosić, bo mam problemy z oddychaniem" - opowiada Anna. Podobną beztroskę widzi na wiejskiej plaży pod Mikołajkami. Wypoczywają tu tłumy. - Nikt nie zachowuje dystansu, im bliżej wody, tym lepiej - mówi Anna.

Menadżer hotelu z okolic Mikołajek opowiada, że choć ich goście mogą meldować się w hotelu bezkontaktowo - wystarczy, że przed przyjazdem prześlą mejlem wypełniony formularz - mało kto z tego korzysta. - Goście nie chodzą w maseczkach na terenie obiektu, ze środka dezynfekującego korzystają rzadko. Nie czujemy się komfortowo, zwracając im uwagę, obwiesiliśmy więc informacjami cały hotel. Może to zadziała - zastanawia się.

fot: Tomasz Waszczuk/ Agencja Gazeta

Podobnie o swoich gościach wypowiada się Kamil Czajkowski, dyrektor generalny hotelu Sopot. - Nie wdrożyliśmy żadnych dodatkowych środków zabezpieczających, stosujemy się do wytycznych narzuconych przez Główny Inspektorat Sanitarny. Większość gości nawet tych zasad nie respektuje. Mówią: "Przecież żadnego COVID-u nie ma". Albo: "A co? Mandat mi pan wystawi?" - opowiada. - Z płynu dezynfekującego korzystali tylko w maju - uzupełnialiśmy dozowniki kilka razy dziennie, w tej chwili musimy to robić co kilka dni. Jeszcze parę tygodni temu obserwowałem, że goście bali się wchodzić do windy, jeśli już przebywał w niej ktoś z nimi niespokrewniony, czekali, aż będzie pusta. W tej chwili nikt się tym nie przejmuje - dodaje.

Jedną z zasad narzuconych przez GIS jest zakaz prowadzenia bufetów - jedzenie zamawiane przez gości musi być wydawane do stolików. - Przy 200 śniadaniach, które serwujemy dziennie, czas oczekiwania na posiłek jest wydłużony. W maju goście wykazywali się dużą wyrozumiałością, w tej chwili nie podoba im się, że muszą czekać, zrobili się bardzo roszczeniowi - mówi Czajkowski.

Goście ze Śląska? To nie przyjeżdżamy

Ale wśród gości zdarzają się też jednostki bardziej ostrożne. - Chodzą w maseczkach prawie cały czas, drzwi otwierają tylko w rękawiczkach. Niektórzy dopytują, czy są oddzielne wejścia do apartamentów, bardzo zależy im na tym, żeby mieć domek na wyłączność. Gdy mówimy, że wejście do domków z apartamentami jest wspólne, a wszystkie domy są zarezerwowane, rezygnują z pobytu - opowiada Ania z ośrodka wypoczynkowego w Mikołajkach. - Jedna pani poskarżyła się, bo nie widziała, żeby obsługa dezynfekowała poduszki, które leżą w restauracji i na leżakach. Po tej skardze zaczęliśmy sprzątać bardziej ostentacyjnie, żeby nikt nie miał wątpliwości, że stosujemy się do zaleceń - mówi menadżerka. Inni turyści wystawili jej obiektowi negatywną opinię w social mediach za to, że goście nie stosują się do wytycznych, a obsługa ich nie upomina.

'Część osób, zanim dokona rezerwacji, dzwoni i pyta, czy przyjmujemy gości ze Śląska. Gdy odpowiadamy, że tak, rezygnują z pobytu' (fot: Bartosz Bańka/ Agencja Gazeta)

Czajkowski również miewa do czynienia z bardzo ostrożnymi turystami. - Część osób, zanim dokona rezerwacji, dzwoni i pyta, czy przyjmujemy gości ze Śląska. Gdy odpowiadamy, że tak, rezygnują z pobytu - relacjonuje.

Zaznacza, że większość gości nie chce słuchać o wirusie: - O swoje zdrowie się nie boimy, obawiamy się jednego - co, jeśli rzeczywiście ktoś po pobycie w Sopocie zachoruje i Inspektorat Sanitarny dowie się, że nocował u nas? Jak zareaguje? Wyślą wszystkich na kwarantannę?

Jak w Pentagonie i NASA

Zwracać uwagi turystom, by przestrzegali zasad bezpieczeństwa, nie boją się pracownicy hotelu Bryza w Juracie. - Część gości zapomina o noszeniu maseczki, wtedy w kulturalny sposób przypominamy im o tym, że to ważne - podkreśla Iwona Sordyl, specjalista ds. PR. Obsługa mierzy również gościom temperaturę, zanim ci wejdą na teren restauracji czy do recepcji.

W Bryzie pokoje są dokładnie sprzątane i dezynfekowane za pomocą specjalnych lamp UV-C. W strefie basenowej i spa może przebywać ograniczona liczba gości. Sauny mokra i ziołowa są na stałe wyłączone z funkcjonowania. Hotel ma prywatną plażę, gdzie leżaki ustawione są nawet trzy metry od siebie. Takiego dystansu nie ma na plaży w sąsiadującej z Juratą Jastarni czy we Władysławowie, gdzie, jak mówi Sordyl, ludzie leżą tuż obok siebie. W Bryzie obsługa dba też, żeby na terenie hotelu przebywały wyłącznie osoby tam zameldowane. - Żeby dostać się do hotelu z plaży, należy przejść przez bramkę, do której trzeba mieć specjalną kartę. W restauracji mogą również przebywać wyłącznie goście hotelowi - opowiada Sordyl.

Zwracać uwagi turystom, by przestrzegali zasad bezpieczeństwa, nie boją się pracownicy hotelu Bryza w Juracie (fot: Kuba Atys/ Agencja Gazeta)

Środki bezpieczeństwa, jakie wdrożono w hotelu Bryza, to jednak nic w porównaniu do tego, jak postanowiono zadbać o dezynfekcję w hotelu Arłamów. To pierwszy obiekt w Polsce, gdzie wdrożono 24-godzinny system oczyszczania powietrza, który eliminuje wirusy w 15 minut. Hotel chwali się na swojej stronie, że to technologia stosowana przez NASA czy Pentagon, a w Polsce przez Wojskowy Instytut Medyczny. Z kolei wodę z kranu dezynfekuje się tu, wykorzystując jony srebra i miedzi zamiast chloru.

Jak twierdzi Dorota Nidzgorska-Mazonik, zastępca dyrektora generalnego hotelu Arłamów, wdrożenie tych rozwiązań było niemałą inwestycją. - Zdajemy sobie sprawę, że wielu gości najchętniej zapomniałoby o koronawirusie, zwłaszcza na wakacjach, ale my postanowiliśmy potraktować sytuację z należytą powagą. Uważamy, że luzowanie obostrzeń  w tej chwili tylko obróciłoby się przeciwko nam, zwłaszcza że sytuacja pandemiczna w Polsce na razie się nie poprawia - mówi.

Ewa Jankowska. Dziennikarka magazynu Weekend.Gazeta.pl, była redaktor naczelna serwisu Metrowarszawa.pl. Wcześniej pracowała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała w serwisie Ksiazki.wp.pl, magazynie Vice.com. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu.