
- Niektórzy mówią, że bycie potomkiem wielkiego człowieka to coś wspaniałego. Ale czy tak jest naprawdę? - pyta Anna Dziewanowska, prawnuczka Henryka Sienkiewicza.
- Jako dziecko nie pojmujesz słowa "sława". Dopiero gdy widzisz znajomą twarz na torebkach sprzedawanych na lotnisku i myślisz zaskoczona: "O rety, to chyba moja babcia!", zaczynasz powoli rozumieć - mówi Emma Ferrer, wnuczka Audrey Hepburn.
"Międzynarodowy kult, jaki otacza osobę mojego pradziadka, to tykająca bomba"* - stwierdza Gottfried Wagner, prawnuk Ryszarda Wagnera.
I.
Cień
Twórca Trylogii miał dwoje dzieci: córkę Jadwigę, po mężu Korniłowicz, i syna Henryka Józefa. To właśnie od niego wywodzą się wszyscy żyjący potomkowie pisarza. - Jest nas dwoje wnuków, siódemka prawnuków, praprawnuków bodajże 15, a teraz mamy piąte pokolenie składające się na razie z pięciu dziewczynek. Żadne z nas, nawet ci najstarsi, nigdy bezpośrednio nie poznało dziadka - wyjaśnia pani Anna (66 l.), która 20 lat temu wpadła na pomysł, by rozsianą po Polsce krew noblisty zjednoczyć i sobie przedstawić.
Na pierwszym zjeździe zorganizowanym w Oblęgorku, gdzie obecnie znajduje się muzeum, a niegdyś był dom protoplasty, zebrało się około 30 osób. Wśród nich etnografowie, rolnicy, historycy i humaniści. Żaden zdeklarowany pisarz. Czcigodny przodek, prócz należytego szacunku, zyskał w rodzinie żartobliwe miano - WD. Wielki Dziad.
Sława Wielkiego Dziada wbrew pozorom bywała czasem dla rodziny utrapieniem. Gdy na świat przyszedł Juliusz, wnuk pisarza, jego ojciec zgodnie z tradycją zasadził przy pałacu drzewo. Nim zmieniło się w rozłożysty, silny dąb, Juliusz z Oblęgorka uciekł. Byle dalej od pałacu, statusu wnuka i znanego nazwiska. Wiele lat upłynęło, nim bunt zmienił się w pojednanie ze spuścizną dziadka.
- Na szczęście im dalsze pokolenie, tym cień wielkiego przodka jest krótszy - mówi prawnuczka Anna. Choć i jej, i innym potomkom nieraz przyszło zbierać cięgi za dziadka. Że szowinista czy nudziarz. - Nie czuję potrzeby nikogo przekonywać ani się tłumaczyć. I choć nie zgadzam się z tymi zarzutami, każdy ma prawo do swojego zdania. Krytykując, warto jednak dostrzec szerszy kontekst - czasy i mentalność, w której przyszło Sienkiewiczowi żyć - broni wizerunku pisarza. Ale z niektórymi przytykami się zgadza. - Postacie kobiet u Sienkiewicza są po prostu mdłe. Taka Oleńka - szlachetna, aż się niedobrze robi - kwituje z uśmiechem. - Za to wątki i postacie w nowelach amerykańskich czy "Krzyżakach" - wspaniałe - dodaje. Z jej zdaniem, jak wynika z bogatej kolekcji listów noblisty (15 tysięcy!), zgadzało się wielu zacnych mu współczesnych - Twain, Tołstoj czy Roosevelt.
Pokrewieństwo z Wielkim Dziadem, prócz kropli goryczy, wnosi w życie wnuków wiele uśmiechu. "Czy to twój dziadek napisał "Chłopów" Reymonta?" - usłyszała Jadwiga Sienkiewicz, wnuczka pisarza. Jej brat, Juliusz, nadzorując gospodarstwo w Oblęgorku, dostał rachunek od lokalnego kółka rolniczego. Na kopercie adresat: Juliusz Słowacki. - Mnie przysłano propozycję karty kredytowej z nazwiskiem Henryk Sienkiewicz - opowiada Anna Dziewanowska.
Fortuna
Pod koniec wojny pałacyk w Oblęgorku, który pisarz otrzymał w 1900 r. jako "dar narodowy" od wdzięcznych czytelników, skonfiskowały władze ludowe. Po to, by za kilka lat oddać go rodzinie w stanie totalnej ruiny. Jego odnowa kosztowałaby krocie, więc pozbawione wcześniej gospodarstwa, kapitału i tantiem dzieci Sienkiewicza przekazały pałacyk społeczeństwu z przeznaczeniem na muzeum, które otwarto w 1958 r.
Prócz paru zaledwie pamiątek zachowanych przez potomków większość przedmiotów należących do pisarza znajduje się właśnie w Oblęgorku i innych muzeach. Po wielkim przodku, jego dorobku i 270-hektarowym majątku w posiadaniu rodziny pozostało 30 ha ziemi i rządcówka - dawny dom administratora majątku, w którym mieszka obecnie prawnuczka pisarza.
- Pradziadek został uznany za "dobro narodowe". W praktyce oznacza to, że nie mamy zbytnio wpływu na to, kto i jak wykorzystuje jego nazwisko - mówi Anna Dziewanowska. - Jakiś czas temu w Oblęgorku powstała rozlewnia wody pochodzącej ze źródła należącego niegdyś do majątku. Nazwano ją "Sienkiewicz". Osobiście wolałabym, żeby zostali przy starej nazwie źródełka - "Ursus". Ale cóż robić. W rodzinie śmiejemy się, że teraz ludzie mogą zapijać Szopena Sienkiewiczem.
Duma
- W szkole średniej, chcąc zarobić własne pieniądze, pracowałam w muzeum w Oblęgorku jako przewodnik - opowiada prawnuczka noblisty. - "Czy jest pani z rodziny?" - takie pytanie padało w ciągu pierwszych minut spotkania. "Tak" - odpowiadałam i lubiłam patrzeć na reakcję ludzi. "No jasne, spójrzcie na obraz. Ależ PODOBNA!" - dobiegały mnie zduszone szepty. "Nie, nie jestem z rodziny" - mówiłam innym razem i nikt jakoś nie dostrzegał podobieństwa - uśmiecha się krewna twórcy "Potopu".
W jej rodzinnym domu koligacji z Wielkim Dziadem nie stawiano na świeczniku, ani nie leczono nim ego. - Mama czytała nam w dzieciństwie "Krzyżaków", więc od małego wiedzieliśmy, że mamy w rodzinie pisarza. Ale nie przedstawiano tego jako wyróżnienie czy nobilitację nas samych - zdradza pani Anna. Dla niej związek ze sławnym przodkiem jest przede wszystkim wielkim zobowiązaniem. - Stajesz się ambasadorem nie tylko swoim i swojej rodziny, ale również znanego pisarza i wszystkich szanujących go osób - mówi Dziewanowska.
Z zawodu etnografka, wiele lat z mężem inżynierem spędziła za granicą. W Londynie opiekowała się dziećmi, w Dubaju prowadziła zakład kosmetyczny, po powrocie długo zasiadała w radzie gminy w Oblęgorku, a obecnie przewodniczy stowarzyszeniu kobiet "Jagienka" i pielęgnuje pamięć po pradziadku, uczestnicząc w uroczystościach poświęconych jego twórczości. - Pokrewieństwo z wielkim człowiekiem to ani moja wina, ani zasługa, mawiała Maria Sienkiewicz, moja ciocia. I ja z tym całkowicie się zgadzam - mówi.
II.
Postać z plakatów
Twarz Emmy Ferrer (25 l.), córki Seana Ferrera, najstarszego syna Audrey Hepburn, świat poznał dopiero cztery lata temu, kiedy to "Harper's Magazine", prestiżowy magazyn modowy, ozdobił okładkę jej zdjęciem. Wnuczka aktorki wzięła udział w sesji imitującej kultowe stylizacje Hepburn. Zaprezentowała się w sukniach od Caroliny Herrery i Lanvin, strusim żakiecie od Ralpha Laurena i biżuterii marki Tiffany & Co.
- Wszystko działo się dość szybko. Mieszkałam wtedy we Florencji i studiowałam sztukę - opowiada Ferrer, która wcześniej całkowicie stroniła od mediów. - Ciekawość wzięła górę - tłumaczy udział w sesji. Zwłaszcza że fotografem miał być Michael Avedon, wnuk amerykańskiego mistrza fotografii z lat 60. i 70., dla którego Hepburn była muzą. - Poznanie tylu kreatywnych umysłów i udział w realizacji wspólnej twórczej wizji były wspaniałym przeżyciem - wspomina zdjęcia Emma. - Z drugiej strony, gdy zrozumiałam, że to kolejny projekt bazujący na porównaniu mnie z legendarną babcią, byłam trochę rozczarowana - dodaje. Emma długi czas zmagała się z tym, że ludzie obserwowali ją, żeby ocenić, czy jest równie piękna i stylowa.
- Audrey Hepburn zmarła rok przed moim urodzeniem, więc nie miałyśmy okazji się spotkać - opowiada Emma. W dzieciństwie postać babci z plakatów wydawała się jej nieco obca. - Nie przyznawałam się, że jestem jej wnuczką, bo bałam się, że ludzie będą mnie lubić tylko z tego powodu. Jej sława, piękno, szyk mnie przytłaczały. Dziś czuję to inaczej - mówi. - Wreszcie dotarło do mnie, że jestem odrębną, niezależną istotą i nie muszę spełniać niczyich oczekiwań. Co do babci, to mam czasem wrażenie, że nade mną czuwa. Choć nadal zdarzają się dni, gdy patrząc na jej wystylizowane zdjęcia, odbieram ją bardziej jako obraz czy koncept stworzony przez media, aniżeli bliską mi osobę.
Przykład
Posąg monumentalnej babci skruszyły w niej wspomnienia osób, które miały szansę spotkać aktorkę. - W zeszłym roku tata realizował projekt poświęcony swojej matce. Po jego namowach, dość niechętnie, wzięłam w nim udział. Przeprowadziłam wiele rozmów z ludźmi, którzy bezpośrednio zetknęli się z Audrey. Rozmowy te miały kolosalny wpływ na kierunek, którym podążam teraz - mówi Emma. Jedna z najprzyjemniejszych i najczęściej powtarzanych rzeczy, jakie usłyszała na temat babci, dotyczyła jej skromności i szacunku, z którym zwracała się do wszystkich pomimo osiągnięcia oszałamiającego sukcesu i sławy.
- Już w 1954 r. została członkinią UNICEF-u, a w późniejszych latach jako ich ambasadorka brała udział w wielu misjach, m.in. w Bangladeszu, Salwadorze, Wietnamie czy Kenii. Jako jedna z pierwszych gwiazd kina dała przykład, jak łączyć ideę show-biznesu z zaangażowaniem w akcje humanitarne - mówi z dumą wnuczka i dodaje: - Z wiekiem człowiek z tą rodzinną sławą się godzi i na niej buduje.
Dziś Emma również działa na rzecz UNICEF-u. Wcześniej współpracowała z UNHCR, główną agencją ONZ zajmującą się uchodźcami, którym pomagała w Grecji. - Praca tam pozwoliła mi zrewidować priorytety - wyjaśnia Emma. Wierzy, że z tych działań babcia byłaby najbardziej dumna.
W jej szafie wiszą kaszmirowe golfy od Laurena. Należały do Hepburn. - Czasem o nich zapominam, a potem nagle nachodzi mnie myśl: O rety, to przecież JEJ! Co się stanie, gdy pobrudzę je farbą? - śmieje się Emma. Złotego naszyjnika po babci nie śmiała nawet założyć. - Sama myśl, że mogłabym go zgubić, całkowicie mnie paraliżuje.
Emma jeszcze do niedawna pracowała w nowojorskiej galerii sztuki nowoczesnej jako kurator. Ale tęskniła za malowaniem. Dziś skupia się na tworzeniu własnych obrazów. - Obecnie żyję znacznie prościej niż kilka lat temu i bardzo to cenię - mówi. Zarzuciła modeling. - Patrząc na dzisiejszy świat mediów i jego nierealistyczne standardy, odnoszę wrażenie, że piękno zewnętrzne jest przereklamowane. Zamiast mięśni powinniśmy ćwiczyć częściej charakter i uprzejmość.
III.
Pudła z taśmami
Gottfried Wagner (72 l.), historyk muzyki, dorastał w powojennych Niemczech. Z okien małego domu w Bayreuth, gdzie mieszkał z rodziną, widział zniszczoną willę pradziadka Ryszarda Wagnera. Powiewała nad nią flaga Stanów Zjednoczonych. Gdy pytał, dlaczego willę zajęli amerykańscy żołnierze, a im przyszło mieszkać w domu ogrodnika, nie uzyskiwał odpowiedzi. Jako dziewięciolatek zobaczył w kinie film o Trzeciej Rzeszy, a w nim Hitlera w otoczeniu rodziny Wagnerów spacerujących w rytm muzyki pradziadka. A następnie mrożące krew w żyłach obrazy gór ciał w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. I przeżył szok.
Ojciec, zapytany o obozy, wymijająco tłumaczył, że to zwykła propaganda i zaczął wychwalać Hitlera. Gottfried to samo pytanie zadał również babci, Winfred Wagner, ulubienicy Hitlera, która wysyłała mu paczki do więzienia z jedzeniem i kartkami papieru - na nich wódz spisywał "Mein Kampf". ""Nie wierz w te brednie. To sprawka Żydów z Nowego Jorku, którzy chcą oczernić Niemcy" - tak babcia uspokajała wnuka.
Pewnego dnia na strychu domu operowego w Bayreuth, siedziby corocznego Festiwalu Wagnerowskiego (na udział w nim melomani czekają w kilkuletniej kolejce), Gottfried znalazł olbrzymi portret "wuja Wolfa", jak poufale nazywano w rodzinie Hitlera. Do tego oryginalny egzemplarz "Mein Kampf" ze specjalną dedykacją dla rodziny oraz makietę przerobionego domu operowego autorstwa Alberta Speera, oddanego architekta twórcy nazizmu. Jakiś czas później w wózku starego motocykla ojca odkrył pudła szpul ukrytych w puszkach. A na nich filmy przedstawiające jego rodzinę, która spędza czas w najlepszej komitywie z wodzem Trzeciej Rzeszy. "Przełożyłem taśmy do nowego pudełka, a w puszki nasypałem piasku i odłożyłem je z powrotem do motocykla" - opowiada.
Kiedy w 1977 r. reżyser Hans-Jürgen Syberberg przedstawił w mediach pięciogodzinny wywiad z Winfred Wagner, która publicznie wypiera się fascynacji ideologią nazizmu, Gottfried ujawnił taśmy i sam zaczął zgłębiać historię rodziny. "Musiałem się wreszcie dowiedzieć prawdy o Ryszardzie Wagnerze i całym jego klanie" - mówi. Poszukiwania zawiodły go na pięć kontynentów i zaowocowały licznymi publikacjami. "Dzisiaj mam za sobą intensywne badania na ten temat" - pisze Gottfried w książce "Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną. Ryszard Wagner - pole minowe".
Śmiertelna trucizna
"Nie ma chyba drugiego kompozytora, który fundowałby słuchaczom podobną huśtawkę uczuć, wyzwalając przy tym albo ich najwyższy podziw, albo najwyższą niechęć. Za tym obezwładnianiem muzyką kryje się, moim zdaniem, światopogląd Wagnera, który odcisnął piętno na jego życiu i twórczości. Jego autorytarne, antydemokratyczne, rasistowskie i mizoginiczne dziedzictwo jest anachroniczne, nieludzkie i antyeuropejskie. Jest śmiertelną trucizną przeszłości, której bezwzględnie należy się pozbyć" - nie pozostawia na pradziadku suchej nitki Gottfried. I podaje listę przykładów, w których propaganda niemiecka czerpała inspiracje i hasła z twórczości wielkiego kompozytora. Wspomina o tym, że przed wyruszeniem na front żołnierze niemieccy byli zachęcani do udziału w festiwalu w Bayreuth, by w ramach hasła "siła poprzez radość" wskrzeszać bojowego ducha. I o korespondencji przywódcy nazistowskich Niemiec z Wagnerami, która wciąż utrzymywana jest w ukryciu.
"Wagnerowskie opery są pełne agresji i przemocy. I to nie przypadek, że właśnie taka muzyka towarzyszyła scenom ludobójstwa" - nie ma litości dla kompozytora prawnuk. Gottfried krytykuje również pisma polemiczne autorstwa pradziada. "Pada w nich stwierdzenie, że życzy sobie "wolnych od Żydów Niemiec". Słowa te były nieraz powtarzane przez Hitlera. W "Parsifalu świętuje się wolną od Żydów, oczyszczoną krew germańską" - wymienia zarzuty.
"Nikt nie chce postawić sobie pytania, jaka nauka płynie z przypadku Ryszarda Wagnera. Osobno się mówi o Wagnerze jako o człowieku władzy i jego dwuznacznym światopoglądzie, a osobno jako o niezwykłym kompozytorze oper. Tak jakby jeden nie miał z drugim nic wspólnego, bo - jak to określił dyrygent Christian Thielemann - "C-dur zawsze pozostaje C-dur" - komentuje potomek Ryszarda Wagnera. I choć dzieli z nim geny, kategorycznie odcina się od pradziadka.
*Wypowiedzi Gottfrieda Wagnera na podstawie jego książek "The Wagner Legacy" oraz "Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną. Ryszard Wagner - pole minowe" (opublikowanej przez wydawnictwo M) i filmu dokumentalnego pt. "The Wagner Family" w reżyserii Tony'ego Palmera.
***
Dorota Salus: Ile tak naprawdę jest w nas z dziadków i pradziadków?
Katarzyna Bąbol-Pokora:
Każdy z nas dziedziczy połowę DNA jądrowego po matce, a drugą połowę po ojcu, ale nie oznacza to, że mamy dokładnie po 25 proc. DNA każdego z dziadków. Na etapie powstawania komórek rozrodczych dochodzi do podziału materiału genetycznego w sposób losowy. Oznacza to, że możemy mieć trochę więcej z jednego dziadka niż z drugiego. Jeszcze większa dysproporcja ma miejsce w przypadku pradziadków, po których dziedziczymy teoretycznie po 12,5 proc. DNA jądrowego, a w rzeczywistości może to być 10 czy 15 proc. DNA jądrowy to jednak nie wszystko - mamy bowiem w naszych komórkach jeszcze inne źródła materiału genetycznego, np. DNA mitochondrialny, który dziedziczymy tylko po matce. Bada się go - podobnie jak markery chromosomu Y, przekazywanego przez pokolenia z ojca na syna - by wykryć, z jakiej grupy etnicznej pochodzimy i jak przebiegała jej migracja.
Czy dziadek geniusz daje nam większe szanse na Nobla, a prababcia alpinistka na zdobycie Mount Everestu? Czy osobowość, talenty i pasje są dziedziczne?
Dziedziczymy inteligencję, temperament i predyspozycje do rozwinięcia pewnych cech osobowości, ale nie gwarantuje to nam sukcesu. W dużej mierze zależy to od rodziców i od środowiska, w którym żyjemy. Nie można odziedziczyć na przykład oczytania czy umiejętności gry na instrumencie. Wrodzony talent niewątpliwie pomaga, ale to do nas należy jego szlifowanie.
Jeśli ktoś z naszych bliskich był "czarną owcą" w rodzinie, czy mamy obawiać się, że odziedziczymy negatywne cechy? Na ile w spadku dostajemy od przodków skłonność do nałogów, zdrad czy patologicznych zachowań?
Predyspozycje do negatywnych zachowań mogą być dziedziczone po przodkach, ale podobnie jak z talentem, nie jesteśmy skazani na genetyczne brzemię. Otoczenie ma co najmniej taki sam wpływ na nasze zachowanie. Zapewne wygodniej jest poddać się i zrzucić odpowiedzialność na genetykę, ale tak naprawdę w aspekcie behawioralnym więcej zależy od nas, niż byśmy chcieli przyznać. Ostatnie badania dowodzą, że jesteśmy nawet w stanie modyfikować niektóre cechy, na przykład reakcję na stres i przekazywać ten wzór kolejnym pokoleniom.
W jakim stopniu po dziadkach i pradziadkach dziedziczymy wygląd? Zdarza się, że niektórzy bardziej przypominają dziadków aniżeli rodziców. Dlaczego?
O wyglądzie decydują cechy przekazywane nam przez każdego z rodziców. Pewne warianty genów są silniejsze (dominujące) niż inne (recesywne). Warianty dominujące genu zawsze "wygrywają" z recesywnymi. Ale gdy w komórkach potomka spotkają się warianty recesywne nabyte od matki i ojca, dziecko może wyglądać inaczej niż rodzice. Potomek ciemnookich rodziców może mieć więc oczy koloru niebieskiego, tak jak jego dziadek, który przekazał recesywny wariant tej cechy swojemu synowi. Podobnie ciemnooka matka w tym przypadku jest nosicielką recesywnego wariantu tej cechy odziedziczonego po swoich przodkach.
Hiszpański książę Cristobal Colon jest w dwudziestym pokoleniu potomkiem Krzysztofa Kolumba. W Polsce trwają badania mające na celu znalezienie żyjących krewnych Mikołaja Kopernika. Czy - mówiąc o tak odległym pokrewieństwie - tych ludzi naprawdę coś łączy?
Szansa na to jest znikoma. Z każdym kolejnym pokoleniem maleje nie tylko ilość dzielonego z przodkiem materiału genetycznego, ale także prawdopodobieństwo jego dziedziczenia po każdym przodku. W czwartym pokoleniu dziedziczymy teoretycznie średnio 6,25 proc. DNA każdego prapradziadka, w piątym - 3,125 proc. DNA każdego praprapradziadka. Jednak losowy rozdział chromosomów podczas powstawania gamet sprawia, że już na tym etapie możemy "stracić" materiał genetyczny od któregoś z 32 praprapradziadków. Szansa więc, że książę Colon nosi w sobie geny Kolumba, jest nikła. Może ewentualnie ma ten sam chromosom Y, który jednakże nie wpływa na przekazywanie cech osobowości, talentu, predyspozycji do chorób itp.
Gdzie można zrobić badania, które wskażą nam, skąd pochodzą nasi pradziadkowie i co po nich odziedziczyliśmy?
Jeśli chodzi o pochodzenie naszych przodków, na rynku jest sporo firm oferujących komercyjnie badania przynależności do grupy etnicznej. Polegają one na identyfikacji haplogrupy, czyli grupy markerów genetycznych dziedziczonych od naszych praojców. Wystarczy za pomocą specjalnego zestawu pobrać wymaz z policzka, przesłać go do firmy zajmującej się badaniami i w ciągu kilku tygodni otrzymamy plik z danymi dotyczącymi naszego pochodzenia etnicznego. Z kolei badania mające wykazać, co konkretnie odziedziczyliśmy po pradziadkach, wymagają przede wszystkim obecności materiału biologicznego przodka. Nie wystarczy tu jego włos, musimy dostarczyć fragment tkanki nadający się do odczytania sekwencji DNA pradziadka. Wyniki tych badań mogą ujawnić m.in. nasze predyspozycje do określonych chorób nabyte od zeszłych pokoleń. Ale prawnuczek, decydując się na takie badanie, poza materiałem od pradziadka i oczywiście swoim, powinien także przygotować kilka tysięcy złotych i uzbroić się w cierpliwość - jeśli nie wiemy, czego konkretnie szukamy, analiza porównawcza ok. 120 tysięcy wariantów może zająć bioinformatykowi parę miesięcy.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł. Jeżeli Ci się podobał, to wypróbuj nasz nowy newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.
KLIKNIJ, BY ZAPISAĆ SIĘ NA NEWSLETTER >>>
Dr n. med. Katarzyna Bąbol-Pokora. Kierownik Pracowni Immunopatologii i Genetyki w Klinice Pediatrii, Onkologii i Hematologii UM w Łodzi.
Dorota Salus. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Publikuje w magazynach kobiecych. Biega i chce kiedyś ukończyć maraton.