
Tekst po raz pierwszy został opublikowany w 2018 roku.
Można powiedzieć o nich wszystko, ale nie to, że są interesujący. Zwyczajna polska rodzina z małej miejscowości. Jeśli nawet mają pieniądze, to tego nie pokazują. Żyją spokojnie, bez ekscesów. Bez wizyt policji i zgłoszeń do MOPS-u. Najprzeciętniejsi pod słońcem. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Świąteczny wyjazd
"Jest kiepsko. Nie wiem, co dalej będzie. Nie mogę teraz rozmawiać, ale wszystko ci opowiem. Tak, dobrze, opowiem wszystko, ale teraz nie mogę!". Tak zapewne wygląda ostatnia rozmowa telefoniczna 44-letniej Bożeny Bogdańskiej z jej siostrą . Po tym telefonie ani siostra, ani nikt inny w Starowej Górze nie przypomina sobie już kolejnego kontaktu z Bożeną. Jest 11 kwietnia 2003 roku. W Zatoce Perskiej znowu wrze, w Polsce za dziewięć dni będzie Wielkanoc. Jak zwykle w kwietniu wiosna miesza się z zimą.
Kiedy kilka dni później do Starowej Góry przyjeżdża ojciec Bożeny, nie zastaje ani córki, ani wnuków. Jest tylko zięć, 42-letni Krzysztof. Tłumaczy, że Bożena wyjechała na szkolenie do Wrocławia. Szkolenie ma ponoć dotyczyć prowadzenia biura turystycznego, które Bogdańscy chcieli założyć. Z relacji Krzysztofa wynika, że żona zabrała ze sobą ich dzieci. Dlaczego 16-letnia Małgosia i 12-letni Jakub z dnia na dzień przestali chodzić do szkoły, tego nie potrafi już teściowi jednoznacznie wyjaśnić. Plącze się, ale twierdzi, że wszystko jest w porządku, że wkrótce sam ma do nich dołączyć. Plan zakłada, że na święta całą rodziną wyruszą z Wrocławia do Niemiec, do znajomych. Wkrótce okaże się jednak, że nigdy tam nie dotrą.
Ojciec Bożeny próbuje sobie wszystko poukładać. Niby to, co mówi Krzysztof, ma sens, ale spokoju nie daje mu nieobecność schorowanej matki Krzysztofa. 66-letnia Danuta Bogdańska miała zostać wywieziona do Chojny, do znajomych rodziny. Podobno na czas remontu. Tuż przed świętami i planowanym wyjazdem do Wrocławia Bogdański intensywnie bowiem stuka, przybija i maluje. Głównie ściany na strychu. Nikogo to nie dziwi, bo od zawsze coś w domu robił i usprawniał. Po co jednak i dla kogo maluje i urządza strych?
Po raz ostatni sąsiedzi widzą Krzysztofa w Wielki Piątek 18 kwietnia. Później i on znika.
Zły czas, złe miejsce, źli ludzie
Nienotowani. Razem od czasów szkolnych. Od zawsze w Starowej Górze. Działka była po rodzicach Bożeny, ale to Bogdański wybudował na niej dom. Zdolny był, pracowity, nigdy nie prosił o pomoc. Finansowo też sobie radzili. W Starowej Górze mówili, że Bogdański ma łeb do interesów. Czego się nie tknął, przynosiło mu zyski. Przez długi czas.
Przez kilka lat zajmował się importem części do komputerów. Na bazarze ŁKS w Łodzi szły jak woda. Popyt był. Z czasem interes Bogdańskiego zaczął przynosić spore dochody. Stać ich było na posłanie dzieci do prywatnej szkoły, nowy płot i całkiem dobre volvo. Ale na początku XXI wieku biznes komputerowy podupadł. Pojawiła się konkurencja - import tanich części z Chin. Bogdański miał coraz mniej zamówień. Coraz trudniej mu było sprzedać to, co miał na stanie. Żeby zapewnić działalności płynność finansową, sięgnął po pożyczki. Także jego żona zaciągnęła kilka kredytów, m.in. pod zastaw domu.
Raty trzeba spłacać, odsetki rosną, jest coraz gorzej. To wtedy zaczęto mówić w Starowej Górze, że Bogdański wpadł w złe towarzystwo. Chciał zarobić tyle, żeby uwolnić się od długów. Zaczął więc grać na giełdzie, potem ktoś namówił go na zakłady bukmacherskie. Podobno zamiast odbić się od dna, naraził się ludziom z półświatka. To dlatego, według jednej z hipotez branych pod uwagę nie tylko przez sąsiadów, ale też przez śledczych, w pewnym momencie Bogdańskiemu nie pozostało już nic innego jak tylko zniknąć.
Połączenie nie może być zrealizowane
Przez pierwszych kilka dni nikt ich nie szuka. Próby nawiązania kontaktu zaczynają się w niedzielę wielkanocną. Bliscy i znajomi dzwonią do Bogdańskich z życzeniami. Telefony nie odpowiadają jednak o żadnej porze dnia. Ale są święta, mogą być przecież w gościach. Nie wszyscy są stale pod komórkami.
W końcu zaniepokojona siostra Bożeny ustala kontakt do znajomych w Niemczech, u których Bogdańscy mają spędzać święta. Okazuje się jednak, że ci znajomi nie mieli z Bogdańskimi kontaktu od dawna. Cały plan wyjazdu do Niemiec okazuje się zmyłką.
W pierwszej chwili wszyscy myślą, że to jakieś nieporozumienie. Że może pojechali do innych znajomych, że może z tymi Niemcami ktoś się przesłyszał. W międzyczasie bliscy Bożeny kontaktują się ze znajomymi Krzysztofa w Chojnach. Tymi, którzy mieli opiekować się jego chorą matką. Okazuje się, że też od lat jej nie widzieli.
Wiadomo już, że Bogdańscy zaginęli. Pod uwagę branych jest wiele hipotez, w tym samobójstwo rozszerzone oraz zbiorowe morderstwo dokonane przez ludzi z półświatka, z którymi pod koniec miał - według niektórych świadków - zadawać się Bogdański.
Przepytywani są sąsiedzi ze Starowej Góry, a także ludzie, którzy mogliby natknąć się na Bogdańskich we Wrocławiu. Podejrzewa się wypadek, zmianę planów, chorobę któregoś z członków rodziny. Przeczesywane są lasy, sprawdzane motele i zajazdy na trasie, którą powinni jechać do Niemiec. Analizowany jest monitoring z kamer, odpytywani pracownicy stacji benzynowych, a także stojące przy trasie tirówki. Nie udaje się natrafić na żaden ślad. Nikt Bogdańskich nie widział.
Przeszukano najdrobniejsze zakamarki ich domu, prześwietlono działkę w poszukiwaniu ciał i krwi. Bez skutku. W domu brak oznak włamania, walki oraz śladów biologicznych poza normalnymi, pozostawianymi każdego dnia przez domowników. Z rzeczy osobistych wszystko było na miejscu. Jedyne, co rzuciło się policjantom w oczy, to wyczyszczone twarde dyski komputerów. Według "Dziennika Łódzkiego" dane zostały celowo usunięte. Dlaczego? Zaczęto obstawiać, co mogło się na dyskach znajdować. Nielegalne transakcje? Dowody na powiązania z grupami przestępczymi? A może plan ucieczki i szczegóły operacji związanych z załatwianiem fałszywej tożsamości?
W kuchni pustego domu Bogdańskich zostały brudne szklanki. W lodówce - pełno jedzenia. W łazience kosmetyki, wszędzie przedmioty osobiste, ładowarki do telefonów. W pokoju Małgosi znaleziono pamiętnik, w którym opisywała wydarzenia ze szkoły. Nastolatka dużo pisała też o ojcu, który ma problemy, być może wyjedzie i o którego bardzo się martwi. Tak nie wygląda dom kogoś, kto wyjeżdża, nawet na kilka dni.
Czy Bogdańscy chcieli kogoś zmylić? Swoich bliskich, sąsiadów, prześladowców? Zarówno Krzysztof, jak i Bożena w kwietniu 2003 roku zrobili maksymalne debety na kartach. Krótko po ich zniknięciu co najmniej trzy banki zgłosiły na policję podejrzenie wyłudzenia kredytów. Wysokość długów całej rodziny oszacowano na ponad milion złotych. To w sumie jedyny ślad, jaki może świadczyć o tym, że zniknięcie Bogdańskich nie było przypadkowe. Innych w toku śledztwa nie znaleziono.
Nie zarejestrowano ich na żadnym lotnisku, w porcie ani w ambasadzie. Było to o tyle dziwne, że musiała towarzyszyć im 66-letnia Danuta, po udarze, potrzebująca pomocy w poruszaniu się. W dodatku nie posiadała paszportu. Chyba że podróżowała na fałszywych dokumentach. I np. jako mężczyzna. W przypadku Bogdańskich niczego bowiem nie można już wykluczyć. Nawet tego, że wszyscy poddali się operacjom plastycznym zmieniającym rysy twarzy. W żaden inny sposób śledczy nie mogą bowiem znaleźć wytłumaczenia, jak trzy pokolenia, pięć osób, w XXI wieku tak po prostu zapadają się pod ziemię.
Życie po życiu
Bliscy i znajomi Bogdańskich nie wierzyli w teorię o ich ucieczce. Na każde święta, każdą rocznicę, przy okazji ślubów w rodzinie i pogrzebów - łudzili się, że prędzej czy później któreś z Bogdańskich wróci. Największe nadzieje pokładano w dzieciach. Dwa lata po zniknięciu Małgosia byłaby już pełnoletnia. "Gdyby żyła, toby wróciła. To dobre dziecko było" - mówili policjantom starsi mieszkańcy Starowej Góry. Ale ani Małgosia, ani żaden inny Bogdański nigdy nie dał znaku życia.
Żaden z tropów podawanych przez lata przez domniemanych świadków pobytu lub podróży Bogdańskich nie okazał się prawdziwy. Z czasem liczba informacji na ich temat, jakie trafiały na policję - donosów, anonimowych listów i telefonów - zaczęła maleć.
Szukano ich nie tylko w Polsce i Niemczech, ale w całej Europie i poza nią: w Ameryce i Afryce. Nie natrafiono na ślad na żadnym przejściu granicznym. Dlatego tak naprawdę nie ma pewności, czy kiedykolwiek w ogóle wyjechali z kraju. Tym bardziej że podobno wiosną 2004 roku - rok po zniknięciu - Krzysztof razem z rodziną widziany był w centrum handlowym w Radomiu. Według prywatnego detektywa z Łodzi, nieżyjącego już Waldemara Czerwińskiego niedługo potem, tym razem pod Łodzią, miał dostać mandat, a wkrótce - sprzedać volvo. Informacji tych jednak nigdy nie udało się oficjalnie potwierdzić.
Jeszcze dziewięć lat po zaginięciu dom Bogdańskich żył własnym życiem. Matka Bożeny sprzątała go regularnie, zmieniała zasłony, a nawet uzupełniała zapasy w lodówce. Wszystko z nadzieją, że wrócą.
15 lat po zniknięciu Krzysztof, Bożena i Danuta za oszustwa finansowe wciąż są poszukiwani międzynarodowymi listami gończymi. Ich dzieci - dorośli już dzisiaj Małgosia i Jakub - figurują na liście osób zaginionych.
Joanna Pasztelańska. Dziennikarka, reporterka. Jako jedna z pierwszych dotarła do Turcji po trzęsieniu ziemi w 1999 roku, relacjonowała wybory prezydenckie w Iranie, zajmowała się sprawą farmy niewolników pod Londynem i ukrytymi w rejonie Prypeci sierocińcami dla dzieci z wadami genetycznymi po wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Od blisko dwudziestu lat jeździ po Polsce śledząc tematy trudne i niewyjaśnione m.in. dla "Życia Warszawy", "Tygodnika Kulisy" i magazynu "Dziennika Gazety Prawnej". W 2016 roku nakładem wydawnictwa Horyzont Znak ukazała się książka "Policjanci. Za cenę życia", którą napisała wraz z mężem.