
Marta, 26 lat, kierunek studiów: akustyka*
Kiedy przyszliśmy na pierwszy rok, wszyscy byliśmy zachwyceni jednym z profesorów. Zapraszał naszą grupę na herbatę, podkreślał, że chce nas lepiej poznać. Z czasem my poznaliśmy jego prawdziwe oblicze. Rzucał do mnie i moich koleżanek tekstami w rodzaju: "Masz apetyczny dekolt", "Fajne spodnie, aż chce się klepnąć" etc. Był bardzo "dotykalski", gładził po kolanach, a gdy mijał nas w szerokim korytarzu, zawsze przysuwał się, aby się o nas otrzeć.
Na akustyce były dwie specjalności: protetyka słuchu i reżyseria dźwięku. Profesor mówił, że tylko pierwsza z nich jest dla dziewczyn, bo na pewno nie damy sobie rady na tej drugiej. Był też znany z ulgowego traktowania na egzaminach niezbyt dobrze przygotowanych studentek i oblewania obrytych chłopaków. Powiedział kiedyś naszej koleżance "No, masz tę czwórkę, ale na przyszłość: akustyk ma nie tylko być ładny, musi też coś wiedzieć".
Dziś głupio mi, że nie odrzucałam tych jego "zalotów" - jego sympatia zapewniała mi bezpieczeństwo. Był dość wpływowy na naszej uczelni. Czy inni jej pracownicy wiedzieli, jak traktował studentów? Nie wiem.
Jacek, 29 lat, kierunek studiów: pedagogika i wychowanie wczesnoszkolne
Studiowałem pedagogikę i wychowanie wczesnoszkolne, czyli stereotypowo kobiecy kierunek. Zwykle musiałem wysłuchiwać głupawych uwag rzucanych przez wykładowczynie, na przykład: "A pan nie pomylił sal?". Zdarzały się też sugestie, że pewnie przyszedłem tu tylko po to, aby podrywać koleżanki. Na pierwszym roku raczej mnie to śmieszyło. Na drugim zaczęło już irytować. Skoro nadal tam studiowałem, był to przecież dowód, że kierunek wybrałem świadomie. Mimo to musiałem zapewniać nowego wykładowcę: "Tak, wiem, że tu odbywają się zajęcia ze wstępu z metodyki pracy w przedszkolu".
Najśmieszniejsze jest to, że na zajęciach z psychologii rozwojowej wykładowcy podkreślali, że dla prawidłowego i zrównoważonego rozwoju dziecka ważny jest kontakt zarówno z wzorcami męskimi, jak i żeńskimi. Mogłoby się więc wydawać, że mężczyźni w przedszkolach są przydatni. Ale ci sami wykładowcy, którzy głosili takie teorie, byli zdziwieni, widząc mnie na zajęciach.
Na studiach nie postrzegałem tych wszystkich uwag i sytuacji jako seksizmu. Z perspektywy czasu widzę, że polskie uczelnie ogółem są strasznie skostniałe - wykładowcy myślą, że dziewczyna przyszła na studia techniczne, aby szukać męża, natomiast facet na pedagogice pewnie "zimuje", bo nie dostał się nigdzie indziej. Ten podział na męskie i damskie kierunki oraz zawody to jedno wielkie nieporozumienie.
Joanna, 32 lata, pracownik naukowy
Mocno zapadła mi w pamięć pewna ogólnopolska konferencja naukowa, w której brała udział tak zwana akademicka "śmietanka". Po wystąpieniu koleżanki jeden z profesorów rzucił: "Pani to chyba ma dzisiaj okres, że tak mamrocze". Ten sam pan podzielił się zresztą tego dnia opinią: "Panie nie powinny zajmować się tą dziedziną, bo wymaga pewnej refleksji, pomyślunku".
Przykłady tego typu podejścia można też znaleźć w recenzjach naukowych, które towarzyszą pracom habilitacyjnym. W jednej z nich przeczytałam uwagę: "skoro [autorka] jest matką dwójki dzieci, to stawia to pod znakiem zapytania, czy rzeczywiście dała radę osiągnąć takie rezultaty naukowe, jak twierdzi". Zgroza.
Nie chcę demonizować polskiego środowiska naukowego, ale miałam okazję pracować w trzech ośrodkach zachodnich - w Niemczech, Anglii i Francji. Pracownicy dopuszczający się seksistowskich zachowań są tam zwykle zwalniani z uczelni (najpierw powoływana jest niezależna komisja, która zajmuje się sprawą). To standard, do którego powinniśmy dążyć.
Filip, 22 lata, kierunek studiów: stomatologia
Jestem osobą transpłciową przed terapią hormonalną, a tym samym przed zmianą danych w dokumentach. Na liście studentów figuruję pod żeńskim imieniem i nazwiskiem. Podczas zajęć ze stomatologii zachowawczej poprosiłem prowadzącą, aby zwracała się do mnie zgodnie z imieniem, z którym się identyfikuję. Odmówiła. Powiedziała, że wyglądam za mało męsko, więc pacjenci po usłyszeniu, że ludzie mówią do mnie per "Filip", mogliby dostać zawału. A potem stwierdziła, że musi zwracać się do mnie zgodnie z danymi z mojego dowodu osobistego, gdyż inaczej mogłaby zostać pozwana do sądu. Zaznaczę: taki przepis nie istnieje.
Udało mi się natomiast przekonać panie prowadzące zajęcia ze stomatologii dziecięcej, że nic się nie stanie, jeśli będą zwracać się do mnie jak do mężczyzny. Unikały jednak tego, stosując bezpłciową, nieokreśloną formę gramatyczną. Na przykład: zamiast "dobrze to zrobiłeś", mówiły "dobrze to..." - tu następowała pauza - "...jest zrobione". Być może dla niektórych to drobiazg, jednak dla osoby transpłciowej jest to niezwykle ważne. Zresztą każdy człowiek chce, aby zwracano się do niego oraz traktowano go zgodnie z jego poczuciem tożsamości - bez względu na to, czy mówimy o płci, religii czy czymkolwiek innym.
Karolina, 30 lat, kierunek: filologia romańska
Gdy studiowałam, na porządku dziennym były wypowiedzi w rodzaju: "Panie studentki zaliczają (tu pojawiał się głupi rechot) egzamin w innych godzinach i w innych strojach" lub "Proszę nie wchodzić bez uprzedzenia do mojego gabinetu, bo państwa koleżanki mogą być wtedy w środku, roznegliżowane". Pamiętam też, że gdy jakieś znajome pewnego dnia machały nam zza okien w trakcie zajęć, prowadzący skomentował: "Ach tak, znam te panie, różne pozycje mam z nimi przećwiczone".
Dodam, że są to wypowiedzi trzech różnych wykładowców, z trzech różnych katedr. Czy próbowaliśmy szukać pomocy ze strony innych pracowników uczelni? Niestety nie. Prawdopodobnie na niewiele by się to jednak zdało - gdy próbowałam kiedyś załatwić coś w dziekanacie, usłyszałam: "A panienka to ma okres, że się tak dopomina o ten indeks?".
Paweł, 26 lat, kierunek: psychologia
Sytuacja, która najbardziej utkwiła mi w pamięci, miała miejsce podczas sesji poprawkowej z psychologii. Do egzaminu podchodziłem wraz z dwiema koleżankami. Odpowiadaliśmy ustnie, po kolei. Po kilkunastu minutach sesji dotarliśmy do zagadnień dotyczących psychologii rozwojowej. Nie była to moja najmocniejsza strona, więc udzieliłem dość ogólnikowej odpowiedzi. Koleżanki zostały poproszone o uzupełnienie, ale również nie znały zbyt dobrze tematu. Po zakończeniu egzaminu profesor stwierdził, że nie jesteśmy najlepiej przygotowani, poprosił o indeksy i zaczął wpisywać oceny. Okazało się, że mi przypadła ocena dostateczna, natomiast dziewczyny muszą zgłosić się na kolejną sesję poprawkową, bo o ile ja mogę nie znać etapów rozwoju płodu, o tyle "kobietom to po prostu nie wypada"!
Żałuję, ale wówczas nie zareagowałem. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale pierwszy rok studiów i pierwsza sesja poprawkowa to pierwszy większy stres. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca.
Katarzyna, 35 lat, pracownik naukowy
Często koresponduję z autorami rozdziałów monografii i prelegentami biorącymi udział w konferencjach. Nagminnie zwracają się do mnie per "pani Kasiu", "droga pani" etc., mimo że doskonale wiedzą, że mam tytuł naukowy. Zorganizowałam do tej pory około 30 eventów naukowych, a pod opieką miałam łącznie ponad setkę autorów. Do obrzydzenia powtarza się ten sam schemat.
Zwykle znosiłam to ze spokojem, nie chciałam się wykłócać o drobiazgi. Niedawno korespondowałam jednak z autorem, który zaczął reagować na moje sugestie dotyczące jego pracy bardzo nieuprzejmie, przybierał ton jeszcze bardziej protekcjonalny niż zwykle. Zasugerowałam mu, że to nie na miejscu i że wspomniana "droga pani Kasia" też nie do końca mi odpowiada, ale odparł, że się "czepiam". Mój kolega odpowiedział wspomnianemu panu, że śledzi tę korespondencję i że jest oburzony tym, w jaki sposób zwraca się on do mnie - doktora i redaktora naukowego. Pan pokajał się, swoją odpowiedź zaczął zresztą od "Szanowny Panie Doktorze". Rzecz w tym, że mój kolega nie podpisał się jako doktor - nie mógł, bo jest magistrem. Oraz w tym, że to on, a nie ja, został przeproszony.
Tomasz, 32 lata, kierunek: filologia wschodniosłowiańska
Najbardziej odrażającym przypadkiem był lektor języka łacińskiego. Na jego zajęciach seksizm i mizoginia były na porządku dziennym. Kiedy jedna z koleżanek wspomniała, że jej nieobecność wiązała się z problemami osobistymi, pan magister odpowiedział "żartem", że na pewno chodzi o ciążę.
W czasie zajęć często popadał w mniej lub bardziej odbiegające od tematu dygresje. Pewnego razu z wyraźną satysfakcją opowiadał naszej, w większości żeńskiej, grupie, że według starożytnych Greków kobieta w ciąży była jedynie "naczyniem" i dziecko przecież nie dziedziczyło po niej żadnych cech. Kiedy indziej zaczął mówić o błędach w tłumaczeniach z łaciny, które pojawiają się w różnych filmach, i stwierdził, że autorką jednego z takich przekładów musiała być jakaś kobieta, która dostała pracę, bo się z kimś przespała.
Przypomina mi się też inny wykładowca, który podczas zajęć z moją grupą zachowywał się bez zarzutu, natomiast moja współlokatorka była świadkiem, jak zasugerował koleżance, która miała problem z rosyjskim "ł": "Trzeba więcej pracować językiem, nie wargami".
Co się zaś tyczy seksizmu wobec mężczyzn - jedna z wykładowczyń wiele czasu poświęcała na dyskusję o tym, jaki powinien być mężczyzna, a jaka kobieta. Pewnego dnia powiedziała jednemu ze studentów, że nie da mu zaliczenia, bo jest za mało męski.
Paulina, 25 lat, kierunek: technologia chemiczna
Studiowałam na wydziale chemicznym politechniki. Dziewczyny stanowiły jakieś 70 proc. grupy. Mieliśmy wykładowcę matematyki, który od pierwszych wykładów rzucał uwagi w rodzaju: "kobiety są głupsze", "matematyka jest typowo męską dziedziną" i w ogóle "po co się te baby na studia pchają?!".
W tym samym semestrze mieliśmy zajęcia z grafiki inżynierskiej, również prowadzone przez mężczyznę. Punkty dostawało się w zależności od ubioru. Przetestowałyśmy to z koleżanką - zrobiłyśmy nasze projekty wspólnie, były identyczne. Lepszą ocenę dostała ta, która miała w dniu zajęć krotką spódnicę. Na porządku dziennym były również uwagi takie jak: "Dziurę to ma pańska dziewczyna, a to jest, proszę pana, otwór" czy "Co mi pani tutaj narysowała? To miał być talerz. Powinna pani wiedzieć, jak wygląda talerz, na czym pani chłopakowi kolację podaje?!".
Słyszałam też nieraz, że kobiety oczywiście się nie nadają do bycia inżynierem - zwykle wykładowcy dodawali: "Proszę się nie oburzać, to kwestia różnicy w budowie mózgu!".
***
Wielu z moich rozmówczyń i rozmówców przyznaje, że nie zdecydowało się na zgłoszenie wspomnianych sytuacji władzom uczelni. Czasem decydował fakt, że dany pracownik cieszył się jako naukowiec nienaganną opinią. Nie bez znaczenia była też obawa przed zemstą ze strony wykładowcy lub wykładowczyni i ewentualne problemy związane z zaliczeniem przedmiotu. Wreszcie: studenci, nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami koleżanek i kolegów, wiedzieli, że nie zostaną potraktowani poważnie. Ale to się może zmienić.
W Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego powstał niedawno Zespół Antydyskryminacyjny, którego zadaniem będzie walka z wszelkiego rodzaju uprzedzeniami. - Nasze działania mają charakter interwencyjno-prewencyjny. Być może damy w ten sposób przykład innym wydziałom, że tego typu kroki są potrzebne - mówi jego członkini, Rita Müller.
W ubiegłym roku rektor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu powołał eksperta ds. równego traktowania. Katarzyna Jurzak, pełnomocniczka ds. bezpieczeństwa studentów i doktorantów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zapewnia natomiast: - Nie ma możliwości, abyśmy zignorowali jakiekolwiek zgłoszenie. Mamy środki, żeby działać: od pisemnego stanowiska czy mediacji, aż po postępowanie wyjaśniające, którego konsekwencją może być złożenie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
Na Uniwersytecie Warszawskim zarówno osoby studiujące, jak i pracownicy mogą liczyć na pomoc niezależnej rzeczniczki akademickiej. Uczelnia prowadzi badania dotyczące dyskryminacji. Mają one być podstawą do konkretnych działań.
Jak mówi dr Julia Kubisa, socjolożka i specjalistka ds. równego traktowania z UW, rozwiązania formalne to jednak nie wszystko: - Musimy zrobić, co w naszej mocy, aby studentki, studenci i pracownicy naszej uczelni wiedzieli, że mogą swobodnie mówić o problemach, które ich dotykają. Chcemy pokazać, jak wielka wartość tkwi w różnorodności. Uniwersytet powinien być bowiem przede wszystkim miejscem otwartym.
* Niektóre imiona zostały zmienione na prośbę rozmówców
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU
Mateusz Witkowski. Ur. 1989. Redaktor naczelny portalu Popmoderna.pl, stały współpracownik Gazeta.pl, Wirtualnej Polski, "Czasu Kultury" i miesięcznika "Teraz Rock". Doktorant w Katedrze Krytyki Współczesnej Wydziału Polonistyki UJ. Interesuje się związkami między literaturą a popkulturą, brytyjską muzyką z lat 80. i 90. oraz włoskim futbolem. Współprowadzi fanpage Niedziele Polskie.