
*Weekend na wakacjach - przypominamy nasze najpopularniejsze teksty*
Witam! Z powodu nieprzewidzianych okoliczności zostałem bez towarzyszki na zbliżające się wesele przyjaciela ze studiów. Wesele jest pod Krakowem, transport zapewniony. Poszukuję wesołej i uśmiechniętej dziewczyny, która lubi się dobrze bawić. Mam nadzieję, że taka się tutaj znajdzie.
Cześć. Poszukuję partnera na osiemnastkę, która odbędzie się w okolicach Leszna. Mam 22 lata i 177 cm wzrostu, ale na imprezie będę miała szpilki, więc plus 8 cm. Partner okazał się pomyłką i mnie wystawił. Szukam na szybko kogoś, kto jest na pewno wyższy ode mnie, sympatyczny, umie tańczyć i pić z umiarem. Nie przeszkadza mi osoba paląca. Zostaw lajka albo komentarz, a na 100 proc. się odezwę.
Cześć! Poszukuję partnerki na wesele, które odbędzie się w okolicach Rybnika. Najlepiej w przedziale wiekowym 25-35 lat, wskazana odporność na dociekliwe pytania ciotek i wygodne buty. Johnem Travoltą nie jestem, ale gwarantuję, że z parkietu nie zejdziemy.
Każdego dnia na Facebooku pojawiają się dziesiątki takich ogłoszeń. Młodzi ludzie szukają osób towarzyszących na wesela, osiemnastki, chrzciny i rocznice.
Rafał, 33 lata, analityk biznesowy, Kraków
Był taki czas, że w mojej rodzinie w roku odbywało się osiem, dziewięć wesel. Na początku myślałem, że będę na nie chodził sam - byłem wtedy singlem z wyboru, chciałem odpocząć od związków. Pojawiłem się bez partnerki na kilku rodzinnych imprezach i miałem dosyć. Nikt nie zwracał uwagi, że chodzi o moje życie prywatne, o którym nie chcę rozmawiać przy stole pełnym ludzi. Słyszałem: "A kiedy ty? Czy to już nie czas na ciebie? Gdzie masz swoją?". Najczęściej pytała moja matka chrzestna. Nawet jeśli nie siedzieliśmy blisko siebie, spotykaliśmy się w drodze do toalety. Zagadywała, kiedy mój ślub, bo ona przecież już pieniądze na prezent zbiera. Odpowiadałem żartem, bo była serdeczna, a ja już przywykłem do jej ciekawości. Pojawiały się też pytania o konkretną partnerkę, wtedy już byłą. Odpowiadałem szybko, że nie jesteśmy już razem. Ucinałem temat.
Wesela w ogóle są zaprojektowane dla par. Przy stołach jest parzysta liczba krzeseł. Raz posadzono mnie przy stole, gdzie było tych miejsc 12. Same pary i ja. Obok mnie miejsce wolne. Bez winietki, nieprzypisane dla nikogo. Usiadł na nim ksiądz. Był z mojej parafii, nie przepadałem za nim. Wiedział, że do kościoła nie chodzę. Ani z nim porozmawiać, ani się wódki napić. Wtedy zdecydowałem, że to ostatnie wesele, na którym jestem sam.
Partnerki przez Internet zacząłem szukać, kiedy dwa tygodnie przed weselem zostałem na lodzie. Miała mi towarzyszyć koleżanka, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Nie chciałem odwoływać wyjazdu, parze młodej też już dałem znać, że będę z kimś. Wesele było specyficzne, bo w Rumunii. Ze znajomymi zaplanowaliśmy, że pojedziemy tam samochodem, przedłużymy pobyt i zobaczymy okolicę.
Na początku dodałem ogłoszenie bez zdjęcia. Podałem termin wesela i napisałem, że szukam partnerki. Nie miałem innych specjalnych wymagań. Dziewczyny się odzywały, ale kiedy mówiłem, że wesele nie jest w Polsce, rezygnowały. Czasu było mało, więc do ogłoszenia dodałem zdjęcie. Wiedziałem, że takie anonse cieszą się większym powodzeniem. Od razu pojawiło się mnóstwo komentarzy i wiadomości prywatnych. Także od znajomych. Nie znam dobrze Facebooka, nie spodziewałem się, że znajomi będą mogli to zobaczyć. Koleżanka pisała, że gdyby wcześniej wiedziała, toby ze mną poszła. Koledzy, że wyglądam jak James Bond, bo na zdjęciu byłem w garniturze, w którym planowałem pójść na imprezę. Oprócz żartów pojawił się też hejt. Komentowali głównie inni mężczyźni: "O, wyjazd sponsorowany!", "Płatność w naturze!", "Koleś próbuje wyrwać na wyjazd!". Nie przejąłem się specjalnie, ale szybko usunąłem ogłoszenie. Nie ze względu na złośliwości czy żarty, ale na liczbę odpowiedzi. Przerosła moje oczekiwania.
Odzywały się do mnie bardzo różne dziewczyny, często bardzo młode. Z kilkoma rozmawiałem przez telefon. Pojawiły się dwie propozycje sponsoringu, ale od razu stawiałem sprawę jasno - nic z tego. Szukałem zwyczajnej dziewczyny, która potowarzyszy mi na weselu i zobaczy ze mną kawałek Rumunii. Wiek nie miał dla mnie większego znaczenia. To musiał być ktoś komunikatywny. Mieliśmy w planie przejechać 3000 km i sporo zwiedzić. Trudno byłoby dogadać się z jakąś księżniczką.
Selekcja właściwie dokonała się sama. Spośród wszystkich kobiet, które się odezwały, Kasia była zdecydowana od samego początku. Mogła poświęcić siedem dni na wycieczkę połączoną z imprezą. Poznaliśmy się tydzień przed wyjazdem, przyjechała z Częstochowy. Spotkanie zapoznawcze odbyło się we czwórkę, w takim składzie, w jakim mieliśmy podróżować. Chciałem, żeby poznała nas wszystkich. Okazała się świetną partnerką na wesele. Wygadana pani prawnik, rok starsza ode mnie, bez problemu odnalazła się w towarzystwie. Wyjazd też jej się podobał. Nie było między nami większych spięć, choć miała swoje foszki i nieco roszczeniowe zachowania. Jestem jej bardzo wdzięczny, że się z nami wybrała, ale nie spotkaliśmy się już po tej wyprawie. Okazała się naprawdę sympatyczna, ale to nie jest typ osoby, z którą chciałbym gdzieś jeszcze pojechać.
Myślę, że jest mnóstwo ludzi, którzy nie mają z kim pójść na imprezę rodzinną, bo samotność jest dużym problemem naszego pokolenia. Sam często byłem zapraszany na imprezy przez osoby, które ledwo znałem. Pojechałem na wesele w góry z dziewczyną, którą widziałem wcześniej dwa razy. Na kolejne zaprosiła mnie jej koleżanka, którą poznałem na tej samej uroczystości. Bywałem towarzyszem osób, które są chronicznie samotne. Pracuję w korporacji, w której takich kobiet jest mnóstwo.
Wydaje mi się, że samotność często jest kwestią zbyt dużych wymagań i oczekiwań. Romansidła i tanie filmy o miłości mieszają dziewczynom w głowach. Są same całe życie, ale wciąż szukają księcia z bajki, bo one już sobie wszystko wymyśliły. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, skreślają faceta. Nie dopuszczają żadnego marginesu błędu. Czasem to także kwestia wychowania. Znam wiele dziewczyn, które mają wysokie mniemanie o sobie. Są najpiękniejsze, najlepsze, takie księżniczki. Odtrącają normalnych facetów, a później narzekają, że spotykają samych drani i chamów, którzy ich nie szanują. Skoro obraz idealnego mężczyzny budują na podstawie filmów i podkręconych fotek z Tindera, to czemu się później dziwić?
Sam miałem konto na kilku portalach randkowych. Z moich doświadczeń wynika, że szukanie partnera przez Internet to wciąż temat tabu. Wszyscy to robią, nikt się nie przyznaje. Dla mnie na początku to też był obciach. Odsłaniasz się w sieci, piszesz o sobie, swoich upodobaniach i jednocześnie dajesz znać światu, że nie chcesz już być sam. Jeśli szukasz w swoim mieście, łatwo trafić na znajomych. Krótko po założeniu konta, podczas służbowego lunchu, koleżanka zaczęła ze mnie żartować przy kilkunastu innych osobach - okazało się, że dzień wcześniej trafiła na mój profil. Czułem się zawstydzony, choć skoro mnie znalazła, to znaczy, że sama też korzysta. I ja również trafiałem na profile znajomych. Mam wrażenie, że niektóre były zakładane wyłącznie, by podbudować własne ego. Znajoma wrzucała zdjęcia sprzed 10 lat i bardzo ją to cieszyło, kiedy wszyscy komentowali, jaka jest piękna. Tymczasem wygląda już zupełnie inaczej. Czas jej ucieka, a w życiu nie ma tego, czego by chciała. Wciąż jest sama.
Mam wrażenie, że jest się na takich portalach, tym trudniej o normalność. Wydaje się, że są tworzone dla zwyczajnych ludzi, którzy chcą wyjść poza bańkę swoich znajomych. Bo im jest się starszym, tym trudniej kogoś poznać. Przyjaźnie i relacje intensywnie nawiązuje się w czasie studiów, później poznajesz ludzi w pracy i to wszystko. Jeśli nie jest się typem imprezowicza, który wychodzi się zabawić kilka razy w tygodniu, są małe szanse, by powiększyć to grono. W rezultacie nie masz z kim iść na wesele czy inną rodzinną imprezę. W sieci możesz poznać osoby z zupełnie innego świata, jednak wciąż trudno spotkać kogoś, z kim faktycznie chcesz się umawiać. Portale randkowe działają już na zasadzie supermarketu. Masz jakiś towar, który ci pasuje, ale zawsze patrzysz półkę wyżej, czy nie ma czegoś lepszego. Rozmawiałem kiedyś z dziewczyną przez miesiąc. Dogadywaliśmy się świetnie, chciałem zaproponować spotkanie. Nagle kontakt się urwał. Ona przestała się odzywać, choć widziałem, że jest aktywna na portalu. Pojawił się ktoś, kogo ona uznała za lepszy towar, i mnie odłożyła na półkę. Bez słowa. W Internecie to bardzo łatwe. A przecież po drugiej stronie jest prawdziwy człowiek.
Jacek Wasilewski, medioznawca, doktor habilitowany nauk społecznych
To nie Internet jest przyczyną samotności. Towarzyszyła nam od zawsze. Dawniej ludzie też byli samotni, może nawet bardziej niż dziś. Przypomnijmy sobie historie singli z przeszłości: guwernantki, pokojówki, chłopa, który marzy o wdówce z mieszkaniem. Znalezienie odpowiedniego partnera było trudniejsze, bo obowiązywały ścisłe rytuały swatania. Ludzie byli więc samotni w związkach, żyli obok kogoś, kogo ledwo znali. Dużo szybciej też decydowali się na małżeństwo. Choćby ze względu na to, że nie mogli uprawiać seksu przed ślubem. Kiedyś 25-latki to były staroródki, teraz kobiety świadomie decydują się na macierzyństwo po trzydziestce.
Dziś klasa średnia żyje w kulturze indywidualizmu. Jesteśmy skoncentrowani na sobie. Chcemy rozwinąć karierę, zbudować bezpieczeństwo finansowe, poza pracą mieć też fajne hobby. Samotność w tym pomaga, bo nie trzeba się dzielić swoim czasem. Dopiero w następnej kolejności myślimy o małżeństwie i zakładaniu rodziny. Oczywiście wchodzimy w związki, ale dając sobie przestrzeń na próbę i zostawiając możliwość wyboru. Dziś możemy łączyć się ze względu na wspólne zainteresowania i poglądy. Nie przez swatkę, jak kiedyś. Zanim zdecydujemy się na formalny związek, chcemy dobrze poznać partnera.
Jednocześnie jesteśmy zabiegani, więc potrzebujemy sposobu na to, żeby się nawzajem odnaleźć. Szukamy go w sieci, bo to dziś naturalne miejsce zdobywania czegokolwiek. Kiedyś po żelazko i ubranie wychodziło się do sklepu. Dzisiaj wchodzimy do Internetu. Dla nowego pokolenia to zupełnie naturalny i odruchowy sposób komunikacji, nie zastanawiamy się nad tym. Potrzebujemy różnych form bliskości, więc powstają portale, które pomagają nam te potrzeby zaspokoić. Dla jednych to będzie Tinder, dla innych katolicki portal do szukania męża i żony. W sieci znajdujemy partnerów do seksu, ale też znajomych o podobnych zainteresowaniach, a czasem przyjaciół. Nowymi sposobami radzimy sobie z samotnością, która towarzyszy człowiekowi od zawsze. Układ może mniej idealistyczny, ale bardziej szczery.
Karolina, 24 lata, asystentka do spraw księgowości, Kraków
Nie byłabym tak odważna, żeby szukać partnera na wesele w Internecie. Nie chciałam iść na imprezę rodzinną z kimś zupełnie obcym. Termin imprezy zbliżał się nieubłaganie, a ja byłam singielką. Jestem bardzo nieśmiałą dziewczyną, wtedy dodatkowo byłam jeszcze bardzo zakompleksiona. Miałam trądzik, który szpecił moją buzię i sprawiał, że nie czułam się kobieco. Byłam zdecydowana, że pójdę sama. Wtedy do akcji wkroczyła moja mama, bo na wesele została zaproszona cała rodzina.
Mama jest fryzjerką, więc zna wielu ludzi. Przychodzi do niej mnóstwo klientek, a przy strzyżeniu zawsze jest czas na pogaduszki i ploteczki. Jedna z jej stałych klientek ma syna, Mateusza, który wtedy też był singlem. Mama wspominała o nim już wcześniej, zawsze w samych superlatywach. Rok starszy ode mnie, sportowiec. Sugerowała, że powinniśmy się poznać. Kiedy nadszedł czas wesela, wciąż mówiła o tym chłopaku i nieustannie zasypywała mnie pytaniami. "Masz kogoś? Znajdź sobie kogoś! No co ty, tak sama pójdziesz? Na wesele sama, co ludzie pomyślą? Nie będziesz miała z kim tańczyć". Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, chyba miałam dość tego ględzenia. W końcu powiedziałam jej: "Dobrze, skoro tak nalegasz, spotkam się z tym Mateuszem. Poznamy się i może faktycznie z nim pójdę".
Namierzyłam go na Facebooku. Napisałam "Hej! Moja mama mówiła mi o Tobie. Słyszałam, że chciałbyś pójść ze mną na wesele" - bo mama oczywiście zadzwoniła wcześniej do tej klientki, żeby pogadała z synem, a on wstępnie zgodził się, żeby ze mną pójść. Mimo to, pisząc do niego, czułam się jak kompletna idiotka. Kilka dni później spotkaliśmy się na kawę, żeby się poznać. Na początku było sztywno. Nie miałam pojęcia o czym z nim rozmawiać, przecież nie znaliśmy się wcale. Szło opornie, ale od słowa do słowa i w końcu złapaliśmy całkiem niezły kontakt. Nie ustalaliśmy żadnych specjalnych zasad dotyczących imprezy. Raczej śmialiśmy się z naszych mam i z tego, jak nas reklamowały. Atmosfera się rozluźniła i kiedy kończyliśmy spotkanie, miałam poczucie, że idę na wesele z kumplem, który po prostu robi mi przysługę.
Na samej imprezie było fajnie, rozmawialiśmy i tańczyliśmy i nie miałam na co narzekać, dopóki mój towarzysz się nie upił. Myślałam, że umrę ze wstydu. Nie ominął żadnej kolejki. Próbowałam go przystopować, namówić, żeby poszedł się przewietrzyć, ale on powtarzał tylko: "Wyluzuj, wyluzuj, jest fajnie, napij się jeszcze. Zaraz mi się polepszy, pójdziemy tańczyć". Nie polepszyło się. Zaczepiał innych gości, w tym mojego tatę. Zachowywał się grubiańsko, a ja czułam się upokorzona. Próbowałam się nie przejmować i poszłam tańczyć z innymi dziewczynami, a on nie omieszkał po chamsku tego skomentować. Później nie bardzo chciałam zostawić go samego, bo bałam się, co jeszcze może wywinąć. Nie kontrolował się zupełnie. Imprezę skończyliśmy o 6.00, do domu odwieźliśmy "zwłoki".
Mama jeszcze w trakcie wesela próbowała obrócić wszystko w żart. Widziała, że jestem wkurzona, więc powtarzała: "No co ty, Karolka, nie przejmuj się! Co z tego, że się upił, przecież to nie jest twój chłopak". Mama taka jest, że najpierw wszystko musi być pod jej dyktando, a jak coś pójdzie nie tak, to próbuje obrócić kota ogonem. Ale ja byłam na nią zła.
Po weselu wymieniliśmy z Mateuszem tylko kilka wiadomości. Chciał się ze mną spotkać, ale się nie zgodziłam. Napisałam mu: "OK, może się starałeś, ale nie wyszło dobrze. Nie było przyjemnie". On twierdził, że chce to wyjaśnić. Odmówiłam, bo chciałam już zamknąć sprawę i zapomnieć o tym upokorzeniu.
Nie spodziewałam się takiej katastrofy. Gdybym mogła decydować jeszcze raz, wolałabym iść sama i tańczyć z wujkiem Staszkiem, niż znosić kogoś, kto robi mi obciach, a ja nie jestem w stanie go powstrzymać.
Nadal jestem singielką, ale mama już nie wspomina o swataniu. Myślę, że jest wiele osób takich jak ja. Nie mamy na nic czasu. Nie mamy chwili, by spotkać się z ludźmi, by kogoś poznać, więc wybieramy szybkie rozwiązania.
Teresa Krzyżowska, pedagog, psychoterapeuta, coach, autorka książek "Moje dziecko, strateg czy organizator", "Pułapki wychowania"
W naszej kulturze, niestety, nie funkcjonuje szacunek do cudzych granic. Nie zostaliśmy tego nauczeni i nie uczymy tego naszych dzieci. Dziecko jest własnością całej rodziny i każdy uzurpuje sobie prawo do poruszania kwestii najbardziej intymnych w jego życiu.
Wścibskie pytania o partnera pojawiają się w trakcie większości spotkań rodzinnych. Częściej są kierowane do dziewcząt, bo w naszej kulturze obowiązuje schemat, że chłopak może sobie jeszcze pohasać, dziewczyna natomiast powinna mieć męża, dom i najlepiej od razu dziecko. Ten stereotyp jest mocno zakorzeniony, szczególnie w przekonaniach kobiet. Dlatego o partnera najczęściej pytają ciotki, babcie i mamy. Wydaje im się to zupełnie normalne, bo kilkanaście lub kilkadziesiąt lat wcześniej same na takie pytania musiały odpowiadać. Za takimi zachowaniami nie stoi autentyczna troska. Raczej ciekawość i niepokój, czy członek rodziny wpisuje się w społeczny stereotyp. Przecież czas ucieka, a w Polsce, będąc w określonym wieku, należy być w związku i mieć dzieci. Nieważne, czy ktoś tego chce, czy nie.
Kiedy ciotka pyta o partnera, to można się spodziewać, że w jej małżeństwie coś nie gra. Osoby, którym się nie układa, najczęściej tak się zachowują. Na poziomie podświadomym pojawia się tu element przewrotnej rywalizacji między kobietami: Skoro w moim związku jest nieciekawie, to dlaczego tobie ma być dobrze? Powinnaś mieć chłopaka, wziąć ślub i mieć dziecko, wtedy się przekonasz! Kobiety są też nauczone budować swoją wartość w oparciu o posiadanie życiowego partnera. W związku może dziać się źle, ale przynajmniej mają tego męża.
Najlepszą odpowiedzią na pytania: "Masz kogoś?, Czemu jesteś sama?" jest: "To moje życie prywatne i nie chcę o nim rozmawiać". Można też zapytać: "A dlaczego ty jeszcze jesteś w małżeństwie?". Odpowiadanie pytaniem na pytanie nie jest co prawda grzeczne, ale czy wścibstwo jest? Z jakiegoś powodu upokarzające pytania uznaliśmy za normalność, ale zwrócenie uwagi, że są nie na miejscu, już nie przystoi.
Michał, 22 lata, kierowca samochodów ciężarowych, Skała pod Krakowem
Zbliżało się wesele mojej siostry, a ja nie miałem z kim pójść. Wybrała mnie na świadka, więc nie wypadało pojawić się samemu. Gdyby to była impreza u dalszych krewnych albo znajomych, tobym się tak nie przejmował. Ale to był wielki dzień mojej siostry i chciałem, żeby była zadowolona.
Kłopot w tym, że wesele zaplanowano na sierpień, kiedy wszystkie znajome dziewczyny wyjeżdżały na wakacje. Na szczęście odwiedził mnie kuzyn i pokazał mi stronę na Facebooku, gdzie ogłaszali się ludzie szukający towarzystwa na wesela, chrzciny, rocznice i inne rodzinne imprezy.
Nie zastanawiałem się długo, wysłałem swoje zgłoszenie. Napisałem, że szukam partnerki na przyjęcie weselne siostry. Podałem swój wiek, termin imprezy i lokalizację. Nie miałem specjalnych wymagań. Przeczytałem wcześniej kilka takich ogłoszeń. Czasem oczekiwania są nie z tej ziemi: odpowiedni wzrost, budowa ciała, trzeba być mistrzem parkietu i spełniać szereg innych kryteriów. Ja po prostu nie chciałem iść sam. Treść ogłoszenia wysłałem w prywatnej wiadomości do osoby, która stworzyła ten fanpage. Po kilku godzinach mój anons został zaakceptowany i opublikowany. Ogłoszenie było anonimowe i bez zdjęcia, jak wszystkie inne. Trochę randka w ciemno. Zainteresowane dziewczyny mogły odpowiadać lajkami i komentarzami. Lajków zdobyłem ponad 20, było też kilka komentarzy. Pisały: "Odezwij się do mnie na priv", "Bardzo chętnie się wybiorę". Nie będę ukrywał, ucieszyłem się. Widziałem, kto zareagował na mój post, to były atrakcyjne kobiety w różnym wieku. Wśród nich jedna znajoma twarz.
Joannę kojarzyłem z imprez w okolicy. Minęliśmy się kilka razy na parkietach dyskotek. Napisałem tylko do niej. Okazało się, że też mnie rozpoznaje i od razu zgodziła się towarzyszyć mi na weselu. Umówiliśmy się na kilka spotkań, żeby się lepiej poznać. Zabrałem ją do kina, innym razem na kawę. To nie były randki, tylko koleżeńskie wyjścia, żeby sprawdzić, czy mamy o czym rozmawiać. Uprzedziła mnie, że nie pije alkoholu, co mi odpowiadało, bo sam piję tylko przy większych okazjach. Wysoka blondynka, studentka inżynierii, sympatyczna i rozmowna dziewczyna. Idealna osoba towarzysząca.
W dniu imprezy przyjechałem po nią do Krakowa. Włożyła jasnoniebieską sukienkę, ja krawat pod kolor, tak jak wcześniej ustaliliśmy. Wyglądaliśmy jak para. Rodzinie powiedziałem, że to koleżanka ze szkoły. Wstydziłem się przyznać, że szukałem partnerki przez Internet. Siostra ją polubiła, do niczego nie mogła się przyczepić. A przynajmniej na nic nie zwróciła mi uwagi, więc myślę, że była zadowolona. Ja byłem. Asia chyba też. Okazało się, że super tańczy, świetnie się razem bawiliśmy. Trochę nawet zaiskrzyło, ale nie zostaliśmy parą. Wciąż jednak mamy kontakt i od czasu do czasu wychodzimy gdzieś razem. Zadeklarowała nawet, że jeśli będę miał kolejne wesele, chętnie mi potowarzyszy.
Marysia Organ. Dziennikarka i blogerka. Pracowała dla Legalnej Kultury, Film Spring Open i Onet.pl. Pisze głównie o bliskości, relacjach i komunikacji w czasach internetu. Na blogu pierwiastki.com zbiera sposoby na bliskość w podzielonej Polsce. W wolnym czasie czyta i tańczy.