
Reportaż Doroty Salus znalazł się w półfinale konkursu Festiwalu Wrażliwego. Więcej na temat samego konkursu, w tym także pełną listę jego półfinalistów, możecie przeczytać TUTAJ>>>
Bogdan: Moim marzeniem jest, żeby Michał powiedział mi kiedyś: nie przyłaź tu ojciec
- Odkąd Michał jest w domu, ustaliliśmy zmiany: tata jest od 7 rano do 13, ja z moim rocznym synkiem - w ciągu dnia, a mama po południu, gdy wróci z pracy. W weekendy i niektóre dni tygodnia przychodzi do Michała Krysia, obecna partnerka taty. Krysia jest opiekunką medyczną, więc zna się na rzeczy. Do tego młody ma cały sztab specjalistów: neurologopeda, rehabilitant, refleksolog. I jeszcze znajomi z pracy i ze szkoły. W mieszkaniu jest tylu ludzi, stale ktoś wchodzi, wychodzi. Do tej całej kolekcji jeszcze żółw w akwarium - wylicza Alicja, siostra 27-letniego Michała Włodarskiego z Katowic.
Mama znalazła Michała w wannie 2 stycznia rok temu. Korek był wyciągnięty, więc pewnie syn właśnie skończył brać prysznic. - Jakoś tak dziwnie chrapał, chcieliśmy go obudzić, ale się nie dało. Na 112 powiedzieli, żeby pootwierać wszystkie okna, choć w powietrzu nie było nic czuć. Dowiedziałam się wtedy, że tlenek węgla nie ma żadnego zapachu. Potem przyjechało pogotowie i wzięło Michała do szpitala - relacjonuje Alicja. Przez trzy miesiące nie było z Michałem żadnego kontaktu. Po prostu leżał z otwartymi oczami na łóżku. Był przytomny, ale nieświadomy, w tak zwanym stanie wegetatywnym.
Na "tak" mruga raz
- Wybudzenie ze śpiączki nie odbywa się tak jak na filmach: że osoba otwiera nagle oczy, zaczyna rozmawiać, a jeszcze lepiej siada na łóżku i jest tak jak dawniej. To, że ktoś się wybudził, kryje się w szczegółach, drobnych znakach - tłumaczy Alicja.
Jeden z pierwszych symptomów świadomości Michała pojawił się tuż przed wizytą biegłego sądowego zatwierdzającego wniosek o ubezwłasnowolnienie Michała. Rodzice złożyli go, żeby mieć wgląd w dokumentację medyczną syna. - Michał, wiesz, że jak przyjdzie wysoki sąd, będziesz musiał wstać. Szykuj się, chłopie - zażartowała odwiedzająca go w szpitalu koleżanka. W odpowiedzi łóżko zadrżało. - Nie mógł wydobyć z siebie głosu ani się uśmiechnąć, ale jego ciało poruszało się tak, jakby się śmiał w środku. Z czasem bardziej świadomie zaczął wodzić oczami. Umówiliśmy się, że na "tak" mruga raz, a na "nie" dwa razy. I Michał mrugał - wspomina Alicja.
Łzy leciały jak z kranu
Alicja otworzyła na Facebooku grupę Młody Obudź się, nawiązała współpracę z fundacją Stonoga , gdzie zbiera środki na rehabilitację. Dostaje mnóstwo listów, rad i materialną pomoc. - Dzięki niej kupiliśmy cyberoko, narzędzie do komunikowania się, wykorzystujące monitor z podczerwienią, który śledzi ruch gałek ocznych - wyjaśnia.
Z pieniędzy zebranych z 1 procenta zakupili generator przestrzennego pola magnetycznego. Działa w ten sposób, że rozszerza naczynia krwionośne i poprawia dotlenienie tkanek, co sprawia, że przerwany nerw czy głęboka rana goją się dużo szybciej i skuteczniej. - Zanim dali nam to pole magnetyczne, Michał miał straszne bóle. Po prostu wył - mówi Bogdan Włodarski, ojciec Michała.
Mama i Alicja stale szukają nowinek, jak stymulować mózg wybudzony ze śpiączki. - Kiedy Michał nie był jeszcze świadomy, ktoś polecił nam stymulację mózgu metodą Tomatisa, czyli przez słuchanie dźwięków o określonej, wysokiej częstotliwości. Na przykład Mozarta albo chorałów gregoriańskich, a także dźwięki mowy ludzkiej. Nagraliśmy Michałowi głos mamy, bo wiadomo, z mamą większość ludzi ma najbliższą więź. Poprosiliśmy też znajomych - szefową, kumpla z pokoju z pracy, przyjaciela z dzieciństwa. Gdy Michał tego słuchał, jeszcze będąc w stanie mocno ograniczonej świadomości, łzy leciały mu po policzkach, jak z kranu - wspomina Alicja.
Choć trochę wolny
- Rano Michała trzeba umyć, dać leki, wyklepać. Później sadzam go na wózek, podchodzimy do okna, niech chłopak popatrzy sobie, jak jest na świecie. Na dwór jeszcze nie wychodzimy, bo najpierw planujemy wyprawę na balkon. Ale nie wiem, czy wózek w drzwiach balkonowych się zmieści - zastanawia się Bogdan.
Po rezonansie magnetycznym głowy, który wykonano kilka tygodni po zatruciu się przez Michała tlenkiem węgla, Bogdan spytał lekarza: jak jest z moim synem? Niech pan mówi szczerze . Na co doktor: wynik rezonansu to porażka. Nie ma szans na powrót do zdrowia. - Więc lekarzy słucham, ale na swój sposób. Przecież nikt nie może dać stuprocentowych gwarancji co do mózgu. To jeszcze mocno niezbadany temat - mówi Bogdan. - Michał miał się nie obudzić, a dziś ogląda i komentuje ze mną filmy na Discovery .
Ojciec się cieszy, że "teraz to już jest bajka", bo z Michałem jest kontakt. - Ale jak nie mówił, to była katastrofa. Kładłem go na łóżko i pytałem: "Jest ci wygodnie?"- Cisza. "Tak dobrze?" - Cisza. "Chłopie, słyszysz coś?" - Cisza. Wszystko na czuja się robiło. A teraz Michał komunikuje się normalnie: "Popraw mnie tutaj. Tam za twarde. Lewa noga boli"- opowiada ojciec.
Dzisiaj syn jest ubrany na niebiesko, bo tak sobie zażyczył. - "Michał jaką chcesz koszulkę?". "Niebieską". "Skarpetki"? "Te z wzorem bekonu" - tak powiedział rano - relacjonuje ojciec. - On nie może być bezwolny. W więzieniu tak jest, że nie masz na nic wpływu i to jest kara. Nie to, że cię zamykają za kratkami, ale to właśnie, że nie możesz decydować. Kiedy cię zamkną, ale masz na coś wpływ, to czujesz się choć trochę wolny. Michałowi tego trzeba.
Do roboty i nie ma gadki
Bogdan odważył się pierwszy raz nakarmić syna po tym, jak ten przełknął hostię od księdza. - Ja osobiście słaby jestem z wiary. Zwłaszcza teraz, po tym wypadku. Bo niby czemu jemu się to stało? Jaki jest powód? Ale od tej hostii i potem od tego jedzenia ruszyła się mowa, mięśnie zaczęły się aktywować. Więc powiedzmy, że Pan Bóg najpierw mnie trachnął w łeb, a później się trochę ogarnął i zrewanżował z tą hostią - mówi Bogdan.
Ojciec Michała twierdzi, że mógłby być opiekunem medycznym: - Ja zrobię wszystko wokół syna. Na początku bałem się, że nie dam rady. Ale w opiece nad kimś idziesz do pewnego punktu i albo go przekraczasz, albo nie. Ja przekroczyłem tę granicę i nie mam oporów. Pewnie, że się czasem myśli: "nie mam już siły", ale wiem, że i tak następnego dnia tu przyjdę. Normalne, że jest się zmęczonym. Jak ktoś z rodziny jest chory, to wyczerpuje psychicznie. Ale przecież nie ma tu winy chorego. Więc człowiek prześpi się i przychodzi. Jestem górnikiem, ale obecnie nie pracuję. Mógłbym iść na dół do kopalni, ale nie zarobiłbym na opiekunkę. To koszt 25 zł na godzinę. Poza tym uważam, że i tak lepiej zajmę się synem.
Codziennie do Michała przychodzi fizjoterapeuta.
- Jak się masz?
- Źle.
- Ręce i nogi cię bolą?
- Nie.
- No to do roboty i nie ma gadki.
Ojciec Michała zadowolony jest z takiego podejścia: - On się nie pieprzy z Michałem. I dobrze. Najgorzej to zacząć się rozczulać i płakać. Michał to przecież zdrowy chłop, tylko się nie rusza. Chwilowo.
Intelektualnie Michał nie jest jeszcze na takim poziomie, jak przed wypadkiem. Był doktorantem Polskiej Akademii Nauk w Zabrzu, prowadził wykłady. - Kiedy syna najbardziej boli, ćwiczymy tabliczkę mnożenia. Żeby odciągnąć myślenie o bólu. Oglądamy też dużo naukowych programów. Wczoraj był o metalurgii. Większość wiadomości z filmu syn powinien wiedzieć, bo to podstawowe rzeczy. Ale ich nie pamięta. Po takim wypadku dochodzenie do zdrowia trwa latami, więc spokojnie i do metalurgii dojdziemy - mówi Bogdan. - Moim marzeniem jest, żeby Michał powiedział mi kiedyś: nie przyłaź tu ojciec, ja już sam daję radę. Ale na razie jeszcze tak się nie stało, więc działamy.
Bożena: Wychodzenie ze śpiączki jest jak kopanie tunelu
13 kwietnia 2013 r. o 4 rano na podwórze sołtysa wsi Koślinka, oddalonej 9 km od Sztumu, zajechał radiowóz. Nawet jeśli ktoś zauważył policyjne auto pędzące w środku nocy w kierunku gospodarstwa państwa Jetke i tak się nie zdziwił. W końcu sołtys był policjantem.
- Dawid Jetke, 27 lat, to pani syn?
- Tak.
- Miał zderzenie z tirem. Jest w szpitalu Akademii Medycznej w Gdańsku.
Bożena ze stresu nie mogła zapisać siedmiocyfrowego numeru telefonu, pod którym miała dowiedzieć się, gdzie dokładnie leży jej syn. - Patrzyłam oniemiała i nie wiedziałam nawet, o co pytać - mówi. W szpitalu na recepcji powiedziano, że musi czekać, bo lekarz zszywa Dawida. - Skoro zszywa, to pewnie nie jest tak źle, może ręka, noga złamana i tyle - pomyślała. - Stan jest krytyczny - rozwiał nadzieję lekarz.
Po siedmiu dniach od operacji lekarze bezskutecznie próbowali wybudzić Dawida ze śpiączki farmakologicznej. - Nastąpiło podejrzenie śmierci pnia mózgu, czyli koniec człowieka. Więc jeszcze raz został wprowadzony w śpiączkę, żeby dać głowie odpocząć. Dni mijały, po dwóch tygodniach lekarze stopniowo odstawiali leki, ale Dawid się nie obudził - wspomina Bożena.
Usłyszała do lekarza, że mózg jest w dużym stopniu uszkodzony. Syn może na zawsze pozostać w stanie śpiączki lub, jeśli się wybudzi, w stanie wegetatywnym. Po kilku tygodniach nowa wiadomość: Dawid nie może dłużej leżeć na intensywnej terapii, bo nie ma bezpośredniego zagrożenia życia. Może na neurochirurgię? Ale tam też go nie chcą. W innych szpitalach również odmawiają. - Proponujemy hospicjum - mówi doktor i wręcza Bożenie dokumenty do podpisu. A ona na to: - Zwariował pan? Przecież tam ludzie umierają, a nie zdrowieją.
Dwa segregatory chętnych
Ze Sztumu do Torunia, gdzie w zakładzie opiekuńczym leży Dawid, bezpośredni pociąg jedzie trzy godziny. Bożena wyjeżdża nim każdego dnia rano i wraca wieczorem. Do fundacji Światło, specjalizującej się w wybudzaniu i opiece nad osobami w śpiączce dostali się cudem. Chętnych było na dwa segregatory.
Dawid jest nadal w śpiączce. Leży jak kłoda, bez reakcji. Ale po kilku tygodniach zaczyna mu się ruszać palec, potem otwiera i zamyka się oko. "To odruch bezwarunkowy" - studzą emocje pielęgniarki. Mija kolejny dzień, Dawid zaczyna ruszać się częściej.
- Mamo, daj lejbo - wreszcie powoli komunikuje się ze światem.
- Ale co to jest lejbo? - dopytuje Bożena, która przyzwyczaja się, że syn wymyśla własne słowa, bo nie umie przypomnieć sobie tych zrozumiałych dla innych ludzi.
- No, lejbo! - denerwuje się Dawid i pod dwóch minutach sam zapomina, o co pytał.
W którymś momencie okazuje się, że nie potrafi nazwać rzeczy, ale umie je napisać. - Jak się nazywasz? - pytała Dawida mama. Cisza. Za to na kartce pojawiają się wyraźne i czytelne litery - Dawid Jetke. Zapytany, gdzie pracuje, odpowiada, że w podstawówce, bo pamięć najprawdopodobniej zatrzymała się na tym okresie. Ale w notesie pisze z kilkoma wykrzyknikami: "W policji!!! Chcę to powiedzieć!!!". Mowa i pisownia rozdzieliły się, więc na zajęciach z logopedą Dawid uczy się nazywać wszystko od początku. Ale jest w stanie zapamiętać tylko dwa słowa: żelazo i jabłko. I wszystko nimi nazywa. Gdy to mija, przez kolejne dwa miesiące nie może spamiętać nazw owoców. - Dawid, ileż można tłumaczyć dorosłemu facetowi, że to jest marchewka? - opadała z sił Bożena. Psycholog pociesza: to normalne, język stopniowo się odrodzi.
Gdy Dawid zaczyna jeździć na wózku inwalidzkim, lewa strona ciała jest wciąż znacznie słabsza niż prawa. Prawą ręką bez problemu kręci kołem, lewa zwisa bezwładnie, więc wózek obraca się dookoła. - Najtrudniej było mu nie pomagać. Po pierwsze, bardzo się męczył. 15 minut zajmowało mu pokonanie stumetrowego korytarza, by dostać się na rehabilitację. Po drugie, to chciałam, żeby on znalazł się już na tych zajęciach i żebym ja mogła choć chwilę odpocząć - mówi Bożena.
Najważniejsza jest cierpliwość i rehabilitacja. I żeby dać mózgowi czas na odbudowanie utraconych funkcji - powtarzają jak mantrę lekarze, a organizm Dawida zdaje się potwierdzać ich słowa. Po 11 tygodniach intensywnych ćwiczeń opuszcza szpital na własnych nogach.
To jest to
Stowarzyszenie Pomocy Osobom Przewlekle Chorym w Czerninie. Dawid od rana ma dużo pracy. Najpierw kąpiel, toaleta i spacer z chorymi na rehabilitacje. Zmiana ubrania i pościeli. Jedna z pacjentek od kilku dni nie chce jeść, więc Dawid - dziś pracujący w ośrodku jako pomocnik opiekuna - rozgniata jej na talerzu ziemniaki z sosem, mięso tnie w małą kosteczkę i powoli karmi.
- Chorzy ludzie bardzo się boją i dużo martwią. A przez to denerwują się i krzyczą. Personel to też ludzie, więc tracą nerwy. A tu trzeba podejść, pogłaskać, wytłumaczyć 10 razy i zadziała. Ja to przerabiałem na własnej skórze, więc wiem. Wcześniej byłem bardzo niecierpliwy, dziś, po tym wszystkim, co przeszedłem, nie ponoszą mnie nerwy. Jak ja tych chorych przebiorę, nakarmię, uśmiechnę się, to czuję, że to jest to. Mnie ktoś kiedyś pomógł wrócić do życia, teraz ja chcę się zrewanżować. I oddać, co dostałem - mówi Dawid. W przyszłości chciałby zostać profesjonalnym masażystą, dlatego popołudniami chodzi do szkoły uczyć się rzemiosła.
- Jak tylko w miarę doszedłem do siebie, szykowałem się znowu do policji. Po półtora roku dostałem wezwane na komisję lekarską. Badania medyczne nie wyszły najgorzej, za to testy psychologiczne - tragedia. Zamiast trzech godzin robiłem je osiem. Aż pani z komisji zmianę skończyła. Gdy po roku sytuacja się powtórzyła, dotarło do mnie, że policjantem już nigdy nie będę. A to było moje marzenie od dzieciństwa. Pracowałem w prewencji na sopockim Monciaku, a teraz jestem na rencie - mówi Dawid. - Całe życie byłem zajęty, wszędzie jeździłem, wszystko załatwiałem, wokół miałem kupę ludzi, różne znajomości. I nagle ten wypadek, śpiączka i powrót do domu na wsi. Wszyscy wokół mnie zajęci pracą, a ja zupełnie sam jak ten kołek. To był chyba najcięższy moment - uświadomienie sobie, że stare życie nie wróci i znalezienie nowego pomysłu na siebie.
Przed wypadkiem Dawid działał aktywnie we wsi. Dzięki projektom unijnym zorganizował nowe meble i komputery do świetlicy. Doprowadził do rewitalizacji wzgórza cmentarnego, na którym stał niegdyś kościół z czasów krzyżackich. Po wypadku mieszkańcy dali mu drugą szansę. Znów został sołtysem. Przed chwilą dzwonił do niego sąsiad, że nie może zza jeziora dojechać do domu, bo roztopy. - Myślę, jak tu mu pomóc. Ale dopóki zamarznięta ziemia całkiem nie puści, niewiele można zrobić. Czasem trzeba poczekać i być cierpliwym. Przecież wcześniej czy później puści - przewiduje Dawid.
Nie wie, dlaczego on się wybudził i doszedł do siebie, a inni nie, choć mieli lżejsze obrażenia. Lekarze też tego nie umieją wyjaśnić. - Determinacja pacjenta ma ogromne znaczenie. Ale też ważna jest pomoc. Ktoś powiedział, że wychodzenie ze śpiączki jest jak kopanie tunelu. Z jednej strony chory musi walczyć i kopać sam, a z drugiej muszą wspierać go i kopać bliscy - tłumaczy mama Dawida.
Tomek: Nie uda się, to się spróbuje kolejny raz i wreszcie się uda
- Załóżmy, że jestem tu koło roku, nie pamiętam dokładnie - zaczyna mówić o swoim pobycie w klinice Budzik dla dorosłych w Olsztynie Tomek Szulżycki, 37-latek z Sępopola. Wypadku nie pamięta, ale wie, co się stało. Spadł z murku na głowę. Zdołał jeszcze wstać, otrzepać się i wrócić do domu. - Poprosiłem rodziców, żeby zadzwonili na pogotowie, bo chyba mam dziurę w głowie. Czułem jakieś wgłębienie. Na pogotowiu powiedzieli, że będą za kilkanaście godzin - mówi Tomek i dodaje, że na drugi dzień nie był już sobą. - Po pierwsze nie wstałem z łóżka. Wydawało mi się, że myślę normalnie, ale nie mogłem tego wypowiedzieć. Tak jakby przez gardło przechodziły inne słowa, pozbawione sensu. A ja złościłem się na rodziców, że mnie nie rozumieją. Chciałem powiedzieć, że przecież muszę wstawać do pracy do warsztatu - wspomina.
Po operacji tacie Tomka powiedziano, że krew zalała pień mózgu i stan syna jest beznadziejny. - Gdy ojciec usłyszał, że będę rośliną, osłupiał - mówi Tomek.
Ponad pół roku był w śpiączce, bez kontaktu. Bez żadnych ćwiczeń. - I to był błąd. Lekarze bali się mnie ruszyć. Nie wiedzieli, jak z takim śpiącym delikwentem ćwiczyć. Na szczęście w pewnym momencie zacząłem ruszać oczami. Gdy w końcu trafiłem na rehabilitację, nie umiałem nic, nawet zakręcić pedałami w rowerku. Teraz w ćwiczeniach pomaga mi ojciec. Ile ja się przy tym nakląłem. Ale tato chce wnuka, a ja jestem pierworodnym, więc pewnie dlatego taki jest zawzięty - puszcza oko Tomek.
Po prostu nic nie mogłem
Tomek w Budziku zamierza być do końca maja, później chce iść na rehabilitację z prawdziwego zdarzenia, gdzie pokażą mu, co dokładnie ćwiczyć. - Ale to ode mnie zależy, co będzie dalej. Wszczepili mi stymulator i dzięki temu pobudzali mi mózg. Ale wierzę, że to też moja zasługa. Zawsze byłem jako tako rozumny i rozgadany, może to pomogło mi się szybciej wybudzić? - zastanawia się Tomek. - Choć gdy wyszedłem ze śpiączki, chciałem się powiesić. Tylko nie mogłem wstać i załatwić paska. Po prostu nic nie mogłem zrobić. Ale ten czas minął. Dziś czuję się znacznie silniejszy. Nie martwię się o jakieś nieistotne rzeczy. Że coś nie uda się w życiu. Co to znaczy? Nie uda się, to się spróbuje kolejny raz i wreszcie się uda. Niech pani spojrzy, mogę siedzieć, podnosić się z łóżka, czytać z tabletu i wiem, że wyjdę stąd na własnych nogach. Ale samemu się nie da. Ktoś potrzebny jest, żeby cię podnieść, żeby podać kije.
Największe marzenie Tomka to iść do pracy. - Pojadę do Norwegii malować burty statków. Póki co, kiedy jeszcze nie będę taki sprawny, może tutaj w szpitalu będę mógł pomagać. Przy czymkolwiek, co będzie potrzebne - malowanie czy sprzątanie. Chciałbym być przykładem dla innych, którzy się wybudzili ze śpiączki. Bo niektórzy słyszą same złe wieści i tracą nadzieję, że można jakoś wrócić do życia. Ja kroku jeszcze nie zrobiłem, ale z łóżka mogę się już podnieść sam. Zajęło mi to zaledwie półtora roku - ironizuje.
A potem się zamyśla. - Jakie to dziwne. Pani się podniesie zaraz i pójdzie, a ja nie mogę - słabe mięśnie, problemy z równowagą. Iść - to się wydaje takie proste dla zdrowych ludzi, ale jak ma się to zrobić po raz pierwszy, to wielka tajemnica. Trzeba kogoś z boku, żeby cisnął i motywował, bo samemu się na przykład różne rzeczy zapomina. Dziś pamiętam niemal wszystko, prócz wypadku. Ale pamięć ćwiczę. Dużo czytam, uczę się norweskiego. Żeby te burty malować. Na nowo się wybudziłem i już się nie dam złamać.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU
Dorota Salus. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Publikuje w magazynach kobiecych. Biega i chce kiedyś ukończyć maraton.