Społeczeństwo
Krystyna Starczewska, nauczycielka, pedagożka (fot. Franciszek Mazur/ Agencja Wyborcza.pl)
Krystyna Starczewska, nauczycielka, pedagożka (fot. Franciszek Mazur/ Agencja Wyborcza.pl)

Pani dyrektor, dlaczego młodzież szkolna świętuje dzisiaj ważne daty polskiej historii racami, krzykiem i śpiewem, niezależnie, czy czci zwycięstwo, czy porażkę?

Krystyna Starczewska: - Ponieważ słabo tę historię zna. Zresztą, nie tylko młodzież, politycy też. Zanim na przykład podjęli decyzję o uczczeniu Brygady Świętokrzyskiej NSZ, powinni lepiej poznać fakty dotyczące jej działalności,  między innymi fakt współpracy z hitlerowcami.

Po zmianach w programie nauczania będą znać historię jeszcze gorzej?

 - Źle będzie się rozpoczynać w szkole po "dobrej zmianie" cały proces nauczania historii. Według nowego programu dzieci z klasy IV szkoły podstawowej, nie znając kontekstu historycznego, będą wkuwać na pamięć biografie dwudziestu wielkich Polaków - od Mieszka I - po żołnierzy wyklętych i bohaterów "Solidarności". Chodzi chyba wyłącznie o to, by w głowie dziecka utrwaliło się przekonanie, że bohaterowie to tylko Polacy.

Obchody 73. rocznicy Powstania Warszawskiego w Warszawie (fot. Adam Stępień/AG)

Z programu języka polskiego znikają ważne lektury . Historii będziemy uczyć wybiórczo . Podręczniki do wychowania do życia w rodzinie są zgodne z doktryną Kościoła katolickiego . Co my robimy, pani dyrektor?

- Nie "my", a "dobra zmiana", która niszczy system edukacji polskich dzieci. Skasowanie gimnazjów oznacza  chaos organizacyjny w szkołach - przez najbliższe dwa lata jedne dzieci będą "szły" starym torem nauki, inne nowym. Oznacza - znowu! - skrócenie edukacji ogólnej ogółu polskiej młodzieży z 9 do 8 lat. Gimnazja miały przecież wyrównywać szanse edukacyjne i z zadania tego się wywiązały, o czym świadczą wyniki międzynarodowych badań poziomu piętnastolatków. Z powodu zmian struktury szkolnictwa wielu nauczycieli straci pracę. A te nieszczęsne, na kolanie robione, podstawy programowe mają wyraźne ideologiczne przesłanie. W spisie lektur dla szkoły podstawowej nie ma prawie literatury powszechnej. Szekspira nie ma! "Antygony" Sofoklesa nie ma. Tylko "My - Polacy" tworzyliśmy kulturę.

Ta polocentryczność to pani zdaniem przypadek, czy zamysł?

- Myślę że zamysł. Do czego innego mogłoby służyć wykreślanie z programu haseł tolerancji i nastawienie nauczania przede wszystkim na akcentowanie "wielkości" Polski we wszelkich dziedzinach? Dlaczego w podstawówce dzieci poznają historię powszechną tylko w tych momentach, gdy łączy się ona z Polską? Dlaczego jest taki nacisk na to, co jest ważne z punktu widzenia specyficznie pojmowanego "patriotyzmu"? Zamysł, o który pan pyta, jest w moim przekonaniu następujący: wychować pokolenie ludzi o narodowo-patriotycznym, a właściwie po prostu nacjonalistycznym nastawieniu, którymi łatwo będzie manipulować. W PRL ideologia była oczywiście inna, ale zamysł dotyczący funkcji szkoły ten sam: szkoła miała wychować obywateli podporządkowanych autorytarnej władzy.

Minister edukacji Anna Zalewska (fot. Dawid Chalimoniuk/AG)

Padło w cudzysłowie słowo patriotyzm. Jak go dzisiaj uczyć gimnazjalistów i licealistów, którzy mają potrzebę głośnego, jasnego, szczerego wyrażania swojej miłości do ojczyzny?

- Zacząć powinniśmy od odpowiedzi na pytanie: czym różni się patriotyzm od nacjonalizmu? Patriotyzm nie oznacza zamykania oczu na to, co było w naszym narodzie i w naszej przeszłości nie najlepsze. Oznacza umiejętność krytycznej oceny własnej narodowej przeszłości, aby  unikać w przyszłości popełnianych błędów. Patriotyzm nie oznacza tylko troski o kraj, o naszą dużą ojczyznę, ale także o tę małą - nasz dom, miejscowość, w której mieszkamy, szkołę. Jak uczyć patriotyzmu? Przede wszystkim w działaniu, nie tylko na lekcjach. Z patriotyzmem nierozerwalnie łączy się solidarność i współpraca dla wspólnego dobra. Jeżeli coś jest złe dla mojej małej, czy dużej ojczyzny, co mogę robić, żeby temu złu przeciwdziałać? Co ja - uczeń - mogę robić? Jak mogę działać zarówno dla dobra mojej małej ojczyzny - własnej rodziny, jak i tej większej - szkoły, miasta, w którym mieszkam, Polski? Ale żeby takie postawy kształtować, trzeba pokazać co było pozytywne, a co negatywne w przeszłości, o której dziecko akurat się uczy.

Pod koniec liceum wiele szkół ledwo dobija do końca II wojny światowej - albo i nie. Kiedy uczyć o historii Żydów w Polsce, czy o zamachach z 11 września i naszej post-dwudziestowiecznej rzeczywistości?

- Nauczyciel musi wykorzystywać wszystkie dostępne źródła wiedzy. Historia Żydów na ziemiach polskich to nie tylko Zagłada. Mamy piękną tradycję tolerancji - to do nas przed wiekami prześladowani Żydzi uciekali z innych krajów Europy. Pokażmy te karty naszej historii. Musimy też umieć się przyznać, że w czasie Holokaustu, dokonywanego przez niemieckich nazistów na naszych ziemiach, nie wszyscy Polacy byli solidarni wobec Żydów. Byli tacy, którzy ich ratowali narażając się na śmierć i tacy, którzy donosili na ukrywających się. Musimy umieć zmierzyć się z tą trudną prawdą.

Mam wrażenie, że nie umiemy. Gdybym tylko napisał na Facebooku o zbrodniach Polaków na Żydach albo o polskich obozach dla wrogów władzy ludowej, zaraz ktoś by napisał, że szkaluję naród polski.

- Szkalowali naród ci, którzy donosili Niemcom na Żydów i doprowadzali w ten sposób do śmierci i ich, i rodzin, które ich ukrywały. Nie jest patriotyzmem ukrywanie tego typu negatywnych postępków własnych rodaków. Nie jest patriotyzmem to, co jest sprzeczne z podstawowymi ogólnoludzkimi wartościami, które chcemy przekazywać swoim uczniom. Uczyć prawdy historycznej powinniśmy wszędzie - w czasie wycieczek do muzeów czy miejsc pamięci, w czasie omawiania lektur, czy podczas kontaktów z cudzoziemcami. Trzeba też zapraszać świadków wydarzeń, pielęgnować pamięć.

Obóz rządzący powie, że też pielęgnuje pamięć. Choćby o żołnierzach wyklętych.

- A jacy oni naprawdę byli? Pokażmy obie strony ich historii - dobrą i złą. Czyli prawdę. Także tę o popełnionych przez nich zbrodniach. Prawdę historyczną powinniśmy obecnie przekazywać uczniom jako uzupełnienie nowego szkolnego programu, który tę prawdę pomija. Może trzeba stworzyć alternatywny program nauczania na wzór  Uniwersytetu Latającego z czasów PRL-u. Dziś jest łatwiej, mamy przecież Internet, który wówczas nie istniał - można publikować materiały edukacyjne dla uczniów i nauczycieli uzupełniające wiedzę, której brak w nowych programach szkolnych i nowych podręcznikach. 

Uważam, że obecnie są trzy ważne problemy, o których powinniśmy rozmawiać z naszymi uczniami. Po pierwsze: czym jest demokracja? Młodzi ludzie powinni dobrze rozumieć zasady demokracji, żeby móc samodzielnie ocenić wydarzenia, które mają miejsce w dzisiejszej Polsce. W naszym Zespole Szkół uczniowie poznają w praktyce podstawową zasadę ustroju demokratycznego, jaką jest trójpodział władzy. W naszych szkołach mamy władzę ustawodawczą - czyli Sejm Szkolny, władzę wykonawczą - czyli Radę Szkoły pełniącą rolę szkolnego rządu i niezawisły Sąd Szkolny. W każdym z tych organów zasiadają, wybierani w demokratycznych wyborach, przedstawiciele trzech szkolnych stanów - uczniów, nauczycieli i rodziców. To nie zabawa, szkolne demokratyczne władze podejmują decyzję w sprawach istotnych dla funkcjonowania naszych szkół. I chcemy te szkolne instytucje demokratyczne wzmocnić, aby nawet dzieci z młodszych klas podstawówki miały świadomość, że mogą mieć rzeczywisty wpływ na to, co dzieje się w szkole. Współodpowiedzialność za małą ojczyznę, jaką jest szkoła - to pierwszy krok do przyszłej ich obywatelskiej współodpowiedzialności za państwo, czyli do właściwie rozumianego patriotyzmu.

Demokracja - to po pierwsze. A po drugie?

- Trzeba uświadamiać młodym ludziom, czym nacjonalizm różni się od patriotyzmu. Obecnie istnieje bowiem prawdziwe niebezpieczeństwo radykalizacji młodzieży w odradzających się organizacjach nacjonalistycznych. Trzeba tej tendencji przeciwdziałać już na etapie szkolnym. Przekazywać historyczną prawdę o programie i działaniach ONR-u i Młodzieży Wszechpolskiej, równocześnie rozwijając w uczniach postawę tolerancji i akceptacji dla kulturowej różnorodności.

Manifestacja ONR na Rynku w Krakowie (fot. Katarzyna Bednarczyk/AG)

To jest przygnębiające, że aż 70 proc. polskiego społeczeństwa nie chce przyjmowania w kraju uchodźców. Powinniśmy przekazywać młodzieży prawdę historyczną o losie Polaków, którzy w przeszłości także często byli skazani na los uchodźców i spotykali się z pomocą i życzliwością innych narodów. Tak wysoko notowana w nowym programie polska literatura romantyczna była przecież tworzona przez polskich uchodźców! Nasz Zespół Szkół nosi imię Jam Saheba Digvijai Sinhj - hinduskiego maharadży, który w czasie II wojny światowej przyjął ponad tysiąc polskich dzieci - uchodźców z syberyjskich gułagów, dając im dom, możliwość nauki i opiekę. Polakom uchodzącym z terenów Związku Radzieckiego granicę otworzył Iran - kraj muzułmański.

Już słyszę odpowiedź z internetu: ale my to nie muzułmanie, my nie jesteśmy terrorystami, nasza wiara nie zakłada przemocy, my nie ograniczamy praw kobiet.

- I dlatego nigdy dość przykładów, że bycie muzułmaninem nie oznacza automatycznie, że jest się  terrorystą. Nigdy dość spotkań ludzi różnych kultur i wyznań. Czasem jedno takie spotkanie sprawia, że "inny" przestaje być dla nas "obcym", który zagraża naszemu bezpieczeństwu. Zaczynamy go rozumieć, współczuć, myśleć o tym, jak można mu pomóc. Do naszych szkół przyjmujemy dzieci uchodźców z różnych krajów, w tym wielu muzułmanów. Marina Hulia, Białorusinka mieszkająca od dwudziestu lat w Polsce, która opiekowała się uczniami czeczeńskimi w naszej szkole, pomaga obecnie czeczeńskim rodzinom koczującym od przeszło roku na dworcu przy przejściu granicznym w Brześciu. Polskie władze odmawiają im starania się o azyl w naszym kraju. Tylko niewielka część tych rodzin została wpuszczona do Polski. Szkoły zrzeszone w Krajowym Forum Oświaty Niepublicznej organizują spotkania dzieci czeczeńskich  z ich polskimi rówieśnikami. Spotkania te prowadzi Marina. Takie bezpośrednie kontakty są bliską mi metodą wychowania i nauczania. Osobisty kontakt z "innym" przynosi na ogół pozytywne rezultaty wychowawcze. Na przykład uczniowie z naszego gimnazjum sami zorganizowali akcję pomocy koleżance z Ukrainy, której rodzina otrzymała nakaz deportacji. Zebrali około 20 tysięcy podpisów  pod protestem przeciwko deportacji ich koleżanki. Poszli z tym protestem pod Urząd ds. Cudzoziemców. i władze wycofały nakaz.

To się chyba nazywa - w najlepszym rozumieniu tego słowa - solidarność. To ta trzecia ważna sprawa?

- Tak. Nasi uczniowie obcując na co dzień z kolegami z innych krajów zrozumieli - sami! - że uchodźca to nie jest ukryty terrorysta lub ktoś, kto może przenosić zarazki, jak mówi Jarosław Kaczyński. Zrozumieli, że  to człowiek taki sam jak oni! Człowiek, który jednak znalazł się w szczególnie trudnej sytuacji i potrzebuje ich koleżeńskiego wsparcia.

Szkoła podstawowa w Opolu, uczniowie malują swoją panią nauczycielkę (fot. Rafał Mielnik/AG)

Była pani dyrektorem pierwszego w Polsce społecznego liceum - "Bednarskiej". Jaka w obecnych realiach powinna być rola tych szkół - społecznych?

- Po pierwsze powinniśmy dobrze uczyć! Szkoły społeczne powinny rozwijać zainteresowania uczniów poprzez organizowanie ciekawych zajęć dodatkowych, rozwijać postawy prospołeczne, uczyć krytycyzmu i samodzielnego myślenia. Powinny oczywiście uczyć tak, żeby uczniowie zdali dobrze końcowe egzaminy, ale nie powinny ograniczać się do przekazywania wyłącznie treści zawartych w obowiązujących programach.

A po drugie?

-  Nasze szkoły nie powinny być miejscami wyłącznie dla dzieci z finansowych elit. My w liceum na Bednarskiej podjęliśmy przed laty decyzję o przyjmowaniu na bezpłatne miejsca dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Pierwsi uczniowie przyjęci do szkoły na takich warunkach to byli uciekinierzy z wojny w Czeczenii. Dziś na 350 uczniów w gimnazjum na Raszyńskiej mamy kilkudziesięciu uchodźców. Na miejsca specjalne przyjmujemy też dzieci z domów dziecka i dzieci kierowane przez poradnie z powodu różnego typu niepełnosprawności. Ale gdyby nie subwencja oświatowa, szkoły nie byłoby stać na stypendia dla tych dzieci.

Szkoła społeczna musi się z czegoś utrzymywać.

- Właśnie. Wycofania subwencji obawiają się obecnie dyrektorzy szkół niepublicznych z całej Polski - a rozmawiałam z wieloma z nich. Szkoły niepubliczne nie podlegają samorządom, są niezależne - mają własne organy prowadzące. Ich niezależność może jednak zostać przez "dobrą zmianę" ograniczona. Z kolei nauczyciel, z jakiejkolwiek szkoły, trzy razy się obecnie zastanowi, zanim zrobi "nieprawomyślne" spotkanie na temat nie przewidziany w nowym programie. Przecież jest możliwe, że w obliczu nieuchronnych zwolnień nauczycieli po likwidacji gimnazjów w pierwszym rzędzie pracę stracą ci, którzy  myślą i uczą inaczej niż nakazuje władza. My teraz zastanawiamy się nad tym, jak przeorganizować strukturę naszych szkół, aby nauczyciele nie stracili pracy. I nad tym, jak uczyć, żeby przekazywać uczniom prawdę, a nie obowiązującą ideologię.

Przemówienie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Słowo "prawda" lubi wspomniany już przez panią prezes PiS Jarosław Kaczyński. Usłyszałem ostatnio, że ponoć to pani wprowadziła go jako młodego człowieka w szeregi opozycji.

-  To był rok 1977. Pracowałam wtedy w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, w Pałacu Staszica. Jednocześnie działałam w opozycji prowadząc punkt kontaktowy dla ludzi jeżdżących z pomocą dla osób represjonowanych po wydarzeniach w Radomiu. W Instytucie Badań Literackich w Pałacu Staszica pracowała też mama bliźniaków Kaczyńskich. Chodziłam z nią czasem na kawę. Lech i Jarosław odwiedzali swoją mamę w pracy, tak więc znałam ich z widzenia. Któregoś dnia zjawił się w naszym domu Jarosław mówiąc, że chce działać w opozycji. Oczywiście ucieszyłam się z tej deklaracji i poleciłam go Zofii i Zbigniewowi Romaszewskim, którzy organizowali właśnie biuro interwencyjne KOR. Od razu został wysłany do Torunia w sprawie człowieka pobitego przez milicję. Jarosław Kaczyński wspomina o tym w swojej książce: "Porozumienie przeciw monowładzy - z dziejów PC" . Nie jest to zresztą jedyna jego wypowiedź o mnie.

A druga?

- Córka Lecha Kaczyńskiego, Marta, zdawała przed laty do liceum na Bednarskiej, którego byłam wtedy dyrektorką - i nie dostała się. Jarosław napisał, że początkowo sądził, iż stało się tak dlatego, że była słaba z matematyki, ale  szybko został wyprowadzony z błędu. Otóż pewnego dnia - jak opisuje - idąc Krakowskim Przedmieściem, zobaczył swojego znajomego Stefana Starczewskiego, który szedł ze swoją byłą żoną - Krystyną. Jarosław podszedł do nich, żeby się przywitać, ale Krystyna widząc go zaczerwieniła się, odwróciła na pięcie i odeszła. I wtedy zrozumiał, że świadomie skrzywdziła córkę jego brata. Był to, w jego przekonaniu, wyraz zemsty skierowanej przeciwko jego rodzinie za jego ówczesne przekonania i działania polityczne.        

Nie wiem, co odpowiedzieć.

- Ja też nie wiedziałam co odpowiedzieć, gdy z redakcji "Polityki" zadzwoniono do mnie z prośbą o komentarz do tych słów Kaczyńskiego. Przede wszystkim nie pamiętałam takiego spotkania z nim na Krakowskim Przedmieściu. A co do samej sprawy nie przyjęcia do szkoły Marty Kaczyńskiej, to mogę powiedzieć tylko jedno - aby uniknąć jakiejkolwiek stronniczości, kandydaci do naszej szkoły byli  podczas egzaminów całkowicie anonimowi. Komisja egzaminacyjna nie znała ich nazwisk - występowali jedynie pod określonymi numerami. Dopiero po ustaleniu wyników egzaminu komisja stwierdzała, kto występował pod określonym numerem. Jarosław uznał jednak, że nie przyjęłam do szkoły Marty celowo, żeby jemu osobiście dowalić. I takie właśnie wyobrażenie o świecie ma ten człowiek - ludzie, którzy nie zgadzają się z nim, są w jego przekonaniu gotowi w różny sposób mścić się na nim i na jego rodzinie.

Czy to dlatego cały projekt "dobrej zmiany" jest tak totalny? Obejmuje przecież nie tylko edukację, ale sądownictwo, wojsko, gospodarkę i ludzkie sumienia.

- Tak. Zmiana najwyraźniej ma być całościowa. Będą promowane i finansowane tylko działania prowadzone przez ludzi, którzy jednoznacznie wspierają obecną władzę sterowaną przez Jarosława Kaczyńskiego.

Jeden z pani dawnych kolegów z KOR zajmuje się armią. I budową Wojsk Obrony Terytorialnej.

- A  do służby w WOT przygotowują młodych ludzi tzw. klasy mundurowe. Ja panu coś opowiem. Rok temu byłam w sanatorium w Konstancinie i pojechałam z koleżanką do Góry Kalwarii obejrzeć rzeźbioną drogę krzyżową wokół kościoła. Podjeżdżamy, a tam tłum. Ludzie czekają na prezydenta Dudę, który ma zaraz przyjechać na kościelną uroczystość.

Prezydent Andrzej Duda na inauguracji roku akademickiego 2017 / 2018 na SGH (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Porządku pilnują młodzi ludzie płci obojga, ale głównie chłopcy, w mundurach. Z karabinami na plecach. Pytam jednego z nich, czy są harcerzami przebranymi za żołnierzy. "Nie" -  odpowiada mi miły chłopiec - "my jesteśmy uczniami klasy mundurowej". I tak mu się oczy zapaliły: "I wie pani - my raz w tygodniu jeździmy na poligon. Inni mają lekcje, a my uczymy się strzelać. I mamy obozy, na których przygotowujemy się do służby w oddziałach obrony terytorialnej. Ja już jestem gotowy do służby w tych oddziałach - umiem strzelać!". Pytam, ile ma lat. Szesnaście. Pierwsza liceum. Służba! Mundur, karabin. Który dzieciak nie będzie chciał skorzystać z takiej propozycji?

Z drugiej strony Polska ze względu na swoje położenie i historię armię mieć musi.

-  Oczywiście musi mieć armię, ale to nie znaczy, że dzieciaki trzeba uczyć strzelania. Problem w tym, że z jednej strony ta obrona terytorialna to jest fikcja - nie wojsko, a z drugiej - to jest rzeczywiście skuteczne oddziaływanie paramilitarne na młodzież. Wracam do sanatorium, włączam TV - na ekranie dzieciaki w mundurach i Macierewicz, który do nich przemawia. Nie powtórzę słowo w słowo tego, co mówił, natomiast sens i wymowa tych słów były dla mnie takie, że ci młodzi ludzie są powołani do największego zaszczytu: przelewania krwi za Ojczyznę. I że będą bronić Polski przed wrogami - zewnętrznymi, jeśli na nas napadną i wewnętrznymi, którzy już istnieją.

Antoni Macierewicz podczas przysięgi brygady Obrony Terytorialnej (fot. Mirosław Maciąg/AG)

Rany boskie.

- Więc ja pytam: czemu te oddziały obrony terytorialnej mają naprawdę służyć? Wroga zewnętrznego nie będą zdolne odeprzeć. Za to wróg wewnętrzny "już jest" . Przepraszam, ale mnie ci młodzi ludzie w mundurach i z karabinami na plecach skojarzyli się z młodzieńcami z Hitlerjugend.

Mocne porównanie. Nie za mocne?

- W rozporządzeniu MEN napisano, że tam, gdzie uczniowie i rodzice będą tego sobie życzyli, klasy mundurowe muszą być utworzone. A przecież prawie każdy chłopak będzie chciał do takiej klasy należeć. "My jesteśmy mundurowi, dzielni, bronimy Polski. A wy co?". Co to jest, jak nie rozbudzanie - sprytne - nacjonalizmu? Na dodatek uczniowie klas mundurowych mają dostawać dodatkowe punkty na uczelnie wojskowe i na pokrewne kierunki. Czyli będą mieli ułatwioną drogę do dobrze płatnej specjalizacji. To jest pociągające. Do tego dołączmy jeszcze nagonki na tych, którzy myślą inaczej, robione przez pseudopatriotów w Internecie. Żaden odpowiedzialny nauczyciel, czy z lewa, czy z prawa, nie będzie używał argumentów o takiej sile i tak uproszczonych, jak te, z którymi młodzi stykają się w sieci. A to właśnie tam pseudopatrioci się skrzykują, organizują. To jest atrakcyjne - wyjdziesz na ulicę, inni staną za tobą, będziesz czuł się mocny w grupie chłopaków. Ci, którzy mają rozsądnych rodziców i przyjaciół, będą umieli myśleć inaczej niż większość. Ale nie ma obecnie atrakcyjnej przeciwwagi dla tej większości.

Powiedziała pani "grupa chłopaków". Badania wskazują na rekordową popularność poglądów prawicowych wśród młodzieży . Czy chłopcy są bardziej konserwatywni?

- Sądzę, że dziewczyny zdają sobie sprawę, że są bardziej zagrożone wprowadzanymi zmianami w duchu konserwatywnym. I czując zagrożenie dla swoich praw potrafią być solidarne. Chłopaki często określają swoją pozycję społeczną według hierarchii. Kto najmocniejszy, ten ma rację i będzie przewodził.

To u młodych samców homo sapiens dość naturalne.

- Ależ nie ma nic złego w byciu przywódcą, tylko zależy w imię czego jesteś tym przywódcą i w jakiej sprawie. Jeśli da im się w szkole możliwość realizacji tych przywódczych dążeń, w ramach funkcjonującego demokratycznego porządku, to szybko się nauczą, że można być silnym na inny sposób niż przez przemoc i nacjonalistyczny, nienawistny sztafaż. Niestety, media, w tym te przesycone nienawiścią media społecznościowe, utrudniają dotarcie z innym przekazem. To niestety jest już wewnętrzna wojna społeczna.

Pani dyrektor, czy pani jeszcze uczy filozofii?

- Tak.

Dlaczego w sieci ludzie pod imieniem i nazwiskiem potrafią rzucać najobrzydliwsze obelgi i nawoływać do nienawiści, jakby byli anonimowi? Niech odpowie mi filozof.

- Nie wiem... Ale myślę, że może dlatego, że pokazanie twarzy ich umacnia, bo wierzą, ze stanowią większość? Mówią: "tak, mam takie poglądy i się tego nie wstydzę. I co mi zrobicie?" .

No właśnie, co zrobimy?

- To, co możemy zrobić my, świadomi zagrożenia nauczyciele i pedagodzy, to podjąć pełną mobilizację wychowawczą. Musimy mieć pomysły ciekawsze niż nauka strzelania. Tym bardziej, że taki paramilitarny sposób wychowania młodego pokolenia będzie w najbliższych latach wspierany przez aparat państwa.

Nie będzie łatwo.

- Nie będzie.

Od redakcji i autora wywiadu: W pierwotnej wersji tego tekstu - autoryzowanej przez Krystynę Starczewską - podaliśmy wspominane przez nią słowa Antoniego Macierewicza w cudzysłowie, co mogło wywołać wrażenie dosłownie cytowanej wypowiedzi. Postanowiliśmy jednak je sprawdzić. Kwerenda przemówień Antoniego Macierewicza nie wykazała takiej wypowiedzi. W rzeczywistości intencją i myślą pani Starczewskiej było ujęcie tego jako parafrazy przesłania szefa MON do młodych ludzi.

Nie mamy powodu nie wierzyć naszej Rozmówczyni - osobie o nieposzlakowanej opinii i wspaniałym życiorysie, ogromnie zależy nam jednak także na rzetelności i precyzji naszych tekstów. Po konsultacji z Krystyną Starczewską i doprecyzowaniu szczegółów rozmowy dokonaliśmy zmiany tego fragmentu wywiadu - nie jest on dosłownym cytatem. Starczewska parafrazuje w nim słowa szefa MON, podkreślając ich sens i znaczenie jako przekazu władz do młodych ludzi, także w kontekście całokształtu zmian w systemie edukacji dokonywanych przez władze.

Przepraszamy naszych Czytelników, którzy mogli zostać wprowadzeni w błąd i zapewniamy, że dołożymy wszelkich starań, by uniknąć tego rodzaju błędów w przyszłości.

Krystyna Starczewska (fot. Franciszek Mazur/AG)

Dr Krystyna Starczewska . Polonistka, filozofka, etyczka i pedagożka, prezeska Krajowego Forum Oświaty Niepublicznej. W PRL związana z opozycją demokratyczną, działaczka Komitetu Obrony Robotników (KOR). W wolnej Polsce współtwórczyni i dyrektorka Zespołu Społecznych Szkół Ogólnokształcących "Bednarska".

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Kocha Amerykę od Alaski po przylądek Horn. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze.

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU