Społeczeństwo
(fot. materiały prasowe / Millennium Docs Against Gravity)
(fot. materiały prasowe / Millennium Docs Against Gravity)

Kilka lat temu Czerwony Krzyż przeprowadził w Skandynawii sondę, która wykazała, że ponad czterdzieści procent dorosłych Szwedów odczuwa samotność, której się lęka i wstydzi - mówi Erik Gandini, reżyser "Szwedzkiej teorii miłości", i dopytuje, czy wiem, co w tej sytuacji jest najciekawsze. Nie próbuję zgadywać.

Gandini od razu zaskakuje mnie bardzo trafnym spostrzeżeniem. - Czerwony Krzyż to organizacja, która zwykle zajmuje się ofiarami różnego rodzaju katastrof i skupia na pomocy obywatelom Trzeciego Świata. Dlaczego nagle zwróciła uwagę na sytuację w Skandynawii? Gandini ma rację, to niepokoi, ale i intryguje. Bo przecież portret współczesnej Szwecji w niczym nie przypomina krajobrazu po bitwie.

Niezależność - miecz obosieczny

Szwecja to kraj mlekiem i miodem płynący. Gandini nie dziwi się, że tak wielu ludzi próbuje się tu osiedlić. Sam jest z pochodzenia Włochem i przyznaje, że bardzo dobrze mu się żyje na północy Europy. Szwedzi mają we krwi wielkie poczucie odpowiedzialności za to, co dzieje się na świecie i, obok Duńczyków, są najbardziej tolerancyjnym narodem. Mimo rosnących ksenofobicznych tendencji kraj pozostaje wielokulturowy. Gospodarka i ekonomia są w świetnym stanie. Ludzie mogą się kształcić, mają perspektywy. Imigranci marzą o Szwecji jak marzy się o nowym, wspaniałym świecie. - Społeczeństwo jest bogate i to, co owo bogactwo nam daje, to wolny czas. Możemy go przeznaczyć na samorozwój i refleksję - mówi Gandini i od razu dodaje, że jeśli istotnie przyjrzymy się Szwecji uważniej, odkryjemy, że na pierwszy plan w tym spektaklu szczęścia i dobrobytu wysuwa się samotność.

Kadr z filmu

Zgodnie z raportem Marie Nordfeldt z Ersta Sko¨ndal University College pięćdziesiąt osiem procent obywateli Sztokholmu mieszka w pojedynkę i jest to najwyższy wskaźnik w Europie. Gandini dodaje, że jedna na cztery osoby umiera samotnie, a w ciągu ostatnich dwudziestu lat ilość przepisywanych antydepresantów wzrosła o ponad dwadzieścia pięć procent. Dlaczego Szwedzi są samotni?

Charlotte Zander, szwedzka psychoterapeutka specjalizująca się w terapii par, odpowiada na to pytanie wprost: - Szwedzi całe życie pracują na to, by być w pełni samodzielni i nie zależeć od nikogo. Ta idea to miecz obosieczny. Zyskanie pełnej niezależności wiąże się z tym, że nikt nie jest zależny też od nas. Innymi słowy - stajemy się nikomu niepotrzebni. A przywiązani do owej niezależności, często mamy problem z wypowiedzeniem dwóch słów: potrzebuję cię. Boimy się, że to oznaka słabości, i czujemy się w obowiązku udowadniać, że damy sobie radę w pojedynkę . W ramach konkluzji Gandini przywołuje popularne szwedzkie przysłowie: Samotny jest silny (Ensam är stark) .

Syndrom Pippi Pończoszanki

Szwedzka obsesja na punkcie niezależności nie jest nowoczesnym trendem. Henrik Berggren i Lars Tragardh w świetnym artykule "Pippi Longstocking: The Autonomous Child and the Moral Logic of Swedish Welfare State" ["Pippi Pończoszanka: Autonomiczne Dziecko i Moralna Logika Szwedzkiego Państwa Opiekuńczego"] zauważają, że indywidualizm jest zakorzeniony w luteranizmie, który od katolicyzmu różni się m.in. odrzuceniem kultu świętych, większości dogmatów ustanowionych przez sobory oraz papieży i uznaniu, że dla zbawienia najważniejszy jest indywidualny, wewnętrzny akt wiary. W Skandynawii powszechna była też wiara, że wszyscy są sobie równi i nikt nad nikim nie dzierży władzy absolutnej, bo wszyscy bezwzględnie podlegają prawu. Ambicją XX wieku w Szwecji stało się zaś uwolnienie obywateli od wszelkich form zależności - biednych od organizacji charytatywnych, pracowników od pracodawców, żon od mężów, dzieci od rodziców. W swoistej suwerenności dzieci największe nadzieje pokładano po drugiej wojnie światowej. Nowy, odbudowany świat miał być złożony z jednostek na tyle silnych, by tworzyły społeczeństwo niezależne od wpływów i totalnie samowystarczalne.

Kadr z filmu

Nie bez powodu wydana w 1945 roku "Pippi Pończoszanka" Astrid Lindgren cieszyła się taką popularnością. Tytułowa dziewięciolatka jest sierotą, ale świetnie sobie radzi. Ma torbę pełną złotych monet, uparcie ignoruje wszelkie próby ingerencji w jej życie - nie słucha nauczycieli, policjantów, pracowników opieki społecznej. Jest samodzielna, ciekawa świata i trochę nieprzewidywalna. Ci, dla których zachowanie Pippi jest zbyt ekstremalne, mogą się identyfikować z jej przyjaciółmi - uczestniczącymi w fantastycznych przygodach za dnia, ale na noc wracającymi do domów, w których panuje ład i porządek.

Berggren i Tragardh traktują "Pippi..." jako metaforę obrazującą dwie radykalnie odmienne, ale splecione ze sobą tendencje, które kształtowały szwedzką mentalność po wojnie - potrzebę totalnej suwerenności, ale i stabilnego porządku społecznego. To one sprawiły, że w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych z otwartymi ramionami przyjęto szereg reform, które na polu społecznym m.in. regulowały sytuację studentów, młodych rodziców, starszych osób i dzieci (zakazano kar cielesnych). Dążono do stworzenia społeczności zapewniającej jednostce fundamentalną wolność.

W latach siedemdziesiątych walka o niezależność była priorytetem w wielu krajach, ludzie wychodzili na ulice, żądając swoich praw. Gandini słusznie jednak zauważa, że różnica między Szwecją a np. Stanami Zjednoczonymi polegała na tym, że w Skandynawii wolność gwarantował rząd, który cieszył się pełnym zaufaniem społecznym. - W innych krajach oddolne ruchy społeczne w stronę rządzących kierowały ostrze krytyki. Obywateli Szwecji i rząd połączyła niepisana umowa. Podatki są tu wyższe niż gdzie indziej, ale nagrodą za ich płacenie jest obietnica, że cokolwiek się wydarzy - nikt nie stanie się uzależniony od drugiej osoby. Dokładnie na tym założeniu opiera się "szwedzka teoria miłości" - dwoje ludzi może się prawdziwie kochać i stworzyć autentyczny związek tylko wtedy, kiedy są wolni i niezależni od siebie nawzajem - podkreśla reżyser.

(fot. materiały prasowe / Millennium Docs Against Gravity)

Kiedy Gandini mówi o próbie realizacji idei wspólnoty poprzez uniezależnienie od siebie jej członków, przypomina mi się fragment "Cząstek elementarnych", w których Michel Houellebecq ironizował na temat pokłosia wprowadzenia na rynek pigułki antykoncepcyjnej w 1967 roku - wyzwolenie seksualne było niekiedy przedstawiane jako realizacja marzenia o wspólnocie, gdy w rzeczywistości chodziło o przekroczenie kolejnego progu w rozwoju indywidualizmu. Wdzięczne słowo "stadło" uzmysławia nam, że para i rodzina stanowią ostatnią wysepkę pierwotnej wspólnoty w łonie liberalnego społeczeństwa. Wyzwolenie seksualne zniszczyło ostatnie wspólnoty, które oddzielały jednostkę od rynku. Proces owej destrukcji trwa do dziś.

Samotność gorsza niż ebola

Jeszcze jeden cytat. Tym razem z brytyjskiego dziennika "The Guardian" i artykułu pod tytułem "The Age of Loneliness is Killing Us" ["Epoka samotności nas zabija"]. George Monbiot twierdzi w nim, że XXI wiek to wiek samotności, która ma na nas wyjątkowo destrukcyjny wpływ. - Ebola nigdy nie wykończy tylu ludzi, co samotność - przekonuje Monbiot. - Śmiertelne efekty społecznej izolacji można porównać z tymi, które wywołuje wypalanie piętnastu papierosów dziennie; badania dowodzą, że samotność jest groźniejsza niż otyłość. Demencja, nadciśnienie, alkoholizm, depresja, paranoja, napady paniki i samobójstwa są znacznie częstsze, kiedy człowiek żyje w odosobnieniu .

Monbiot dowodzi też, że nie radzimy sobie w pojedynkę. Gandini jednak podkreśla, że w istocie po raz pierwszy w dziejach ludzkości jesteśmy w stanie żyć bez siebie i przetrwać, więc eksperymentujemy w warunkach, jakie zastaliśmy. Tylko jaki to eksperyment, skoro nie jest w niego wpisane realne ryzyko? Nie ma żadnej hipotezy do potwierdzenia lub obalenia, nic niebezpiecznego, ani choćby niespodziewanego nie ma prawa się wydarzyć. W sumie - szkoda. Socjolog Zygmunt Bauman twierdzi, że to nie życie pod kloszem, ale dopiero stawianie czoła przeciwnościom losu i pokonywanie problemów daje nam poczucie szczęścia. Gandini przyznaje, że Szwedzi zbyt wiele rzeczy biorą za pewnik i nie wyobrażają sobie, że coś mogłoby funkcjonować wadliwie. Szwedzki system działa jak dobrze naoliwiona maszyna. Czy to znaczy, że w Szwecji droga przez życie ma z góry określony kierunek?

Zygmunt Bauman (fot. materiały prasowe / Millennium Docs Against Gravity)

Szwedzi zaczynają od dzieciństwa. Dzieci są uczone, że niezależność to najwyższa wartość, więc nie umieją żyć w grupie? Charlotte Zander przestrzega przed upraszczaniem sytuacji i nie widzi w szwedzkim systemie szkolnictwa nic nadzwyczajnego. - Dzieci wysyłane do szkół od małego uczą się samodzielności i niezależności od rodziców, ale i funkcjonowania w grupie, bo wszystko, co robią, robią razem - tłumaczy terapeutka i nie uważa, że byłoby lepiej, gdyby zostawały w domu i trzymały się maminych spódnic. Dzięki rozwiniętemu systemowi rządowego wsparcia młodzi ludzie w wieku osiemnastu lat mogą się już jednak wyprowadzać z domów i w pełni uniezależniać od rodziców. Czy to jednak reguła? - Nie! - twierdzi Viktor Hertz, 32-letni szwedzki grafik i reżyser, który od niedawna mieszka w Polsce.

- Przed przeprowadzką do Warszawy mieszkałem z rodzicami. Nie miałem potrzeby, żeby się wyprowadzać, ale też nie czułem się uzależniony od rodziców. Ale ja pochodzę z Uppsali, w Sztokholmie czy Malmö żyje się trochę inaczej, bo młodzi ludzie przeprowadzający się tam w poszukiwaniu pracy wynajmują kawalerki i mieszkają w nich sami. Czy w Polsce nie jest jednak identycznie? - dziwi się Viktor.

Jego rodzina jest stosunkowo tradycyjna. Kiedy był małym chłopcem, musiał przestrzegać reguł, jakie ustalali rodzice, którzy byli dla niego autorytetem. Jak każdy chłopiec bił się z bratem, obu zdarzało się dostać klapsa, ale żadna z kar fizycznych nie nosiła znamion znęcania się nad dzieckiem. - Do dziś obaj z bratem mamy mnóstwo szacunku do rodziców, ale pozwalamy sobie na żarty z siebie nawzajem, a podczas dyskusji ustawiamy się w pozycji partnerów i nie zawsze zgadzamy się ze zdaniem rodziców. Ale możemy rozmawiać o wszystkim i nasze relacje nie są chłodne - konkluduje Viktor.

Uważa też, że filmowe historie o starszych ludziach, którzy umierają samotnie w swoich mieszkaniach i przez tygodnie leżą w nich nieodnalezieni, mają wymiar sensacyjnych newsów. Ideę, że: możesz być martwy, ale będziesz żył online - póki pieniądze będą przepływać przez twoje konto, a rachunki automatycznie się opłacać - traktuje jak anegdotę.

Mamo, kim jest nasz dawca nasienia?

Kryzys rodziny nie jest wyłącznie skandynawskim problemem. O rozwodach, patchworkowych rodzinach, nieumiejętności wchodzenia w bliskie relacje, niekończących się poszukiwaniach drugiej połówki, przygodnych romansach i depresyjnej samotności można pisać w kontekście każdego zachodniego kraju. Charlotte Zander staje w opozycji wobec teorii, wedle której rodzina stała się w Szwecji najsłabszą komórką społeczną, i podkreśla, że rodzinne relacje są w Skandynawii bardzo ważne. Viktor Hertz twierdzi, że obraz szwedzkiej rodziny, którą przedstawił Gandini, jest przerysowany i wypaczony.

W "Szwedzkiej teorii miłości" mężczyźni nie są ojcami, ale dawcami. Kobiety, uwolnione od tradycyjnych ról i przestarzałych modeli rodzinnych, korzystają z banków spermy, zamawiają ją online i zapładniają się strzykawką, kiedy chcą zostać matkami. - Według Gandiniego powodem takiego zachowania jest próba uniknięcia fizycznych kontaktów, pragnienie pozostania niezależną od mężczyzny i od związku. Ale jeśli kobieta rzekomo chce całkowitej niezależności, to po co jej dziecko, z którym zwiąże się w sposób totalny? - pyta Viktor.

Kadr z filmu

Kiedy rozmawiamy o rodzinie, Gandini przekonuje, że jej model w Szwecji jest bardzo elastyczny. Akceptuje się rodziców samotnie wychowujących dzieci, małżeństwa homoseksualne i wszelkie związki partnerskie. Wskaźnik rozwodów jest bardzo wysoki, ale to też nikogo nie dziwi, bo żaden związek nie jest zawierany raz na zawsze, a to, co się z nim stanie, pokaże czas. Wynika to m.in. z faktu, że Szwedzi nie boją się zmian, oraz z tego, że żyją w jednym z bardziej zsekularyzowanych krajów na świecie. Z drugiej strony w Szwecji rodzi się więcej dzieci niż np. we Włoszech, gdzie na piedestale stawia się tradycyjną, katolicką rodzinę.

- W jakiś sposób wolność, którą Szwecja daje rodzinom, jest zadziwiająco funkcjonalna. Ludzie czują się zaopiekowani i bezpieczni. Narodziny dziecka nie są pierwszym etapem wieloletniego pasma wyrzeczeń, jak w wielu innych krajach. Mój włoski kolega powtarza, że "najlepszym środkiem antykoncepcyjnym jest prekariat" - gorzko śmieje się Gandini.

Czy to wszystko jest normalne?

Gandini tłumaczy, że jak każde społeczeństwo, Szwecja ma własną ideę normalności; kreuje własne dogmaty i normy. - Mój film wywołał w Szwecji mnóstwo kontrowersji. Wiele osób nie potrafiło rozpoznać ani nie chciało zaakceptować obrazu ich kraju, jaki im pokazałem, więc film spotykał się z rozmaitą krytyką. Powstało sporo artykułów, w których szwedzcy autorzy podkreślają z dumą, że system, jaki stworzono, jest najlepszy i nie ma powodu, żeby podważać jego filary - przyznaje Gandini.

(fot. materiały prasowe / Millennium Docs Against Gravity)

Viktor Hertz nie tyle broni systemu, co twierdzi, że Gandini dokonał wielu nadużyć jako dokumentalista. Jego zdaniem "Szwedzka teoria miłości" nie jest obrazem rzeczywistej Szwecji, ale atrakcyjnie skonstruowanym esejem, w którym główną rolę grają ekstremalne sytuacje i wyjątki od reguły potwierdzające z góry postawioną tezę. - Na codzienność nie ma tu miejsca, bo jest zwyczajnie nudna, Gandini zamiata ją pod dywan i udaje, że nie ma o czym mówić - podkreśla Hertz.

Kiedy rozmawiam o tym z Erikiem, wytrąca mi zarzuty z ręki, mówiąc, że jego film jest dokumentem kreacyjnym. - Uważam, że taki model opowiadania jest przyszłością dla kina dokumentalnego. Fakty można wyguglować, kreatywność leży w ich interpretacji - podkreśla Gandini i dodaje, że jego film nie kwestionuje idei niezależności, ale obsesję, jaką Szwedzi mają na jej punkcie. Sądzi też, że choć mieszka w Szwecji, patrzy na nią trochę z innej perspektywy, bo jest imigrantem, urodził się i wychował we Włoszech. I jako taki musiał świadomie przyswoić zasady rządzące skandynawskim społeczeństwem. Twierdzi, że proces pełnej akomodacji w Szwecji zajmuje imigrantom około siedmiu lat. Po przyjeździe do Szwecji dostają oni mieszkania, zostają objęci ubezpieczeniem zdrowotnym, uczą się języka. Brakuje im tylko jednej rzeczy - Szwedów z krwi i kości. Ci płacą podatki, których część jest przeznaczana na pomoc imigrantom i czują, że w taki sposób dają wyraz swojej odpowiedzialności. Imigranci często nie rozumieją takiego nastawienia i czują się zagubieni w szwedzkich realiach. Z jednej strony czują, że są przyjmowani gościnnie, z drugiej - gościnność instytucjonalna ma stosunkowo anonimowy wymiar.

Szwed samotnik to jednak gwarant tolerancji. - Chociaż ksenofobia w Szwecji rośnie - ponad dwadzieścia procent osób popiera prawicową Partię Szwedzkich Demokratów - to większość społeczeństwa wciąż stanowią ludzie o lewicowych poglądach, którzy respektują inność sąsiadów. "Możesz być muzułmaninem lub gejem - bądź kimkolwiek chcesz - póki mnie to nie dotyczy" - tłumaczy Gandini, ale dodaje, że przyszłość prawdopodobnie zrewiduje takie podejście. Szwedzi będą musieli się nauczyć wchodzić w realne interakcje nie tylko z imigrantami, ale i ze sobą nawzajem. I będzie to pierwszy krok w stronę zmiany.

Zobacz wideo "Tata polarnik". Tylko jeden Polak ma taką pracę

Model trzech kroków

Kiedy pytam Charlotte, jak rozmawia ze swoimi pacjentami, mówi, że przekonuje ich, że pracę nad relacjami z innymi zawsze trzeba zaczynać od siebie. Dlaczego? - Bo spojrzenie na siebie samego jest zawsze najtrudniejsze i często wywołuje ból, który wydaje się być nie do zniesienia. Łatwiej jest obciążyć kogoś winą za nieudane relacje, niż wziąć odpowiedzialność za własne emocje. Zdecydowanie się na to jest pierwszym krokiem prowadzącym do odzyskania balansu - tłumaczy.

Drugi krok polega na rozejrzeniu się wokół i przyjrzeniu relacjom, które ma się z innymi ludźmi - w domu i w środowisku pracy. - Zawsze staram się dociec, z czego wynika samotność danej osoby. Co spowodowało, że wybudowała wokół siebie mur, który nikogo do niej nie dopuszcza. Szukam korzeni samotności. Podejmujemy małe kroki. Czasem zaczynamy od przywitania się z sąsiadem, którego zwykle mija się w milczeniu. Kiedy indziej dobrze założyć sobie konto na portalu społecznościowym i po prostu zacząć z kimś rozmawiać. Ale przed komputerem nie można się zasiedzieć - tłumaczy. - Umiejętność radzenia sobie z drugim człowiekiem w realu jest trochę jak mięsień - kiedy go nie używasz, zanika .

Erik Gandini (fot. International Journalism Festival / wikimedia.org / CC BY-SA 2.0)

Trzeci krok w metodzie Zander polega na znalezieniu swojej duchowej drogi. Często duchowe wartości podsuwa religia - katolicka, protestancka, buddyjska - nie ma to większego znaczenia. Znaczenie ma to, by czuć się częścią większej całości. To rodzi harmonię, pozwala odnaleźć balans. Szwedzi jednak generalnie odcinają się od religii. Z tego względu praca ze sferą duchową jest dla nich często najtrudniejsza. Może też dlatego, że znów skłania do samotnego, ale już w pełni świadomego zajrzenia w głąb siebie i oddania się autentycznej refleksji?

Raj utracony, raj odnaleziony

Czym zatem jest dobra, zdrowa niezależność? Viktor Hertz mówi, że w filmie niezależność jest sportretowana jak izolacja, a niezależni ludzie przypominają pozbawione emocji roboty. Dla Viktora niezależność jest równoznaczna z możliwością wyboru - szkoły, pracy, miejsca, w którym chce się żyć, i stylu tego życia. Pod tym względem ma ona wiele wspólnego z wolnością. - Będąc niezależnym, chcę jednak mieć obok siebie ludzi, na których mogę polegać; przyjaciół, do których mogę się zwrócić po radę, dziewczynę, która będzie mogła na mnie liczyć, i rodzinę, z którą zawsze chcę być blisko. Nie zgadzam się z tym, że powinniśmy być w stu procentach samowystarczalni - przekonuje Viktor.

Na tej płaszczyźnie Hertz i Gandini się spotykają, a Zander mogłaby im tylko przyklasnąć. - Uważam, że nadszedł czas, by dostrzec, że zdrowa współzależność jest znacznie ważniejsza niż bezwzględna niezależność - mówi reżyser "Szwedzkiej teorii miłości". Podkreśla też, że nawet najlepsze społeczeństwo powinno nieustannie kwestionować wartości, którym hołduje, bo tylko zdrowa krytyka zapewnia realny rozwój. Wedle Zygmunta Baumana nie ma idealnego społeczeństwa, ale jego zdaniem tym, które do ideału się zbliża, jest to, które nigdy nie uważa, że jest perfekcyjne. I zawsze chętnie stawia przed sobą trudne pytania.

Charlotte Zander chętnie na wszystkie odpowiada, ale mam wrażenie, że dopiero przed końcem naszej rozmowy w pełni się otwiera. Przyznaje, że Szwedzi to generalnie bardzo nieśmiali ludzie i mówienie o emocjach nie jest dla nich łatwe. - Trzeba jednak próbować i się nie zniechęcać - dodaje. - Amerykanie są na przykład na pozór bardzo otwarci, ale jest też bardzo ciężko wejść z nimi w głębszą relację. Ze Szwedami jest trudno na początku, kiedy jednak Szwed stanie się twoim przyjacielem, możesz być pewna, że będzie nim na zawsze .

 

Anna Bielak . Konsultantka scenariuszowa, selekcjonerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego i dziennikarka współpracująca m.in. z Dwutygodnikiem, "Dziennikiem Gazetą Prawną" i "Urodą Życia". Fanka mocnej kawy, dobrej literatury, długich podróży, niezależnego kina i rozmów z twórcami, których (jeszcze!) nikt nie zna.

(fot. Publio.pl)