
Dwie nastolatki biją, kopią i wyzywają leżącą na ziemi dziewczynę. Obok przechodzi wiele osób, żadna nie reaguje - takie nagranie trafiło do sieci. Ofiara miała 14 lat . Bijące dziewczyny - 13 i 14. Wszystko to wydarzyło się w gimnazjum w gdańskim Chełmie. Śledczy podejrzewają, że zatrzymane nastolatki brały udział w jeszcze dwóch pobiciach.Zajął się nimi sąd dla nieletnich.
- Było tam tyle osób i nikt nie zareagował, a nawet wszyscy nakręcali dalej te napastniczki - opowiadała później pobita dziewczyna.
W związku z tą bulwersującą sprawą przypominamy ten tekst.
"Inni" i "dziwni"
Według jednego z raportów Najwyższej Izby Kontroli przemoc szkolna jest coraz bardziej powszechna. Z agresją słowną miało do czynienia 74 proc. ankietowanych uczniów - aż o 22 proc. więcej niż dziesięć lat temu, kiedy NIK również badała to zjawisko. Wzrosła też liczba przypadków przemocy fizycznej - wymieniło ją 58 proc. badanych, o 8 proc. więcej niż w poprzednim raporcie. Najwięcej patologicznych zachowań występuje w gimnazjach, na drugim miejscu są szkoły podstawowe, zaś w ponadgimnazjalnych są już rzadziej obserwowane.
Ofiarą prześladowań może stać się każdy - wystarczy, że grupa rówieśników zarzuci mu, że do niej nie pasuje. - Tam, gdzie przeważają dzieci z lepiej sytuowanych rodzin, stygmatyzujące może być niemodne czy tanie ubranie, przestarzały telefon albo jego brak czy po prostu widoczna bieda. Ale jeśli większość stanowią dzieci niezamożnych rodziców, bywa na odwrót. Podobnie jest z ocenami: samotny kujon jest łatwym celem w grupie deklarującej brak zainteresowania sukcesami szkolnymi. Słaby uczeń może stać się kozłem ofiarnym dla ambitnych kolegów - mówi dr Małgorzata Wójcik, psycholog z Uniwersytetu SWPS w Katowicach.
Z jej badań wynika, że istnieje kilka grup, do których przynależność może stygmatyzować, i to zupełnie niezależnie od czynników środowiskowych. Bardzo narażone są dzieci otyłe, szczególnie dziewczęta, oraz ci uczniowie, którzy zostali posądzeni o bycie szkolnymi konfidentami. Dzieci i młodzież nie tolerują też "dziwności" i "inności", przy czym nie do końca potrafią te pojęcia wyjaśnić. - Często chodzi o nieprzestrzeganie klasowych norm, również niełatwych do określenia. Na przykład w szkole podstawowej dziecko mogło mieć nauczanie indywidualne lub często chorować, dlatego nie umie funkcjonować w klasie gimnazjalnej - jak powiedział mi jeden z badanych uczniów: nie śmieje się, kiedy trzeba, albo jeszcze gorzej, zaczyna śmiać się w nieodpowiednich momentach - tłumaczy dr Wójcik. - Do grupy zagrożonej ryzykiem zaliczają się też jednostki szczególnie wrażliwe, dbające o swój wygląd, delikatne, emocjonalnie reagujące na niepowodzenia. Jeśli ten zespół cech charakteryzuje chłopca, bardzo możliwe, że stanie się obiektem drwin ze względu na swoje - jak to określają nastolatki - "gejowate" zachowanie.
Ten profil psychologiczny pasuje jak ulał do Dominika z Bieżunia i nie jest on pierwszym dzieckiem, które popełniło samobójstwo, bo okazało się nie pasować do wzoru szkolnego macho. Parę lat temu powiesił się 13-letni Piotr z jednej z małopolskich wsi. Dobrze się uczył, był muzycznie utalentowany, brał udział w konkursach. Gimnazjalni gnębiciele uznali, że ma zniewieściały głos. Grozili, że go pobiją.
Ciało Piotrka znalazł jego zaledwie dziewięcioletni brat. Próbował go ratować, sam wezwał pogotowie, ale było już za późno.
- Kiedy uczniowie używają słów "pedał", "homoś", "ciota" i innych tego typu, duża część nauczycieli nie reaguje, choć powinni - mówi Magdalena Chustecka z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej (TEA). Jej zdaniem należałoby tłumaczyć dzieciom, czym jest orientacja seksualna, w tym homoseksualna, i uczyć je tolerancji dla wszelkich mniejszości. - Już wyobrażam sobie pretensje rodziców po takiej lekcji. Przecież są tacy, których oburzają nawet pogadanki o tym, skąd się biorą dzieci - mówi nauczycielka z jednej ze szkół na Mazowszu. Ale zgadza się, że wyzwisk nie można pozostawić bez reakcji, bo przemoc będzie się nasilać. Tak stało się w przypadku ciemnoskórego chłopca, którego sytuacja została opisana w raporcie TEA. - Urodził się w Polsce, nie różnił się kulturowo od rówieśników. Przyczyną prześladowań ewidentnie był kolor skóry. Zaczęło się od docinków. Potem na wychowaniu fizycznym niby przypadkowo ciągle był uderzany piłką. W końcu dzieci z jego klasy zostały przyłapane na tym, jak podczas lekcji robiły figurki członków Ku Klux Klanu - mówi Magdalena Chustecka.
Dziś ofiara, jutro sprawca
Kiedy porównamy odpowiedzi uczniów i nauczycieli na pytanie o przemoc (np. udzielone w przywołanym wcześniej raporcie NIK), tym, co uderza, jest fakt, że dorośli rzadziej ją dostrzegają. Na przykład o agresji fizycznej mówi tylko 15 proc. pedagogów (i aż 58 proc. uczniów), o słownej - 43 proc. (i aż 74 proc. uczniów).
Jak uważa dr Małgorzata Wójcik, nie wynika to ze znieczulicy czy biernego podejścia do swojej pracy. - Nauczyciele widzą jedynie to, co dzieje się w szkole. Tymczasem za jej murami prześladowania nie ustają - mówi. Obraźliwe SMS-y, piętnowanie w mediach społecznościowych, zakładanie fałszywych, ośmieszających profili, czyli wszystko to, co jest określane mianem cyberbullyingu, ma miejsce po lekcjach, w weekendy czy podczas wakacji. I sprawia, że młody człowiek czuje się totalnie zaszczuty. - Taki stan jest niezwykle niebezpieczny dla ofiary prześladowań, bo ona w ogóle nie odpoczywa, nie ma chwili spokoju - ostrzega psycholog.
Publiczne piętnowanie w internecie, np. na Facebooku, sprawia, że tragedia wychodzi nie tylko poza teren szkoły, ale i poza szkolne środowisko. Przenosi się do świata wirtualnego, który nie ma granic i posiada nieograniczoną liczbę użytkowników. Do klasowych "hejterów" mogą więc dołączyć kolejne osoby. Tego bał się 17-letni chłopiec, który popełnił samobójstwo po powrocie z klasowej wycieczki. Podczas wyjazdu upił się, a koledzy wykorzystali to i nagrali filmik o seksualnym podtekście z nim w roli głównej. Był przerażony wizją tego, że nagranie trafi do internetu i - jak to ujął w pożegnalnym liście - "do końca życia będzie wytykany palcami".
- Dzisiejsi dorośli, rodzice i nauczyciele często nie dostrzegają, że od czasów, kiedy sami byli dziećmi, zupełnie zmienił się sposób przekazu. Mogą mieć trudności ze zrozumieniem, czym jest dla młodego człowieka otrzymanie ośmieszającego, dyskredytującego filmu czy zdjęcia. W dodatku ze swojego dzieciństwa pamiętają istnienie niepisanego kodeksu honorowego, zgodnie z którym ktoś, kto chciał wyładować swoją agresję, szukał godnego siebie przeciwnika. Te czasy minęły. Mówienie młodemu człowiekowi, że "da sobie sam radę" z rówieśnikami, nie jest dla niego adekwatnym wsparciem - mówi prof. Agnieszka Gmitrowicz, psychiatra i suicydolog, kierownik Kliniki Psychiatrii Młodzieżowej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Tymczasem jeśli przejrzeć fora internetowe, na których zdesperowani rodzice stawiają dramatyczne pytania: "Koledzy dokuczają mojemu dziecku - co robić?", okazuje się, że rada, jakiej najczęściej udzielają im inni forumowicze, to: "Nie wtrącaj się", "Dzieci załatwią to między sobą", "Dopóki się nie pobili, nie reaguj". Co zadziwiające, zdarza się, że podobną strategię przyjmują nauczyciele. Tak było w przypadku matki przedszkolaka, która również na forum opisała swoją bezradność wobec faktu, że jej córka jest zaczepiana, podszczypywana i wyśmiewana przez dwie dziewczynki. Na pytanie, dlaczego nie powie o tym swojej pani, dziecko odpowiedziało, że w przedszkolu jest zakaz skarżenia. Matka nie mogła zrozumieć, jak kilkulatek ma odróżnić pospolite donosicielstwo od informowania, że dzieje się coś złego. Ale postanowiła działać: rozmawiać z pedagogami, z rodzicami dziewczynek, obiecała, że nie odpuści i pomoże swojemu dziecku.
Pomocy szukać trzeba wszystkimi sposobami. Prof. Agnieszka Gmitrowicz na co dzień widzi, jak daleko idące konsekwencje może mieć przemoc w grupie rówieśników. Do opinii publicznej docierają przecież zwykle tylko te najtragiczniejsze informacje - o samobójstwach nieletnich. Bardzo rzadko mówi się o tych, którzy podjęli próby pozbawienia się życia albo okaleczali się. - To dzieci lub nastolatki z reguły pozbawione prawidłowych strategii radzenia sobie ze stresem, często wycofane, bierne, bywa że z różnymi deficytami. Wymierzają sobie karę, bo czują się winne tego, jak są traktowane, albo zadając sobie ból, próbują zredukować lęk - mówi prof. Gmitrowicz. - Jeśli przemoc jest długotrwała, może skutkować bardzo poważnymi konsekwencjami - zmianami osobowości, chorobami psychicznymi oraz somatycznymi. Niektórzy pacjenci po traumatycznych przejściach mają problem z powrotem do społeczeństwa. Stają się nawet niesprawni psychicznie i fizycznie.
Zdarza się, że ofiarami zostają jednostki pewne siebie, które wręcz ściągają na siebie zainteresowanie potencjalnych sprawców - są niespokojne, pobudzone, nie stronią od zachowań ryzykownych, takich jak np. używanie dopalaczy czy narkotyków. - U nich pogłębiają się psychopatologie, narasta bunt i agresja. W efekcie ofiara agresji staje się sprawcą, bo wyucza się jego zachowań. Widzi, w jaki sposób można zdobyć poklask. Coraz więcej takich osób trafia do nas z młodzieżowych ośrodków socjoterapii czy wychowawczych - mówi psychiatra.
Jak ratować dzieci?
Nie ma uniwersalnej recepty na ograniczenie przemocy wśród dzieci i młodzieży. Nie sprawdzają się ministerialne programy czy zaostrzony nadzór kuratoriów. - A jednak są w Polsce szkoły, które radzą sobie z problemem. Wiem, bo do jednej z nich chodzi mój syn. To z ich doświadczenia powinniśmy korzystać, uruchamiając lokalnie zespoły wsparcia złożone z charyzmatycznych pedagogów, którzy przeszkolą kadrę w innych placówkach - przekonuje dr Małgorzata Wójcik. Sama prowadzi badania dotyczące zjawiska i radzi, by zacząć od zaangażowania świadków przemocy - tych dzieci, które nie są ani ofiarami, ani prześladowcami. Muszą nauczyć się właściwie reagować, bo to właśnie od ich reakcji zależy, czy prześladowcy poczują akceptację dla swoich zachowań i osiągną wysoki status w grupie, czy wręcz przeciwnie.
- Trzeba jak najwięcej mówić o cierpieniu, jakie jest udziałem ofiar przemocy, żeby młodociana widownia miała świadomość ogromnej krzywdy, jaka jest wyrządzana koledze czy koleżance. Tym bardziej że ofiary mają kłopot z informowaniem o złu, jakie je spotyka, z lęku przed ujawnieniem albo z poczucia lojalności - dodaje prof. Agnieszka Gmitrowicz. - Traumę tych dzieci w efekcie dźwigamy my, psychiatrzy. I proszę mi wierzyć, często trudno się z tym pogodzić.
Jolanta Molińska. Dziennikarka i redaktorka weekendowego magazynu Gazeta.pl. Pisała m.in. do "Życia Warszawy" i "Newsweeka".