
– Net! Prysznic! – woła z drugiego pokoju mama.*
Truchleję. O nie. Tylko nie prysznic.
Od dawna nie lubię pryszniców, od jakichś pięciu lat. A konkretnie od czasu, kiedy zaczęło mnie uwierać, że nadal jestem kąpana przez mamę.
Na pewno nie chce wzbudzać we mnie zakłopotania. Jak twierdzi, kąpie mnie, bo nie umiałabym sama umyć włosów i nałożyć odżywki. Być może nie musiałaby tego robić, gdyby nie były takie długie i szorstkie, ale są, a że była zawodową fryzjerką, przecież może się nimi zająć.
Czasami kąpie mnie ze Scottiem, który ma prawie szesnaście lat. To dopiero jest krępujące. Widzę, że on też się wstydzi. Zwykle stoimy odwróceni od siebie i Scottie rysuje pokemony na zaparowanej szybie. Charizard naprawdę wychodzi mu świetnie. Mama kąpie nas razem, żeby się uwinąć za jednym zamachem. Scott zapytał kiedyś, czy może robić to sam. Mama się rozpłakała i powiedziała, że przecież jest jej synkiem, więc porzucił ten temat.
Bez względu na obecność Scotta mama robi przegląd moich piersi i „pupy z przodu", jak nazywa moje części intymne. Twierdzi, że sprawdza, czy nie mam żadnych tajemniczych guzów ani wybrzuszeń, które mogłyby okazać się rakiem. Zgadzam się na to, ponieważ nie chcę mieć raka, a skoro mama go miała, to na pewno się na tym zna.
Weź udział w aukcji dla WOŚP i wylicytuj książkę "Pan Wyrazisty" od Olgi Tokarczuk i Joanny Concejo
Podczas tych oględzin staram się myśleć o Disneylandzie. O tym, jak dziadek zabierze nas tam następnym razem. Myślę o paradzie, fajerwerkach i postaciach z bajek, szczęśliwych i w ogóle.
Kiedy przegląd dobiega końca, zalewa mnie fala ulgi i zwykle uświadamiam sobie, że czuję swoje ciało po raz pierwszy od chwili rozpoczęcia oględzin. Dziwne… w ich trakcie mam poczucie, jakbym stała obok. Jakby moje ciało było skorupą, od której się odłączam i przenoszę do swoich myśli. Do Main Street, Krainy Fantazji i na przejażdżkę z panem Ropuchem. (W zasadzie to nie myślę o przejażdżce, gdyż wbrew powszechnej opinii uważam, że jest słaba).
– Net?! – woła znów mama.
Moje ciało nadal znajduje się w stanie odrętwienia. Przełykam ślinę i zmuszam się do odpowiedzi.
– Idę!
Dzisiaj kąpie mnie samą. Wiem, ponieważ jutro mam przesłuchanie i zauważyłam już pewien schemat: przed castingiem kąpie mnie samą. Może chce, żeby moje włosy były należycie umyte i odżywione, przez wzgląd na kierownika obsady. Mówi, że to płytka branża, i od lśniących włosów może zależeć, czy do mnie zadzwonią, czy nie.
Roztrzęsiona odkładam zeszyty i wstaję z kanapy. Pocą mi się ręce. Staram się skupić na uldze, którą poczuję, gdy będzie już po oględzinach, kiedy wiem, że prysznic zaraz się skończy. Próbuję myśleć o tej lekkości. Poczuciu, że do końca dnia wszystko będzie lepsze, rozwieją się ciemne chmury. Próbuję. Próbuję. Próbuję.
Idę do łazienki. Mama nie pozwala mi odkręcić kranu, gdyż jej zdaniem trudno ustawić odpowiednią temperaturę, więc czekam na nią. Zdejmuję spodnie, majtki i koszulkę. Wchodzę pod prysznic, słysząc kapanie z kranu. Jest pokryty grzybem, białym, niebieskim i zaschniętym. Słyszę kroki nadchodzącej mamy. Odpływam do Krainy Fantazji.
(…)
Gram w iCarly od blisko trzech lat i pod pewnymi względami jest łatwiej. Przyjaźń z Mirandą daje mi poczucie więzi i wsparcie emocjonalne. Przyjaźnię się też z resztą obsady, ale zażyłość z Mirandą ma szczególny charakter. W weekendy rozmawiamy na Skypie, a po pracy chodzimy do ArcLight. Bywam tam obecnie dwa razy w tygodniu, bez mrugnięcia okiem. Mama zawsze nam towarzyszy. W trakcie filmu nachyla się do mnie z rezygnacją. „Ich dźwięk jest naprawdę przestrzenny".
Weź udział w aukcji dla WOŚP spotkanie z Agatą Młynarską na planie nagrania programu "Bez tabu"
Ważniejszy od przyjaźni z Mirandą jest fakt, że mama odpuściła nieco w dwóch kwestiach: rachunków oraz mojego ciała.
Wprawdzie moje regularne wypłaty zapewniły jej pewną stabilizację finansową, nie kryje swojego zdania na temat ich wysokości.
– Powinni się wstydzić tego, ile ci płacą. W porównaniu z siecią telewizyjną to psi pieniądz. Psi pieniądz – powtarza mi codziennie w garderobie. – Te kutwy nie płacą ci nawet tantiem.
Mimo jej narzekania wiem, że w głębi duszy jest wdzięczna, gdyż nasza sytuacja poprawiła się diametralnie. Nie zalegamy z opłatami i nie musi już wydzwaniać po instytucjach z prośbą o odroczenie.
Wciąż monitoruje moje obiady, czasem jednak pozwala mi jeść na planie. Moje kolacje nadal składają się głównie z sałaty lodowej z kapką sosu i strzępami niskokalorycznej kiełbasy, ale na deser dostaję dwa ciastka dietetyczne. Za to śniadania przeszły całkowitą metamorfozę. Mama robi mi śniadanie, co kiedyś było nie pomyślenia. Zalewa poduszeczki miodowe dwuprocentowym mlekiem – dwuprocentowym, nie odtłuszczonym! Owszem, poduszeczki miodowe to „jedne z najmniej kalorycznych płatków śniadaniowych" (sto sześćdziesiąt kalorii w czterdziestu pięciu gramach), ale to istne szaleństwo. W życiu nie zachęcała mnie tak do jedzenia.
Zastanawiam się, czy przypadkiem nie chodzi o to, że Miranda i Nathan jedzą śniadanie i lunch w naszej sali do nauki i wyglądałoby dziwnie, gdybym tego nie robiła bądź jadła znacznie mniej od nich. Ale nie wnikam. Niech się dzieje, co chce.
Moje ciało trochę się zmienia. Wykiełkowały mi zalążki piersi i coraz trudniej ukryć je pod ubraniem. Na dodatek mnie wysypało, co jest nowe, dziwne i krępujące. W ciągu minionego roku zaczęłam nakładać makijaż na planie, maluję się nawet, kiedy nie pracuję. Dawniej tego nie lubiłam, lecz teraz chcę się malować. Chcę się pod nim schować.
Ostatnio zaczęłam również golić nogi, a w zasadzie to mama je goli, gdyż nadal mnie kąpie, mimo że skończyłam szesnaście lat. Nie wiedziałam nawet, że tak się robi, póki nie usłyszałam, jak mama innej młodej aktorki nabija się z moich „włochatych łydek". Jej śmiech prześladuje mnie w trakcie tej czynności.
Dlatego teraz, mimo że mama nie przejmuje się tak rachunkami i moim ciałem, mam gładkie nogi, wybujałe piersi i pryszcze na twarzy, co sprawia, że dziwnie się czuję we własnej skórze.
Popularność serialu wciąż rośnie, a Susan rzuca frazesami w rodzaju „fenomen kulturowy" i „światowa sensacja". To samo dotyczy mojej sławy. Tracę rachubę, ile razy przeszłam po czerwonym dywanie przy okazji różnych wydarzeń: premiery filmowe, ceremonie wręczenia nagród. Występuję w Good Morning America, The Today Show oraz nowym programie Craiga Fergusona i Bonnie Hunt.
Gdziekolwiek się ruszę, jestem rozpoznawana. Nie mogę już jechać do mojego ulubionego Disneylandu, gdyż ostatnim razem na Main Street otoczył mnie taki tłum, że musieli przerwać paradę świąteczną. Goofy wyglądał na wkurzonego.
Ten rodzaj sławy stanowi dla mnie źródło stresu, jakiego sobie nawet nie wyobrażałam. Wiem, że każdy jej pragnie, i słyszę na każdym kroku, jaka ze mnie szczęściara, ale jej nie cierpię. Ilekroć wychodzę z domu, jestem kłębkiem nerwów. Boję się, że zaczną podchodzić do mnie obcy ludzie, czego bardzo nie lubię.
Krzyczą: „Sam! Gdzie twój smażony kurczak?" albo „Przyłożysz mi skarpetą z masłem?". Skarpeta z masłem to rekwizyt, po który często sięga moja bohaterka: to skarpeta wypełniona masłem, dosłownie. Sam używa jej do bicia ludzi.
Słysząc to, wybucham śmiechem, chociaż wcale mnie to nie bawi. Ile można śmiać się z żartu, który od początku był głupi, a z czasem robi się jeszcze głupszy? Niesamowite, ile osób go powtarza, myśląc, że są oryginalne.
Jestem rozczarowana ludźmi. Budzą we mnie irytację, czasami wręcz obrzydzenie. Nie wiem, jak do tego doszło, ale dzieje się tak od niedawna i na pewno ma coś wspólnego ze sławą. Mam dosyć ludzi, którzy traktują mnie jak swoją własność. Jakbym była im coś winna. Nie wybrałam takiego życia. Mama wybrała.
Lęk powoduje, że staram się wszystkim dogodzić. Sprawia, że pozuję do zdjęć, rozdaję autografy i rechoczę z dowcipów. Jednakże lękiem maskuję uczucia, którym boję się stawić czoło. Boję się, że zgorzkniałam. Jestem na to za młoda. Kto to widział, zgorzknieć z powodu życia, którego ponoć wszyscy mi zazdroszczą. Dręczy mnie też obawa, że mam uraz do matki. Osoby, dla której żyję. Mojej idolki. Mojego wzoru. Jedynej prawdziwej miłości.
To uczucie wykluwa się, gdy robię zdjęcie z nieznajomym, a mama stoi z boku i pokazuje mi, jak mam się uśmiechnąć.
Kiedy zachęca nieznajomego: „Zrób jeszcze jedno! Albo dwa, na wszelki wypadek!", wiedząc, jak bardzo tego nie znoszę.
Kiedy każe mi ćwiczyć podpis i mówi: „Skrobiesz jak kura pazurem. Małe »c«, wielkie »c«, U-R-D-Y. Pisz wyraźnie każdą literę".
Kiedy wymyśla, co mam dopisywać do autografów. Ostatnio rządzi „Do zobaczenia w kinie!", Bóg jeden wie dlaczego. Nie występuję w filmach kinowych, tylko w telewizji. Na dodatek w telewizji dla dzieci, co niemal na pewno przesądza o tym, że nigdy nie zagram w filmie pełnometrażowym. Trudno awansować w tej branży z dziecięcej gwiazdy na aktora z prawdziwego zdarzenia, nawet w przypadku młodych talentów, które miały szczęście zagrać w wiarygodnych filmach u wiarygodnych reżyserów. Telewizja dziecięca to dla większości jednak wyrok śmierci. Ten jednowymiarowy, przesłodzony wizerunek i jego odbiór w zbiorowej świadomości jest niemal nie do wymazania. Z chwilą, gdy dziecięca gwiazda dorasta i próbuje zerwać z tym, jak jest postrzegana, staje się łakomym kąskiem dla mediów i dostaje łatkę zbuntowanej i udręczonej, chociaż pragnie jedynie dorosnąć. Dorastanie bywa trudne i najeżone błędami, zwłaszcza gdy jest się nastolatkiem – błędami, których nie chce się popełniać na forum publicznym i z których na pewno nie chce się słynąć do końca życia. Ale tak się dzieje, gdy jest się dziecięcą gwiazdą. Bycie dziecięcą gwiazdą to pułapka. Martwy zaułek. I ja to widzę, w przeciwieństwie do mamy.
Weź udział w aukcji dla WOŚP i wylicytuj kapitalne rzeczy! [WSZYSTKIE AUKCJE]
Sława wbija się klinem między nas, choć nie sądziłam, że to możliwe. Mama pragnęła takiego życia, a ja chciałam, żeby je dostała. Chciałam, aby była szczęśliwa. Ale teraz widzę, że ona jest szczęśliwa, a ja nie. Dla jej szczęścia poświęciłam własne. Czuję się okradziona i wykorzystana.
Czasem ogarnia mnie nienawiść, gdy na nią patrzę. I nienawidzę się za to. Ależ ze mnie niewdzięcznica, myślę. Bez niej jestem niczym. Ona jest dla mnie wszystkim. Tłumię to niepożądane uczucie, mówię „kocham cię, mamuniu" i udaję, że nic się nie stało. Udaję w pracy i przed mamą od niepamiętnych czasów, więc możliwe, że zaczynam udawać sama przed sobą.
*Fragmenty książki "Cieszę się, że moja mama umarła" Jennette McCurdy, tłumaczenie: Magdalena Moltzan-Małkowska. Książka do kupienia w formie elektronicznej w Publio >>>