
Do szkoły podstawowej pomaszerowała w roku wybudowania "antyfaszystowskiego muru obronnego". Właśnie to tragiczne wydarzenie tak bardzo utkwiło w pamięci siedmiolatce w idyllicznym Templinie. Dwa tygodnie przed pierwszym w jej życiu dzwonkiem szkolnym, 13 sierpnia 1961 roku, by zatrzymać masową ucieczkę obywateli do kapitalistycznej RFN przez wspólną berlińską metropolię, władze w Berlinie Wschodnim przedzieliły murem i drutem kolczastym wschodnią i zachodnią część aglomeracji. Naturalna jedność miasta legła w gruzach. W geście rezygnacji zrozpaczeni krewni i przyjaciele stali po jednej i drugiej stronie wznoszonego muru, machając do siebie rękami.*
(…)
Berlin Wschodni znalazł się za szczelną żelazną kurtyną bloku radzieckiego. Tego dnia Angela Merkel widziała płaczącego w kościele ojca. Dla kogoś, kto dobrowolnie przesiedlił się z RFN i stracił szansę powrotu na Zachód, podział Berlina stanowił dotkliwy cios. Kasner utrzymywał stały kontakt z pastorami zachodnioniemieckimi. Regularnie przemycał od nich gotówkę na utrzymanie Waldhofu.
Silne więzy rodzinne łączyły rodzinę z krewnymi w Hamburgu. Jeszcze podczas ostatniego urlopu latem wojażowali volkswagenem garbusem razem z babcią z Hamburga po słonecznej Bawarii. Teraz zostało im jedynie odbieranie paczek z Hamburga. Modne wówczas zupy w proszku, nieosiągalne mydło, polityczną literaturę i ostatni krzyk mody – dżinsy – regularnie wypakowywano na stole w Templinie. Te ostatnie oczywiście dla dorastającej nastolatki, która po skończeniu podstawówki uczyła się w gimnazjum. Dzięki tym paczkom Angela Merkel na pozaszkolne wyjścia udawała się w zachodnich ciuchach. Do szkoły ich nie zakładała, od kiedy dyrektor tak ubranych uczniów odesłał z powrotem do domu. Jako produkt amerykańskiej kultury dżinsy ucieleśniały "klasową wrogość" i godziły w etos kraju robotników i chłopów. Zresztą dyrektor szkoły pouczał swoich podopiecznych także w kwestii paczek z RFN: "Nie otwierać, tylko wysyłać z powrotem". Co Angela Merkel konsekwentnie ignorowała.
Z Hamburga otrzymywała też płyty winylowe. Kolejny powód jej dumy i uznania w oczach rówieśników. O co przecież usilnie zabiegała, kompensując w ten sposób brak uznania u autorytarnego ojca i swoją stygmatyzację. W murach socjalistycznej szkoły czuła bowiem na sobie odium córki pastora. Oficjalnie szkoła nie dyskryminowała dzieci duchownych, jednak większość pedagogów z nieufnością odnosiła się do Pfarrkinder. Angela dwoiła się i troiła, by jej status córki duchownego nie rzucił się cieniem na kontakty z kolegami i koleżankami szkolnymi, by ją akceptowano.
Dlatego też na imprezy organizowane przez rówieśników przynosiła niedostępne w NRD, a ubóstwiane przez wszystkich płyty Beatlesów. Zapewniały skok notowań u kolegów. Sama szczególną sympatią darzyła filigranowego Paula McCartneya. Ale na ścianie swojego pokoju powiesiła reprodukcję Paula Cézanne’a, także prezent z Hamburga. I tak jak płyty Beatlesów gadżet, dzięki któremu rosła w oczach szkolnej paczki.
Akurat w okresie, gdy nastolatki wyjątkowo nie cierpią rodzicielskiej kontroli, 13-latka otrzymała samodzielny pokój z oddzielnym wejściem. Idealne miejsce do niezmąconych niczym spotkań z rówieśnikami, którzy walili teraz do niej drzwiami i oknami. Ale samodzielny pokój nigdy nie stał się miłosnym gniazdkiem. Swoją pierwszą sympatię Angela miała poznać dopiero na studiach. W latach gimnazjum nie cieszyła się powodzeniem wśród chłopców. Choć na wygląd uskarżać się nie mogła: zgrabna figura, szczupłe nogi, atrakcyjna fryzura z krótkimi włosami. "Ale już wtedy należała do CDU – Club der Ungeküssten" (klubu abstynentów całowania) – żartował Harald Loeschke, jej szkolny kolega. Na zdjęciach z tego okresu widać obok niej więcej uśmiechniętych twarzy dziewczęcych niż chłopięcych. Ale tej najbliższej przyjaciółki, od serca, której ze wszystkiego można się zwierzyć, nie miała. W kontaktach rówieśniczych brakowało jej pewnej dozy lekkości, figlarności, fantazji. Nie potrafiła flirtować. W rozmowach nie brylowała. I cały czas się kontrolowała. Od początku pilna, ambitna i zdolna, ale nieśmiała, przypominała bardziej szarą myszkę skrupulatnie wykonującą polecenia nauczycieli niż prowodyra szkolnego, lidera grupy nadającego ton na przerwach.
Przykładając dużą wagę do akceptacji swojej osoby, pilnowała się, by nie naruszyć solidarności uczniowskiej. Jeśli po szkole palono papierosy, paliła i ona, ku wielkiemu zdziwieniu kolegów i koleżanek. Jako córka pastora "uchodziła za ucieleśnienie moralności". Sympatię rówieśników pozyskiwała, oferując pomoc. "Kto miał problemy w klasie, zawsze mógł na nią liczyć". Także w odpisaniu zadania domowego lub ściąganiu na klasówce. Dzięki temu, należąc do najlepszych uczniów w klasie gimnazjalnej, nie miała opinii kujona. Uczyła się wszystkiego jak leci, ale najbardziej lubiła języki: rosyjski i angielski.
Dobra znajomość rosyjskiego wynikała po części z praktyki częstych rozmów, które jeszcze jako dziecko prowadziła ze stacjonującymi w Templinie żołnierzami radzieckimi. Jej nauczycielka z gimnazjum przypomina sobie jednak, że pilna uczennica "słówka z rosyjskiego wkuwała nawet na przystanku autobusowym". Z dobrym efektem: jeśli nawet musiała nosić klamrę na zęby, która uniemożliwiała jej wymowę wibrującego rosyjskiego "r", to w IX klasie jako 15-latka wygrała na szczeblu ogólnokrajowym olimpiadę z rosyjskiego. Czym przysporzyła sporo kłopotów nauczycielce, która musiała się tłumaczyć, że na olimpiadę wysłała córkę pastora, a nie dziecko robotnika fabrycznego. Olimpiadzie przyświecało wprawdzie motto: "Światopogląd marksistowsko-leninowski najlepszym fundamentem przyjaźni", ale laureatka niewiele sobie z tego robiła. W nagrodę pojechała do Moskwy, by stanąć do rywalizacji na szczeblu międzynarodowym.
Brylowała w przedmiotach, których dało się nauczyć z książki. Piętą achillesową okazały się natomiast zajęcia techniczne i sport. Już jako kanclerz przywoła lekcję wuefu, na której przez dobrych 45 minut stała na trampolinie. Skoczyła do wody dopiero równo z dzwonkiem na przerwę. By nie powtarzać skoku. Także w muzyce nie była orłem. Jej śpiew przypominał smętne zawodzenie – wspominał po latach szkolny kolega.
Wzorem rówieśników chciała koniecznie wstąpić do Młodych Pionierów, harcerskiej przybudówki komunistycznej partii. Ojciec długo opierał się jej życzeniu. "Każdy musi iść do szkoły, ale nie każdy musi zakładać bluzę pioniera" – perswadował jej w domu. Ideologiczne pranie mózgu w komunistycznej organizacji wychodziło poza granicę dopuszczalnej kolaboracji pastora z systemem. W efekcie jednak nieobecność w czerwonym harcerstwie regularnie pozbawiała Angelę nagród wręczanych najlepszym uczniom na koniec roku szkolnego. Przyznawano je wprawdzie za bardzo dobre świadectwo, ale pod warunkiem, że piątkowy uczeń należał do pionierów. Dlatego laury w klasie Angeli kolekcjonował Bodo Ihrke. Kiedyś ruszyło go sumienie, podszedł do nauczycielki i walnął prosto z mostu: "Angela jest tak samo dobra jak ja". Na co usłyszał, "że to on, a nie Angela, należy do Młodych Pionierów".
Pewnie z tego względu wrażliwy na protestancką cnotę sukcesu pastor Kasner ustąpił naleganiom córki. Założenie najpierw mundurka pionierów, a potem niebieskiej bluzy FDJ nobilitowało Angelę w kręgu rówieśników. W komunistycznym państwie nic nie mogło przynieść większego prestiżu w oczach kolegów i koleżanek niż członkostwo w tych organizacjach. A ponieważ wszędzie tam, gdzie się Angela Merkel angażowała, wkładała serce i duszę, to w komunistycznej przybudówce w pracach organizacyjnych czuła się jak ryba w wodzie. Choć najczęściej pozostawała w cieniu innych. Zdolności przywódczych nie miała. "Nie pchała się na świecznik, nie rozpychała łokciami" – opowiadał Bodo Ihrke, który po zjednoczeniu Niemiec został radnym powiatowym z ramienia konkurencyjnej wobec chadecji SPD. Późniejszą karierę polityczną Angeli Merkel jej koledzy i koleżanki ze szkolnej ławy przyjęli ze sporym zaskoczeniem. Także i z tego powodu, że uważano ją za niezwykle uczciwą, a powszechnie się uważa, że "w polityce obowiązują inne reguły postępowania". Wyprowadzanie natomiast z członkostwa w komunistycznej młodzieżówce tezy o kolaboracji Merkel z enerdowskim systemem jest czystą fantasmagorią. Albo złośliwością.
Pod koniec gimnazjum Templin dla nastolatki stał się nudny. Dokuczliwie brakowało jej teatru. Dużo bardziej niż kina. Do jedynej w mieście kultowej knajpki Cafe am Markt specjalnie jej nie ciągnęło. Przesiadywały tam koleżanki z paczki, z papierosem w ręku wyczekując na księcia z bajki. Jeszcze dziś prowincjonalność miasta kłuje w oczy. Po zjednoczeniu Niemiec kamienice wypiękniały, ulice stały się bardziej kolorowe, ale niezmiennie wieje nudą. Dziewczyny w knajpkach nadal wyczekują na swoich książąt. Z jedną różnicą: w rękach trzymają telefony komórkowe. Wtedy w weekendy szalały jeszcze na dyskotece. Ale nie Angela. Ona wolała albo ze swoją paczką z Templina, albo nawet sama pojechać do Berlina Wschodniego, w którym mieszkała jej babka ze strony matki. U niej mogła dłużej niż w domu oglądać program telewizji zachodnioniemieckiej. A z rówieśnikami pozanurzać się w luksusach, jakie oferowała wschodnioniemiecka stolica: zwiedzając muzea, chodząc na wystawy i koncerty gwiazd estrady NRD. Towarzyskie kontakty w stolicy nawiązywała nie tylko z Niemcami; spotykała się też z Bułgarami, a nawet Amerykanami. W rustykalnym Templinie paczka organizowała też wypady rowerowe lub wycieczki do lasu. W pamięci utkwiła jej kilkudniowa eskapada łódką po wodnych akwenach Uckermarku, krajobrazowo przypominającego polskie Mazury.
Od początku edukacji szkolnej, zgodnie z duchem Pfarrhausu, Angela Merkel interesowała się polityką. Szczególnie tym, co działo się po drugiej stronie żelaznej kurtyny w RFN, a co nie należało do kanonu wiedzy w enerdowskiej szkole. I tak znała na pamięć cały skład gabinetu zachodnioniemieckiego czy procedurę wyboru Gustava Heinemanna na prezydenta RFN. Mocno wbił jej się w pamięć rok 1968 i Praska Wiosna. Dla jej ojca porażka czechosłowackiego zrywu oznaczała przekreślenie szans na zaprowadzenie w NRD wymarzonego socjalizmu z ludzką twarzą. Akurat w sierpniu 1968 roku rodzina spędzała urlop w czeskim ośrodku Pec pod Śnieżką w Sudetach. Pastor wynajął tam prywatną kwaterę. Kiedyś Angela Merkel zobaczyła przez przypadek, jak kilkunastoletni syn właścicieli zrywa z kopert znaczek z pierwszym sekretarzem czeskiej partii Nowotnym. "Teraz naszym bohaterem jest Dubczek" – usłyszała. Po powrocie z wakacji swoje przeżycia zaczęła relacjonować podczas godziny wychowawczej. "Szybko zorientowałam się po minie nauczyciela, że zaraz może stać się gorąco". I przerwała wywód o słuszności czeskiego buntu.
*Fragmenty książki "Angela Merkel. Cesarzowa Europy" Arkadiusza Stempina. Książka do kupienia w formie ebooka w Publio bądź w formie papierowej w Kulturalnym Sklepie