
Mniej więcej cztery miesiące po powrocie z Esalen wpadłem w nowy rodzaj jeszcze gorszego ciągu alkoholowego, jaki niewiele uzależnionych osób potrafi przewidzieć.*
Wkrótce po pijackim zabarykadowaniu się w moim mieszkaniu postanowiłem wytrwać w trzeźwości. Podjąłem terapię ambulatoryjną w klinice leczenia uzależnień w Waszyngtonie, gdzie personel regularnie poddawał mnie badaniom na obecność alkoholu i narkotyków. Wracałem do zdrowia, dobrze się odżywiałem i codziennie chodziłem na zajęcia jogi, jednocześnie odnawiając kontakty z realnym światem poprzez udzielanie konsultacji pięciu czy sześciu dużym klientom.
W weekend Dnia Pamięci w 2016 roku poleciałem do Monte Carlo na spotkanie rady nadzorczej Burismy. Czułem się na tyle silny, by zabrać ze sobą najstarszą córkę Naomi, prezentując jej tę podróż z okazji ukończenia przez nią studiów na Uniwersytecie Pensylwanii miesiąc wcześniej.
Weekend szybko przemienił się w awanturę, a potem katastrofę. Samo spotkanie rady nadzorczej było zorganizowane pro forma i przebiegło bez istotnych wydarzeń. Jednak wkrótce potem wziąłem udział w publicznej dyskusji na temat światowej ekonomii wraz z gronem szanowanych ekonomistów i byłych ministrów finansów z państw europejskich – osób nieznoszących przeciwnych opinii, których nie potrafią obalić.
Mój pierwszy błąd: powiedziałem to, co myślałem. Mój drugi błąd: miałem rację.
(…)
Dyskusja szybko się zaogniła, a potem zrobiła się nieprzyjemna. Wśród publiczności dostrzegłem wyraźnie zażenowaną Naomi.
Przebrnąłem przez to spotkanie, ale później kilka razy sięgnąłem po drinka. Tamtego wieczoru, podczas gdy Naomi wyszła gdzieś z córką Złoczewskiego, udałem się do hotelowego klubu nocnego i napiłem się jeszcze więcej. Monte Carlo jest pełne pokus wszelkiego rodzaju. Kiedy wybrałem się do toalety, ktoś zaoferował mi kokainę.
Wziąłem.
Natychmiast pożałowałem tego potknięcia. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych poszedłem prosto do kliniki i przyznałem się do wszystkiego moim terapeutom. Omówiłem nawet sprawę na sesji grupowej tamtego dnia. Uświadamiałem sobie, że ten nawrót był kłopotliwy, ale w żadnym razie nie był jakimś nieodwracalnym błędem. Nadal myślałem o całkowitym wyleczeniu się z nałogu.
Wówczas jeden z terapeutów oznajmił mi, że musi powiadomić Kathleen [żonę Hunter Bidena - przyp.red.] o tym, co się stało – do tego zobowiązywała umowa zawarta, gdy zaczynałem tam leczenie. Powiedział też, że muszę się poddać testowi na obecność narkotyków, mimo iż właśnie przyznałem się do tego, co zrobiłem. Pozostawaliśmy z Kathleen w separacji od blisko roku i nasz rozwód zdawał się nieuchronny. HIPAA [Health Insurance Portability and Accountability Act – Ustawa o przenośności i odpowiedzialności w ubezpieczeniach zdrowotnych, dotycząca również zachowania zasad prywatności i ochrony danych osobowych w dziedzinie opieki zdrowotnej - przyp. tłum.] nie obejmowała testu na obecność narkotyków, a zatem w sądzie mógł on zostać wykorzystany przeciwko mnie. Czułem się osaczony. Odmówiłem poddania się testowi, mimo iż przyznawałem się do tego, co zrobiłem. Nie chciałem, żeby to znalazło się w dokumentacji. Chciałem się po prostu wyleczyć.
Spór zaczął przybierać na sile. Już kilka miesięcy wcześniej jeden z terapeutów w innej klinice oświadczył moim córkom, że jeżeli będą ze mną rozmawiały, to mogą przyczynić się do mojej śmierci – w moim przekonaniu było to nieakceptowalne nadużycie. W każdym razie już wtedy odnosiłem wrażenie, że siedzę na bombie z krótkim lontem. I ten lont ostatecznie został podpalony wskutek upartego nalegania kliniki na wykonanie testu, by dowieść czegoś, do czego otwarcie się przyznawałem.
Wzburzony wybiegłem z budynku. I jak na prawdziwego narkomana czy alkoholika przystało, wykorzystałem moje zniechęcenie, by na nowo oddać się nałogowi.
Tak, w skrótowym ujęciu, wygląda myślenie jednostki uzależnionej.
(…)
Kiedy decydujesz się ten pierwszy mach z myślą o znieczuleniu się, tak by już dłużej nie czuć nieznośnego bólu ani dokuczliwego wstydu, crack staje się twoim nowym najlepszym przyjacielem.
Po tym pierwszym doświadczeniu "dzwoneczków" paliłem codziennie przez dwa tygodnie. I rzeczywiście to był mój nowy najlepszy przyjaciel; wódka stała się czymś w rodzaju starego kumpla ze szkoły średniej, z którym nadal się widujesz, ale z biegiem czasu coraz rzadziej. W ciągu tych pierwszych dwóch tygodni wydałem na crack kilka tysięcy dolarów, podczas gdy Rhea [bezdomna Afroamerykanka w średnim wieku, znana w Waszyngtonie również jako Bicycles - przyp.red.] służyła mi za pośredniczkę. Zanim zdążyłem się zorientować, wpadłem po uszy. Wstępując do wielkiego, złego świata narkomanii, przekroczyłem linię, której przejście dla większości ludzi jest czymś niewyobrażalnym. Wiedziałem o tym, kiedy robiłem ten krok. Unosiłem fifkę z crackiem do ust, kciukiem pstrykałem zapalniczką trzymaną w dłoni i przed zaciągnięciem się dymem myślałem: "Co się, k***a, ze mną dzieje!".
Ale mój nowy najlepszy przyjaciel stawał się coraz bardziej wymagający. Oto najbardziej wyniszczający algorytm uzależnienia: jeżeli otępiasz się, by stłumić przejmujące poczucie pustki albo traumatyczne wspomnienia, albo wstręt do samego siebie, to owe uczucia powrócą ze zdwojoną siłą wraz ze zjazdem po każdym kolejnym haju.
Antidotum jest proste: więcej. Jednak im więcej narkotyku zażywasz, tym mniej efektywnie na ciebie działa – tym słabszy kop, jaki dostajesz za te same pieniądze. Na to również jest antidotum: jeszcze więcej. Władza nieodczuwania, nawet jeśli na coraz bardziej ulotne krótkotrwałe sekundy, jest jedyną władzą, jaka ci pozostaje.
Choć to brzmi szaleńczo, narkoman często czuje się jak sprytniejsza wersja osoby niezażywającej substancji narkotycznych. Nie byłem niechlujnym bądź wrednym pijaczkiem; nie byłem otumanionym bądź niebezpiecznym ćpunem. Niezależnie od tego, czy ma to źródło genetyczne, czy fizjologiczne, mam zdolność i upartą ochotę nadużywania takich substancji oraz ewidentną niechęć do ich odstawiania. To sprawia, że uzależnienie przychodzi mi raczej łatwo. Wymyśliłem, jak nie czuć się źle, jednocześnie nadal zajmując się moimi interesami. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ludzie nieuzależnieni nie rozumieli, jak wspaniała jest kokaina w postaci cracku. Mam na myśli to, że gdybyś wiedział, w jak dobre samopoczucie może cię wprowadzić, zapewne nie patrzyłbyś na mnie tak, jakbym miał trzy głowy.
Oczywiście to jedynie iluzja i samooszukiwanie się – ale nie w tej konkretnej chwili. Teraz bowiem możesz palić crack przez okrągłą dobę, dzień pod dniu, a jednocześnie nadal możesz odbywać spotkania (czasem), nadal możesz odbierać telefony (czasem), nadal możesz płacić rachunki (czasem).
A kiedy nie możesz robić tego wszystkiego? To zawsze masz pod ręką crack, który sprawi, że poczujesz się lepiej i przestaniesz się martwić.
Oto myśl, która nigdy nie przychodzi ci do głowy: odłóż fifkę.
Crack jest odpowiedzią. Nie jest konkretną i ostateczną odpowiedzią, ale jest najbardziej oczywistą odpowiedzią na pytanie, jakie osoby niezażywające narkotyków ciągle zadają uzależnionym.
Po co zażywasz narkotyki?
Bo sprawiają, że czuję się dobrze.
Wszystko to było jeszcze przede mną.
*Fragmenty książki "Same piękne rzeczy" Hunter Bidena, tłumaczenie: Krzysztof Kurek. Książka do kupienia w formie ebooka na Publio.pl bądź w formie papierowej w Kulturalnym Sklepie