
- Skąd jesteś, Dick? Co robisz? - spytała Richarda Feynmana jedna z dziewcząt, z którymi siedział w krążącym po Las Vegas rozrywkowym samochodzie.
- Jestem z Pasadeny, pracuję na Caltech [California Institute of Technology, zaliczana do światowej czołówki uczelni technicznych - przyp. aut.].
- Poważnie? - zdziwiła się dziewczyna. - Czy tam nie pracuje naukowiec Pauling?
Byłem w Las Vegas już tyle razy, a jeszcze nigdy nie spotkałem ani jednej osoby, która wiedziałaby cokolwiek na temat nauki. Rozmawiałem z najróżniejszymi biznesmenami, ale mieli naukowców za nic.
- Pracuje - odparłem zaskoczony.
- I jest też Gellan albo coś w tym rodzaju... fizyk?
Nie wierzyłem własnym uszom. Jechałem samochodem pełnym prostytutek, które od niechcenia rzucały nazwiskami fizyków!*.
Z punktu widzenia kosmity
Życie Richarda Phillipsa Feynmana to gotowy scenariusz na film. Najmłodszy naukowiec zwerbowany do Projektu Manhattan, w chwilach wolnych od pracy nad bombą atomową otwierał jak prawdziwy kasiarz szafy pancerne i zamykane szyfrem segregatory. Laureat Nagrody Nobla, który tak bardzo nie lubił wszelkich oficjalnych uroczystości, że chciał odmówić przyjęcia wyróżnienia. Uwielbiany wykładowca, który wieczory spędzał w klubie ze striptizem, gdzie przy własnym stoliku oceniał prace studentów. Wreszcie dociekliwy badacz katastrofy promu Challenger, bez wahania punktujący wszystkie zaniedbania, jakich dopuścili się ludzie odpowiadający za program lotów wahadłowców. Poza tym muzyk amator, który choć nigdy nie zrozumiał zapisu nutowego, to stworzył podkład muzyczny dla występu baletu z San Francisco. I malarz, który zajął się sztuką przez zakład z kolegą. Geniusz potrafiący tłumaczyć najbardziej zawiłe kwestie tak, jakby recytował dziecięcą rymowankę.
Urodził się 11 maja 1918 roku w rodzinie żydowskiej, której odległe korzenie sięgają również ziem polskich i rosyjskich. Chociaż w dzieciństwie uczęszczał do szkółki niedzielnej i poznawał religię przodków, szybko został zdeklarowanym ateistą. Nie mógł się pogodzić z autorytarnością religii, z koniecznością przyjęcia nauki bez możliwości zadawania pytań. A przecież pytania są właśnie tym, co leży u podstawy wszelkiego poznania.
- Lubił patrzeć na problem z nietypowego punktu widzenia i tego samego nas uczył - wspominała na uroczystości upamiętniającej ojca Michelle Feynman [miał jeszcze syna Carla - przyp. aut.]. - Wymyślał nam historie, zagadki, w których musieliśmy postawić się w roli jakiegoś przedmiotu lub rośliny, albo nawet kosmity.
W wywiadzie dla BBC z czerwca 1983 roku widać to najlepiej. - Ważne jest to, jakie ludzie zadają pytania, gdy chcą się czegoś dowiedzieć - twierdził Feynman. - Powiedzmy, że Ania trafiła do szpitala. Dlaczego tam trafiła? Ponieważ poślizgnęła się na lodzie i złamała biodro. I taka odpowiedź wystarcza ludziom, ale nie usatysfakcjonowałaby jakiejś rozumnej istoty pochodzącej spoza Ziemi. Taka istota chciałaby wiedzieć, dlaczego, kiedy złamiesz biodro, trafiasz do szpitala? Poza tym - jak tam trafiasz, skoro złamałaś biodro? I pytania będą się mnożyć, bo aby móc coś zrozumieć, musi to być osadzone w pewnych ramach. Kosmita będzie drążył. Kto zawiózł Anię do szpitala? Jej mąż. Czy wszyscy mężowie wożą swoje żony do szpitala? Nie wszyscy, niektórzy są złymi mężami. A dlaczego Ania się poślizgnęła? Bo lód jest śliski. Dlaczego jest śliski, przecież nie jest tłusty? Ponieważ kiedy stajesz na lodzie, to naciskasz na niego, co powoduje niewielkie topnienie i pojawia się cienka warstwa wody, która wywołuje poślizg. Ale dlaczego akurat lód jest taki? Bo woda, zamarzając, rozszerza się, a nacisk próbuje to odwrócić. I można to ciągnąć dalej, pytając o to, dlaczego w ogóle upadła, co wymusi odpowiedź o grawitacji, planetach, a może i o powstaniu świata.
Właśnie umiejętność zadawania pytań i szukania najprostszych możliwych odpowiedzi były tym, co stało za geniuszem Feynmana.
Śmierć, bomba i bębny
Gdy został zwerbowany do Projektu Manhattan, dopiero robił doktorat i - jak przyznał wiele lat później - traktował całą sprawę dość frywolnie. W Los Alamos, gdzie mieściły się główne laboratoria projektu, poznał m.in. Hansa Bethego, przyszłego noblistę i szanowanego specjalistę w dziedzinie teorii jądra atomu. Bethe miał problem. W całym ośrodku nie było nikogo, z kim mógłby przedyskutować swoje pomysły. Większość spotkań z naukowcami kończyła się tym, że on mówił, a oni karnie przytakiwali. Aż któregoś dnia na spotkaniu pojawił się "chłystek w niewyprasowanej koszuli" i po wysłuchaniu pomysłów Bethego skomentował je słowami: "Chyba zwariowałeś, to nie tak!". Zapadła cisza. Milczał również Bethe. Jednak kolejnego dnia zaprosił do siebie Feynmana i właśnie z nim zaczął omawiać większość swoich pomysłów, nie zważając na to, że jego młodszy kolega w trakcie pracy zapomina o wszelkim starszeństwie i naukowym szacunku.
- Kiedy ktoś zaczyna mówić o fizyce, ja myślę tylko o fizyce, zapominam, z kim rozmawiam, i rzucam takie teksty, jak "nie pleć głupot" czy "zwariowałeś". Okazało się jednak, że jemu [Hansowi Bethemu - przyp. aut.] to właśnie było potrzebne. Podniosło to moje notowania w jego oczach i zostałem szefem grupy podległej Bethemu - wspominał Feynman*.
W Los Alamos nie czuł się dobrze. Od dzieciństwa wpajano mu niechęć do mundurów, monarchii i struktury społecznej, w której jedni ludzie mają prawo rozporządzać innymi. Jego ojciec był szefem sprzedaży w firmie zajmującej się szyciem mundurów i zwykł mawiać, że jak się zdejmie mundur, to zostaje tylko zwykły człowiek. Żołnierska sztywność kłóciła się z kochającą swobodę naturą naukowca. Bawił się w kotka i myszkę z wojskowymi, którzy czuwali nad tajnością projektu, pokazywał luki w ich procedurach i w samym rozumowaniu. Uwielbiał łamigłówki, szyfry, kody. Kiedyś został wezwany na dywanik ze względu na listy. Cała korespondencja wychodząca oraz przychodząca do ośrodka była kontrolowana. A tu Feynman dostaje list składający się z samych kropek i linii.
- Co to jest? - pyta urzędnik. - Szyfr. - Widzę, że szyfr, ale co tu jest napisane? - Nie wiem. - W takim razie jaki jest klucz? Jak pan to rozszyfruje? - Nie wiem. (...) - Dostaje pan szyfrowane listy i nie zna pan klucza? - Tak. Mamy taką grę. Wymyślają jakiś szyfr, przysyłają mi list, nie mówiąc jaki jest klucz, a ja mam to odczytać*.
Feynman musiał zawrzeć z wojskowymi układ, na mocy którego mógł otrzymywać szyfrowane listy, ale pod warunkiem, że będą one zawierały klucz deszyfrujący dla cenzorów. Po skontrolowaniu listu klucz był wyrzucany, a adresat mógł swobodnie rozszyfrowywać wiadomość na własną rękę.
W czasach pracy w Los Alamos Feynman przeżył tragedię. Krótko po ślubie zmarła na gruźlicę jego żona Arline. Była jego pierwszą, jeszcze szkolną miłością, pierwszą dziewczyną, którą zaprosił na randkę. Zdecydował się na ślub, chociaż wiedział, że jego narzeczona umiera.
W każdy weekend przyjeżdżał do szpitala w Albuquerque. Aby nieco rozweselić żonę, smażył steki na niewielkim grillu rozstawionym na szpitalnym trawniku przylegającym do słynnej Route 66. Po latach wspominał, że tak przywykł do myśli, że Arline umrze, że po jej śmierci nawet nie płakał. Nie chciał też z nikim rozmawiać o żonie. Dopiero rok później, przechodząc obok wystawy magazynu modowego, dostrzegł sukienkę i pomyślał, że spodobałaby się Arline. - I wtedy, dopiero wtedy zalałem się łzami. Wszystko we mnie wybuchło*.
Po śmierci Feynmana w jego dokumentach odnaleziono list, jaki napisał do ukochanej dwa lata po jej śmierci. Pisał m.in.: "Trudno mi pojąć, czym jest kochanie cię po tym, jak zmarłaś. Mimo że cię nie ma, wciąż chcę sprawiać ci przyjemność, opiekować się tobą i pragnę, byś ty również mnie kochała i dbała o mnie. (...) Ty, chociaż martwa, jesteś pod każdym względem lepsza od każdego, kogo mógłbym spotkać".
O historii tej miłości opowiada film "Nieskończoność" z Matthew Broderickiem i Patricią Arquette w rolach głównych.
Ile się czeka na kelnera w Polsce?
Po zakończeniu prac nad bombą atomową i wydarzeniach z Nagasaki i Hiroszimy Feynman popadł w depresję. Nie mógł skupić się na pracy, świat w jego oczach tracił całą swoją wartość. Siedząc w kawiarni, obliczał, jaki procent danego miasta zmiotłaby z ziemi bomba, nad którą pracował. Ile istnień by pochłonęła jej eksplozja.
Wrócił na uczelnię, zaczął wykładać. Jednak po raz pierwszy w życiu nauka nie sprawiała mu radości. Wszystko zmienił jeden wirujący w powietrzu talerz, który przykuł jego uwagę w uczelnianej stołówce. Zniechęcony Feynman zaczął z nudów obliczać ruch talerza. I zastanawiać się nad przemieszczaniem się elektronów w teorii względności. Potem pojawiło się w jego myślach równanie Diraca, następnie elektrodynamika kwantowa. Ale przede wszystkim pojawiła się radość i tak charakterystyczna dla niego lekkość rozumowania. - Kiedy już wpadłem w rytm, wszystko szło jak po maśle. Jak po odkorkowaniu butelki: wszystko samo wypływa. (...) Diagramy i ta cała sprawa, za którą dostałem Nagrodę Nobla, wzięły się z dłubaniny nad wzorem opisującym ruch wirującego talerza - wspominał*.
Wspomniany Paul Dirac oraz Feynman, obaj uznawani za twórców elektrodynamiki kwantowej, spotkali się w Polsce. W 1962 roku Leopold Infeld zorganizował w Warszawie międzynarodową konferencję pod nazwą "Relatywistyczne teorie grawitacji". Udział w niej wzięło ponad 100 czołowych fizyków teoretyków, reprezentujących wszystkie działy fizyki teoretycznej. Odwiedzili wtedy Warszawę m.in.: Peter Bergmann, Hermann Bondi, Wladimir Fock, Witalij Ginzburg, Stanley Mandelstam, Christian Möller, Leon Rosenfeld, Leonard Schiff, John Archibald Wheeler oraz właśnie Paul Dirac i Richard Feynman.
Feynmanowi nie podobała się konferencja. W liście do trzeciej (i ostatniej) żony Gweneth napisał, że składała się głównie z pustych wyrażeń typu "wzmaga się aktywność na danym polu" lub zaprzeczaniu dorobkowi naukowemu poprzedników. Żartował z charakterystycznej dla PRL-u biurokracji i twierdził, że Polacy posiedli niebywałą umiejętność budowania ruin. Chodziło mu o to, że choć Warszawa była miastem zupełnie nowym, odbudowanym po wojennej katastrofie, to nawet z nowych budynków odpadał tynk, a łóżka nawet w najlepszym polskim hotelu (goście byli zakwaterowani w Grand Hotelu) były wyleżane i pokryte dziurawymi narzutami. W dodatku kelnerzy w restauracji kazali na siebie czekać w nieskończoność. Tak długo, że potrafił napisać referat, czekając na możliwość złożenia zamówienia.
Tym, co ratowało Polskę w jego oczach, była uroda Polek i fakt, że potrafią tańczyć.
Feynman zaczął grać na bębnach jeszcze w czasach Projektu Manhattan. W nieczynnej bursie szkolnej w Los Alamos znalazł salę z nieużywanymi instrumentami. Nie miał żadnego nauczyciela. Po prostu naśladował dźwięki natury, zasłyszane melodie. Ta pasja została z nim do końca życia. Wziął nawet udział w karnawale w Rio de Janeiro, gdzie wraz ze swoją "ławicą"** zdobył nagrodę za najlepiej wykonaną sambę.
Podczas pobytu w Warszawie któregoś wieczora znudzony naukowiec poszedł do najpopularniejszego w tamtych czasach warszawskiego klubu studenckiego Hybrydy. Spodobał mu się zespół i w czasie przerwy podszedł do muzyków z pytaniem, czy mógłby zastąpić perkusistę i nauczyć ich grać sambę. Ci byli początkowo niechętni, ale piwo pomogło przełamać wszelkie opory i po chwili w klubie zaczęły rozbrzmiewać gorące rytmy. Gdy zespół już podchwycił, o co chodzi, naukowiec zszedł do zdezorientowanego tłumu i rozpoczął spontaniczny kurs tańca. Bawił się aż do rana, gdy sobie przypomniał, że ma jeszcze wygłosić wykład na konferencji. "Polki potrafią tańczyć" - zanotował w liście do żony.
Najprościej jak się da
Feynman uwielbiał znajdywać w problemie sztuczki - jak nazywał proste sposoby rozwiązywania najbardziej skomplikowanych zagadnień. Najbardziej lubił dawać proste odpowiedzi na trudne pytania. I to też zostawił po sobie kolejnym pokoleniom fizyków: naukę, by nie dać się porwać wyrafinowanej matematyce, skomplikowanym obliczeniom, lecz wyobrazić sobie sam fenomen, przyjrzeć się mu i zrozumieć, a dopiero później użyć matematyki, aby opisać to, co się zobaczyło.
Pozostawił też Diagramy Feynmana. Prosty, lecz precyzyjny graficzny zapis równań fizyki cząstek elementarnych. Bo fizycy studiujący oddziaływania cząstek w miarę szybko nauczyli się opisywać matematycznie najprostsze procesy, jak na przykład zderzenie dwóch elektronów, ale mieli problem z bardziej złożonymi procesami, zbyt skomplikowanymi, by ująć je w formule matematycznej w jednym kroku. Zaradził temu pomysł Feynmana, aby najpierw narysować oddziaływania, posługując się diagramami, a następnie spojrzeć na otrzymane diagramy jako zestawienie wielu prostszych procesów, z których każdy jest opisywany w miarę łatwymi wyrażeniami algebraicznymi. Przesuwając się po diagramie, zbieramy proste procesy i odpowiadające im proste równania matematyczne w skomplikowany proces i kompleksowe równanie matematyczne. Równanie matematyczne, którego nawet najtęższe umysły nie wymyśliłyby bez posłużenia się narzędziem graficznym Feynmana.
Feynman w 1965 roku wraz z dwoma innymi naukowcami otrzymał Nagrodę Nobla za rozwój elektrodynamiki kwantowej. Wykorzystując swoje diagramy, pokazał, jak przedstawić dowolny proces elektromagnetyczny pojawiający się we Wszechświecie. Kiedy w środku nocy zadzwonił telefon ze Szwecji, a głos w słuchawce poinformował zaspanego Feynmana, że właśnie otrzymał Nagrodę Nobla, ten zapytał, czy to nie może poczekać do rana i po prostu odłożył słuchawkę. Telefon jednak nie przestawał dzwonić i sprawę w swoje ręce wzięła żona Richarda.
Rano rozdzwoniły się kolejne telefony. W rozmowie z dziennikarzem "New York Timesa" noblista przyznał, że ma tak dość tego zamieszania, że zamierza odmówić przyjęcia wyróżnienia. Skonsternowany dziennikarz odpowiedział, że jeśli Feynman odmówi zaszczytu, to dopiero trafi na świecznik, bo każdy będzie chciał wiedzieć, dlaczego to zrobił. Feynman zgodził się przyjąć nagrodę. Z czasem nawet spojrzał na nią przychylnie. Nic dziwnego - za otrzymane pieniądze kupił dom nad morzem, a wśród licznych zaproszeń po ceremonii otrzymał też takie na karnawał w Rio. Tam tańczył z najpiękniejszą kobietą na całej imprezie. Następnego dnia nagłówki gazet ogłosiły, że Richard Feynman, laureat Nagrody Nobla z fizyki, tańczył z miss Brazylii.
"Był dzieckiem całe życie"
W 2018 roku, w 100. rocznicę urodzin Richarda Feynmana, na Caltechu zorganizowano poświęconą mu konferencję. Wśród zaproszonych gości był m.in. Leonard Susskind, wybitny fizyk i jeden z twórców teorii strun. Prywatnie przyjaciel Feynmana. - Dick był wyjątkowym naukowcem, ale też wyjątkowym człowiekiem - mówił. - Po tylu latach od jego śmierci wiele rzeczy, jakie robię, wiele tematów, jakimi się zajmuję, swoje źródło ma w rozmowach, jakie toczyłem z moim przyjacielem. Kiedy próbowałem ułożyć mowę o tym, jakim naukowcem był Dick, czym odznaczał się jego charakterystyczny styl, zrozumiałem, że nie mogę tego odseparować od tego, jaki po prostu był Dick. Dick showman, komediant, nauczyciel.
Zmarł w 1988 roku po wieloletniej walce z chorobą nowotworową. Dwa dni po jego śmierci, 17 lutego, na pierwszej stronie "The New York Times" ukazał się nekrolog zaczynający się słowami:
"Richard Feynman. Architekt teorii kwantowych, zuchwały i młody lider grupy, która skonstruowała bombę atomową, wreszcie, twórca niezastąpionych Diagramów Feynmana. Człowiek, który wziął pochodzące z połowy lat 40. niepełne koncepcje materii oraz energii i ukształtował z nich narzędzie, które pozwala nawet przeciętnemu fizykowi zrozumieć problem i dokonać własnych obliczeń.
A chociaż jego praca i dokonania naukowe legły u podstaw współczesnej nauki, wielu Amerykanów usłyszało jego nazwisko po raz pierwszy w 1986 roku, gdy został członkiem komisji prezydenckiej badającej eksplozję promu kosmicznego Challenger. To jego dociekliwość i nieodparta potrzeba opierania swoich opinii na dowodach empirycznych sprawiła, że ten profesor i laureat Nagrody Nobla podczas wysłuchania w Waszyngtonie zażądał szklanki wody z lodem i mając do dyspozycji tylko kawałek gumy i zacisk, wyjaśnił nam, jak doszło do katastrofy".
- Zabierał nas na wycieczki po bezdrożach, udawał, że zna biegle wiele obcych języków, zapisywał równaniami każdy skrawek papieru, błaznował i tłumaczył świat jak nikt inny. Był geniuszem, którego ciekawiło wszystko. Mawiał, że geniusz jest czymś dziedzicznym, genetycznym. Ale przechodzi nie z rodziców na dzieci, lecz z dzieci na dorosłych. Bo tylko dzieci mają tę ciekawość świata, która prowadzi do prawdziwych odkryć. On był dzieckiem całe życie - wspominała ojca Michelle Feynman.
*Przygotowując artykuł, korzystałam m.in. z: - "Pan raczy żartować panie Feynman" oraz "A co ciebie obchodzi, co myślą inni" Richard P. Feynman, Znak 2018 i 2019. Wszystkie cytaty zaznaczone * pochodzą właśnie z tych dwóch książek. - materiałów archiwalnych BBC - archiwalnych wykładów oraz materiałów pokonferencyjnych zebranych i przechowywanych przez Caltech - archiwum "The New York Times".
**Ławica to amatorska grupa muzyków grających sambę. Zdaje się, że wzięło się to stąd, iż biedni muzycy (rekrutowali się zwykle z nizin społecznych) spotykali się na próby na nadmorskiej plaży.
Za pomoc merytoryczną dziękuję dr. hab. Grzegorzowi Bronie.
Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka. Dziennikarka i redaktorka zajmująca się głównie tematyką popularnonaukową. Związana m.in z Życiem Warszawy i Weekend.Gazeta.pl oraz z Magazynem Wirtualnej Polski.