
Bywa, że ich jedynym "przewinieniem" było szkolenie informatyczne w Wyższej Szkole Oficerskiej w Legionowie. Czasami dokonywali wyboru świadomie, bo niby co złego mogłoby wyniknąć z kilku lat pracy w bibliotece szkoły policyjnej? Wielu przez większość służby łapało najgroźniejszych gangsterów, morderców i pedofilów. Ryzykowali życie, poświęcali rodzinę i zdrowie. W III RP zostali docenieni i odznaczeni przez najwyższe władze. Dzisiaj mówią o sobie: psy wyklęte. Według IPN-u są bowiem równie źli i zepsuci co byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. I dokładnie tak samo zasługują na dożywotnią karę.
Dlaczego jeden dzień służby w czasach PRL-u oznacza drastyczne cięcia świadczeń emerytalnych nawet dla tych najbardziej zasłużonych policjantów? Jak informuje MSWiA, za służbę na rzecz totalitarnego państwa uznaje się tę od 22 lipca 1944 r. do 31 lipca 1990 r. w cywilnych i wojskowych instytucjach i formacjach. Informację o przebiegu służby wskazanych funkcjonariuszy na rzecz totalitarnego państwa sporządza na podstawie posiadanych akt osobowych Instytut Pamięci Narodowej - Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. To właśnie w oparciu o otrzymane z IPN-u informacje emerytury są ustalane od nowa. Dzieje się to na mocy ustawy, która weszła w życie 1 stycznia 2017 r.
Pies wyklęty
Podinspektor Adam Rapicki pochodzi z krakowskiej rodziny z tradycjami. Po studiach prawniczych z kryminalistyki trafia do ówczesnej milicji kryminalnej, do sekcji przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu. Po ośmiu miesiącach, jak mówi, "realizuje" swoje pierwsze zabójstwo. W ramach nagrody zostaje przeniesiony do Komendy Wojewódzkiej MO, do bardzo elitarnej sekcji kryminalnej. To właśnie tam rozpracowuje niebezpieczną grupę włamywaczy mieszkaniowych o kryptonimie "Nieuchwytni", która przechodzi do historii polskiej kryminalistyki. Z sukcesem prowadzi śledztwa w sprawach kilkudziesięciu zabójstw. - Na początku lat 80. szczęście mnie jednak opuściło. Doznałem bardzo ciężkiej kontuzji kręgosłupa i tym samym "załatwiłem" sobie stanowisko etatowego rzecznika prasowego Komendanta Wojewódzkiego w Krakowie - mówi. Zaczyna współtworzyć program telewizyjny: "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie", z którego później powstanie słynny magazyn "997".
Pod koniec 1985 roku jego stanowisko zostaje przeniesione do Wydziału Polityczno-Wychowawczego. Od początku protestuje, przez co w styczniu, czyli już miesiąc później, zostanie wydalony ze służby. Nie może znaleźć sobie miejsca, próbuje sił jako dziennikarz, najpierw pod własnym nazwiskiem, ale szybko się okazuje, że bezpieka załatwiła mu cenzurę właśnie przez nazwisko. Publikuje więc pod pseudonimem. Jest m.in. felietonistą miesięcznika kryminalnego "Detektyw". W kwietniu 1990 roku odbiera telefon od naczelnika kadr. Tego samego, który zwolnił go 4 lata wcześniej. Ten proponuje mu powrót do firmy na podstawie specjalnej ustawy dotyczącej "represjonowanych" politycznie. - Może głupio, ale się zgodziłem. Mogłem sobie przecież załatwić już wtedy emeryturę i mieć święty spokój. Miałem 13 lat wysługi + 4 lata nieobecności + rok przepracowany w cywilu + 4 lata studiów - łącznie 22 lata. Większość "represjonowanych" na to poszła, ale ja - głupi - postanowiłem wrócić do służby. Dałem się, ku*wa, zrobić jak dziecko - mówi.
Odrzuca propozycje funkcji kierowniczych i decyduje się wrócić do sekcji zabójstw na stanowisko szeregowego inspektora. A tam zabójstwo za zabójstwem, oględziny za oględzinami. Na początku lat 90. trup ściele się gęsto. Nie ma czasu na sen, na prywatne życie. Jednej zimy dostaje do rozpracowania jedną z największych spraw lat 90.: uprowadzenie dla okupu i morderstwo krakowskiego biznesmena. Podejrzanym jest pracownik porwanego. Jest na tyle głupi, że zgłasza się do rodziny biznesmena, mówiąc, że doszło "do wypadku z udziałem szefa" i potrzebuje pieniędzy na bezproblemowe załatwienie sprawy. Wtedy już jest pod obserwacją policji. W miejscu, gdzie mają być przekazane pieniądze, funkcjonariusze znajdują samochód zaginionego. A kilka metrów dalej jego ciało. Sprawca na widok radiowozu ucieka. - To wtedy zaprosiłem do współpracy Michała Fajbusiewicza. Powstał wyemitowany w telewizji świetny film z apelem o wskazanie miejsca pobytu sprawcy, który zresztą został ujęty w Poznaniu jeszcze w czasie trwania końcowych napisów. Siedzi do dzisiaj - opowiada Adam.
Kilka lat później gen. Marek Papała wysyła go do Anglii na staż w Inspektoracie Policji Jej Królewskiej Mości. Dzięki temu poznaje system organizacyjny policji brytyjskiej, a po powrocie próbuje zreformować polską.
Decyzję z ZER-u, czyli Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA, Adam dostaje 16 sierpnia 2017 r. Oprócz okrojenia emerytury cofa mu się także rentę inwalidzką, przyznaną - jak podkreśla - za schorzenia powstałe po czerwcu '90. - Tkwię w katalogu internetowym IPN. Mówię o sobie jak o tym psie wyklętym - kończy.
Podinspektor Adam Rapicki , na służbie od 1973 r. Najpierw w Komendzie Dzielnicowej MO Kraków-Śródmieście. W latach 80. naczelnik Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Dzielnicowej Kraków-Krowodrza, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego. 20 stycznia 1986 r. odwołany ze stanowiska. Do służby wraca po czterech latach. Od 1 stycznia do maja 1999 r., czyli do emerytury, pełni funkcję zastępcy Naczelnika Wydziału Postępowań Administracyjnych Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Przed odejściem na emeryturę w 1999 r. zostaje odznaczony Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi i otrzymuje nagrodę państwową. Po wejściu w życie ustawy dezubekizacyjnej pozbywa się wszystkich medali.
Szpilką w zabójcę
Danuta, w środowisku policyjnym znana dziś jako Niusia. W 1982 roku kończy szkołę średnią, Technikum Mechaniczno-Energetyczne w Szczecinie. Jest młoda, nie interesuje się polityką. Trzy lata później wychodzi za mąż. To wtedy w ślad za mężem zgłasza się do pracy w milicji w Szczecinie. Jedyny wydział, gdzie mogą przyjąć ją bez studiów, to "B", czyli Wydział Obserwacji Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych Służby Bezpieczeństwa.
- Nie przywiązywałam do tego wagi, miałam zaledwie 22 lata. Byłam gówniarą, która nie rozumiała wielu spraw. Szczęśliwą, bo dostałam pracę w milicji, jak mój ojciec - mówi.
Kiedy mąż Danki dowiaduje się, że będzie pracowała z samymi mężczyznami, prosi o przeniesienie z Wydziału Kryminalnego do Wydziału Obserwacyjnego - tam gdzie zatrudniona jest żona. Koledzy pukają się w głowę, ale on jest młody, szaleńczo zakochany i bardzo o Dankę zazdrosny.
- Nasza służba polegała na obserwacji, z reguły były to zadania wykonywane dla Wydziału Kryminalnego lub Wydziału do Walki z Przestępczością Gospodarczą - mówi Danka. - Nic, czego mogłabym się wstydzić. Obserwowaliśmy złych ludzi.
W 1987 roku wraz z mężem zostaje wysłana na 10-miesięczny kurs do Szkoły Chorążych dla Wydziałów "B" w Warszawie. Kilka miesięcy później Danka dowiaduje się, że jest w bliźniaczej ciąży. Ciąży nie uda jej się donosić, dlatego w kolejnej będzie już na zwolnieniu.
W pracy łącznie nie ma jej ponad dwa lata. Akurat na początku 1990 roku, w czasie, kiedy w służbach huczy, a kierownictwo SB jest poddawane weryfikacji do nowo powstałego Urzędu Ochrony Państwa, Danka jest na macierzyńskim. Ale takich "szaraczków" jak ona i tak nikt nie weryfikuje. Wraca w 1991 roku, z uwagi na małe dzieci, do łączności. - Przyjmowałam radiotelefony do naprawy, wydawałam części. Czysta logistyka, służba nieszkodząca nikomu - mówi.
Dzieci rosną. Przenosi się do Wydziału do Walki z Przestępczością Zorganizowaną, także w Szczecinie. W 2005 roku sama przechwytuje pół tony substancji BMK, niezbędnej do produkcji amfetaminy. Wcześniej obezwładnia zabójcę groźnego gangu, przygniatając go do chodnika... elegancką szpilką. Z kolei we wrześniu 2006 roku brawurowo zatrzymuje poszukiwanego w całej Polsce gwałciciela i porywacza. "Życie Warszawy" pisze o Dance: "44-letnia policjantka ze służb kryminalnych, która patrolowała obrzeża Szczecina nieoznakowanym fiatem stilo, zaryzykowała karierę w policji obezwładniając groźnego gwałciciela (...)". Z jednej strony powinna wezwać posiłki, z drugiej liczyła się przecież każda sekunda. Danka czuła, że to jedyna szansa na złapanie bandyty.
- Nigdy nie byłam członkiem partii, nawet nie byłam kandydatem na jej członka. Tymczasem jestem katem, oprawcą, kanalią, zdrajcą. Czy było warto tak bardzo się poświęcać służbie? W tej chwili już nie wiem - mówi Danka. - Innym wybaczono, a ja jestem bandytą z mocy kolejnej ustawy. Najpierw PO, teraz PiS, ile jeszcze razy będę karana? - pyta.
Nadkomisarz Danuta Leszczyńska jako oficer i kierownik sekcji w Wydziale Kryminalnym Komendy Wojewódzkiej Policji (wcześniej CBŚ) służyła ponad 25 lat. Emeryturę obniżano dwukrotnie - w roku 2009 i po ostatniej ustawie za rządów PiS. Od kwietnia dorabia jako pomoc biurowa w prywatnej firmie. Wie, że jej emerytura nigdy nie będzie już wyższa nawet o złotówkę. Mąż, aspirant sztabowy z 20-letnim stażem służby, czeka jeszcze na zawiadomienie z Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA, ale już wie, że je dostanie. Dorabia jako ochroniarz, ale dlatego, że skończył szkołę w czasach Milicji Obywatelskiej, nigdy nie dostanie licencji bez specjalistycznego kursu za kilka tysięcy złotych.
Emeryturę osoby, która pełniła służbę "na rzecz totalitarnego państwa", średnio zmniejsza się o 2/3. Szacuje się, że od 1 października okrojone emerytury w sumie otrzyma 18 tys. byłych policjantów. Niższe będą też renty inwalidzkie, które dostaje ponad 4 tys. byłych funkcjonariuszy. Dezubekizacji nie będzie podlegać jedynie renta rodzinna przysługująca po osobie, która pełniła służbę na rzecz totalitarnego państwa, ale zginęła już po 31 lipca 1990 roku.
Księga śmierci
W dniu, kiedy rozmawiam z młodszą inspektor Grażyną Piotrowicz, media podają, że kolejny emerytowany policjant dostał zawału. Od czerwca to już 12. przypadek "śmierci dezubekizacyjnej". Od tego momentu Federacja Stowarzyszeń Służb Mundurowych RP prowadzi tzw. białą księgę. Trafiają do niej osoby, które postanowiły odebrać sobie życie lub zmarły krótko po otrzymaniu pisma z pieczątką ZER. Z decyzją i piętnem "ubeka" nie poradził sobie m.in. były zastępca Komendanta Powiatowego w Gryficach, który popełnił samobójstwo. Czterech innych policjantów zmarło na zawał. W tym 56-letni Krzysztof, który 19 czerwca o godz. 18.00 pokwitował odbiór decyzji, a o godz. 18.27 lekarz stwierdził jego zgon na skutek rozległego zawału. Tak samo było w przypadku Tadeusza z Centrum Szkolenia Policji w Legionowie czy Kazimierza, policjanta z Rzeszowa. Do białej księgi trafili także Antoni z Raby Wyżnej, który decyzję ZER-u przypłacił zgonem na skutek udaru, oraz Maria z Płocka, emerytowana telefonistka. Maria walczyła z rakiem. Po otrzymaniu decyzji ZER-u przeszła załamanie nerwowe, co ostatecznie dobiło jej osłabiony chorobą organizm.
- W ustawie, która weszła w życie z początkiem tego roku, przyjęto zasadę odpowiedzialności zbiorowej, represjonując nie tylko po raz kolejny byłych funkcjonariuszy SB, ale w większości policjantów, a wcześniej milicjantów, którzy z SB nie mieli kompletnie nic wspólnego - mówi Grażyna Piotrowicz. - Wystarczyło, że ktoś został skierowany ze swojej jednostki na szkolenie językowe lub informatyczne do Wyższej Szkoły Oficerskiej w Legionowie, która podlegała w PRL-u Akademii Spraw Wewnętrznych. Wystarczył udział w krótkim, kilkutygodniowym kursie, żeby zostać zakwalifikowanym przez IPN do "zbrodniczej esbeckiej grupy służącej totalitarnemu państwu". Dla ustawodawcy nie ma też znaczenia, że ktoś pracował np. w legionowskiej szkole jako pielęgniarka, lekarz, tłumacz, informatyk, bibliotekarz, maszynistka, kierowca czy kierownik stolarni. Wszyscy zostaliśmy potraktowani jak zbrodniarze.
Sama Piotrowicz do pracy idzie w 1980 roku, właśnie w Wyższej Szkole Oficerskiej w Legionowie, gdzie zatrudnia się na etacie cywilnym introligatora. - Szukałam zajęcia od razu po maturze, w domu była trudna sytuacja finansowa. Tata sparaliżowany po wylewie zmarł, kiedy miałam 8 lat. Zostałyśmy z mamą same. Miałyśmy 980 złotych miesięcznie. Po zrobieniu opłat, spłaceniu rat kredytów zostawało 200-300 złotych na życie na nas obie i dwa psy. Chciałam pracować, zarabiać, ulżyć mamie, zapewnić jej godne życie - opowiada.
We wrześniu 1981 r. 20-letnia Grażyna zaczyna ponad 30-letnią służbę w mundurze z numerem 000802. Z takim samym odejdzie na emeryturę. Przez te wszystkie lata jest maszynistką, sekretarką, instruktorem kulturalno-oświatowym, bibliotekarką. Potem, po transformacji, także rzecznikiem prasowym i Naczelnikiem Wydziału Ogólnego w Biurze Logistyki Policji Komendy Głównej Policji w Warszawie. Nie wie, co to zwolnienia lekarskie. Tylko raz trafia do szpitala, kiedy dostaje krwotoku od wrzodów. Lekarze mówią jej wtedy, że to efekt stresu, kawy, papierosów i zupek w proszku spożywanych w biegu.
W czerwcu dostała decyzję z Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA o ponownym ustaleniu wysokości emerytury zmniejszonej o ponad 2/3. Dziś mówi: - Nie chodzi tylko o pieniądze, honor, ale również o zerwanie kontraktu, niedotrzymanie warunków umowy, jaką państwo zawarło z nami. To tak jakby zmieniać zasady gry podczas jej trwania. A tak się po prostu nie godzi.
Młodszy inspektor Grażyna Piotrowicz , gdy odchodziła na emeryturę ze stanowiska eksperta KGP ds. zabezpieczenia logistycznego EURO 2012, miała złotą, srebrną i brązową odznakę Zasłużony Policjant oraz Brązowy Krzyż Zasługi. I niewykorzystany urlop z trzech ostatnich lat.
Babski oddział "T"
Zuzanna służbę w "mundurówce" rozpoczyna w 1984 roku. Wydaje jej się to wtedy bardzo naturalne. Policjantem był przecież jej dziadek, w służbach mundurowych pracował też ojciec.
- Skończyłam Wydział Prawa i Administracji na uniwersytecie w Poznaniu, niemalże z automatu wylądowałam w Wydziale "T", czyli Techniki Operacyjnej, na stanowisku referenta. Moja praca, tak jak i pozostałych koleżanek (na odsłuchu pracowały niemalże same kobiety) polegała na sporządzaniu stenogramów rozmów. Przy czym trzeba podkreślić, że zapisy te dotyczyły nie tylko działaczy opozycyjnych, ale często także spraw kryminalnych - opowiada Zuzanna.
W roku 1990 weryfikacji nie przechodzą wszystkie osoby na stanowiskach kierowniczych, także m.in. w wydziale "T". Pozostałym proponowana jest praca w Urzędzie Ochrony Państwa albo w nowo utworzonej policji.
Zuzanna trafia do policyjnego Wydziału Techniki Operacyjnej. Nadal pracuje na odsłuchach. W międzyczasie kończy szkołę oficerską w Legionowie i dostaje pierwszy awans. W pracy jest w pełni dyspozycyjna. Na każdą zmianę, na każde wezwanie. Świątek, piątek czy niedziela. Bez różnicy. Nie pamięta, ile Wigilii spędza w firmie, słuchając wynurzeń morderców, gwałcicieli i pedofilów. W domu jest gościem. Mąż taksówkarz i dwie córki widują ją dosłownie na chwilę. Poza pracą na trzy zmiany uczestniczy we wszystkich możliwych szkoleniach. Zdobywa certyfikaty techniczne, językowe, kończy studia podyplomowe i awansuje na stanowisko kierownika sekcji WTO. Dostaje kolejne nagrody pieniężne od Komendy Wojewódzkiej Policji, Komendy Głównej Policji oraz Ministra Spraw Wewnętrznych, głównie za rozpracowywanie grup przestępczych w przestępczości zorganizowanej - narkotykowej, kryminalnej. W czerwcu 2009 roku od prezydenta Lecha Kaczyńskiego otrzymuje srebrny medal za długoletnią służbę. Dwa lata później odchodzi na emeryturę. To wtedy sprzedają z mężem mieszkanie położone tuż przy komendzie. Przenoszą się do domku na wsi pod Poznaniem. Za kilka lat okaże się to najlepszą decyzją w jej życiu. Po odebraniu 2/3 emerytury na czynsz za mieszkanie nie byłoby jej już stać.
W grudniu 2016 roku, po przegłosowaniu ustawy, najpierw płacze, potem rzuca wyzwiskami. W wieku 56 lat rozgląda się za dodatkową pracą. Wiedza o policji w spożywczaku raczej się nie przyda. Ale nie po to przez całe lata walczyła z gangsterami, żeby tak łatwo się poddać.
Podinspektor Zuzanna B. (dane zmienione). Służbu w WUSW w Poznaniu od września 1984 roku. Od lipca 1989 do marca 1990 roku przebywa na urlopie wychowawczym. Od 2009 roku jest kierownikiem Sekcji VI Wydziału Techniki Operacyjnej KWP w Poznaniu w stopniu podinspektora. Na emeryturę przechodzi 25 lutego 2011 roku. Sześć lat później na mocy ustawy traci 2/3 emerytury. Odwołuje się od decyzji do sądu, ale nie ma nadziei na wygraną.
Walka ze złem tego świata
Grażyna jest młoda. Ma niecałe 20 lat. Kobiety do milicji przyjmują wówczas niechętnie. Zwłaszcza do sekcji kryminalnych. W kadrach proponują jej jedynie pracę w Wydziale Paszportów. I tam zostaje na pięć lat. Prowadzi kancelarię, postępuje zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami prawa. - Nigdy nikomu nie zrobiłam żadnej krzywdy, ani fizycznej, ani psychicznej - mówi.
W 1990 r. z automatu przechodzi do policji. Przez kolejne 25 lat pracuje w komisariatach w Szczecinie. - Nikt niczego nie dał mi za darmo, musiałam ciężko pracować, zwłaszcza że jestem kobietą, a w tamtych latach było nas niewiele - opowiada. Służbie poświęca swój cały wolny czas. - Kiedy inni śpiewali kolędy, ja z moimi policjantami wykonywaliśmy kolejne oględziny zwłok. Gdy inni świętowali urodziny swoich dzieci, my zbieraliśmy materiały na miejscu kolejnego rozboju, gwałtu czy czynu lubieżnego - wspomina.
Po 34 latach pracy odchodzi ze służby na zasłużoną emeryturę. - Pieniądze, które chcą nam odebrać, to jedno, ale chyba ważniejsze jest poniżenie, smutek i poczucie niesprawiedliwości, nierówności. Z tego "niechlubnego" - według oceny ustawodawcy - okresu pracy mam może 200 złotych emerytury, a pozostała kwota została przez mnie zapracowana w wolnej Polsce - zaznacza.
Młodszy inspektor Grażyna Broda. Przez 25 lat zajmuje stanowiska kierownicze, wiele lat jest zastępcą i komendantem w komisariatach policji Szczecin Niebuszewo i Szczecin Pogodno, zarządza zespołem 120 funkcjonariuszy. Służbę kończy w 2016 r. Jest odznaczona wieloma medalami oraz Krzyżem Zasługi, zarówno za czasów prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, jak i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Liczy się z tym, że kopertę z pieczątką ZER-u dostanie w ciągu kilku najbliższych dni.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU
Joanna Pasztelańska. Dziennikarka, reporterka. Jako jedna z pierwszych dotarła do Turcji po trzęsieniu ziemi w 1999 roku, relacjonowała wybory prezydenckie w Iranie, zajmowała się sprawą farmy niewolników pod Londynem i ukrytymi w rejonie Prypeci sierocińcami dla dzieci z wadami genetycznymi po wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Od blisko dwudziestu lat jeździ po Polsce śledząc tematy trudne i niewyjaśnione m.in. dla "Życia Warszawy", "Tygodnika Kulisy" i magazynu "Dziennika Gazety Prawnej". W 2016 roku nakładem wydawnictwa Horyzont Znak ukazała się książka "Policjanci. Za cenę życia", którą napisała wraz z mężem.