
*Przypominamy najchętniej czytane teksty z naszego archiwum*
***
Żyłeś ze ściętą głową.
- Ja?
Marysia ci ją ścięła, gdy cię w sobie rozkochała.
- Ale to najwspanialsza rzecz, jaka może się człowiekowi przytrafić. To największe szczęście, jakie może człowieka spotkać. Mało komu się zdarza tak związać z drugą osobą, jak ja z Marysią. I dlatego uważam, że powinienem ludzi traktować z większym miłosierdziem, bo mało kto zaznał tego, co ja. Moi koledzy nie bardzo wierzyli, gdy im to mówiłem, ale po jakimś czasie przekonali się, że jestem szczery. To nie tak, żebym chodził i krzyczał na prawo i lewo bez związku z sytuacją, kontekstem. Po prostu powtarzałem, że dla mnie sprawy zawodowe mają znaczenie drugorzędne, że najważniejsze dla mnie jest to, co dzieje się u nas w domu, nasze życie prywatne. Z Marysią spełniły się moje wszystkie marzenia związane z tym, że się jest chłopczykiem, a ona dziewczynką*. (...)
Tak naprawdę co cię w niej zachwyciło?
- Mówiłem już: najpierw nogi. Zaczęło się od nóg, jestem na nie bardzo wrażliwy. A potem okazało się, że nogi to tylko jedna z jej piękności. Natomiast cała piękność leżała w jej duszy i usposobieniu.
Gdy się wprowadziłeś do Marysi z organami Hammonda, pomyślałam, że ona musiała cię już bardzo kochać. Ja bym w życiu nie pozwoliła facetowi, żeby zajął mi całą kawalerkę jakimiś organami.
- Zgadza się. To prawda. Myślę, że mogła zauważyć, że jednak mam skrupuły. Tych organów często nie było w domu, ponieważ pracowały, jeździły ze mną, a wtedy było bardzo dużo grania. Stowarzyszenie jazzowe miało takie nyski, które woziły duże instrumenty. Ale oczywiście nie przesadzajmy, że znikały na miesiące. Może było dla niej bardziej bolesne, że organy raptem wjeżdżały i robiło się trochę ciasno. Mówiła, że rozrastałem się jak plazma. Najpierw przyniosłem jedną walizeczkę, potem drugą, piątą. To musiało być okropne. Lubiła przestrzeń, a ja zacząłem ją zagracać. Przedtem jej mieszkanie przypominało halę na dworcu.
Nigdy nie protestowała?
- Jakoś dobitnie to nie. Natomiast widziałem, że jej to nie pomaga w życiu. Wszystko polegało jednak na tym, że ona uważała mnie za genialnego artystę. Ja jestem od rzeczy wielkich, a ona od głupot. A ja jej mówiłem, że jest odwrotnie, że to ja jestem od byle czego, a ona jest genialna. (...)
Lubiła mieć swoje tajemnice?
- Nie wiem, ale ja bardzo nie lubię, gdy mnie się podgląda i podsłuchuje. Nigdy nikogo nie obserwowałem, byłbym najgorszym śledczym na świecie. Cenię prawo człowieka do intymności i prywatnego pola, do którego nikt nie ma wstępu. Myślę, że Marysia miała to samo. Nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby zajrzeć, co ona tam pisała w swoim zeszyciku.
Powiem ci co. Prosiła, żebym kupiła jej zeszyt, bo chce zapisywać złote myśli do waszej książki. Im więcej o niej myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że obracała swoje życie w jakiś żart, bo zupełnie nie miała skłonności ekshibicjonistycznych.
- A ja sądzę, że po prostu uważała, iż jej życie nie ma większego znaczenia, że jest po prostu żyjątkiem. Uważała się chyba za dość przeciętną. Nie ogarniała swojej inności i swojego ogromnego talentu, który ujawniał się w jej słuchowiskach, absolutnych arcydziełach. Była ewenementem. Nie można jej z nikim porównać.
Nigdy nie będzie drugiej Marysi. Ale ty chyba tak do końca jej nie znałeś?
- Masz rację. I to dobrze. Ona była przez to dużo ciekawsza. (...)
Wielu waszych znajomych nie przypomina sobie, żeby Marysia rzucała się na jedzenie. Ona chyba w ogóle nie lubiła jeść?
- Zawsze jadła z obowiązku, jak na lekarstwo, jakby to była konieczność, a nie coś przyjemnego. Trzeba zjeść, bo jak się nie zje, to się umrze. Od paru lat powtarzałem jej, że wygląda jak szkielet, i moim zdaniem po prostu ma anoreksję.
Anoreksję?
- Tak. Nieraz przychodziła pokazać, że coś sobie kupiła. Z jednej strony podobało mi się, ale z drugiej - te ciuszki, zawieszone na jej smukłej figurce, wyglądały jak dziecinne. Prosiłem więc, żeby zaczęła jeść, bo po prostu traci siły. I żeby jakoś obrzydzić jej tę szczupłość, mówiłem: "Pończochy masz luźne. Zobacz, jak to wygląda". Tak naprawdę mi to nie przeszkadzało, ale chciałem przemówić jej do rozsądku. A ona na to: "Coś ty! Przecież ja jestem strasznie gruba!". Myślę, że gdyby normalnie jadła, nie wbiła sobie do głowy, że jest za gruba, to nas wszystkich by przeżyła.
Marysia odeszła z powodu ogólnego wycieńczenia organizmu, braku sił, odporności i komplikacji krążeniowych. Ale gdyby miała normalną masę ciała, to te przypadłości by jej nie zabiły. Przychodziłem do niej do szpitala i pierwsze, o co pytałem, to czy coś jadła. Oddawała mi nietknięty talerz i mówiła: "Zjedz sobie, jeśli masz ochotę".
Zobacz, co stało na wierzchu w jej pokoju. To tabletki hamujące apetyt. Nawet nie wiedziałem, że takie ma. Gdyby była moim dzieckiem, palnąłbym ją w tyłek, siłą zaprowadziłbym do lekarza. Ale przecież nie mieliśmy takich zwyczajów, żeby się zmuszać do czegokolwiek.
Skąd w niej się to wzięło?
- Myślę, że z kultu szczupłości, jaki teraz panuje. A odkąd zaczęła pokazywać się w telewizji, gdzie kamera dodaje kilka kilogramów, to pewnie wpadła w panikę. W każdym razie ostatnio nie widziałem, żeby coś jadła. (...)
Czy Marysia często ci mówiła, że cię kocha?
- Nie używała takich słów. Chociaż w ostatnim okresie życia przychodziła, stawała w drzwiach, patrzyła na mnie, jak siedzę przed komputerem, i pytała: "A ty wiesz, że ja cię kocham?". A ja nie wiedziałem, jak zareagować, odpowiedzieć jakimś banałem? "Ja cię też?". Przecież całe nasze wspólne życie świadczy o tym, że ja ją kocham. Nie ma potrzeby wypowiadania takich słów. (...)
Dlaczego tak powiedziała?
- Mam pewne domysły, ale. Wolałbym się nie zastanawiać za bardzo nad tym. To wszystko jest za smutne na to, żeby drążyć. Natomiast na takie dictum odpowiedziałem parafrazą ze szmoncesu o krawcu: Młode małżeństwo żydowskie, krawiec i jego żona. "A kochasz ty swoją Salcię?" - "A co mam cię nie kochać? Pewnie, że kocham". Na tej zasadzie. Bo co ja miałem powiedzieć.
Wstydzisz się popadać w patos?
- Wstydzę się. Patetyczne słowa są na granicy dewaluowania się. Dwoje staruszków, którzy siedzą na ławce w parku i obejmują się jak młoda para w reklamie czegoś tam. Często się widuje takie reklamy. To może i jest sympatyczne, ale infantylne. W naszych rozmowach nigdy nie było takich fraz. "A ty wiesz, że ja cię kocham?". Nie miałem klucza do tego. To jest trudne, jeśli traktuje się sprawę poważnie, a ona nie lubi, kiedy się ją przytula. Jak zareagować? Bo to jest z jednej strony prawda, a z drugiej wiedziałem, że ona mnie nie testuje, bo przecież wie, że ja ją kocham. Ale jeżeli zadaje mi to pytanie, to musi być w tym jakaś intencja.
Nie chciała odchodzić w niepewności, żegnała się z tobą w ten sposób.
- A ja pomyślałem sobie, że przytoczenie tego żydowskiego dowcipu o krawcu to nie był najlepszy pomysł, ale nie znalazłem innego, a musiałem odpowiedzieć od razu. Przecież nie mogłem jej powiedzieć: "Przyjdź za tydzień, to ci odpowiem". (...)
Przez wiele lat żyłeś w cieniu śmierci.
- Może nie w cieniu śmierci, ale w strachu, że mnie dopadnie. To znaczy nie mnie, tylko Marysię. Teraz widzę, że ten strach był uzasadniony skończyło się coś bardzo ważnego, coś, co nadawało życiu jakiś sens. Coś, wokół czego wszystko się kręciło. I tego już nie ma. Koniec.
Miłość?
- Tak. Ja od początku mówiłem, tylko nikt mi nie wierzył, że dla mnie sprawy zawodowe nie odgrywają takiej roli, jak życie prywatne. A mówiąc "życie prywatne", miałem na myśli bycie z kimś, kogo kocham.
A nie możesz myśleć, że to wielkie szczęście, bo miałeś Marysię przez czterdzieści lat?
- Tak. Ja o tym myślę bardzo często. Natomiast - to będzie niepopularne, co teraz powiem -mam niestety dosyć niefortunną naturę, powodującą takie samobiczowanie się, nad którym nie potrafię zapanować. Z jednej strony dziękuję opatrzności, że była łaskawa, bo obdarzyła mnie kimś tak wspaniałym, jak Marysia, ale z drugiej strony czuję, że żal za tym pięknem, które się skończyło, bywa silniejszy niż przyjemność wspominania. Wiem, że tak nie powinno być, że w ten sposób marnuję coś cennego, ale przychodzą chwile, kiedy nie potrafię sobie z tym dać rady. Po prostu strasznie mi jej brakuje. (...)
Mówisz, że bała się starości. Ale każdy się jej boi.
- Z upływem czasu, w miarę, jak się starzała, ta jej zmizerowana buźka bardzo wyszlachetniała. Miała w oczach coś takiego, czego nie było wcześniej, i przez to była dla mnie dużo piękniejsza niż taka jak kiedyś, gdy się poznaliśmy - krnąbrna trzydziestoparolatka. Tak to widziałem wszystko, ale. Nie mogę patrzeć na zdjęcie, bo mi się chce płakać. Zobacz, jaka tu jest piękna. (...)
Na samym końcu zaanonsowała swoje odejście, powiedziała z takim smutnym, poważnym wyrazem twarzy, że (...) się kończy. Strasznie na nią wtedy nakrzyczałem. Bo to było okropne usłyszeć coś takiego i widzieć jej buzię w ciup, jak u małego dziecka, które chce opowiedzieć coś smutnego i ma taką dziecinną minkę. Mam to przed oczami.
Widziałeś się z Marysią przed operacją?
- Widziałem ją, ale ona mnie nie. Była zaintubowana, podpiętado urządzenia, które za nią oddychało, kompletnie nieświadoma, co się z nią dzieje. Dokonała żywota, nie wiedząc, że odchodzi.
Umarła, tak jak chciała. Szybko i nieświadomie.
- Tak, i to jedyne pocieszenie.
Miała prawo kochać tak, żeby jednak zdecydować, że umrze kiedy poczuje, że już czas. To by świadczyło o tym, że mi ufała. Może się to wydać niezrozumiałe, ale nie mam do niej żalu o to, że tak sobie odeszła. Zresztą na pewno było jej przykro. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby to wszystko ode mnie zależało. Pewnie walczyłbym, ale miałbym świadomość, że być może robię coś wbrew jej woli. A ona zasługiwała na prawo do decydowania o sobie. Widocznie tak było dla niej lepiej. Tylko tyle, że straciłem mojego zająca i lustro w którym się przeglądałem. Marysia była punktem odniesienia wszystkiego, co robiłem i tego mi teraz będzie brak. (...) Ale ciągle mam wrażenie, że za chwilę tu wejdzie. Nie wyrzucam jej papierosów, tu leży paczka, którą napoczęła. Wejdzie, usiądzie, zapali, włączy telewizor.
*Fragment książki Krystyny Pytlakowskiej "Małżeństwo doskonałe. Czy ty wiesz, że ja cię kocham...''
Wojciech Karolak. Muzyk jazzowy, pianista, kompozytor, saksofonista altowy i tenorowy, aranżer, wirtuoz organów Hammonda. Współpracował m.in. z Janem "Ptaszynem" Wróblewskim, Krzysztofem Komedą, Andrzejem Kurylewiczem, Jerzym Matuszkiewiczem, Jarosławem Śmietaną, Obywatelem GC. Był aranżerem i kompozytorem Studia M-2 i Big Bandu Polskiego Radia. W 1962 roku wspólnie z Andrzejem Dąbrowskim założył The Karolak Trio i wydał pierwszą autorską płytę. W 1966 roku wyjechał do Szwecji. W latach 80. razem z Tomaszem Szukalskim i Czesławem Bartkowskim stworzył formację Time Killers. Wspólnie nagrali album, który w ankiecie krytyków "Jazz Forum" został uznany za najlepszą płytę jazzową dekady. Jest kompozytorem muzyki filmowej, m.in. do "Konopielki" w reżyserii Witolda Leszczyńskiego. Pisał też muzykę do tekstów swojej żony - Marii Czubaszek.
Krystyna Pytlakowska. Dziennikarka. W PRL-u pisała reportaże interwencyjne i aferalne. Od 20 lat w dwutygodniku "Viva!", który współtworzyła. Specjalistka od wywiadów. Podwójna laureatka II nagrody w konkursie na wywiad prasowy im. Barbary Łopieńskiej. Autorka i współautorka kilku książek, m.in. "Zaczatowani", "Żony o sławnych mężach", "Obywatel i Małgorzata". Trzeci mąż, jedna córka, jeden pies i dwa dzikie koty w ogródku.