Biografie
Jerzy Pilch (fot. Michał Mutor / Agencja Wyborcza.pl)
Jerzy Pilch (fot. Michał Mutor / Agencja Wyborcza.pl)

Pracujesz regularnie?

- Regularność i systematyczność oraz inne wzorce postępowania szlachetnego przyszły do mnie z literaturą. Byłem chowany w aurze protestanckiej, gdzie tego typu zalety są bardzo cenione. Regularność jest konieczna, kiedy pisze się prozę. Powieści nie napiszesz w tydzień. W tydzień nawet jej nie przepiszesz*.

Pisarz w swoim mieszkaniu w Warszawie (fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta)

W szkole średniej łakomie czytałem. Kiedy młodemu człowiekowi zaczyna chodzić po głowie, że coś by sam napisał, czyta zawzięcie. Jak chcesz pisać, musisz najpierw czytać, inaczej się nie da. Lubiłem więc czytać biografie, zaglądać do kuchni mistrzów. I wszędzie podkreślana była ta regularność pracy. Większość pracowała rano, kiedy organizm jest najsilniejszy. Dla niektórych była to często jedyna pora, gdy mogli pisać - bo raz, że mieli spokój, dwa, że jeszcze byli trzeźwi. Wziąłem więc tę regularność poranną z całym dobrodziejstwem inwentarza. Teraz w ciągu doby poluję na dobre godziny. Póki byłem, jak by to powiedzieć, normalnym człowiekiem, we wczesnej młodości (choć debiutowałem przed czterdziestką) - pisałem do południa. Zdarzało mi się wstawać o piątej rano. Wypijałem kawę, paliłem papierosy. Teraz obywam się bez dopingu, a wstaję i o trzeciej. Porządkuję bibliotekę i czekam, aż ręce przestaną mi drżeć.

Pracowałem więc najczęściej między ósmą a południem, najdłużej do piętnastej. Zawsze byłem przeciwnikiem poglądu, że w uprawianiu sztuki jest coś wyjątkowego - zawód jak każdy inny. Nie było więc powodów, bym pracował krócej niż inni. Nie stosuję żadnych faszystowskich obyczajów - nie wyłączam telefonu, nie wygłuszam ścian, zależy mi na zachowaniu normalności.

Czyli ograniczasz się godzinowo. A co z limitem słów albo znaków?

- O limicie słów długo nie miałem pojęcia, bo pisałem ręcznie. Potem dopiero przeskoczyłem na klawiaturę, pomijając etap maszyny do pisania. Maszyna jest za wolna. Przepisałem na niej jedną książkę - "Spis cudzołożnic". Tylko wtedy była mi przydatna. Komputer jest prawie tak szybki jak ręka czy mózg, można więc te poprawki szybko nanosić.

Najgorzej było, jak coś kończyłem, książka w wydawnictwie, korekta też oddana. Ten czas pomiędzy książkami bardzo trudno znosiłem. Dążyłem do tego, by żyć i pisać. Życie rodzinne mi nie odpowiadało. Wydawało mi się zawsze, że ten stan, jaki mam tutaj, na Hożej - własne mieszkanie, płyty i książki - to stan idealny. I osiągnąłem go, niestety, inne rzeczy się pokomplikowały.

Jerzy Pilch w okolicach ul. Hożej w Warszawie (fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta)

To jest zawód samotny. Pisałem w różnych warunkach, także tych trudnych. Bywało, że pisałem w szpitalu przy stoliku nocnym albo dyktowałem teksty użytkowe do "Tygodnika Powszechnego" czy "Polityki". W mieszkaniu mam biurko, gabinet, swoje ulubione przedmioty, jestem z tego wszystkiego bardzo zadowolony. Zacząłem ostatnio bezwiednie kolekcjonować zalaminowane pocztówki. Głównie z kotami. Lubisz koty?

Wolę psy. (...) A ty masz kota? Schował się gdzieś?

- Nie mógłbym mieć, bo się ich boję. Kot atakuje o szóstej rano, i to najchętniej stopy. Oka bym nie zmrużył, denerwuję się na samą myśl o imaginacyjnym kocie. No ale jak ktoś woli psy. (...)

Psy narzucają pewną regularność, trzeba wstać i z tym psem wyjść, a koty są do głaskania.

- Obojętne, czy jest pies, czy kot, czy nie ma nikogo, trzeba wstać i wziąć się do roboty po prostu, a nie zawdzięczać to psu lub kotu.

Rozumiem, że nigdy nie miałeś problemu ze wstawaniem?

- Na trzeźwo nigdy nie zdarzyło mi się, żebym nie wstał i nie zasiadł do pisania. Wczesne wstawanie też nie stanowiło problemu - kiedyś, jak mieszkałem na obrzeżach Krakowa, żeby zdążyć na pociąg do Warszawy, wstawałem i o trzeciej rano.

Jerzy Pilch (fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta)

Chciałem mieć uregulowane życie urzędnika od literatury. Dopiero później, w "Listach Flauberta" trafiłem na zdanie, które wielu pisarzy wiesza sobie nad biurkiem: "Prowadź życie stateczne i ułożone, by całą swoją dzikość oddać sztuce". To było moje zdanie, byłem o nie zazdrosny, ja je powinienem napisać, a nie autor "Madame Bovary". To zdanie trafia w samo sedno. Wiedziałem, że tak właśnie powinno być, ale mi nie wychodziło, miał pewnie na to wpływ Kraków - miasto grafomanów i niedo***anych poetów. Ja chciałem tego uniknąć, brzydziło mnie życie towarzyskie. Nie lubiłem i nie lubię pijaków, ale oczywiście każdemu to, na czym mu najmniej zależy. Okoliczności życiowe zmusiły mnie do nadużywania napojów wyskokowych. Niechętnie do tego wracam. Czułem ciągle wewnętrzną potrzebę oddalenia się, a nie zanurzenia w tym wszystkim. Pisać trzeba, kiedy ma się głowę zimną, a nie gorącą. Nawet najtężsi pijacy mogli pracować tylko wtedy, gdy stężenie alkoholu było najmniejsze. Ja nie napisałem linijki po pijanemu czy na kacu.

Nigdy nie próbowałeś?

- Napisałem kilkaset felietonów, z tego jeden czy dwa podyktowałem. Obficie okraszając cytatami. Nie wspominam tego najlepiej, ale odebrane zostały dobrze, to przez te bebechy na wierzchu. Nie wierzę w pisanie na fleku.

A narkotyki?

- Na mój aktualny stan bardzo dobrze robi marihuana. Uspokaja mnie i wycisza. Pomaga mi w szerokim sensie. Głowa jest gdzie indziej. Pierwszy raz zapaliłem w chorobie. I było mi dobrze, przesiedziałem tak kilka dni, rano tylko wychodząc po gazety w nadziei, że coś przeczytam.

W 2012 r. pisarz ujawnił, że cierpi na chorobę Parkinsona (fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta)

Po gazetę i papierosy?

- Papierosy rzuciłem na zawsze. Potworna trucizna. Zapaliłem ostatnio jednego - myślałem, że mnie szlag trafi na miejscu. Kiedyś paliłem po sześćdziesiąt gauloisesów dziennie i jakoś to wytrzymywałem. Mowy nie ma, żebym do tego wrócił. (...)

Wróćmy jeszcze do planu dnia. Co robiłeś po piętnastej, jak kończyłeś pracę?

- Szedłem na miasto. Czyli życie towarzyskie. Długi czas mieszkałem na Śliskiej, koło ronda ONZ, miałem pokój za darmo, wynajęty przez redakcję "Polityki", chodziłem do redakcji, odpisywałem na listy, pisywałem felietony, co wymagało obecności na miejscu. Szedłem tam koło czternastej, piętnastej. Był tam barek, jadłem jakiś obiad. Latem i wiosną wychodziłem ze Śliskiej i szedłem Świętokrzyską pod uniwersytet i wracałem Nowym Światem. Szedłem aż do Hożej, bo tam była księgarnia. Czyli to był taki księgarniany spacer. Do Warszawy przyjechałem bez książek, całą bibliotekę zostawiłem córce. Te spacery organizowały mi czas.

Wspaniałe życie.

- Żyłem tak, jak chciałem: pisałem, czytałem, szedłem na spacer do księgarni. I znowu to samo.

Rutyna.

- A nawet nuda. Poza tym nienawidzę podróży. (...)

Masz osobny zeszyt do każdej książki?

- Tak, nowy, i im bardziej ozdobny i strojny, tym łatwiej mi go pokalać. Zobacz ten - magnes, skóra, złoto. Trochę zdań w nim zapisałem. To jest dzika przyjemność rozpocząć nowy zeszyt. Mam ich pełno, kosztowne, wytworne notesiki. (...)

Z lewej Jerzy Pilch na Targach Książki 2009 w Krakowie. Z prawej z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim podczas wręczenia Nagrody Nike 2001 (fot. Mgieuka / Wikimedia.org / CC BY 3.0 / Kancelaria Prezydenta RP / Wikimedia.org / GFDL-1.2)

A plan?

- Jakbym miał plan, tobym go musiał wypełniać, a to nadmiar roboty biurowej, której u mnie i tak nie brakuje. Jestem w swoich książkach dość powtarzalny. Podobne tematy, zmienna tonacja. Mam trupę postaci, które idą za mną: matka, ojciec, babka, ksiądz pastor, atrakcyjne kobiety, dobrze i ryzykownie ubrane. I krajobraz, i miejsce akcji są u mnie często powtarzalne. Wiem mniej więcej, jak to ma wyglądać. A reszta - wolę iść w kierunku, którego nie planuję, wyobraźnia się rozchyla, coś przychodzi do głowy i ciągnie, tekst sam ma swoją architekturę i ekonomię, zwłaszcza jak go przybywa. Napiszę trzy strony, z trzech rozpędza się do sześciu, z sześciu do dziesięciu, potem jest dwadzieścia i już prawie można na temat tej książki udzielać wywiadów.

Kiedy potem wracasz do rozpoczętego wcześniej tekstu, od razu wiesz, co będziesz pisał?

- Mam na to sposób - zostawiam niedokończone ostatnie zdanie. Potem przysiadam, kończę je i już coś mam.

Ile średnio dziennie pisałeś?

- Trzy strony. Warszawa, a konkretnie ulica Śliska i redakcja "Polityki" kojarzą mi się z tym, że nauczyłem się tutaj pisać na komputerze. W Krakowie przychodziłem do redakcji "Tygodnika Powszechnego" z rękopisem i dyktowałem sekretarce, która pisała na maszynie. "Polityka" zaproponowała mi pracę, kiedy wszyscy tam już pisali na komputerach. Naczelny "Polityki" dobrał mi tego rodzaju nauczycielkę pisania na komputerze, że bardzo szybko się nauczyłem. (...)

Ostatnia książka pisarza - ''Zuza albo czas oddalenia'' - ukazała się w 2015 r. (fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta)

Co ci przeszkadza w pisaniu i cię dekoncentruje?

- Wszelkie interwencje świata zewnętrznego. Jest takie powiedzenie Czesława Miłosza: "Jak w rodzinie jest pisarz, to koniec z rodziną". Coś w tym jest - ci, co przeszkadzają, są bliskimi ludźmi, którzy nie chcą przeszkadzać, ale przeszkadzają. Pisarz rodzinie też przeszkadza, bo ta jest dla niego surowcem. Bliscy pisarza nie mają z powodu jego zawodu wielkich atrakcji.

A życie towarzyskie? Przeszkadza?

- Przeszkadza, stoły uginają się od trunków, w Polsce powszechny jest cyganeryjny wzorzec artysty, który mało robi, ale jest artystą. To przeszkadza najbardziej. Groźnym przeciwnikiem autor jest sam dla siebie. Często zaczyna sam siebie zbyt poważnie traktować. Nie daj Boże zostaje autorytetem.

Pisarz nie może być autorytetem?

- Jeśli jest nagle autorytetem od wszystkiego, to niedobrze. Jak pracujesz w książkach, to książki mają pracować za ciebie. (...)

O której chodzisz spać?

- Staram się najpóźniej o północy. Ale często nie mogę zasnąć i w nocy porządkuję bibliotekę. Włączam telewizor, patrzę, przysypiam. Lubię filmy dokumentalne z cyklu "07 zgłoś się" albo program "Zdrady" - to krwawa duchowa pornografia. Jak nie mam siły czytać, a nie daję rady spać, przerzucam kanały i tak zasypiam. Ani to sen, ani odpoczynek. Masę książek przeczytałem na kacu - dzięki kacom jestem oczytany.

Książka Agaty Napiórskiej ''Jak oni pracują'' ukazała się nakładem Wydawnictwa W.A.B. (fot. materiały prasowe)

*Fragment książki Agaty Napiórskiej "Jak oni pracują? Rozmowy z polskimi twórcami", którą

w promocyjnej cenie można kupić w Publio.pl>>

Jerzy Pilch. Pisarz, publicysta, dramaturg i scenarzysta filmowy. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Laureat m.in. Paszportu "Polityki" za zbiór opowiadań ''Bezpowrotnie utracona leworęczność'', Nagrody Literackiej Nike za powieść ''Pod Mocnym Aniołem'', Nagrody Fundacji im. Kościelskich za ''Wyznania twórcy pokątnej literatury erotycznej'', nagrody na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (za dialogi w filmie ''Spis cudzołożnic'') i nagrody miesięcznika "Odra". Mieszka w Warszawie.

Agata Napiórska. Dziennikarka i tłumaczka. Redaktor naczelna magazynu "Zwykłe życie". Mieszka w Warszawie.