Biografie
Barack Obama (fot. Joshua Roberts/Reuters)
Barack Obama (fot. Joshua Roberts/Reuters)

Gdyby startował w tych wyborach, mógłby je wygrać. W dzień wyborów prezydenckich poparcie dla Baracka Obamy sięgnęło rekordowych 52.1 - takiego średniego poparcia nie miał nawet Ronald Reagan w 1988 r. Takie poparcie Obama ostatni raz miał zaraz po kampanii w 2012 r.

"Cztery kolejne lata" - napisał Obama na Twitterze 6 listopada 2012 r. po drugim zwycięstwie wyborczym. W ciągu jednego dnia Tweet przeszedł do historii - jako najpopularniejszy kiedykolwiek na świecie.

Kiedykolwiek.

Na świecie.

Liczby nie kłamią. Pół miliona retweetów. W jeden dzień. To było symboliczne zwieńczenie kadencji pełnej spektakularnych momentów, które internet zapamiętał na długo. A zaczęło się TAK. W dzień wyborów w Chicago w 2008 roku:

 

Ale kolejne lata okazały się istną sinusoidą.

Obejmując urząd Barack Obama nie ukrywał, jak trudne zadania stoją przed jego administracją. Zdawał sobie sprawę, jak wielkim wyzwaniem będzie wyciągnięcie Ameryki z kryzysu finansowego i zahamowanie rosnącego bezrobocia. Jak wielkim wyzwaniem będzie przełamanie przerwanej tylko przez Clintona dominacji Republikanów w Białym Domu. Jak wielkim wyzwaniem będzie wprowadzenie Ameryki w wiek rewolucji informatycznej, globalizacji, zielonej energii i równouprawnienia wszystkich, bez względu na kolor skóry, orientację seksualną i płeć. Jak wielkie wyzwania dotyczące bezpieczeństwa staną przed nim we wschodniej Europie i na Bliskim Wschodzie.

Co mu się udało? Osiem lat później to wcale nie jest jasne.

Jednym z kluczy do wyborczego zwycięstwa Obamy w 2008 r. było tzw. filtrowanie, czyli świadome pomijanie mediów głównego nurtu na rzecz bezpośredniej komunikacji z wyborcami -w sieci. Miał prosty przekaz, wskazuje "Politico" , hasło "Zmiana", doskonałe spoty wyborcze i strategię sprofilowaną pod social media - co przyniosło mu ogromną popularność. I Biały Dom.

Obama ma dwa konta na Twitterze, jedno jest prywatne. Zobaczcie główne zdjęcie. Jest na nim Obama. Ale ważniejsze jest, gdzie znajduje się prezydent USA. I przy jakiej okazji ta fotografia została zrobiona. W tym samym momencie, co ta:

Prezydent Obama z rodziną i b. prezydent George W. Bush na Moście Edmunda Pettusa, w marszu na pamiątkę marszów z Selmy do Montgomery (fot. Pete Souza/White House)

Odpowiadamy: to 50. rocznica marszów z Selmy do Montgomery.

Europejczykom i te miejsca, i to wydarzenie mogą nic nie mówić. Ale o marszach wie każdy Amerykanin. Zwłaszcza, jeżeli jest czarny. W 1965 r. marsze z Selmy do stolicy Alabamy, Montgomery, były wyrazem walki czarnoskórych o równouprawnienie.

Umiejętność wykorzystania mediów społecznościowych, grania emocjami i symbolami, robi tym, większe wrażenie, że - jak przypomina magazyn "Politico" - na komputerach odziedziczonego po konserwatywnym George'u Bushu Białego Domu jeszcze w styczniu 2009 r. Facebook i Twitter były poblokowane.

Jak podkreśla "Politico", to także znakomita metafora problemu ekipy Obamy. Problemu, któremu na imię komunikacja. To, co tak znakomicie wychodziło w kampanii, nie przełożyło się na trudną walkę z waszyngtońskim establishmentem, przeczące zapowiedziom z kampanii niewygodne "deale" z trzymającymi Kongres Republikanami. Nie przełożyło się na codzienną, trudną, mozolną, brutalną i pełną zgniłych kompromisów politykę, którą tak dobrze pokazuje serial "House of Cards". Okazało się, że Obama, ten prawdopodobnie najbardziej medialny polityk na świecie od czasów Johna Kennedy'ego, nie zawsze potrafił przekuć swoje ambitne reformy nie tyle w czyn - bo to robił - ale w wizerunkowe zwycięstwo.

Zaraz, zaraz. Problemy z komunikacją? Przecież mówimy o facecie, który:

1.

Śpiewał amerykański klasyk "Sweet Home Chicago" z BB. Kingiem i Mickiem Jaggerem. Przecież chyba nie można być już bardziej cool:

 

2.

Otóż można. Można zaśpiewać swojej córce "Happy Birthday" na urodziny - fakt, że trochę gorzej niż "Sweet Home Chicago":

 

Mówimy też o facecie, który:

3. Przybił piątkę z czarnoskórym sprzątaczem, panem Lawrence'm Lipscombem, w Białym Domu:

Barack Obama i Lawrence Lipscomb (fot. Pete Souza/White House)

4.

Znakomicie odnalazł się w talk show Jimmiego Fallona, który zaproponował mu tzw. slow jam. Co to jest? Posłuchajcie sami...

 

5.

Był u Oprah Winfrey, u Jaya Leno i Davida Lettermana. I rozkazał generałowi Rayowi Odierno ogolić głowę Stephena Colberta. Nic dziwnego, skoro słynny prezenter udawał żołnierza:

 

6.

A jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, jest niemal cudotwórcą - uciszył płaczące dziecko, gdy jego żonie się to nie udało:

 

Ale występy prezydenta USA w mediach nie zawsze służyły zabawie, nabijaniu punktów popularności własnej partii czy promocji własnej osoby. Z równą przyjemnością udzielił:

7. 40-minutowego wywiadu w Vox, o polityce zagranicznej i wyzwaniach dla świata:

 

8.

jak i zajrzał do jaskini lwa, czyli do programu "Daily Show". Jego gospodarz Jon Stewart, choć sam jako liberał z Nowego Jorku nie ukrywał sympatii do Obamy, to w swoich programach nie oszczędzał nigdy i nikogo:

 

I wyszedł z tego obronną ręką. Wrogowie i przyjaciele Obamy mogą nie zgadzać się we wszystkim, ale jednego nikt prezydentowi nie odmówi: wszyscy są zgodni, że Barack Obama potrafi przemawiać. Potrafi wygłosić mocne, autentycznie poruszające, motywujące ludzi do działania przemówienie. Potrafi po prostu porwać publiczność. Wielokrotnie wykorzystywał ten dar, by mówić o sprawach naprawdę ważnych. Skutecznie.

Obama stał się znany po TYM wystąpieniu, na konwencji Demokratów, w którym zawarł jedno ze swoich najsłynniejszych zdań:

"Nie ma białej Ameryki, nie ma czarnej Ameryki, nie ma azjatyckiej Ameryki, nie ma latynoskiej Ameryki, są Stany Zjednoczone Ameryki":

Przez pierwszy rok prezydentury przekaz z Białego Domu był podobny. Obama podkreślał konieczność jedności amerykańskiego społeczeństwa, unikał dzielenia na dobrych i złych, na Republikanów i Demokratów. Ale - jak wskazuje "Politico" - z biegiem czasu ataki na oponentów stawały się ostrzejsze, a opinie wygłaszane przez prezydenta coraz bardziej stanowcze.

Zgasił Republikanów w Kongresie ciętą ripostą, po której dostał owację na stojąco, a innym razem kulturalnie, ale stanowczo uciszył nieładnie zachowującego się człowieka, który zakłócał jego przemówienie w Białym Domu. "To jest mój dom. Jak przychodzisz do czyjegoś domu, to tak się zachowujesz?" - zapytał.

Kulminacją tej ewolucji jest chyba najbardziej poruszająca mowa Obamy. Ta, gdy wykrzyczał, wyśpiewał swój bunt, gniew i złość na bestialski mord na czarnoskórych w Charleston, śpiewając "Amazing Grace", pieśń nawróconego handlarza niewolników, jednoznacznie kojarzoną z walką Czarnych o prawa obywatelskie:

 

Jak człowiek obdarzony takim medialnym talentem mógł mieć problem z zakomunikowaniem wyborcom swoich sukcesów? Jest ich niemało. Jest ich wręcz bardzo dużo. Obama zastał kraj z dziurawym budżetem, pogrążony w dwóch wojnach, i z rozwijającym się kryzysem gospodarczym. Dziś liczby przemawiają na korzyść prezydenta. Niemal wszystkie. Zapytacie - czy jest więcej miejsc pracy? Prosimy bardzo. Dane sprzed kilku dni. Rekordowo niskie bezrobocie w USA. Obama sam to ogłosił. Gdzie? Przecież to oczywiste:

Według FactCheck.org, cenionego portalu oceniającego prawdomówność polityków i przetwarzającego ich sukcesy i porażki na statystyki, przez osiem lat prezydentury Obamy przybyło w USA ponad dziewięć milionów miejsc pracy. Liczba długotrwale bezrobotnych zmniejszyła się o 614 000. Czy gospodarka rośnie? Tak. Zyski firm wzrosły o 166 proc. Wzrost cen był stabilny i niezbyt duży, wynosił mniej niż połowę powojennej średniej. Mimo spadku cen ropy jej produkcja w USA niemal się podwoiła, a zależność od importu ropy spadła o ponad połowę. Do tego Obama wyprowadził wojska amerykańskie z Iraku, który powoli stawał się dla Waszyngtonu pułapką nie gorszą od Wietnamu. No i mógł ogłosić całemu światu, że dopadł Osamę bin Ladena.

Czy ludziom w Ameryce żyje się lepiej? Tak. Liczba osób objętych ubezpieczeniem zdrowotnym wzrosła o 15 milionów. Czy ekipie Obamy udało się przestawić kraj choć trochę na zieloną energię? Tak. Trzy razy więcej energii niż za czasów jego poprzednika pochodzi obecnie w USA z elektrowni wiatrowych i słonecznych - wylicza FactCheck.org .

Ale milionom Amerykanów nadal żyje się źle. Przez ostatnie sześć lat Ameryka straciła 5 milionów miejsc pracy w wytwórstwie, w fabrykach. Czyli w mateczniku klasy średniej. Kryzys minął, ale dług publiczny wzrósł. Bezrobocie spada, ale mediana rocznego dochodu przeciętnego gospodarstwa domowego w USA za czasów Obamy nie wygląda zbyt korzystnie:

Mediana realnych dochodów gospodarstw domowych w USA (fot. Federal Reserve Bank of St. Louis - US. Bureau of the Census/Wikimedia Commons/public domain)

Tak, w USA można zawierać małżeństwa jednopłciowe, a w wielu stanach można legalnie palić marihuanę. Tak, jest bezpieczniej, bo liczba zabójstw spadła o 13 procent. Ale są bezpieczni i "bezpieczni". Jak jesteś czarny, to wcale tak bezpiecznie nie jest. Ostatnie trzy lata prezydentury Obamy to wybuch niepokojów rasowych na skalę niewidzianą od lat. Wystarczyło kilka nagłośnionych przez media przypadków, gdy biały policjant podejrzanie szybko pociągnął za spust, mając na muszce czarnoskórego, i ulice miast takich jak Ferguson, Milwaukee, Baltimore i Charlotte zamieniły się w pola prawdziwych bitew obywateli z władzą. Do tego doszło kilkanaście głośnych strzelanin - Newtown, Umpqua, Aurora, Floryda czy Charleston - i bezradność ekipy Obamy, szczerze pragnącego ograniczyć dostęp do broni, wobec zdominowanego przez Republikanów Kongresu. Znajdźcie w USA polityka - Republikanina na wysokim stanowisku, który otwarcie opowie się za ograniczeniem praw tzw. "gun lobby". Długo tym wysokim stanowiskiem nie będzie się cieszył.

A nawet nie ruszyliśmy jeszcze polityki zagranicznej. USA wspomogły interwencję w Libii - rządzi tam teraz chaos, trwa wojna domowa. USA nie interweniowały w Syrii - rządzi tam teraz chaos, trwa wojna domowa. Globalny policjant działa - źle. Globalny policjant nie działa - też źle. Do tego jest pewien region, nad którym USA nie mają kontroli - konflikt na granicy ukraińsko-rosyjskiej trwa w najlepsze i powiedzmy szczerze: Biały Dom niewiele może zrobić, by to zmienić. Obama na pewno pozbył się wszelkich nadziei na dogadanie się z Putinem, które miał na początku pierwszej kadencji. Gdy wyszedł poinformować o udanej operacji zabicia Osamy bin Ladena, miał serca Amerykanów po swojej stronie. "Zemsta" za 11 września została dokonana. Tylko co z tego, gdy na Bliskim Wschodzie rozwinął się samozwańczy muzułmański kalifat - tzw. państwo islamskie, o którym bin Laden mógł tylko marzyć. I już jasne jest, dlaczego ocena prezydentury Baracka Obamy wcale nie jest - zwłaszcza wśród Amerykanów - entuzjastyczna.

Jasne jest natomiast jedno: Ameryka jeszcze długo nie będzie miała lidera, który będzie tak dobrze rozumiał, co to znaczy być cool. Jest taka instytucja, jak White House Correspondents Dinner. Czyli spotkanie prezydenta z dziennikarzami akredytowanymi przy Białym Domu. Zwyczajowo pełny żartów, i to mocno niepoprawnych politycznie. W roli głównej - oczywiście Obama. Wyluzowany, uśmiechnięty. "Obama out" - mówi na sam koniec. Żegna się. Rzeczywiście. "Obama out" brzmi trochę jak "over and out" [zwrot używany w amerykańskiej łączności wojskowej - przyp. red.]. Po czym upuszcza mikrofon:

 

Zauważyliście jeden drobny szczegół? To przemówienie trwa ponad 30 minut. I nikt na sali się nie nudzi. Ktokolwiek z walczącej o Biały Dom dwójki zostanie prezydentem, jego lub jej szanse na przebicie charyzmy odchodzącego prezydenta będą mniej więcej takie, jak głównego bohatera "Mission: Impossible". Tylko nie każdy ma takie zdolności, jak grany przez Toma Cruise'a superagent Ethan Hunt. Ani Clinton, ani Trump nie powinni próbować kopiować jego niepowtarzalnego stylu. Tylko że nie będzie im łatwo znaleźć lepszy.

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz newsowy portalu Gazeta.pl, działu zagranicznego "Dziennika" i działu społecznego "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Prowadzi bloga Realpolitik , bywa na Twitterze.