Biografie
Paulina Mikuła (fot. Adrian Błachut)
Paulina Mikuła (fot. Adrian Błachut)

Co ciekawego jest w słowniku?

- Mnóstwo ciekawych informacji! Ze słownika korzystam bardzo często. Poza tym czuję do niego sentyment!

Do każdego?!

- Przede wszystkim do Słownika wyrazów obcych, bo to był pierwszy słownik, z którego korzystałam. Należał jeszcze do moich rodziców. To zresztą tata przekonał mnie do słowników. Często mi powtarzał, że jeśli nie znam jakiegoś słowa, mam zajrzeć do słownika. Po pierwsze, miałam dzięki temu to konkretne słowo poznać, po drugie, zwyczajnie nauczyć się ze słownika korzystać.

Dziś słownik to moja prawa ręka.

 

A ile słowników przeczytałaś?

- Od deski do deski?

Tak.

- Żadnego! (śmiech) Ale na wyrywki sporą część słownika ortograficznego, poprawnej polszczyzny, etymologicznego, "Innego słownika języka polskiego" Mirosława Bańki i "Słownika 100 tysięcy potrzebnych słów" profesora Jerzego Bralczyka.

Służbowo czy hobbystycznie?

- Wydaje mi się, że słownika nie da się czytać "do poduszki", bo akcja nie jest zbyt wartka (śmiech).

Korzystam ze słowników przede wszystkim wtedy, gdy poczuję taką potrzebę, gdy czegoś nie wiem albo chcę się upewnić, że dobrze myślę.

Powiedziałaś kiedyś w jednym z wywiadów, że Polacy bardzo nie lubią, jak im się wytyka błędy. Często powtarzasz też, że nigdy nie chciałaś być nauczycielką.

- Tak, to moje słowa.

A czym się dziś zajmujesz?

(śmiech) Właśnie tym - uczę Polaków i wytykam im błędy. Tyle że szkoła to jest instytucja, która ma określone ramy, zasady i trzeba się ich trzymać. Ja sama decyduję o tym, co i jak robię. Ode mnie zależy, co powiem, co zrobię, jak powiem i kiedy zrobię. Nikt nade mną nie stoi, nie pilnuje, nie wymaga, nie przywołuje do porządku.

Choć obok są oczywiście moi widzowie, do których czasami bardziej pasuje nazwa "wodzowie" (śmiech) . I to jedynie oni czasem mówią mi, że coś im nie odpowiada.

(fot. Adrian Błachut)

I co ty na to?

- Czasem się do tego stosuję, a czasem nie.

Ale w dalszym ciągu uważam, że nauczycielką nie jestem. Jestem raczej dziewczyną, która o języku polskim po prostu opowiada. Ten nauczycielski ton, prezentowany w niektórych odcinkach, ma raczej widzów rozbawić, przypomnieć im surowe profesorki, które stały i groziły palcem, krzycząc: "Zacznij się w końcu uczyć!"...

...bo jak nie, to linijką po łapach!

- Właśnie! Ja w tę konwencję wchodzę, ale robię to celowo, bo to jest jakieś. Przede wszystkim to bawi odbiorców i dlatego ma szansę wzbudzić ich zainteresowanie.

I wzbudza?

- Wzbudza!

A potem? Jak już nagrasz i opublikujesz kolejny odcinek, który wzbudzi stosowne zainteresowanie? Co potem? Wchodzisz z widzami w jakąś dyskusję?

- Często odpowiadam na komentarze, które zostawiają pod filmami na moim kanale. I to jest inspirujące. Choć w przypadku vloga - trzeba przyznać - jest różnie, jeśli chodzi o treść tych wpisów i atmosferę, w jakiej toczy się dyskusja.

To znaczy?

- Ostatnio na swoim fanpage'u opublikowałam audycję radiową z moim udziałem. Jej tematem był Dzień Języka Ojczystego. Pod tym moim wpisem rozwinęła się dość nieprzyjemna dyskusja dotycząca zapożyczeń, anglicyzmów. Chodziło akurat o "selfie". Pojawiły się głosy mówiące o tym, że ludzie wciskają to i podobne temu słowa wszędzie i bez zastanowienia.

A ja się nie do końca z tym zgadzam. "Selfie" znaczy tyle, co "zdjęcie robione samemu sobie". Poza tym kryje w sobie aż trzy informacje: kto robił zdjęcie, kto jest na zdjęciu i w jakiej formie zostało ono zrobione. Czy "selfie" wyprze z języka polskiego słowo "zdjęcie"? Nie ma na to szans. Będą istniały oba określenia, obok siebie.

Gorzej jest wtedy, kiedy anglicyzmy wypierają polskie określenia albo są używane nieadekwatnie do treści wypowiedzi.

Na przykład?

- Na przykład "dokładnie" używane w znaczeniu "właśnie". Dokładny to może być wynik w matematyce albo dokładnie możemy coś opisać, ale kiedy chce się komuś przyznać rację, możemy powiedzieć: "właśnie tak", "w istocie", "masz rację", ale nie "dokładnie". To jest właśnie rodzaj anglicyzmu, do którego podchodzę z dystansem. Przede wszystkim dlatego, że nie widzę dla niego uzasadnienia.

Muszę też przyznać, że zapożyczenia budzą wśród Polaków najwięcej kontrowersji. Tym bardziej że czasami ludzie łączą używanie zapożyczeń z niepatriotycznym podejściem. Jeśli mówisz "okej", nie jesteś patriotą. Nie do końca to słuszne.

 

A czego Polacy w zasadach poprawnej polszczyzny najczęściej nie rozumieją?

- Mamy wielki problem z datą! (śmiech) I nie chodzi tylko o to, że "coś się wydarzyło w dwutysięcznym dwunastym" zamiast w "dwa tysiące dwunastym". Wątpliwości mamy też, gdy chodzi o dzień danego miesiąca. Często mówimy: "Dziś jest drugi styczeń", a powinniśmy powiedzieć: "Dziś jest drugi stycznia", bo to skrót od "dziś jest drugi dzień stycznia".

A interpunkcja? Słyszałam, że nic tak skutecznie nie spędza nam snu z powiek, jak niemożność odpowiedzenia sobie na pytanie: "Postawić tu przecinek, czy też lepiej go tutaj nie stawiać?".

- To prawda. Regularnie jestem proszona o nagranie cyklu o interpunkcji.

Długo się do tego tematu zabierałam, bo nie miałam pomysłu, jak to zrobić, żeby było zabawnie, ciekawie i żeby zapadało w pamięć. Tak długo, że w końcu przyszła propozycja napisania książki "Mówiąc inaczej" i postanowiłam kilka zasad dotyczących interpunkcji w niej opisać. W kwietniu mamy premierę. Bardzo się cieszę, że to się w końcu udało, bo z moich obserwacji wynika, że większość z nas ma z przecinkami duży problem (śmiech) . Ale na filmy o interpunkcji też przyjdzie czas!

Zasady interpunkcyjne są takie trudne, czy może nikt nas ich porządnie nie uczył, nie uczy?

- Na ten temat mogę wypowiadać się tylko na podstawie własnych doświadczeń.

Lekcji poświęconej zasadom interpunkcji, tak od początku do końca, nigdy nie miałam, chyba że tego nie pamiętam, w co wątpię. Moim zdaniem interpunkcji czy ortografii uczyliśmy się, jedynie pisząc wypracowania i dyktanda. Przy ich sprawdzaniu nauczycielka podkreślała na czerwono błędy, ale nie tłumaczyła zasad. Nie wyjaśniała, z czego wynika to, że przecinek powinien się tu pojawić albo że jest zbędny, i to był największy błąd.

Moim zdaniem właśnie taki rodzaj "nauki" spowodował, że dziś interpunkcja sprawia nam trudności. I nie można się temu dziwić, skoro wielu zasad uczyliśmy się przy okazji i do tego niedokładnie.

(fot. Adrian Błachut)

A może ta gramatyka jest trudna i nudna dla Polaków? W końcu zaległości mogliby nadrobić na własną rękę...

- Nie da się ukryć, że gramatyka i interpunkcja to nie dla wszystkich wciągający temat, ale brak znajomości ich zasad jest zwyczajnie problematyczny i z tego powodu trzeba o tych braków uzupełnienie zadbać (śmiech). Bardzo wielu ludzi niemal codziennie zastanawia się nad tym, czy powinni tu postawić przecinek, czy też może lepiej nie. Chcieliby to wiedzieć, mieć pewność. Ze znajomością zasad byłoby im po prostu łatwiej.

A jednak w kółko mówi się o tym, że Polakom na poprawnej polszczyźnie zupełnie nie zależy. Zwłaszcza tym młodym.

- Dopóki nie zaczęłam nagrywać "Mówiąc inaczej", też tak myślałam. Ale mój kanał pokazał mi, że jest zupełnie odwrotnie. Młodzi ludzie interesują się językiem i o tę poprawną polszczyznę dbają, chcą ją znać. Starają się sami mówić poprawnie i chcą, żeby ich otoczenie mówiło poprawnie.

Dlatego w żadnym razie nie martwiłabym się o to, że polszczyzna w najbliższych latach jakoś mocno wskutek naszych zaniedbań ucierpi.

Tym bardziej że wiele spośród zagadnień językowych to naprawdę bardzo interesujący temat!

Co na przykład?

- Etymologia związków frazeologicznych! Dlaczego mówimy, że ktoś jest sam jak palec, skoro palców mamy dużo?

Etymologia słów w ogóle! To, że kiedyś dane słowa znaczyły co innego. Na przykład słowo "ciekawy" dawniej oznaczało "szybko biegnący". Ale w związku z tym, że przy interesujących rzeczach czas szybko biegł, to zastosowaliśmy pewnego rodzaju przesunięcie i "ciekawe" stały się rzeczy, zjawiska itp.

Muszę jednak przyznać, że o ile bardzo lubię język polski, wszystkie zagadnienia z nim związane, o tyle ortografia jest u mnie na szarym końcu.

Dlaczego?

- Bo nigdy nie umiałam pisać dyktand! Tak się denerwowałam, że robiłam błędy w nawet najprostszych wyrazach. Do dziś ten dział języka polskiego źle mi się kojarzy.

Natomiast kulturę języka polskiego kocham! To mnie zawsze bardzo interesowało - poprawne formy, regionalizmy, anglicyzmy, kalki z innych języków.

 

No dobrze, ale wracając do meritum - skoro przyjmujemy tezę, że szkoła nie uczy albo źle uczy nas poprawnej polszczyzny, to jak potem te braki najlepiej nadrobić?

- Czytanie książek na pewno pomaga. Jeśli chodzi o młodych ludzi, to zdecydowanie od tego bym zaczęła. A zaraz obok - czytanie gazet.

Trzeba też pisać! W szkole podstawowej miałam polonistkę, która zadawała nam mnóstwo prac domowych w formie wypracowań. Ale to nie były takie proste wypracowania w stylu "Opisz swoją rodzinę". Polecenia brzmiały raczej: "Wymyśl legendę", "Wymyśl baśń". To były wielkie wyzwania, ale dały mi bardzo dużo.

Pisanie pomaga nam przekładać myśli na słowa, uczy budować zdania, uczy opowiadać o tym, o czym pomyśli głowa. Tworzenie własnych tekstów najdokładniej pokazuje, jak bardzo potrzebna jest nam znajomość słów, fleksji, składni, i to nie tylko w pisaniu, lecz także w codziennej komunikacji.

W twojej książce "Mówiąc inaczej", której premiera jeszcze przed nami, znajdują się ponoć proste triki na to, jak poszczególne zasady poprawnej polszczyzny szybko i trwale zapamiętać.

- Wydaje mi się, że najważniejszym z nich jest mój język (śmiech).

Poważnie! Naprawdę wydaje mi się, że to jest klucz. Bo to, co może w słownikach przerażać i nudzić, to jest właśnie język. One są napisane językiem surowym. Pojawiają się czasami trudne terminy, którymi inne trudne terminy są tłumaczone. I to budzi dystans.

Ja starałam się wszystko czytelnikom tłumaczyć jak prosty człowiek prostemu człowiekowi, na przykład: "No stary, jeśli twoja mama urodziła się w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym trzecim roku, to dlaczego mówisz, że twój brat urodził się w dwutysięcznym pierwszym?! Skoro mama w tysiąc... to brat w dwa tysiące... tak czy nie?!".

Staram się też, mówiąc i pisząc na temat poprawnej polszczyzny, przywoływać dużo skojarzeń, bo i mnie samej nieraz to pomagało.

Czasem korzystam z wulgaryzmów. Choć było i tak, że widzowie dziwili się, dlaczego porównuję konstrukcję "w cudzysłowie" do "w dupie", skoro mamy "w rowie". Ale właśnie "rów" nie jest "dupą"! Słowo "dupa" ludzi śmieszy i z racji wulgarności nie pasuje do nauki poprawnej polszczyzny, dlatego - paradoksalnie - ludzie szybciej zapamiętają zestawienie "w cudzysłowie jak w dupie". W zapamiętaniu poprawnej formy pomaga widoczny tu kontrast, który mnie przekonuje.

To oryginalne podejście.

- To prawda. Czasami mam takie poczucie, że wypełniam pewną lukę w nauczaniu języka polskiego. Po pierwsze dlatego, że nie mam tytułu profesora i sztywnej marynarki. Po drugie dlatego, że jestem młoda i mam to oryginalne (choć wolę określenie "niekonwencjonalne") podejście.

Myślę, że aby słuchać profesorów Miodka, Bralczyka, Markowskiego, trzeba trochę dojrzeć albo interesować się zagadnieniami, o których mówią językoznawcy. Ja z kolei staram się dotrzeć do ludzi, do których moim zdaniem profesorowie nie docierają.

Do tych młodszych?

- Tak. Albo do tych, którym szkoła, nauka zwyczajnie źle się kojarzy. Staram się im pokazać, że nauka nie musi być stresująca i nudna, że można się uczyć, pękając ze śmiechu.

Dlatego uważam, że mój kanał plasuje się gdzieś między szkołą a uczelnią. Trzeba wynieść choć podstawy ze szkoły, żeby zrozumieć, o czym mówię. Ale nie trzeba być na uczelni, studiować filologii polskiej, żeby dowiedzieć się tego, o czym mówię. Właśnie po to o tym mówię! (śmiech) Aby osoby, które nie wybrały polonistycznej drogi, mogły dokładniej poznać swój ojczysty język.

Przy czym powtarzam do znudzenia, że nie jestem językoznawcą. Względem wszystkich wymienionych przeze mnie profesorów staram się usytuować o wiele niżej. Nie mam takiej wiedzy jak oni. Dlatego określenia typu "Miodek w spódnicy" są absurdalne. Oburzają nie tylko moich widzów, lecz także mnie.

Słyszałam, że oburza cię podejście do polonistyki jako do studiów nikomu niepotrzebnych i do polonistów, którzy w społecznym mniemaniu uznawani są często za nieudaczników.

- Rzeczywiście, chciałabym obalić ten stereotyp, że to są studia archaiczne, nikomu do niczego niepotrzebne.

Nie jest tak?

- Znam bardzo dużo polonistów, a właściwie wielu absolwentów polonistyki. Są wśród nich tacy, którzy znaleźli się na studiach filologicznych przypadkiem. Są też tacy, którym zależało na tym, żeby cokolwiek skończyć, albo tacy, którzy po prostu nie dostali się na inny kierunek. Ale znam też - a może przede wszystkim - osoby, które chciały studiować filologię polską i świetnie wykorzystały czas studiów. To osoby niezwykle inteligentne, posiadające rozległą wiedzę z różnych dziedzin. Obcowanie z nimi niezwykle mnie rozwinęło, poszerzyło moje horyzonty i poszerza cały czas, bo z wieloma z nich do dziś mam kontakt.

Nie znam osób po polonistyce, które miały (albo mają) problem ze znalezieniem pracy. Absolwenci filologii polskiej często pracują w agencjach reklamowych, domach mediowych, gazetach, portalach internetowych, są filmowcami, tworzą treści do sieci, tak jak chociażby ja, są pijarowcami, a część uczy w szkole.

Moim zdaniem na polonistykę powinniśmy patrzeć zupełnie inaczej. To studia, które uczą zaradności, rozwijają kreatywność oraz pokazują, jak posługiwać się słowem. A ta umiejętność jest dziś bardzo ważna i bardzo w cenie.

(fot. Adrian Błachut)

Paulina Mikuła. Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Autorka vloga "Mówiąc inaczej" - kanału o tym, jak poprawnie posługiwać się językiem polskim - subskrybowanego przez blisko 200 tysięcy osób.

Małgorzata Gołota. Dziennikarka prasowa i radiowa. Autorka kampanii "Alimentare znaczy karmić" dedykowanej milionom polskich dzieci, które nie otrzymują od rodziców należnych im alimentów. Współautorka książki "Krótka ulica, długa historia. Próżna, Plac Grzybowski i okolice". Publikowała w toruńskiej "Gazecie Wyborczej", dziale zagranicznym "Polska The Times" i naTemat.pl. Współpracowała z Radiem PLUS, Radiem ZET Gold i Rock Radiem.

(fot. Publio.pl)