Biografie
Martin Shkreli (fot. Susan Walsh / AP)
Martin Shkreli  (fot. Susan Walsh / AP)

"Gówniarz". "Gnojek". "Kretyn". "Dupek". "Ludzki śmieć". Tak nazywa go prasa. Internauci byli jeszcze mniej subtelni i pisali prosto: "Obyś wpadł pod autobus":

Co właściwie zrobił Martin Shkreli, że ludzie go nienawidzą?

Zaczęło się od tej skromnej informacji prasowej . "10 sierpnia 2015 r. Turing Pharmaceuticals kupuje prawa do leku Daraprim". Szef firmy, niejaki Martin Shkreli, sprzedaje mediom standardową śpiewkę: że to wielki krok dla firmy, która pragnie dostarczać ciężko chorym pacjentom nowoczesne leki, inwestować w tworzenie nowych leków i w badania nad toksoplazmozą.

Po czym niedługo później podnosi cenę Daraprimu. Blady strach pada na osoby chore na AIDS - Daraprim ratuje je przed zapadnięciem na toksoplazmozę, która dla osób z obniżoną odpornością organizmu może być i bardzo często jest wyrokiem śmierci.

Martin Shkreli miał kilka procesów. Do tej pory ze wszystkich wychodził obronną ręką (AP Photo/Seth Wenig)

Ale, powiecie, przecież pewnie są zamienniki, jak gość jest chciwy, to nikt tego leku już nie kupi i firma zbankrutuje. Otóż, niestety, w realiach amerykańskiego rynku farmaceutycznego nie jest to takie proste.

Strategia Shkrelego była następująca: Turing kupuje licencję na znany i popularny lek generyczny (niechroniony patentem) i podnosi jego ceny, by wypracować zysk, bez konieczności opatentowania i wypuszczania na rynek nowego medykamentu. Pirymetamina, sprzedawana pod nazwą Daraprim, już w 1953 roku została dopuszczona do aptek przez amerykańską Agencję Żywności i Leków (FDA). W 2006 roku FDA wdrożyła program Unapproved Drugs Initiative, którego głównym celem jest wyeliminowanie z rynku gorszych leków. Dotyczy to również leków generycznych. Apteka, która spróbowałaby sprzedawać wytworzoną przez siebie pirymetaminę pod inną nazwą, mogłaby mieć proces. I tu tkwi clou pomysłu Shkrelego.

Ubocznym skutkiem działań FDA jest bowiem sytuacja, w której niezwykle trudno jest wprowadzić na amerykański rynek nowe lekarstwo z pirymetaminą. Wymagałoby to ogromnych nakładów finansowych - opisuje "IPWatchdog" . Podobny mechanizm dotyczy innych stosowanych od lat specyfików, np. leków na bazie kolchicyny. Rozwiązanie jest więc proste: kupić licencję na lek monopolistę, podnieść ceny i liczyć zyski.

Czy Shkreli wpadł na genialny pomysł? Nie on pierwszy. W latach 2008-2015 ceny leków w USA skoczyły o 127 procent. Za część tego wzrostu odpowiedzialne są firmy podobne do Turing Pharmaceuticals. Różnica polega na tym, że Shkreli jako pierwszy był w tym procederze tak bezczelny. Bo geniusz tego pomysłu zakłada, że nie ma się sumienia. I w tym momencie zapytacie: Jakie życie tak go ukształtowało, że broni swoich działań, jakby rzeczywiście tego sumienia nie miał?

Martin Shkreli podbił cenę ratującego życie leku z 13,5 do 750 dolarów za pigułkę (AP Photo/Seth Wenig)

Wilczek z Wall Street

Historia najbardziej znienawidzonego człowieka w branży medycznej w USA zaczyna się 34 lata temu w Brooklynie, w ubogiej rodzinie imigrantów z Albanii i Chorwacji, którzy z trudem wiążą koniec z końcem - mają na utrzymaniu czwórkę dzieci, w tym ciężko chorego młodszego brata Martina. Sam Martin ma szczęście - szybko okazuje się, że jest bystry. Bardzo bystry. Tak bystry, że bez problemów radzi sobie w elitarnej szkole średniej Hunter College High School, a potem w prestiżowym college'u - opisuje "Vice" .

Nastolatek z drygiem do statystyki wczytuje się w kolumny giełdowe w "New York Post", grywa na ulicy partyjki szachów, gra w punkowej kapeli. Ma opinię zabawnego próżniaka i niewielu przyjaciół. Patrząc na to, co robi teraz, dziwne, że w ogóle miał jakichkolwiek. Sam twierdzi, że interesował się głównie graniem na gitarze, koszykówką, dziewczynami i wagarami .

Parę lat później wpada w świat młodych wilków nowojorskiej finansjery i szybko zaczyna zarabiać duże pieniądze. Rozbija się z nowymi kolegami po drogich barach Nowego Jorku i stawia pierwsze kroki na rynku medycznym. Spędza niemal 10 lat, zakładając kolejne fundusze hedgingowe, grając z mniejszym lub większym szczęściem na spadki wartości akcji firm farmaceutycznych.

Martin jako młody wilk osiągnął duży sukces na nowojorskiej giełdzie (fot. Joshua Roberts / Reuters)

Bilans tych 10 lat to kilka procesów i postępowań wobec ryzykanckiego młodzika. We wszystkich przypadkach jednak mu się upiekło - nawet gdy Lehman Brothers wygrał z nim proces. Shkreli nie zapłacił jednak nigdy zasądzonych 2,3 mln dolarów, bo niedługo po procesie bank... upadł, co stało się początkiem światowego kryzysu finansowego.

W 2011 roku Shkreli przechodzi na drugą stronę. Zakłada firmę farmaceutyczną Retrophin. Zapamiętajcie tę nazwę - jak zobaczycie dalej, może ona okazać się kluczem do jego upadku. Po tym, gdy w 2014 roku wyrzucili go z Retrophinu, zakłada Turing Pharmaceuticals, przekonuje do siebie inwestorów i kupuje prawa do Daraprimu. Podnosi jego cenę i zdobywa swoją ponurą sławę. I odtąd wszystkimi swoimi działaniami i wypowiedziami pokazuje całemu krytykującemu go światu wielki środkowy palec. Gra w grę, której sens rozumie chyba tylko on sam.

"Jestem pewien, że będę górą"

Najpierw zapowiada, że łaskawie obniży cenę Daraprimu. Potem stwierdza, że jednak nie. Na Twitterze z uporem broni swojej decyzji:

Wydaje się czerpać radość z nagłej antypopularności. Ma kanał na YouTube, na którym pokazuje swoje życie - życie bardzo, bardzo bogatego playboya, umawiającego się na randki na Tinderze, co jedna z jego randkowych partnerek opisała ze szczegółami .

W międzyczasie na jaw wychodzą coraz ciemniejsze sprawki wilczka z Wall Street. Jego były pracownik Timothy Pierotti twierdzi, że Shkreli zastraszał go, jego żonę i czwórkę ich dzieci , miał m.in. pisać do jego żony hej, kotku i mam nadzieję, że kiedyś zobaczę was i czwórkę waszych dzieci jako bezdomnych . Media prześcigają się w obrzucaniu go epitetami. Ale to słowa pewnego rapera odbiją się szerokim echem. Wszystko dlatego, że Shkreli kupił za dwa miliony dolarów pewną płytę. Dość niezwykłą płytę.

Martin Shkreli jako młody wilk osiągnął duży sukces na nowojorskiej giełdzie (fot. AP Photo/Seth Wenig)

"Gnojek"

Wydany w jednej kopii album kultowego hiphopowego składu Wu-Tang Clan, "Once Upon A Time In Shaolin", miał być w zamyśle lidera grupy, RZA, perełką dla fana kolekcjonera, który przez 88 lat nie będzie miał prawa odtworzyć krążka publicznie, a jedynie słuchać go prywatnie w domu. Gdy okazało się, że to Shkreli jest nabywcą i albumu, i praw do niego, inny członek Clanu, Ghostface Killah, nazwał go "shithead" [ang. gówniarz, dureń, gnojek - przyp. red.].

- Nie podbija się ceny lekarstwa z 7 na 800 dolarów. Tak się nie robi. Ten gnojek kupił płytę, ale nie obchodzi mnie to. Chciałbym, żeby została opublikowana dla wszystkich. Co on z nią zrobi przez 88 lat? - stwierdził raper .

Shkreli nie byłby sobą, gdyby kompletnie nie zlekceważył tego wezwania. Podczas rozmowy z "Vice"... puścił "Once Upon A Time In Shaolin" w tle. I dodał, że waha się między umieszczeniem płyty w jakimś odległym miejscu, żeby ludzie mogli tam pielgrzymować i jej słuchać, a jej zniszczeniem. Miejmy nadzieję, że RZA i spółka z Wu Tang mają zachowane nagrania utworów.

Upadek?

17 grudnia 2015 roku Shkreli zostaje aresztowany przez FBI. Obecnie przebywa na wolności, ale może poruszać się tylko w wyznaczonym obszarze Nowego Jorku. Kilka dni temu ujawniono maile, w których ówczesny szef (obecnie "tylko" właściciel) Turinga ekscytuje się przyszłymi zyskami z podniesienia ceny Daraprimu i planuje, jak uciszyć spodziewane protesty. Ale chyba nie planował tego, że usłyszy zarzuty i trafi przed komisję Kongresu.

To był chyba jeden z niewielu przypadków, kiedy w konfrontacji Kongres vs. obywatel reszta obywateli była po stronie Kongresu. W starciu z zaprawionymi w słownych bojach kongresmenami gdzieś uleciała pewność siebie i buta. Zamiast tego był charakterystyczny, kpiący uśmieszek, a do tego, jak opisuje "USA Today" - skrzywiona w złośliwym grymasie twarz, klaskanie rękami i powstrzymywanie się od śmiechu, milczenie i zasłanianie się Piątą Poprawką do konstytucji USA, a konkretnie fragmentem Nikt nie może być zmuszony do zeznawania w sprawie karnej na swoją niekorzyść . A po wszystkim wpis na Twitterze, w którym nazwał polityków "imbecylami".

Martin Shkreli (fot. AP Photo/Seth Wenig)

Ta impertynencja jest zaskakująca, biorąc pod uwagę, o co jest oskarżony. Co ciekawe, wcale nie za podwyżkę cen Daraprimu. Ta była w pełni legalna - w końcu, sprowadzając całą sprawę wyłącznie do biznesu, prywatne przedsiębiorstwo ma prawo zarabiać pieniądze. Może zostać skazany za coś zupełnie innego.

I tu wraca poprzednia firma Shkrelego - Retrophin. Młody biznesmen miał wykorzystać jej akcje, by spłacić swoje długi . Miał też kłamać ws. dochodów z inwestycji swojego funduszu hedgingowego. Teraz 34-latek został uznany winnym, ale nie za podwyżkę cen Daraprimu, a za coś zupełnie innego. Chodzi o oszustwa finansowe. Oskarżyciel porównał działanie Martina Shkreli do piramidy finansowej o wartości 11 mln dolarów.

Za dwa główne zarzuty Martinowi Shkreli grozi po 20 lat więzienia. Eksperci "Washington Post" szacują, że kara będzie dużo niższa. O jej wymiarze zadecyduje sąd.

Odpowiedź Shkrelego? Według swojej wersji stał się celem policji za podniesienie ceny Daraprimu i "swoją ekstrawagancką, zwracającą uwagę osobowość". Nie przejął się. Cały czas twierdzi, że jego działania nie są niczym złym. I z prawnego oraz biznesowego punktu widzenia ma rację. Utrzymuje, że zyski ze sprzedaży Daraprimu przeznacza na badania nad nowymi lekami . Tyle że ich wdrożenie do produkcji może potrwać, a pacjenci są skazani na Daraprim. Do obrony Shkreli wynajął jednego z najbardziej znanych prawników w USA, specjalizującego się w obronie znanych osób - Benjamina Brafmana. Stać go.

Jeden z twitterowiczów zadał Martinowi Shkrelemu pytanie, które zadawało sobie wielu: "Jak to jest czynić świat gorszym już przez samo to, że na nim żyjesz?". Nie doczekał się odpowiedzi. A jaka jest odpowiedź na pytanie, kim jest Martin Shkreli?

Martin Shkreli (fot. AP Photo/Julie Jacobson)

Pamiętacie takiego gościa jak Gordon Gekko? Wiecie, film "Wall Street", Michael Douglas i hasło "greed is good" (ang. "Chciwość jest dobra")? Najwyraźniej Shkreli to gość, z którego Gordon Gekko byłby dumny.

Michał Gostkiewicz . Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl, wcześniej w Gazeta.pl, Dzienniku.pl i tygodniku "Newsweek". Pisze o sprawach zagranicznych i fotografii. Rozmawiał m.in. z Richardem Bransonem, Benjaminem Barberem, Robertem Biedroniem i Andrzejem Dudą. Prowadzi bloga Realpolitik , bywa na Twitterze i na Instagramie . Gdy nie pracuje, chodzi po górach i robi zdjęcia.