
Wrocławski policjant potraktował Igora paralizatorem trzy razy po pięć sekund. Po czterech i pół godzinach na komisariacie chłopak umarł. A został zatrzymany prawdopodobnie przez pomyłkę - jak podaje tvn24.pl w materiale Wojciecha Bojanowskiego. Był podobny do poszukiwanego za posiadanie narkotyków Mariusza Frontczaka. Przez rok sprawy Igora nie było. M. in. dlatego, że policjanci zatrzymali telefony komórkowe ludzi, którzy filmowali brutalne aresztowanie na wrocławskim rynku. Teraz przypomniał ją "Superwizjer TVN" - dotarł do świadków, którzy widzieli Igora w komisariacie. Pokazał też nagranie. Taser, którym atakowany był na komisariacie Igor Stachowiak, miał bowiem kamerę. To, co zarejestrowała, jest przerażające.
Sprawa wywołała skandal. "Auta im dali, paralizatory dali, pistolety dali, tylko w głowach zapomnieli coś zmienić" - komentował dla nas były szef więziennictwa, Paweł Moczydłowski . W w policji lecą głowy . A my przypominamy rozmowę z policjantką Anną, która opisała, do jakich patologii potrafi dochodzić w tej służbie.
***
Anna ma 41 lat, z czego 16 spędziła w policji. Na koncie ma dziesiątki nagród i setki rozwiązanych spraw. Od dwóch lat jest uznawana za niezdolną do pracy. Na rencie ma czas, żeby wracać do przeszłości. Nie zawsze różowej. Rozmowa z nią to mocny punkt książki Patryka Vegi - "Złe psy. Po ciemnej stronie mocy".
Umawiamy się u niej. Blokowisko na przedmieściach Warszawy. Wita mnie niskim głosem, twarz ciut zniszczona przez życie, burza upiętych blond włosów, krótka dżinsowa spódniczka ledwo skrywa świetne nogi. Na ręce tatuaż, po angielsku. Oznacza: "nigdy nie trać nadziei".
Patryk Vega przed tym spotkaniem ostrzega mnie, że jego bohaterka to żywioł, ciężko nad nią zapanować, gdy zacznie się emocjonować. Wiedział co mówi. Anna odpala papierosa od papierosa, ciągle wstaje, gestykuluje, odgrywa scenki, klnie jak szewc. A przy tym non stop zmienia wątki i skacze po tematach. Nie wiedzieć kiedy mija kilka godzin rozmowy.
Po co pani była ta policja?
- Wyszłam za mąż za policjanta, teść też był policjantem. Za ich namową poszłam na rekrutację. Najpierw na pracownika cywilnego. Pamiętam egzamin. Na maszynie do pisania musiałam cztery zdania w 10 minut przepisać. Śmiech na sali. Ale żeby przejść do regularnej służby, trochę musiałam poczekać. Głupio to może zabrzmi, ale ja naprawdę chciałam ludziom pomagać.
Dwudziestolatka marzy o policji?
- Nie chciałam być krawężnikiem, chciałam śledztwa prowadzić, tropić, działać. Patologię zaczęłam odkrywać później, bardzo długo mi się ta praca podobała.
Zaczynałam w "mieniu" - kradzieże, oszustwa, włamania. Byłam sprawna, szybko się uczyłam, działałam jak maszyna. Nie liczyłam na karierę, ale błyskawicznie dostałam propozycję awansu. Zostałam naczelniczką. Na początku aż się fizycznie trzęsłam ze strachu, czy dam radę.
Ilu policjantów pani podlegało?
- Około 20.
Podobało im się, że kobieta jest szefową?
- Byłam traktowana jak chłop. Wchodzę do komisariatu. Pomocnik się drze do dyżurnego: - Ty ch**u je***y, spie***j. Dyżurny zobaczył mnie i krzyczy do niego: - Zamknij się, kobieta tu weszła . Tamten się wychyla zza ściany, patrzy na mnie: - A ch**j, to Anka .
Nie było żadnego wyjątkowego traktowania, ze względu na to, że jest pani kobietą?
- Któregoś dnia komendant bierze mnie na rozmowę i mówi, że jak jeszcze raz przyjdę w spódnicy do pracy, to mnie wywali. Okazało się, że jacyś pracownicy znosili biurko po schodach, ja szłam w kiecce, oni się zagapili, spadli z tym biurkiem i nogi złamali.
Ja mu mówię, żeby się chamy patrzyły na biurko, a nie na moje nogi. Dał mi spokój.
Inny komendant powtarzał zawsze, że baby nadają się do garów. Kiedyś powiedziałam mu, że będę później, bo moje dziecko jedzie na kolonie i muszę je odstawić do autokaru. A on powiedział: - Pier***i mnie twoje dziecko. Myślałam że go zatłukę.
Na czym polegała pani praca w policji?
- Pracowałam 10 lat w dochodzeniówce. Specjalizowałam się w oszustwach, miałam do tego smykałkę. Wykryłam na przykład gościa, który na 200 tys. oszukał ludzi. Byłam skrupulatna, dokładna i po kłębku dochodziłam do rozwiązania.
Najgorsze były oględziny. Na torach to były przygody. Jak samobójcy stają przed pociągiem, to zazwyczaj ich na bok odbija. Mają urwany kawałek głowy albo złamaną rękę. Ale jak się taki położy, to masakra. Zanim pociąg zahamuje, to człowieka dołem wciąga i rozrzuca po całej okolicy. Maszyna nie może ruszyć, jak są na niej fragmenty ciała. A facet leży rozciągnięty na 300 metrach. Patrzę, kawałek głowy. Tu noga, tu kawałek ręki wkręcony w koło. Kijem wydłubywaliśmy.
Wychodzą emocje w takich momentach?
- Jak wchodziłam na melinę i wiedziałam, że jest trup starego pijaka, to tylko odruch wymiotny.
Ale jak zamknęliśmy gościa, który poćwiartował prostytutkę, to dostał kilka kopów ode mnie, zresztą nie tylko ode mnie. A on stał sobie spokojnie i pytał, co z jego żółwiem się stanie.
Parę razy było tak, że zatrzymany w łeb ode mnie dostał. Jakiś kosz założyłam gwałcicielowi na głowę. Rzadko mi się to zdarzało. Chłopaki z kryminalnego byli od tego. Mieli tak zwany "kij prawdy". Jak po piętach przyj***li, to nie było mocnych.
Śmierć dziecka - to była trauma. Powiedziałam, że na zgony dzieci nie jeżdżę. Raz miałam akcję, że jest zaczadzenie, dwie osoby. Wchodzę - kobieta, a w drugim pokoju pięciolatek, jakby spali. Wyszłam stamtąd roztrzęsiona, wróciłam na komendę i powiedziałam, że mogę jechać na poćwiartowanego gościa, wszystko, ale tam nie wrócę.
Z książki Vegi wynika, że najważniejsza w policji jest statystyka.
- Liczby zawsze się muszą zgadzać. A potem kończy się tak, że dziada pod supermarketem, który wyjął dwa złote z wózka, zgarniamy, żeby włamanie podnieść w statystyce.
Miał człowiek fifkę, z wyjaranym ziołem. Stawialiśmy mu zarzut posiadania narkotyków, a potem biegły nawet nie był w stanie zebrać ilości potrzebnej do badania.
Albo nieletni. Mam polecenie, że iluś nieletnich sprawców przestępstw mam zatrzymać. Wychodzę o 8 rano, wszystkie dzieci w szkole. Poluję. Już prawie do koleżanki dzwonię, żeby mi swojego syna wystawiła, że szybę wybił. A ja to później umorzę.
Idziesz na patrol i masz przynieść dziesięć mandatów. No to masz babcię w parku z ratlerkiem. I gdzie jest kaganiec? Nie ma? No to mandat. Widział pan kaganiec dla ratlerka?
Czasami to mi aż głupio było. Ustawiałam się, zatrzymywałam kierowców, że niby za rozmowę przez komórkę, ale żeby już im nie uprzykrzać życia, proponowałam 50 złotych za zaśmiecanie.
Pewnie łatwiej się to wszystko znosi na bani. Z jakiej okazji piło się w policji?
- Z każdej. Pije się za to, że jest piątek. Ale może być i za to, że jest środa. Można pić za zakończenie sprawy. Można pod awans. Pije się non stop. Ktoś dostawał awans, to szli do komendanta, on im wręczył akty i za cztery minuty już ze skrzynką wódki szli ze sklepu.
Pani pierwszy kieliszek?
- Przeszłam na etat policyjny z pracownika cywilnego, to było normalne, żeby zrobić imprezę. No, jak na weselu, straszne picie. Tańce na stołach, latające żyrandole. Morze wódki. Zarzygane było pół jednostki, leciały krzesła przez okna.
I wszystko dzieje się na komendzie?
- Jak nie, jak tak? Był taki policjant, Listewka go nazywali, bo był taki chudy. Jak się kompletnie nawalił, to koledzy dawali mu kluczyk do samochodu i wystawiali przed komendę. On ruszał przed siebie i jak trafił kluczykiem do zamka, to wsiadał i jechał.
Jazda po pijaku to była codzienność?
- Dostaliśmy nowego poloneza w kolorze bordo. Jest jakaś akcja. Świętej pamięci Sławek Opala z kolegami ruszają spod komendy na Żytniej z piskiem opon. Ujechali kawałek i bum! Wjechali w jakiegoś faceta. Wysiadają w czterech, kompletnie pijani, z mordą do faceta ruszają, zakrzyczeli go. A samochód odholowali do znajomego warsztatu, wyklepać i za dwa dni polonez wrócił.
Któregoś dnia po wypadku kolega technik kryminalistyczny robi zdjęcia zdarzenia. Patrzę, a on nie zdjął zatyczki z aparatu i twardo fotografuje. Kazałam mu dmuchać - 3 promile.
I on przyjechał na to zdarzenie samochodem?
- No pewnie!
Nie wstydziliście się siebie nawzajem?
- Generalnie nie. My wiedzieliśmy, kiedy możemy pić.
Wam się tak wydawało... Nie mieliście żadnych wyrzutów, nic?
- Czasami miałam takie moralniaki... Ale ogólnie... Wywalone miałam na to.
A rozmawialiście o tym, ile spraw zawaliliście przez to picie?
- Nie, bo ile byśmy nie wychlali, to robotę zawsze zrobiliśmy.
Ale to jest niemożliwe...
- Zawsze jakoś się dawało to wszystko ogarnąć To się wszystko dawało jakoś nadrobić.
Tak wam się wydawało...
- Może... Fakt, zdarzały się wpadki, komendant wziął po pijaku akta do kibla, wrócił, akta zginęły. Kolega przesłuchiwał jakiegoś złodzieja samochodowego i zasnął. Albo takie protokoły przesłuchań były: Zatrzymany mówi, że... i linia ciągła do końca linijki. Bo przesłuchujący zasnął w trakcie pisania.
Kiedyś jakąś babcię przesłuchuję na kacu, skręca mnie aż. Ona patrzy na mnie ze współczuciem i mówi: - Może pani jest w ciąży? Nie wytrzymałam, poszłam się wyrzygać.
Bez towarzystwa też zdarzało się pani pić?
- No a jak? Jedziesz na przykład na trupa na torach w środku nocy, siedem godzin stoisz i liczysz, szczątki tu, ręka tu. To się napiłam.
Któregoś dnia, jak już byłam naczelniczką, siedzę w pracy, czuję się nieswojo, nie wiem, co ze sobą zrobić. Schodzę na dyżurkę, mówię, żeby odpalili alkomat. Dmucham. 14.20, a ja mam promil alkoholu we krwi. Nawet tego nie czułam, normalnie pracowałam cały dzień.
A byli tacy, którzy nie pili?
- Byli. Pamiętam, że z koleżanką dostałyśmy młodego chłopaka do pokoju. Pierwszego dnia wchodzi. Mówimy mu: - Otwórz szafę . A tam akta, flaszka, pistolet i kieliszki. Schlałyśmy go strasznie. Następnego dnia to samo. Po tygodniu na kolanach poszedł do naczelnika, żeby go od nas zabrać.
Pani mąż też pił. Pracował na tej samej komendzie. Piliście razem?
- Nigdy. Ja właśnie dlatego się z nim rozwiodłam, bo on ciągle wracał nawalony. Ale zaraz po rozwodzie sama zaczęłam pić.
Kiedy się skończyło takie picie w policji?
- Myślę, że jak zaczęły się kontrole, wyrzucanie z pracy za pijaństwo. To się ucięło gdzieś tak około 2012 roku. Dalej się pije, ale nie tak otwarcie.
Ale pani już wtedy miała poważny problem z piciem?
- Na rok przed odejściem z policji stwierdziłam, że jestem alkoholiczką. Nie można już było pić w pracy. A ja w pewnym momencie tylko czekałam, aż skończę.
Kalkulowałam, że jak pracuję do 16, to o 18 pierwszy drin. A jak pracuję od 8, to driny tylko do 22, bo rano muszę iść do pracy. Jak miałam na 14, to driny szły, dokąd nie padłam. Jak byłam niedopita, to potrafiłam o drugiej w nocy kilometr iść, bo musiałam się dopić!
I dlatego poszła pani na terapię?
- Byłam już w takim stanie, że wpadałam w doły, potrafiłam się zamknąć na tydzień w domu, nie odbierać telefonu, nie otwierać nikomu i pić. Miałam straszny problem, żeby powiedzieć, że jestem alkoholiczką. Dopiero w trakcie terapii zrozumiałam, jaki mam problem.
Terapia coś dała?
- Terapia dała coś na jakiś czas. Teraz też potrafię wpaść w ciąg jeszcze, taki tygodniowy.
Z książki Patryka Vegi wynika, że oprócz wódy jest i seks...
- Dziewczyny chcą robić kariery, to wchodzą do łóżek przełożonym. Ja też miałam propozycje. Nie skorzystałam. Po rozwodzie miałam dość facetów. Powiedziałam nachalnemu przełożonemu wprost: - Weź się odpi***l . Wie pan, co ja miałam później? Na każdym kroku mnie gnoił, bo mu odmówiłam. Aż znalazł sobie jakąś dwudziestkę i dał mi spokój.
Dziewczyny się godzą, bo chcą czy bo muszą?
- Część chce. Niektóre są idiotkami, które wierzą, że szybko tak awans dostaną.
A na jaką pomoc może w tym wszystkim liczyć policjant? Psycholog?
- W pewnym momencie jestem w takim stanie, że nie daję już rady. Dzwonię w poniedziałek do psychologa. Nie ma, oddzwoni. Dzwonię we wtorek. Nie ma, jest na jednostce. Do piątku się nie dodzwoniłam. Wie pan, ile razy można się zastrzelić od poniedziałku do piątku?
Jak pani się w tym wszystkim udało wychować syna? W książce opowiada pani, że pracowała do ósmego miesiąca ciąży?
- I pracowałabym do dziewiątego, ale lekarz mi zabronił. Dziś syn ma 18 lat. Nienawidzi policji. Nie jest patologią, ale naoglądał się patologii w życiu.
Dopóki dziecko było małe, jakoś to kontrolowałam. Wypiłam dwa kieliszki i mówiłam stop. Ale jak wiedziałam, że sobie poradzi, to miałam furtkę. Od czwartej klasy podstawówki syn dostał klucz na szyję i stał się samodzielny.
Jak się nawaliłam, syn wzywał pogotowie albo kogoś do odtrucia. Sam potrafił już mnie odtruwać w pewnym momencie. Koledzy przyprowadzali mnie pijaną do domu. Odstawiali pod drzwi. Syn zrezygnowany otwierał. Ja już sobie z mamą poradzę . Prowadził do łóżka i kładł spać. Jak ja leżałam nachlana, krzyczałam, wpadałam w histerię, on się mną opiekował, robił mi kawę, uspokajał.
Można być dobrą policjantką i dobrą matką?
- Umówiłam się z synem, że będę miała wolny weekend. Na jakiś festyn mamy iść, on się cieszy. Nagle dzwoni telefon, że ktoś się rzucił pod pociąg. I mam jechać. - Syneczku, przepraszam - mówię. Syn odpowiada: - A ty ciągle jesteś pijana albo jesteś w pracy . Nie jest miło słyszeć coś takiego.
Wkurzało mnie, że często dzwonili do mnie w środku nocy, żeby przyjechać na jakieś zdarzenie. Nikt mnie wtedy nie pytał, co ja zrobię z dzieckiem. Wiedzieli, że sama go wychowywałam, ale nikogo to nie interesowało.
Każdej kobiecie przysługują dwa dni opieki nad dzieckiem w roku. Ja, przez całe 13 lat pracy w policji, te dwa dni wykorzystałam wtedy, jak moje dziecko miało 40 stopni gorączki.
Ile to panią kosztowało?
- W policji miałam dwie próby samobójcze. Przestałam ogarniać pracę, w dodatku zaczęły się problemy z synem, co poszłam na zebranie, to dowiadywałam się o iluś pałach. Jak matka leżała naj***a, to po co on miał się uczyć?
I w pewnym momencie wszystko mnie przerosło. Wazon się stłukł, a ja dostawałam histerii.
Któregoś dnia syn poszedł do ojca. Ubrałam się jak trzeba, posprzątałam, kupiłam flaszkę, wyjęłam tabletki, łyknęłam wszystko. Uratował mnie syn, bo czegoś zapomniał i wrócił do domu. Obudziłam się w szpitalu po dwóch dniach. O tym się nikt w policji nie dowiedział.
Drugi raz - pies mi zdechł. Zaczęłam brać tabletki na uspokojenie. Pamiętam karetkę i pobudkę w szpitalu.
Jak przełożeni pomogli pani po tym?
- Szef przyjechał do mnie do szpitala. - Co ty robisz? Chcesz pracować? Jeszcze raz to zrobisz, to cię sam zabiję . Potem zaczęli na mnie patrzeć.
I pomagać?
- Nie. Tylko patrzyli na ręce. Chlejesz? To nie chlej! - radzili.
A jak było z pani odejściem z pracy?
- Była impreza, pokłóciłam się z jakimś gościem, rzuciłam kamieniem, jakoś tak pechowo, że wybiłam szybę w samochodzie. Trafiłam na dołek. Na alkomacie wyszedł mi promil. Poszedł faks do moich przełożonych i stwierdzili że mi zrobią postępowanie za nieetyczne zachowanie. I to był początek końca.
Zaczęły się problemy ze zdrowiem. Miałam komisję lekarską. Badania źle wyszły, problemy z sercem. Do tego psychiatra. I orzeczenie, że jestem niezdolna do pracy. Renta po trzynastu latach służby.
Jak panią zmieniła policja?
- Strasznie schamiałam. Zaczęłam strasznie przeklinać. Idę z mamą po ulicy i ciągle rzucam k***a . Matka robi wielkie oczy.
W kasie samoobsługowej w markecie dostałam ataku, zaczęłam się wydzierać, bo nie mogłam bilonu włożyć, o mało tej kasy nie rozwaliłam.
Może i dobrze, że już nie pracuję, bo teraz to nie ręczę, czy bym kogoś nie zastrzeliła.
Nie mogę się teraz zupełnie odnaleźć. Mam 41 lat, a nie wiem, co ze sobą zrobić, do niczego się nie nadaję. W policji czułam się doceniana, dostawałam nagrody, pomagałam ludziom. Policja mi organizowała życie. Teraz nie mam w życiu celu. Nawet do sklepu mi się nie chce wyjść. Jestem znudzona, nic mi się nie chce.
A koledzy z policji nie wspierają, nie pomagają?
- Żeby chociaż ktoś czasem zadzwonił, odezwał się. Żyjesz tylko tą firmą, poświęcasz się, ale po oddaniu blachy mają na ciebie wyj***e.
A nie, teraz po dwóch latach się odezwali. Że mam zwrócić czapkę zimową, bo mi inaczej komornik 300 złotych zabierze.
Patryk Vega w kolejnym tomie serii "Złe psy" kontynuuje odkrywanie prawdy o polskiej policji. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Otwartego. Więcej o książce na otwarte.eu oraz na Twitterze: @W_Otwarte
Szymon Jadczak. Producent w TVN Turbo, wcześniej był reporterem w TVN, w programie Uwaga! (w tym czasie dostał m.in. Grand Pressa, nagrodę w konkursie NBP im. W. Grabskiego i nagrodę Dziennikarza Małopolski). Pracował też w "Gazecie Wyborczej" oraz Interii. Pisywał do miesięcznika "Lampa". Zajmował się aferami, służbami, ale i kulturą. Autor haseł poświęconych hiphopowi w "Tekstyliach bis. Słowniku młodej kultury". Pochodzi z Radomia i jest z tego dumny. Można go znaleźć na Twitterze: @SzJadczak .