Biografie
Mieczysław Fogg (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Mieczysław Fogg (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Pierwszy dzień września zapowiadał się pogodnie. Jednak nim słońce wzeszło ponad horyzont stolicy, na niebie zaczęły kłębić się gęste, nieprzynoszące deszczu cumulusy zabarwione na szaro. Około dziewiątej rano w mieszkaniu przy ulicy Koszykowej 69 dzwoni telefon.

- Mieciu, znajdź akordeon, akordeonistę i spotykamy się na Dworcu Wschodnim. To Hanka Ordonówna. Jest dziwnie podenerwowana. Mieczysław Fogg odkłada słuchawkę i jedzie na ulicę Marszałkowską do magazynu pana Rudzkiego. Pożycza instrument, po drodze dzwoni do akompaniatora i stawia się na dworcu. Ordonówna już czeka. Ubrana w wojskowy kostium w kolorze khaki z zarzuconą podhalańską peleryną. Robią krótką próbę i wkraczają razem na peron, śpiewając wojskowe pieśni. Żołnierze jadący na front wychylają się z okien. Biją im brawo. Wtórują w refrenach.

Tego samego dnia po południu Fogg stawia się w teatrze. Mają tam na afiszu nowy program. Grają go dwa razy dziennie przez trzy pierwsze dni września przy prawie pustej widowni. Czwartego dnia na budynek spada bomba. Artyści na apel ZASP-u opuszczają miasto. Fogg dociera do Lwowa. W kinoteatrze Bagatela ktoś załatwia granatowy garnitur, ktoś inny wizytowe buty. Jest wielka rewia, jest sukces. Na sentymentalne piosenki Fogga i Eugeniusza Bodo walą tłumy. Mimo to Mieczysław Fogg po kilku tygodniach porzuca prestiżową scenę i cowieczorny aplauz. Decyduje się powrócić do zbombardowanej Warszawy i śpiewać dla jej pogrążonych w strachu i rozpaczy mieszkańców.

 

I tak już zostanie. Będzie do tego miasta, w którym się urodził i o które walczył, wracał zawsze, dokądkolwiek wyruszy.

Bo to się zwykle tak zaczyna

Jest 30 maja 1901 roku. W operze wystawiają "Carmen" Bizeta, w Teatrze Nowości przy ulicy Hipotecznej grają operetkę "Rajskie jabłuszko" Offenbacha, a kilkaset metrów dalej, na rogu Freta i Długiej, przychodzi na świat najsłynniejszy baryton dwudziestowiecznej Warszawy - Mieczysław Fogiel. Już w wieku lat pięciu ze swoją siostrą uświetnia rodzinne imprezy, wyśpiewując "Góralu, czy ci nie żal". Z tego, jak bardzo lubi śpiewać, zdaje sobie sprawę dość wcześnie, w wieku siedmiu lat, gdy ojciec zabrania mu występu przed rodzinnym audytorium podczas świąt wielkanocnych. Wszystko przez tramwaj. Akurat pierwszy elektryczny wyjechał na ulice Warszawy. Miecio zamienił się na ubranie z synem gazeciarki. Wsiadał na placu Krasińskich i jechał do pętli przy placu Unii Lubelskiej, sprzedając gazety. Co zarobił, oddawał gazeciarzowi, bo nie chodziło o zysk. Chciał tylko za darmo sobie pojeździć. Niewykluczone, że zamiłowanie do motoryzacji - drugiej, obok muzyki, pasji - odziedziczył po ojcu maszyniście, którego często odprowadzał na Dworzec Petersburski.

Ojciec marzy, by syn został inżynierem i budował kolejowe szlaki. Syna ciągnie do motoryzacji. Jako dziewiętnastolatek zgłasza się na ochotnika do rozwożenia amunicji, a potem zostaje instruktorem samochodowym. Jednak o wiele mocniej niż pierwszą przejażdżkę tramwajem Miecio zapamiętuje z dzieciństwa urywki ballad wyśpiewywane przez wędrownych grajków w kapeluszach i pelerynach, dla których zawsze starał się mieć jakąś kopiejkę. Pamięta też sufity z płaskorzeźbami, wielkie żyrandole i piękne balustrady w warszawskiej Operetce, do której zabierali go rodzice. Nie raz opowie o tym w późniejszych wywiadach.

Fotografia grupowa członków zespołu w strojach scenicznych. Stoją od lewej: NN, Tadeusz Bogdanowicz, Mieczysław Fogg, Władysław Dan (w smokingu). Siedzą: Zachariasz Papiernik, Aleksander Kruszewski i Wincenty Nowakowski. Zdjęcie pochodzi z okresu debiutu w "Qui Pro Quo" (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Sceniczny świat wciąga go do tego stopnia, że jako chłopiec angażuje się do Teatru Nowości w charakterze klakiera. Codziennie po wyjściu z gimnazjum na Jezuickiej pędzi do teatru. W kilka lat później, gdy jest już zatrudniony jako kasjer w PKP, zaczyna występować poza rodzinnymi przyjęciami, w pobliskim kościele Świętej Anny. Po pracy przygotowuje się do studiów na Politechnice, ale przede wszystkim uczęszcza na próby chóru. To tam któregoś dnia podczas próby kolęd usłyszy go śpiewak Ludwik Sempoliński. Zachwycony głosem młodzieńca, kieruje go na lekcje śpiewu do profesora Jana Łysakowskiego. Wykładowca z Wydziału Wokalistyki Szkoły Muzycznej im. F. Chopina, wysoki i stanowczy mężczyzna z sumiastym wąsem waha się, czy "podciągnąć" mu głos na tenora, czy zostawić taki, jaki jest. W końcu, po licznych próbach, wyrokuje: - Będziesz pan barytonem. Rozpoznając skalę talentu, obniża cenę lekcji. Jednak opłaty za trzy godziny tygodniowo, po 5 złotych każda, to i tak jedna trzecia pensji młodego pracownika kolei. Fogiel przyjmuje więc pseudonim Fogg i zaczyna śpiewać na ślubach i pogrzebach, zarabiając w ten sposób na lekcje u swojego nauczyciela. A z czasem u następnych, coraz to słynniejszych mistrzów śpiewu.

Na kolei Fogg kariery nie zrobi, ale wypatrzy tam czarującą pannę Irenkę. Skromna, zawsze zamyślona i bardzo bystra dziewczyna szybko ulegnie wdziękom młodego kolejarza o nadzwyczajnie pięknym głosie. Ślub biorą w kwietniu 1925 roku. W lutym przychodzi na świat ich syn Andrzej. Niebawem przenoszą się do samodzielnego mieszkania przy placu Trzech Krzyży.

Irena i Mieczysław Foggowie (fotografia pochodzi z książki "Poletko pana Fogga" Dariusza Michalskiego / Wydawnictwo MG)

Od piosenki do piosenki

Ulica Senatorska 29 to adres, który zna cała przedwojenna Warszawa. To tu mieści się modny kabaret Qui Pro Quo. To w nim, w roku 1928, debiutuje Mieczysław Fogg. Z Chórem Dana niebawem zaśpiewa na scenach niemieckich, fińskich, norweskich, szwedzkich, włoskich, amerykańskich i wielu innych. W tym czasie w stolicy gęstnieje od teatrzyków i najróżniejszych scen. Warszawka bywa nie tylko w Qui Pro Quo, ale i w Morskim Oku czy w Wesołym Wieczorze na Nowym Świecie. Chodzi się też do music-hallu Orfeum, kinoteatru Hollywood na dwa tysiące miejsc i wielu innych miejsc po obu stronach Wisły. Przeboje, które robią furorę na jednej scenie, błyskawicznie podchwytuje inna.

Do gry wkraczają wydawnictwa fonograficzne. Konkurencja jest zażarta. Bywa nawet dzika. Kiedy jeden z wydawców zapyta Fogga, czy nagra piosenkę "Nie odchodź ode mnie", on zaprotestuje, mówiąc: - Ale to przecież nie moja piosenka . W odpowiedzi usłyszy: - Jak pan to nagrasz, to będzie pana, a jak Bodo to nagra, to będzie jego . Fogg zapytany po latach, jaki w tym czasie dominował repertuar, odpowie: - Śpiewało się wtedy, co było modne. A było modne to, co myśmy śpiewali. Myśmy, czyli gwiazdy Qui Pro Quo i Morskiego Oka.

 

Dlaczego Fogg ze swoim wybijającym się głosem tak długo śpiewa w chórach? Jak na solistę wydaje się zbyt statyczny, brakuje mu także zdolności aktorskich. Stefania Grodzieńska mówiła o nim, że "był taki inny": - Jak koledzy z teatru śpiewali o miłości, to ich się z przyjemnością słuchało, ale Mieciowi się wierzyło . Mira Zimińska we wspomnieniach odnotuje, że: Miecio to był chłopak z klasą. Dobrze wychowany, elegancki, czarujący . Kiedy jeździli razem z występami po Polsce, humor to była ona, wdzięk i talent Miecio . Słynny aktor Stefan Jaracz, który zetknął się w tym czasie z Foggiem na planie filmowym, powiedział do niego: Gdyby można było przetransportować moją sztukę, moje aktorstwo na sztukę gastronomiczną, to ja jestem wykwintnym obiadem. A ty? Ty, Miecio, jesteś jak dobra kawa po obiedzie.

Członkowie Chóru Dana podczas pobytu w Hollywood. Od lewej: Adam Wysocki, Tadeusz Bogdanowicz, Władysław Daniłowski-Dan, Tadeusz Jasłowski, Mieczysław Fogg (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Po odejściu z Chóru Dana w 1938 roku Fogg wreszcie debiutuje jako solista. Zwycięża w plebiscycie Polskiego Radia i 5 października 1938 roku jako pierwszy polski artysta estradowy występuje na ekranie, podczas pierwszych prób z uruchamianiem telewizji, które miały miejsce w warszawskim wieżowcu Prudential. Jeszcze przed wybuchem wojny dostaje przezwisko "śpiewająca mrówka". Nie bez powodu. Nagrywa dla firmy fonograficznej Odeon około 100-150 piosenek rocznie. Koncertuje z najsłynniejszymi artystami kabaretowymi w kraju: Hanką Ordonówną, Stefą Górską, Zulą Pogorzelską i Adolfem Dymszą.

Zawsze będzie czegoś ci brak

W kilka tygodni po wybuchu wojny Fogg decyduje się wrócić ze Lwowa do ukochanej Warszawy. Podtrzymuje na duchu mieszkańców. Tak, jak potrafi najlepiej, śpiewając. Najpierw w kawiarniach: Café Bodo, Swann, U Aktorek. Śpiewa, gdzie się da. W szpitalach, na barykadach i w schronach. Daje 104 koncerty w trakcie 60 dni powstania.  Walczy również jako starszy strzelec II Batalionu Szturmowego "Odwet". Zostanie za to odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami. W roku 1989 w Jerozolimie otrzyma też od Yad Vashem za postawę w czasie wojny tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. To dzięki niemu kierownikowi Qui Pro Quo Ignacemu Singerowi, jego żonie i córce udaje się uciec z getta. Fogg przechowuje ich do końca wojny. Udziela też schronienia kilku innym Żydom.

Gdy wojna się kończy, nim z ruin zaczną się podnosić pierwsze odbudowywane domy, powstaje Café Fogg. Na szyldzie widnieje napis: Najwytworniejszy lokal stolicy. Mieczysław Fogg otwiera swoją kawiarnię w lokalu z przydziału w na pół spalonej kamienicy przy Marszałkowskiej 119. Tam, gdzie przed wojną mieściła się pijalnia czekolady firmy Plutos. To drugi po hotelu Polonia czynny punkt towarzysko-rozrywkowy na mapie wyzwolonej stolicy. W dniu otwarcia gospodarz śpiewa "Piosenkę o mojej Warszawie":

Warszawo, kochana Warszawo!

Tyś treścią mych marzeń i snów,

Radosnych przechodniów twych lawą,

Ulicznym rozgwarem i wrzawą,

Ty wołasz mnie, wołasz stęskniona

Upojnych piosenek i słów.

Jak bardzo dziś pragnę zobaczyć cię znów,

O, moja Warszawo wyśniona

Café Fogg na gruzach Warszawy (fotografia pochodzi z książki "Poletko pana Fogga" Dariusza Michalskiego / Wydawnictwo MG)

Goście stłoczeni w zadymionym pomieszczeniu płaczą. Na koniec utworu płacze ze wzruszenia i sam Fogg. Przez kolejnych pięć lat każdy, kto tu zajrzy, codziennie może coś zjeść, wypić kawę mocca i posłuchać tej piosenki w wykonaniu samego mistrza. Rzecz jasna, nie tylko tej, ale i wielu innych. Bywają tu okoliczni mieszkańcy, rozbitkowie wojenni powracający do domów, repatrianci, cudzoziemcy. Zawsze jest tłoczno.

Warszawa zagęszcza się, budzi się do życia. W marcu 1946 roku zaczyna nadawać radio. Wśród pierwszoligowych gwiazd śpiewa tam i Fogg. Dlaczego nie transmitują go na antenie tak często, jak wielu innych? - Ma pan swoją kawiarnię, ludzie pana dobrze znają, a my musimy pomagać tym mało znanym i nieznanym, lansować nowych - dyplomatycznie wyjaśni mu zapytany o to kiedyś Władysław Szpilman. Prawda jednak będzie nieco inna. Dla radiowców Fogg symbolizuje w tym okresie przedwojenne czasy, a oni chcą skończyć ze wspomnieniami, chcą powiewu świeżości.

A ja sobie gram na gramofonie

Każdy, kto chce posłuchać Fogga, idzie do jego kawiarni. Ci, którzy go znają i bywają u niego na Koszykowej, wiedzą, że Miecio nigdy nie śpiewa w domu po alkoholu, przy gościach. W domu śpiewa za to profesjonalnie, od 1946 roku, kiedy to założył swoją Wytwórnię Płyt Gramofonowych Fogg-Record. Sfinansowała ją siostra Pola, u której Mieczysław nie raz w życiu ratował się pożyczkami. W rodzinie mawiało się, że wujek Mietek zna świat, zwyczaje i życie, a ciocia Pola orientuje się, jak tym życiem zarządzać. W wytwórni Fogg nagrywa swoje piosenki. W 1947 roku wydaje słynne tango: "Kochać nie warto". Moda na tango przetrwała wojnę. W Polsce zaczęła się od wystawienia w Teatrze Nowości w 1913 roku "Targu na dziewczęta", w którym pojawiło się skomponowane w Argentynie kilka lat wcześniej tango El Choclo.

Tablica pamiątkowa na budynku przy ul. Koszykowej 69 (fot. Tomasz Wachowski / Wikimedia.org / bit.ly/1kJUZdd / Domena Publiczna)

Wytwórnia rozwija się jak szalona, ale nagle w 1951 roku przychodzi nakaz jej zlikwidowania. Ówczesne Ministerstwo Kultury i Sztuki zakazuje prowadzenia prywatnej działalności. Taki sam los spotyka kawiarnię, która zostaje znacjonalizowana. Po zamknięciu biznesów Fogg jeszcze więcej koncertuje, pojawia się na różnych scenach estradowych i zadaje szyku swoim autem. Najpierw zielono-żółtym citroenem kabrioletem, a w latach 50. ifą. Co jakiś czas w komunistycznej rzeczywistości śni o Polonii rozrzuconej po świecie, dla której koncertował przed wojną. Chodzi i puka do drzwi urzędów. W końcu dostaje pozwolenie na wyjazd.

Dotrzeć do publiczności pomaga mu angielski korespondent "Daily Mail", publikując w gazecie długi pean, zaczynający się od słów: "Miki Fogg, polski bas baryton, który zagrzewał piosenką podziemną armię do walki w trakcie Powstania Warszawskiego, przyjeżdża do Londynu ". Przed kolejnym wyjazdem, do Stanów Zjednoczonych, aktywuje publiczność warszawski korespondent "New York Timesa". Fogga znów oklaskują tłumy.

W 1963 roku na antenie radiowej Fogg wyznaje słuchaczom: - Śpiewałem na biegunie, w Laponii, w Tasmanii i Nowej Zelandii, na Alasce i w Brazylii, w Indiach, Izraelu, w Grecji i Egipcie . Za sukcesem jego wojaży stoi niejeden sprawny impresario, ale przede wszystkim niespożyta energia artysty i apetyt na świat, który łączy on z miłością do swojej Warszawy.

Mieczysław Fogg - portret (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe) oraz podczas występu (fot. Wikimedia.org / Domena Publiczna / bit.ly/1WSiv3X)

Zawsze elegancki, dwustuprocentowy warszawiak (jak mówił o nim krytyk Jerzy Waldorff), niewysoki pan uchylający kapelusza, gdy uśmiechają się do niego przechodnie, na stałe wpisał się w pejzaż śródmiejskich ulic. Od 1954 roku już nie mieszka przy Koszykowej, lecz w alei Wyzwolenia. Jego entuzjazm, pracowitość i wigor owiane są legendą. Niejeden warszawiak musiał więc struchleć 7 maja 1961 roku, dzień po wielkim jubileuszu 30-lecia pracy artystycznej Fogga, który odbył się w Sali Kongresowej, czytając w "Expressie Wieczornym", że wiecznie młody jubilat zaraz po koncercie wylądował w szpitalu. Wszystko przez to, że w przerwie koncertu zbyt zrywnie pomógł przesunąć fortepian. Skończyło się to operacją. A jako że notka prasowa kończyła się adresem Fogga, nim wrócił ze szpitala, czekały na niego setki kartek z życzeniami. Od znajomych i nieznajomych wielbicieli. Dowody uwielbienia. Skala sławy przeszła wtedy oczekiwania samego artysty.

Pierwszy siwy włos?

Fogg nie tylko szybko wraca do formy, ale jak zwykle idzie z duchem czasów. W 1962 roku "dziarski sześćdziesięciolatek" rusza w turnée z repertuarem Fogg and Rock. W programie kulturalnym Pegaz zaskoczonym udziela wyjaśnień: - Chociaż jestem od lat predestynowany do piosenek sentymentalnych, to niemniej jestem nowoczesny, bardzo lubię rock and rolla, chętnie bym go nie tylko potańczył, ale mógłbym poskakać, chociaż młody nie jestem . Druga żona Mieczysława Fogga, Zofia Szynagiel, z którą ożenił się po śmierci Ireny, po latach wspomni, że Miecio, mając lat sześćdziesiąt, mówił, że będzie śpiewał do siedemdziesiątki, a mając lat siedemdziesiąt, że do osiemdziesiątki.

 

W 1972 roku - po śmierci Maurice'a Chevaliera, francuskiej gwiazdy estrady - Fogg jest najstarszym występującym piosenkarzem na kontynencie. Kiedy dobija osiemdziesiątki, dzwoni do swojego wnuka Ryszarda i pyta, czy może dalej jeździć po Polsce z koncertami, czy czas się pożegnać. Pożegnalne turnée robi co kilka lat, a potem znowu śpiewa. Na salonach Warszawy powtarzano sobie anegdotę o archeologach, którzy odkopują starożytną mumię, a ta zaraz po wyjęciu z ziemi pyta: Czy Mieczysław Fogg jeszcze śpiewa?

Ta ostatnia niedziela

Aż w końcu przychodzi rok 1987. W warszawskim kinie Elektronik przy ulicy Zajączka odbywa się koncert z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego. To ostatni koncert Mieczysława Fogga, który podsumowując swoje życie, powie: Wielki Paderewski mawiał, że na karierę składa się pięć procent szczęścia, pięć procent talentu i dziewięćdziesiąt procent pracy. Zawsze o tej maksymie pamiętałem, nie oglądałem się na niczyją pomoc. Miałem owe pięć procent szczęścia, bo trafiłem do Chóru Dana, prowadzonego przez znakomitego fachowca. Występując w Chórze, marzyłem o karierze solistycznej. I swego dopiąłem: najpierw miałem okienko w programie Chóru, później nagrałem pierwszą płytę, która szczęśliwie chwyciła. I tak się zaczęła moja praca. Była to normalna droga, kariera zwykłego człowieka, który piął się w górę schodek po schodku. W tamtych czasach nie można było zrobić kariery po zaśpiewaniu jednej piosenki. Każdy musiał nad sobą pracować, uczyć się zawodu, zdobywać kwalifikacje.

Artysta, który śpiewał dla pięciu pokoleń Polaków, umiera w trzy lata później, we wrześniu 1990 roku. Na jego pogrzeb na warszawskim Bródnie przychodzą: żona, dzieci, wnuki, prawnuki i kilka tysięcy ludzi. Jego legenda jednak nie gaśnie. Już w 2006 roku warszawski zespół Cinq_G wydaje jego covery utrzymane w stylistyce muzyki ragga. W dwa lata później wychodzi kolejna płyta Café Fogg z remiksami artysty nagranymi przez kilku współczesnych artystów. Hiphopowe nagranie DJ Twistera, które łączy "Gramofonomankę" z jamajskimi brzmieniami, podbija klubowe sceny kraju. Urok i wigor niezapomnianego pana Miecia z pewnością jeszcze nie raz zainspiruje jakiegoś artystę. Pozostaje nam czekać na kolejne szalone remiksy.

Ci, którzy chcą dowiedzieć się czegoś więcej o tej wyjątkowej postaci, mogą sięgnąć do wydanej właśnie biografii "Poletko pana Fogga" autorstwa Dariusza Michalskiego, która ukazała się nakładem Wydawnictwa MG

(fot. materiały prasowe)

Ula Ryciak. Pisarka i scenarzystka. Kiedy nie pisze, to słucha - albo ludzi, albo dźwięków . Opublikowała trzy książki, kilkadziesiąt reportaży ze swoich podróży po Europie, Azji i Ameryce Łacińskiej, liczne teksty o kulturze i stylu życia. W kwietniu nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się jej najnowsza książka, pt. "Potargana w miłości. O Agnieszce Osieckiej".