
Fotografia to moje życie. Jest moją opowieścią, moją etyką i estetyką, moją ideologią - pod tymi słowami mógłby się podpisać niejeden fotograf, ale w przypadku Sebastiao Salgado brzmią nad wyraz wiarygodnie.
Ten Brazylijczyk z lewicową duszą postanowił, że pokaże światu ludzkie cierpienie, głód i skutki nierównego podziału dóbr. Materiał do swoich licznych książek zbierał latami. Zajął się fotoreportażem społecznym. Podróżował do najbardziej niebezpiecznych miejsc. Odwiedził ponad 100 krajów. Udowodnił, że Ziemia jest słona od łez.
Sebastiao Salgado przyszedł na świat w Aimorés, małej brazylijskiej miejscowości położonej w stanie Minas Gerais. Wraz z siedmioma siostrami wychowywał się na farmie. Ojciec był dla niego przewodnikiem i autorytetem, matkę wspominał jako piękną kobietę, o przypominających liście paproci włosach. Kochał swoją rodzinną ziemię, która w tamtych czasach jawiła mu się jako raj, ale gdy skończył piętnaście lat, postanowił sięgnąć po więcej. Wskoczył do pociągu i pojechał do miasta. Rozpoczął naukę, wybrał ekonomię, którą ukończył na uniwersytecie w Sao Paulo. W czasie studiów poznał Lélię Wanick. - Ta niesamowita kobieta, została moją przyjaciółką na całe życie i do dziś wspiera mnie we wszystkim, co robię - powtarzał później niejednokrotnie.
Pasję fotografowania odkrył, gdy jego żona Lélia, wówczas studentka architektury, kupiła dobry aparat, żeby robić zdjęcia zabytków. Szybko przechwycił sprzęt. Na jednej z pierwszych wykonanych przez niego fotografii jest ona - piękna długowłosa brunetka siedząca w oknie starej kamienicy. Do domowego archiwum trafił też portret Sebastiao - uśmiechnięty, przystojny, brodaty blondyn, w dużych, motocyklowych okularach. Z czasem Lélia i Sebastiao zaczęli dodawać do albumu zdjęcia swoich dwóch synów. Jednak pierwszym obrazem, nigdzie nieutrwalonym i pozostającym jedynie w pamięci fotografa, był widok gór z miejsca, które jako dziecko odwiedził ze swoim ojcem.
Tym droższy był to obraz, że Salgado zdecydował się opuścić ojczyznę. Gdy brazylijska dyktatura wojskowa urosła w siłę, wyjechał do Europy. Dla Sebastiao, wówczas członka lewicowej partii, w Brazylii nie było już bezpiecznie. Wraz z Lélią osiedli w Paryżu, gdzie Sebastiao zrobił doktorat z ekonomii. Praca dla londyńskiej International Coffee Organization stwarzała mu okazję do podróżowania i robienia zdjęć. W 1973 r. postanowił porzucić swój intratny zawód dla fotografii. - Stała się moim życiem. Żyłem tylko fotografią - twierdził.
Kroniki uciekiniera
Z aparatem na szyi powrócił do korzeni. Od 1977 r. przez siedem lat podróżował po Ameryce Południowej. Fotografował śluby, pogrzeby, ludzi opuszczających swoje farmy, którzy zabierali ze sobą tylko to, co mogli sami unieść, i wędrowali za groszem do miast. W Meksyku interesowały go cmentarze. Na jednym ze zrobionych tam zdjęć widać majaczące w oddali sylwetki kobiet i wiernego przyjaciela - psa warującego przy grobie. - Tam śmierć jest nieodłączną siostrą codzienności - mówi. Tak powstał album "Other Americas".
Drugim kontynentem, który pokochał, była Afryka. W latach 80. wspólnie z Lekarzami bez Granic przemierzał ogarniętą suszą i głodem Etiopię, odwiedził Czad, Mali, Sudan i Erytreę. Środki ze sprzedaży albumu "Sahel. End of the Road" przeznaczył na działalność organizacji charytatywnych. Szczególnie zasmucał go los dzieci. Na jednym ze zdjęć przedstawił trójkę usypiających maluchów. - To z zamglonymi oczami nie przeżył o - opowiadał. Sfotografował też stojącego samotnie na pustyni chłopca. Widać, jak wiatr smaga strzępy jego ubrania, a on w bojowej postawie patrzy przed siebie. Małym bohaterom Sebastiao Salgado poświęcił album "The Children: Refugees and Migrants".
Ucieczka w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia stała się tematem albumu "Migrations: Humanity in Transition". Materiały do niego zbierał od 1994 do 2000 r. w czterdziestu trzech krajach. Dobrze rozumiał tułaczy, sam przecież był uchodźcą. Kolejnym gigantycznym fotoreportażem, dla którego poświęcił kilka lat życia, był "Workers: An Archaeology of the Industrial Age" - hołd złożony robotnikom. Z zapałem dokumentował ich trud, bo jak zauważył, ich praca może być niedługo niepotrzebna, gdy ludzi zastąpią maszyny.
Salgado ani przez chwilę nie ukrywał swoich lewicowych przekonań. Do fotografowania wybierał tematy, dzięki którym mógł pokazać nędzę ludzi wyzyskiwanych przez polityków i biznes. Ale przyszedł czas, że i jemu zaczęto zarzucać zbytnie zapatrzenie w pieniądze.
Bogaty "fotograf rynsztoków"
W 1994 r. wspólnie z żoną Lélią Sebastiao założył w Paryżu agencją fotograficzną Amazonas Images . Chciał być niezależny. Wcześniej pracował w Gamma Agency i Magnum Photos. Z czasem zaczął zarabiać coraz więcej, zyskał samodzielność i znalazł się na liście najbogatszych fotografów na świecie. Był krytykowany za to, że wzbogacił się, portretując biedę. "Fotograf rynsztoków", jak często jest nazywany, opływał w bogactwa. W mediach pojawiły się informacje, że do swoich projektów zatrudnia researcherów, którzy wyruszają na poszukiwanie nędzy, a on przyjeżdża na gotowe.
Obrońcy Salgado pytają, czy na pewno takie oskarżenia są sprawiedliwe. Przecież to Sebastiao Salgado był w kopalni złota Serra Pelada, gdzie wspinał się po wiszącej nad przepaścią drabince i jeden niewłaściwy krok mógł skończyć się śmiercią. Był też w czasie rzezi w Rwandzie w obozach uchodźców, gdzie ludzie masowo umierali z głodu i chorób. Widział, jak chowali się przed śmiercią w kongijskiej dżungli. Te doświadczenia sprawiły, że poważnie się rozchorował. Większość życia spędził, fotografując, przedzierając się przez amazońskie lasy, znosząc syberyjskie mrozy. Niewielu jest skłonnych zostawić swoją małą stabilizację dla takich "przygód". Sebastiao Salgado opuścił dom w Paryżu, miesiącami nie widział żony i dzieci. Chęć fotografowania była silniejsza niż tęsknota czy pragnienie komfortowego życia. Czuł, że to, co robi, ma sens.
Kilka lat temu opowiadał Krzysztofowi Miękusowi z magazynu "Pozytyw": - Moje zdjęcia są wykorzystywane przez organizacje humanitarne. Ściśle współpracuję z Médecins sans frontieres, Médecins du monde, Save the children, UNICEF i innymi. Wiem, że te fotografie poruszają ludzi, którzy są wrażliwi na problemy społeczne. Prawdopodobnie mogą poruszyć nawet osoby, które normalnie nie wsparłyby organizacji humanitarnych. Oczywiście trafiają też do muzeów i galerii, ale czy to znaczy, że przez to tracą swoje przesłanie?
Zbyt piękne cierpienie
Fotografa skrytykowała również Susan Sontag. W "Widoku cudzego cierpienia " pisała o tym, że estetyzuje biedę, że przedstawia ją w atrakcyjny sposób, przez co czyni ją abstrakcyjną, oderwaną od ubogich ludzi, którzy cierpią naprawdę. Zdaniem pisarki odbiorcy takiej sztuki nie dbają o człowieka, interesują się jedynie walorami artystycznymi dzieła, nie troszczą się o konkretne osoby, patrzą na ludzką masę, co jest niehumanitarne.
Czy fotografia dotykająca cudzego cierpienia może być piękna? - To jedno z pytań, które towarzyszy odbiorcom w trakcie oglądania zdjęć Sebastiao Salgado - zauważa Monika Szewczyk, organizatorka działań kulturalnych i artystycznych związanych z fotografią, fotoedytorka, współzałożycielka agencji Napo Images. - Jego fotografie są piękne, chociaż to piękno z jednej strony przyciąga uwagę odbiorców, z drugiej kłuje w oczy. Estetyka tych zdjęć, dopracowanie najdrobniejszych szczegółów w połączeniu z problemem, który prezentuje, sprawia, że w świecie fotografii, w salach wykładowych na uniwersytetach czy też spotkaniach poświęconych etyce w zawodzie fotografa to nazwisko pojawia się dość często.
Sam autor tak tłumaczył Krzysztofowi Miękusowi te wątpliwości: - Fotografia jest pewnym pismem i każdy ma swój styl. Pochodzę z kraju, w którym światło jest bardzo ważne, w którym istnieje mnóstwo wspaniałych zabytków barokowych. Spójrz na język pisarzy latynoamerykańskich, którzy płynnie przechodzą od opisu naturalistycznego do świata wyobraźni. To także mój świat. Nie udaję kogoś, kim nie jestem. Nie potrafiłbym robić innych zdjęć...
Juliano Juberio Salgado bronił ojca, podkreślał, że jest bardzo empatyczny, swoich bohaterów traktuje bardzo emocjonalnie i podchodzi do nich z szacunkiem. Podobnego zdania jest Wim Wenders: - Portret niewidomej Tuareżki, nadal wzrusza mnie do łez, choć widzę go codziennie, bo od lat wisi nad moim biurkiem .
Sebastiao Salgado chciał zwrócić uwagę na los fotografowanych osób. Każdy może zrobić coś, by im pomóc. On sam robił i robi wiele - jest ambasadorem dobrej woli UNICEF, współpracował z Lekarzami bez Granic. Wspólnie ze swoją żoną założyli Instituto Terra, który finansuje też działania służące ochronie przyrody. Podróże, spotkania z tysiącami ludzi sprawiły, że fotograf nabrał do tego, co tworzy, dystansu. Niedawno zapytany przez "The New York Times", czy czuje się artystą, odpowiedział: - Nie wiem. Na pytanie, czy moje zdjęcia są dziełami sztuki, odpowie historia. Mi na tym nie zależy. Nie dbam też o to, co mówią o mnie i mojej pracy inni. Robię to, co jest dla mnie ważne, jak tylko potrafię najlepiej. Czuję się bardzo niekomfortowo, gdy widzę fotografa, który uważa się za artystę. Nie mam takich pretensji.
Docenia go publiczność, świadczą o tym choćby tłumnie odwiedzane wystawy, organizowane w wielu miejscach świata, także w Polsce, gdzie jego prace gościły dwukrotnie - w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie w 2000 r. i cztery lata później w nieistniejącej już Yours Gallery Tomasza Gudzowatego. Krytycy przyznają mu prestiżowe laury, wśród nich World Press Photo, nagrodę Oskara Barnacka za humanistyczne treści zawarte w jego pracach czy Nagrodę Międzynarodowego Centrum Fotografii w Nowym Jorku, tytuł Fotografa Roku przyznawany przez American Society of Magazine Photography oraz liczne nagrody dla jego fotograficznych publikacji, które zresztą projektuje jego żona Lélia.
"Genesis" w hołdzie planecie
Kiedy oglądam najnowszy album - wydany w 2013 roku, a zatytułowany "Genesis" - jestem przekonana, że Sebastiao Salgado jest artystą. Mam przed sobą dzieło sztuki, jak sam autor mówi, hołd złożony naszej planecie. Salgado, mając sześćdziesiąt kilka lat, postanowił, że zacznie fotografować przyrodę, to, co na Ziemi pozostało piękne i nieskażone. Skłoniło go do tego zainteresowanie ekologią, a z drugiej strony zmęczenie patrzeniem na ludzkie nieszczęście i okrucieństwo.
Opowiadał, że po powrocie z ogarniętej śmiercią i przemocą Rwandy poważnie zachorował. Lekarz powiedział mu: - Tak długo obserwowałeś śmierć, że sam zacząłeś umierać. Radził mu, żeby z tym skończył. Fotograf wziął sobie do serca tę receptę. Nie miał już siły dalej przyglądać się złu. - Jesteśmy dzikimi zwierzętami. Potwornymi. My, ludzie. Nasza historia jest historią wojen - mówił ze smutkiem. Na szczęście Brazylijczyk dostrzegł, też drugą, lepszą twarz człowieka. - Zrozumiałem, że jestem przyrodą, tak jak żółw, drzewo czy kamień - tłumaczył fotograf. Ta myśl była pierwszym krokiem prowadzącym do "Genesis". - Po tych wszystkich latach, kiedy fotografowałem cierpienie, biedę, przemoc, miałem potrzebę oczyszczenia się. Dopiero w czasie, gdy przebywałem blisko natury, zdałem sobie sprawę z tego, że jestem częścią świata, który jest piękny. I to dało mi poczucie wielkiego szczęścia - powiedział w wywiadzie dla dziennika "La Repubblica" .
Zaczął od wysp Galapagos. Tam chciał dowiedzieć się, co skłoniło Darwina do stworzenia jego teorii, przyjrzeć się ewolucji zwierząt. - Siedząc naprzeciw tak sędziwej istoty (jaką jest żółw - red.), stykam się z autorytetem. Ile tu zmarszczek. Ile tu wiedzy. Gdy tu był Darwin, ten żółw musiał być już dorosły - zastanawiał się.
Innym ważnym celem jego podróży, w poszukiwaniu tego, co nieskażone cywilizacją, była ukochana Afryka. - Już od mojej pierwszej wizyty w Nigrze, w 1973 r. Afryka wydała mi się szczególnie bliska. Nawet kiedy w czasie mojej pracy musiałem konfrontować się z głodem, suszą i wojną, szukałem sposobu, żeby tam powrócić - pisze Sebastiao Salgado w "Genesis".
Docierał do ludzi, którzy żyją z dala od nowoczesności, zachowują te same zwyczaje i celebrują te same obrzędy co ich przodkowie. W Amazonii poznał Indian z plemienia Zoe. Opisywał ich jako ludzi szczęśliwych. - Kobiety mają po czterech-pięciu mężów. Jeden jest rybakiem, drugi myśliwym, trzeci pomaga w domu Mężczyźni podobnie, mają po kilka żon - opowiadał. Portretował ich podczas polowania, a indiańskie nagie damy w czasie, gdy odpoczywały na palmowych liściach. Odwiedził również syberyjskich Nieńców, którzy są w stanie żyć w kilkudziesięciostopniowym mrozie. Najniższe temperatury sięgają tam -50 °C.
W trakcie pracy nad "Genesis" Brazylijczyk z zachwytem łapał w kadrze to, co za kilkadziesiąt lat może przeminąć. Odkrywał magię terenów, których nie zdołał ujarzmić człowiek, gdzie przyroda może się panoszyć, wymykając się jego destrukcyjnym działaniom. Zorganizował ekspedycje do 30 krajów po to, by sięgnąć do źródeł; ujrzeć, jak świat mógł wyglądać na samym początku, i zilustrować Księgę Rodzaju. Prace nad "Genesis" trwały osiem lat, do 2012 r.
Album stanowi tylko część działań na rzecz ochrony przyrody. Podczas prac nad nim wspólnie z żoną ratował swoją rodzinną farmę i jej okolice. Przestrzeń, która w dzieciństwie wydawała się rajem, stała się wysuszonym klepiskiem. Małżonkowie Salgado założyli Instituto Terra, a Lélia wpadła na pomysł, że zaczną sadzić drzewa. Posadzili ich już 2,5 miliona. Po kilku latach wokół Aimorés znowu zrobiło się zielono, powróciły zwierzęta.
*
Towarzysząca albumowi "Genesis" wystawa odwiedziła już wiele miejsc, m.in. Berlin, Rzym, Paryż, Sztokholm, Lozannę, Singapur i Nowy Jork. Miejmy nadzieję, że przyjedzie również do Polski. Póki co warto się wybrać do kina. "Sól ziemi" to przejmujący film o kondycji ludzkiej natury i potędze przyrody. Jest też portretem geniusza, który potrafił swój talent oddać światu, nie tracąc przy tym tego, co chyba najważniejsze - miłości najbliższych.
"Sól ziemi" w reż. Juliano Ribeiro Salgado i Wim Wenders można oglądać od piątku w kinach
Edyta Borkowska. Dziennikarka. M.in. redagowała weekendowy magazyn Gazeta.pl, prowadziła Serwis Kulturalny "Rzeczpospolitej" i pisała do "Przekroju". Potrafi godzinami oglądać fotografie, lubi ludzi ciekawych świata i wierzy w polskie młode kino. Kocha psy i współpracuje z warszawskim konceptem Pies Czy Suka oraz prowadzi serwis wsk.waw.pl .