Historia
Jedenaścioro Selk'nam schwytanych w grudniu 1888 roku przez Maurice'a Maitre'a i przywiezionych do Europy (fot. Domena publiczna)
Jedenaścioro Selk'nam schwytanych w grudniu 1888 roku przez Maurice'a Maitre'a i przywiezionych do Europy (fot. Domena publiczna)

Obecność Europejczyków w Patagonii i na Ziemi Ognistej na przełomie XIX i XX wieku splamiła sumienie Starego Kontynentu z powodu ich stosunku do rdzennej ludności tej części świata. Ten trudny kawałek historii, tak Chile, jak i całej ludzkości, nie kończy się na tragicznej historii ludu Selk’nam. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy poddano go eksterminacji na jego własnej ziemi, grupy różnych Fueguinos, mieszkańców Tierra del Fuego, porywano, wywożono na Stary Kontynent i pokazywano w tak zwanych ludzkich zoo. Takim mianem określano organizowane w wielu miastach Europy specjalne ekspozycje etnologiczne – bądź wystawy antropozoologiczne, jak je oficjalnie nazywano – na których prezentowano publiczności zrekonstruowane środowiska naturalne skolonizowanych terenów z ich florą i fauną. Wliczano do tego również "dzikusów z końca świata", traktowanych jako jeden z eksponatów.*

(…)

"Prymitywni" Fueguinos

Jedenaścioro Fueguinos – czterech mężczyzn, cztery kobiety i trójka dzieci – przybyło w 1881 roku do paryskiego Jardin Zoologique d’Acclimatation. Schwytał ich u wybrzeży Cieśniny Magellana niemiecki żeglarz Johann Wilhelm Wahlen. Dzieci nie miały więcej niż cztery lata, najmłodsze – góra półtora roku. Tożsamość etniczna tej grupy do dziś budzi wątpliwości. Czy byli to Kawésqar, czy Yaganes? Antropolodzy skłaniają się do pierwszej wersji, ponieważ z późniejszych doniesień wynika, iż ci, którzy przeżyli i wrócili na kontynent latynoamerykański, nie mówili w języku jagańskim. Nie wiadomo też, jak naprawdę się nazywali, gdyż w dokumentacji są wyłącznie imiona nadane porwanym przez oprawców.

Do Europy przypłynęli w warunkach, w jakich transportuje się zwierzęta; podczas długiej podróży podawano im tylko na wpół surowe mięso i wodę. Dziewiętnastego sierpnia 1881 roku wysiedli w porcie w Hamburgu, skąd zabrano ich do Paryża, pierwszego przystanku na trasie ich "występów". Fueguinos źle znieśli długą podróż i nowe warunki, chorowali. Według ustaleń badaczy już w momencie przybycia do Paryża z trudem mogli utrzymać się na nogach. Po dwóch tygodniach zmarła młodsza córka jednej z kobiet, Petit Mère.

Na wystawie w Paryżu, którą odwiedziło ponad pół miliona osób, przedstawiono ich jako "prymitywnych dzikusów". Od publiczności oddzielała ich krata, zza której ciekawscy odwiedzający podglądali, jak się poruszają, co jedzą i jak się między sobą komunikują. Organizatorów nie interesował ani stan zdrowia Fueguinos, ani rzetelność informacji o nich.

Na zdjęciach z pobytu w paryskim zoo, zrobionych między innymi przez francuskiego fotografa Pierre’a Petita, widać, że siedzą na ziemi przy ognisku bądź przed choza, chatką zbudowaną wprawdzie z gałęzi i liści, ale w sposób mający niewiele wspólnego z ich kulturą. Czasami mężczyźni trzymają broń – łuki i strzały, a kobiety mają w ramionach dzieci. Nie pojawia się jednak nic, co wskazywałoby na fakt, że Kawésqar byli plemieniem rybaków i łowców-zbieraczy, których przeżycie zależało od zasobów morskich, a głównym zajęciem było pływanie po oceanie.

Plan paryskiego Jardin Zoologique d'Acclimatation z 1868 roku (fot. Domena publiczna)

Co więcej, zdjęcia obiegły potem magazyny naukowe (i pseudonaukowe), takie jak "La Nature", "L’Illustration" czy "Le Journal illustré". Na niektórych sposób ujęcia sygnalizuje pewne zainteresowania antropologiczne, jako że Fueguinos zostali sfotografowani z profilu bądź frontem do obiektywu, od połowy ciała. Wiadomo też, że ich mierzono i zapisywano wymiary głowy, torsu, ramion czy nóg. Zachowały się także zapiski o uczonych, którzy skarżyli się na fakt, że nie mogli zbadać genitaliów "dzikusów", chociaż podobno i to ostatecznie udało się u jednej z kobiet. Próżno by mówić o ludzkim podejściu, a już na pewno o jakimkolwiek poszanowaniu godności.

Po trzech tygodniach grupę zabrano do Berlina, gdzie przetrzymywano ją w części dla strusi miejskiego zoo. Tam dwie z kobiet były już na tyle chore, że nie mogły uczestniczyć w "show", co wywołało niezadowolenie organizatorów i udziałowców, gdyż "uniemożliwiało pokazanie całej małej społeczności". Był już listopad.

Po Berlinie przyszedł czas na Lipsk, Monachium, Stuttgart i Norymbergę, potem Zurych. Między miastami Fueguinos przewożono koleją, oczywiście – w wagonach towarowych. W drodze do Szwajcarii zmarła kobieta o imieniu Grethe. Zdrowie całej grupy po przybyciu na miejsce było już tak kruche, że musiano odwołać "prezentację". Dopiero wtedy, gdy w Zurychu zmarły jeszcze cztery osoby, Hagenbeck zareagował i postanowił wysłać pięcioro ocalałych do domu.

Ostatecznie tylko czworgu z jedenaściorga Fueguinos udało się wrócić do Punta Arenas, gdyż w drodze powrotnej zmarła jeszcze jedna osoba – Antonia.

"Udomowieni" Mapuche

Dwa lata po Kawésqar do paryskiego zoo przywieziono również grupę Mapuczów z regionu Biobío. W ich historii jest kilka wartych odnotowania różnic, choć nie umniejszają one kontrowersyjności idei ludzkiego zoo.

Według badaczy sześciu mężczyzn, cztery kobiety i czworo dzieci, sprowadzonych do Europy przez Niemca Richarda Fritza, nie zostało uprowadzonych. Świadczyć ma o tym między innymi fakt, iż w tym samym roku Fritz wraz ze wspólnotą, do której należały te rodziny, i w towarzystwie gubernatora prowincji Cañete w regionie Biobío uczestniczył w nguillatün, jednej z najważniejszych ceremonii w kulturze Mapuczów, co pozwala założyć pewną zażyłość w kontaktach.

Mówi się, że oni sami, pod wpływem jednej z kobiet, zdecydowali, że chcą jechać z Fritzem do Europy. Pytanie tylko, czy wiedzieli, co dokładnie ich tam czeka.

Grafika przedstawiająca Mapuche w Chile (fot. Domena publiczna)

Dokumentacja fotograficzna związana z pobytem Mapuczów w Europie była uboższa niż w przypadku Fueguinos. Nie ma też za wiele śladów z tamtych czasów w chilijskich archiwach. Wiedza o losach tej grupy opiera się głównie na doniesieniach z europejskich czasopism naukowych i quasi?naukowych epoki. W magazynie "La Nature" Julien Girard de Rialle pisał, że "trudno jest zmierzyć ich do celów antropologicznych", podkreślając jednocześnie, iż odmawiają zgody na rysowanie ich czy fotografowanie "w obawie, że zostanie im skradziona dusza". Na widok przyrządów do pomiarów mieli natychmiast chronić się w chatach.

Poza tymi wzmiankami wiadomo jedynie, że Mapucze przybyli do Europy w czerwcu 1883 roku. W lipcu byli w Jardin Zoologique d’Acclimatation w Paryżu, w październiku w ogrodzie zoologicznym w Brukseli. Potem trafili jeszcze do berlińskiego zoo, a w grudniu pojawili się na Jarmarku Bożonarodzeniowym w Sagebiel’s Etablissement w Hamburgu.

W Paryżu, w odróżnieniu od "prymitywnych" Fueguinos, Mapuczów pokazywano w sektorze dla "udomowionych Indian". Najprawdopodobniej dlatego, że pochodzili z miasta Quidico w gminie Tirúa, która w 1867 roku stała się częścią terytorium Chile. Zaliczenie tej grupy do innej kategorii zbiegło się więc w czasie z przyłączeniem ziem Mapuczów do Chile i "udomowieniem" ich w ramach chilijskiego porządku politycznego (ostatnie powstanie Mapuczów przeciwko Hiszpanom miało miejsce dwa lata przed wystawą we Francji). Nieco inaczej też zaczęła o nich pisać ówczesna prasa. Pojawiały się określenia "piękni, choć nieco dzicy"; zaznaczano silny opór, jaki stawili Inkom, Hiszpanom i państwu chilijskiemu w obronie własnych ziem; sławiono malowniczość zamieszkanych przez nich terenów.

Mapuche przeżyli europejskie doświadczenia i wrócili do Chile. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że sama ich obecność w ludzkim zoo świadczyła o tej samej pogardzie wobec tubylców, jakiej doświadczały inne rdzenne ludy.

"Dzicy" Selk’nam

W 1889 roku Republika Francuska świętowała stulecie rewolucji. Celebrowanie Liberté, Egalité, Fraternité, Wolności, Równości, Braterstwa – dewizy III Republiki – stało się motywem przewodnim paryskiej wystawy światowej, w ramach której "pokazano" między innymi jedenaścioro Selk’nam.

Ta grupa schwytana została w grudniu 1888 roku, prawdopodobnie w Bahía Felipe, Zatoce Felipe, przez belgijskiego lub francuskiego wielorybnika (dokumenty podają różne dane) Maurice’a Maitre’a. Ustalenie miejsca uprowadzenia okaże się istotne w całej tej historii.

W ramach "marszu ludzkości przez wieki", pod inaugurowaną w tym samym roku i na tę samą okazję wieżą Eiffla stanęło ponad czterdzieści budowli odwzorowujących różne sposoby mieszkania w poszczególnych zakątkach globu.

Plakat reklamujący paryską wystawę (fot. Domena publiczna) , Widok na wystawę z balona (fot. Domena publiczna)

Selk’nam reprezentowali Ziemię Ognistą. Jak wyglądało ich życie w Paryżu, wiemy między innymi dzięki badaniom niemieckiego antropologa Martína Gusindego. W tomie pierwszym swojej obszernej publikacji Los Indios de Tierra del Fuego (Buenos Aires 1982, Indianie z Ziemi Ognistej) Gusinde napisał: "Na wystawie światowej w Paryżu w 1889 roku ci nieszczęśnicy byli prezentowani ciekawskiej publiczności za grubymi kratami jako ‘kanibale’. O ustalonych porach dnia rzucano im surowe końskie mięso; celowo trzymano ich w brudzie i całkowitym porzuceniu, aby naprawdę wyglądali na dzikich". Dla wzmocnienia efektu przed podaniem mięsa mieli być głodzeni.

Choć nie ma dowodów, by wśród ludności Selk’nam i innych Fueguinos występował kanibalizm, do rozgłosu tej opinii przyczynił się sam Karol Darwin, który w notatkach ze swojej podróży po Ziemi Ognistej z pogardą opisywał tamtejszą ludność jako "najbardziej obrzydliwe i nieszczęśliwe stworzenia". Na podstawie różnych relacji wywnioskował, że praktykowali kanibalizm, choć sam takich zachowań podobno nigdy nie widział. Słowa twórcy teorii ewolucji zostały natychmiast obalone przez anglikańskiego misjonarza Thomasa Bridgesa, który twierdził, że mylny osąd Darwina wziął się z nieporozumienia językowego, o co nie było trudno, skoro język jagański zawierający ponad trzydzieści dwa tysiące słów miał składnię bardziej złożoną niż starożytna greka. W bliższych nam czasach praktykowaniu kanibalizmu wśród Selk’nam stanowczo zaprzecza również Anne Chapman. Ale rzecz się stała i powraca. Jak już wspomniałam, po ten właśnie argument sięgnął również Enrique Campos Menéndez, próbując usprawiedliwić zło, jakie im wyrządzono.

Organizatorzy ludzkich zoo nie szukali prawdy i wszystko wskazuje na to, że nie byli jej nawet zbyt ciekawi. Chodziło tylko o to, żeby wystawa się sprzedała. W tych samych dramatycznych warunkach Selk’nam zostali wkrótce wystawieni w Westminster Aquarium w Londynie i tam w końcu doszło do przełomu w tej historii – ekspozycja została uznana za nieludzką. Losem żywych eksponatów zainteresowało się South American Missionary Society, Południowoamerykańskie Towarzystwo Misyjne, którego dyrektorzy potępili zarówno udawany kanibalizm, jak i samą ideę wystawy, pisząc: "Ci biedni bezbronni Indianie zostali wypędzeni ze swojej ojczyzny i domu po to, aby mogli być pokazani jako dzikie bestie w celu komercyjnych korzyści nie dla siebie, ale dla innych" (cyt. za Gusindem). Do fali oburzenia dołączył zdecydowany sprzeciw opinii publicznej. W konsekwencji Maitre uciekł do Belgii, zabierając ze sobą "swoją" grupę Selk’nam.

*Fragmenty książki "Chile. Dalej być nie może" Moniki Trętowskiej. Książka do kupienia w Publio