
7 listopada 1519 roku szczególnie zapisał się w pamięci kilkuset uczestników wyprawy Hernána Cortésa. Po trwającej niemal kwartał znojnej wędrówce przez góry i doliny Wyżyny Meksykańskiej, w czasie której nieraz sięgali po broń, dotarli wreszcie do upragnionego celu. Ich oczom ukazała się panorama Tenochtitlán, stolicy imperium Azteków.
Wyobraźnia Hiszpanów była suto dokarmiana opowieściami o splendorze metropolii, a mimo to rzeczywistość przeszła ich najśmielsze oczekiwania. Jeden z konkwistadorów, Bernal Díaz del Castillo, po latach wspominał: "Kiedy ujrzeliśmy tyle miast i wiosek pobudowanych na wodzie, inne wielkie miejscowości na lądzie stałym oraz na powierzchni wód, ową prostą groblę wiodącą do Meksyku [tj. Tenochtitlán], wpadliśmy w zdumienie. Oświadczyliśmy, że wydaje się to krajobrazem, o jakim opowiadają księgi Amadisa [popularny wówczas romans rycerski]. Tyle tam było wysokich wież i świątyń, i budowli wznoszących się wprost z wody, a wszystkie murowane z kamienia, że niektórzy żołnierze nasi pytali, czy to, co widzimy, nie jest snem. […] Widzieliśmy [...] rzeczy, jakich nigdy nie widziano ani o jakich nigdy nie słyszano!".
Hiszpanie mogli być uwiedzeni pięknem Tenochtitlán, które pod wieloma względami przypominało Wenecję. Miasto powstało bowiem na sztucznej wyspie wyrastającej z jeziora Texcoco, a jego zwartą zabudowę także przecinała sieć kanałów. Zamieszkiwało je najprawdopodobniej około 200 tys. ludzi, czyli tyle, ile ówczesny Konstantynopol, największą metropolię Europy. Obok glinianych domów plebsu wznosiły się kwartały ceglanych lub kamiennych rezydencji patrycjuszy. Ponad ich dachami wyrastały królewskie pałace i liczne piramidalne świątynie otaczające centralny plac. Najwyższa z nich, zwana przez Hiszpanów Templo Mayor, miała około 60 metrów wysokości. Na jej szczycie znajdowały się dwa pawilony – w jednym oddawano część Tlalokowi, bogu deszczu i rolnictwa, a w drugim Huitzilopochtli, bogu wojny, pierwszemu w azteckim panteonie.
Temu drugiemu z okazji ważniejszych świąt składano ofiary z ludzi, głównie jeńców pojmanych w toku wypraw wojennych. W czasie zwiedzania miasta to miejsce napawało konkwistadorów szczególną odrazą i przerażeniem. Nazywali je "cuchnącą rzeźnią" wypełnioną "mocami z piekieł". Cortés, nie bacząc na zasady dyplomacji, dał temu wyraz wprost w rozmowie z gospodarzem pawilonów, królem Montezumą II. Z półuśmiechem oznajmił mu, że "posągi azteckich bogów to po prostu diabły". Następnie zaproponował, że może je "wypędzić", ustawiając naprzeciwko nich obraz z Matką Boską. "Ujrzycie, jakie przerażenie ogarnie owych bogów, którzy was oszukują" – zapewnił.
Zuchwała sugestia, co oczywiste, mocno uraziła azteckiego władcę i jego dwóch kapłanów. Na ich twarzach odmalował się gniew. Jednak konkwistador szybko zrozumiał swój błąd i przeprosił za zniewagę. Montezuma przyjął to bez dąsów. Miał w pamięci masakrę, jaką wojowniczy przybysze zza morza urządzili kilka tygodni wcześniej w Choluli, pobliskiej metropolii. Z pewnością nie chciał ich prowokować. Może dążył do tego, żeby przybyszów udobruchać, przekupić i przekonać, by sami odeszli? Albo zamierzał uśpić ich czujność i zlikwidować? Badacze wciąż spierają się o motywy stojące za serdeczną postawą Montezumy wobec Hiszpanów jesienią 1519 roku. Pewne jest za to, że nie docenił pazerności i przebiegłości przeciwnika. W efekcie niecałe dwa lata później wspaniałe Tenochtitlán obrócono w ruinę, grzebiąc tym samym drugie po inkaskim najpotężniejsze przedkolumbijskie imperium w obu Amerykach. Oto kolejne akty tej tragedii.
Fatalista i buntownik
Aztekowie pojawili się nad jeziorem Texcoco na przełomie XIII i XIV wieku. Niedługo później założyli Tenochtitlán. Ich miasto-państwo przez dziesięciolecia rosło w siłę, głównie dzięki wydajnemu rolnictwu opartemu na uprawie kukurydzy. W efekcie sto lat później, za panowania króla Itzcoatla, mogli wystawić potężną armię. Jej potencjał powiększony o kontyngenty z sojuszniczych państewek pozwolił im sprawować kontrolę nad znaczną częścią terytorium dzisiejszego środkowego Meksyku.
Kolejni tlatoani, jak tytułowano władców z Tenochtitlán, z sukcesami kontynuowali podboje. W początkach XVI wieku imperium Azteków rozciągało się już w pasie od Morza Karaibskiego do Pacyfiku, na obszarze niewiele większym niż powierzchnia dwóch trzecich współczesnej Polski, zamieszkanym przez około 6 mln ludzi. Była to jednak konstrukcja politycznie krucha. Obejmowała bowiem aż 400-500 państewek. Trybut, który musiały płacić na rzecz hegemona, ciążył wielu ludom, budząc silny antyaztecki resentyment.
Napięcia z tym związane zaczęły narastać na początku XVI wieku, gdy na tronie w Tenochtitlán zasiadł Montezuma II. W pierwszych latach panowania wsławił się kilkoma zwycięskimi kampaniami na południowej granicy swojego państwa. Mimo to nosił w sobie silne przeczucie ciążącego nad nim fatum. Klęski głodu, powodzie, trzęsienia ziemi, niepokojące zjawiska astronomiczne czy mroźne zimy, które wystąpiły w okresie jego rządów, nadworni astrologowie interpretowali jako oznaki narastającego gniewu bogów, niechybne zwiastuny zagłady. Dlatego też wieści o "górach pływających po morzu" przyniesione przez gońców ze wschodniego wybrzeża wiosną 1518 roku mocno go zaniepokoiły.
Owymi "górami" były hiszpańskie żaglowce wysłane na rekonesans wybrzeży Meksyku przez Diego Velázqueza, zdobywcę i pierwszego gubernatora Kuby. Konkwistador ledwie opanował tę wyspę, a już marzył o kolejnych podbojach. Pragnienie to jeszcze spotęgowali jego zwiadowcy, przynosząc mu wiadomości o bogatym królestwie znajdującym się w głębi nowo odkrytych połaci lądu na zachód od Kuby. Dlatego też zorganizował następną, tym razem silniejszą, wyprawę w tamte strony. Przygotowanie tego przedsięwzięcia zlecił właśnie Hernánowi Cortésowi, swojemu przyjacielowi i towarzyszowi broni.
Ten 33-letni wówczas szlachcic pochodził z wioski Medellin w Estremadurze, regionie na zachodzie Hiszpanii, który był matecznikiem bohaterów ery konkwisty (wywodzili się stamtąd między innymi Francisco Pizarro, zdobywca Peru, Francisco de Orellana, który jako pierwszy spłynął Amazonką, i wielu innych). Jako nastolatek przybył do Nowego Świata w poszukiwaniu fortuny. Najpierw był plantatorem na Hispanioli, a potem przyłączył do kubańskiej ekspedycji Velázqueza. U jego boku wiodło mu się doskonale. Otrzymał znaczną posiadłość ziemską, został burmistrzem Santiago de Cuba, pierwszej stolicy wyspy, a także piastował stanowisko królewskiego urzędnika skarbowego.
Organizacja wyprawy do Meksyku okazała się punktem zapalnym w relacjach obu panów. Tuż przed wyruszeniem w drogę doszło między nimi do kłótni, w następstwie której gubernator chciał odebrać Cortésowi dowodzenie ekspedycją. Ten jednak się zbuntował, w lutym 1519 roku nakazał flotylli wypłynąć z Santiago, obierając kurs na zachód. Jego siły, rozmieszczone na 11 statkach, liczyły 508 żołnierzy, około 100 marynarzy i 16 koni.
Wysłannicy boga
W marcu 1519 roku Hiszpanie wylądowali u północnej nasady półwyspu Jukatan (dziś meksykański stan Tabasco). Tutaj przeszli chrzest bojowy. Zostali zaatakowani przez jedno z majańskich plemion. Mimo że na jednego konkwistadora przypadało co najmniej 30 przeciwników, przybysze triumfowali. O wyniku przesądziła szarża nielicznej kawalerii – pierwsza w dziejach Ameryki. Indianie, którzy nigdy wcześniej nie widzieli koni, wzięli je za nieśmiertelne potwory i wpadli w panikę. Rzucili się do ucieczki ścigani przez ogarniętych szałem bojowym Europejczyków. Poległo ich co najmniej 800, podczas gdy konkwistadorów zaledwie kilku. Niedługo później pokonany wódz oddał hołd Cortésowi i przy okazji sprezentował mu kilkunastu niewolników. Wśród nich, co ważne, znalazła się Doña Marina – późniejsza kochanka i tłumaczka wodza Hiszpanów, której intelekt, takt i znajomość miejscowych realiów nieraz wybawiły uczestników wyprawy z opresji.
Zasięgnąwszy języka o położeniu najpotężniejszego królestwa w regionie, Hiszpanie wsiedli na okręty i pożeglowali na zachód. I tak 21 kwietnia 1519 roku, w Wielki Czwartek, wylądowali w miejscu, w którym niedługo później założyli osadę Veracruz, dziś przeszło półmilionową portową metropolię.
Tym razem konkwistadorzy spotkali się z nadzwyczaj serdecznym przyjęciem. Miejscowi kacykowie, trybutariusze Azteków, dostarczyli im żywność. Po zaledwie kilku dniach przybył do nich dworzanin Montezumy z liczną świtą. Ofiarował im prezenty warte fortunę, między innymi kunsztownie wykonane złote figurki, biżuterię i drogie tkaniny. Przywódca Aztecki brał bowiem Hiszpanów za wysłanników boga Quetzalcoatla – współtwórcę świata, jednego ważniejszych bóstw w azteckiej mitologii. Spodziewał się więc, że jako "byty z zaświatów" wezmą hojną ofiarę, po czym odejdą. Tymczasem stało się dokładnie odwrotnie.
Cortésowi i jego drużynie, jako pazernym bytom ziemskim, na widok azteckich precjozów zaświeciły się oczy. Przekonali się, że opowieści o zamożnym indiańskim władcy nie były ani na jotę przesadzone. Cortés poprosił więc emisariuszy o jak najszybsze zaaranżowanie spotkania z Montezumą w Tenochtitlán. Ci jednak zgodnie z wolą swojego króla odpowiedzieli im, że "nawet nie warto o tym myśleć". I zniknęli tak niespodziewanie, jak się pojawili. Zaraz potem ulotnili się też tubylcy, którzy dostarczali Hiszpanom pożywienie. Ewidentnie łagodnie dawano przybyszom do zrozumienia, że nie są już mile widziani. To było jednak o wiele za mało, żeby zniechęcić żądnych zysków iberyjskich żołdaków.
Zwyciężyć albo zginąć
Cortés nie próżnował. W kolejnych miesiącach założył osadę Veracruz i rozpoznawał teren, nawiązując pierwsze sojusze z Totonakami, ludem niechętnym Aztekom, zamieszkującym wschodnie wybrzeże ich imperium. Potem, by odciąć drogę odwrotu ewentualnym buntownikom z własnych szeregów, nakazał zniszczyć wszystkie statki.
W połowie sierpnia 1519 roku Cortés ruszył na czele 350 żołnierzy na Tenochtitlán, pozostawiając resztę swoich ludzi, w liczbie około 150, na posterunku w Veracruz. Po uciążliwej przeprawie przez pasma Kordylierów Hiszpanom przyszło się zmierzyć w kilku bitwach z Tlaxcallanami, wojowniczym ludem, który od dziesięcioleci dawał odpór azteckim ofensywom. Na skromną kolumnę Cortésa spadły tysiące Indian uzbrojonych w łuki oraz kamienno-drewniane maczugi i miecze. Hiszpanie dali im odpór głównie dzięki temu, że byli zaprawieni w bojach (wielu miało za sobą udział w wojnach włoskich), efektywnie wykorzystywali konnicę, a przede wszystkim biegle posługiwali się lekkimi mieczami z toledańskiej stali dającymi im przewagę nad ociężałą w zwarciu piechotą przeciwnika. Jednak solidnie się w tym starciu wykrwawili. Wielu było zabitych i rannych – chwilowo przestano nawet wierzyć w powodzenie przedsięwzięcia. Ale nastąpił zwrot, który – jak pokazał czas – zmienił bieg historii.
Tlaxcallanie, mający jeszcze w odwodzie dziesiątki tysięcy wojowników, z pewnością mogli ostatecznie wybić Hiszpanów. Na szczęście dla Europejczyków, będąc pod wrażeniem ich waleczności, zdecydowali się zawrzeć z nimi antyaztecki sojusz. Od tej pory działali ramię w ramie z Cortésem i wspierającymi go Totonakami.
Niedługo potem ich połączone siły weszły do Choluli, bogatego azteckiego miasta i regionalnego centrum kultu Quetzalcoatla. Tamtejsi przywódcy mieli prawdopodobnie rozkaz od Montezumy, by podstępem zlikwidować niechcianych gości. Hiszpański wódz przejrzał ich zamiary. Puścił miasto z dymem, wyrzynając w pień co najmniej trzy tysiące mieszkańców. W efekcie aztecki władca – czując, że nie ma wyjścia – uczynił zadość naleganiom Cortésa, zapraszając go do Tenochtitlán.
8 listopada 1519 roku konkwistadorzy wkroczyli do azteckiej metropolii. Montezuma najpewniej chciał ich oczarować lub uśpić ich czujność. Ulokował przybyszów w centralnie położonym pałacu Axayacatla, obficie karmił i pokazywał atrakcje metropolii, jak chociażby ptaszarnię czy galerię osobliwie zdeformowanych ludzi. Jednakże Cortés, czując zagrożenie, szybko przejął kontrolę nad sytuacją. Po niespełna tygodniu pojmał Montezumę, który stał się teraz jego zakładnikiem i figurantem, za pomocą którego rządził azteckim imperium.
W kwietniu 1520 roku hiszpański wódz opuścił Tenochtitlán. Z częścią swoich ludzi udał się do Veracruz, dokąd – jak go poinformowano – przybyła silna ekspedycja wysłana przez gubernatora Kuby, by go zabić lub pojmać. Znów był górą: najpierw wygrał nocny bratobójczy pojedynek, po czym przekabacił większość pokonanych, by przeszli na jego stronę. Wracał do azteckiej stolicy, mając już przeszło tysiąc żołnierzy i niemal stu konnych, a do tego kilka tysięcy Indian.
W tym czasie sytuacja w Tenochtitlán wymknęła się spod kontroli. Pedro de Alvarado, dowódca hiszpańskiego garnizonu zostawionego w mieście, stwierdził, że azteccy wielmożowie i kapłani spiskują przeciwko niemu, więc zaatakował ich podczas jednego ze świąt religijnych. Sprowokował tym samym wybuch powstania. Jego ludzie zostali oblężeni w centrum miasta. Z odsieczą przyszedł Cortés. Podczas zamieszania w niewyjaśnionych okolicznościach zginął Montezuma II.
W nocy z 30 czerwca na 1 lipca 1520 roku Hiszpanie i ich sojusznicy, by wyrwać się z azteckiej matni, musieli dosłownie wyrąbać sobie mieczami drogę z centrum Tenochtitlán przez groblę poza miasto. Atakowani ze wszystkich stron przez masy wojowników wroga Europejczycy stracili kilkuset żołnierzy, może nawet połowę stanu wyjściowego. Ta krwawa bitwa przeszła do historii jako La Noche Triste, czyli Smutna Noc. Cortés i jego ludzie przedostali się do Tlaxcali, gdzie lizali rany i szykowali się do ostatecznego starcia z Aztekami.
Miasto śmierci
W maju 1521 roku, po miesiącach przygotowań, Cortés powrócił nad jezioro Texcoco. Miał ze sobą około tysiąca hiszpańskich żołnierzy (przybyły świeże posiłki) i wsparcie prawdopodobnie 100 tys. lokalnych sojuszników, głównie Tlaxcallanów. Zgromadzone w Tenochtitlán siły azteckie, dowodzone przez tlatoaniego Cuauhtémoca, były zapewne liczniejsze. Jednak z tygodnia na tydzień przerzedzała je epidemia ospy, choroby przywleczonej przez konkwistadorów, na którą Indianie nie mieli żadnej odporności i która stała się ich "niewidzialnym zabójcą".
W pierwszej fazie oblężenia wojska Cortésa zajęły osady nad jeziorem Texcoco, z których można było dotrzeć groblami do Tenochtitlán. Następnie podzielona na trzy kolumny armia – dowodzona przez Cristobala de Olind, Pedra de Alvarado i Gonzalo de Sandovala – próbowała wedrzeć się przez nie do serca metropolii od północy, zachodu i południa. Ciężkie walki o każdą piędź grobli toczono ze wsparciem flotylli: Hiszpanie operowali na 13 brygantynach, a Aztekowie na dziesiątkach długich pirog. Po kilkunastu dniach oblegani znaleźli się w dramatycznej sytuacji: zniszczono akwedukt doprowadzający wodę pitną do miasta (ta w jeziorze była słonawa), odcięto dostawy żywności.
Od połowy czerwca wypady oddziałów Cortésa zaczęły coraz częściej docierać aż do centralnego kompleksu świątynnego, gdzie w wąskich uliczkach toczyły krwawe boje z Aztekami, po czym się wycofywały. Uprowadzonych Hiszpanów rytualnie zabijano, wyrywając im serca tak, by mogli zobaczyć to ich pobratymcy. Ta osobliwa wojna psychologiczna nie przynosiła zamierzonych efektów – Europejczycy stawali się coraz bardziej zajadli w boju. By efektywnie walczyć i sprawniej kontrolować zajęte obszary, zaczęli wyburzać domy, a ich gruzami zasypywać kanały przecinające miasto. To utrudniło Aztekom obronę i kontrnatarcia. Nowa taktyka była skuteczna. Pod koniec lipca trzy hiszpańskie zgrupowania połączyły się, przyszpilając obrońców w północnej części metropolii. Wreszcie 13 sierpnia 1521 roku Tenochtitlán padło, po tym jak schwytano króla Cuauhtémoca, który próbował zbiec na łodzi.
Zdobyte miasto przedstawiało straszny widok – piękne pałace zostały spalone i zrabowane, całe kwartały domów zrównano z ziemią. Wysypali się z niego mieszkańcy wyniszczeni przez choroby i głód – "wstrętni i cuchnący, że aż żałość było patrzeć", jak napisał Díaz. Wszędzie walały się ciała, przeważnie zmarłych na ospę, która dziesiątkowała obrońców nie mniej niż walki i braki żywności. Smród rozkładu ciał był tak silny, że Cortés, otrąbiwszy zwycięstwo, czym prędzej wyprowadził swoje wojska do okolicznych miejscowości.
W walkach o Tenochtitlán mogło zginąć grubo ponad 100 tys. Azteków. I jedynie 100 konkwistadorów. Wraz z kapitulacją metropolii rozsypało się azteckie imperium, a na jego miejscu utworzono pierwszą hiszpańską kolonię na amerykańskim terra firme, ochrzczoną mianem Nowej Hiszpanii. Jak podaje historyk Matthew Restall, podczas pierwszego stulecia jej istnienia epidemie i niewolnicza praca spowodowały spadek miejscowej ludności nawet o 90 proc. wobec pierwotnego stanu populacji Meksyku, szacowanego na około 30 mln. Dlatego dziś Hernán Cortés coraz częściej nie jest postrzegany jako wojskowy geniusz – "niczym Juliusz Cezar", jak pisał o nim Cervantes – ale raczej jako ludobójca.
Dzieje podboju Meksyku wciąż inspirują twórców. Amazon przygotowuje właśnie wysokobudżetowy miniserial zatytułowany "Cortés i Montezuma". W projekt zaangażowanych jest wiele gwiazd, w tym Javier Bardem (zagra przywódcę konkwistadorów), Steven Zaillian (wyróżniony Oscarem scenarzysta), a także Gael García Bernal (producent). Nie wiadomo jednak, kiedy zobaczymy efekty tego przedsięwzięcia. Przez pandemię musiano bowiem wstrzymać prace na planie.
Pisząc tekst, korzystałem m.in. z: Bernal Díaz del Castillo "Pamiętnik żołnierza Korteza, czyli prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii", Hernán Cortés "Listy o zdobyciu Meksyku", Si Sheppard "Tenochtitlan 1519-21", Matthew Restall "When Montezuma Met Cortés: The True Story of the Meeting That Changed History".
Wojciech Rodak. Rocznik 1984. Redaktor i publicysta. Pasjonat szeroko pojętej historii i muzyczny koneser (od DJ Premiera do Jordiego Savalla). W przeszłości związany m.in. z dziennikiem Polska The Times i miesięcznikiem Nasza Historia. Obecnie współpracuje na wielu polach z Ośrodkiem KARTA, a także z Gazetą Wyborczą.