
Była sobota 29 grudnia 1386 roku. Od świtu na ulicach 100-tysięcznego Paryża, największej metropolii ówczesnej Europy, ruch był większy niż zwykle. Grupki mieszczan i przyjezdnych wszystkich stanów ciągnęły wąskimi uliczkami ku północnej części miasta, w okolice niedawno wzniesionych murów obronnych. Tutaj zbijały się w gęstą, niesforną ciżbę, cisnącą się – wśród wrzaskliwych kłótni i kuksańców – do bram kompleksu klasztornego Saint-Martin-des-Champs.
Nieliczni strażnicy miejscy usiłowali opanować niebezpieczny napór tłumu, ale sytuacja po wielokroć ich przerastała. Ludzie byli zdeterminowani, by zająć jak najlepsze miejsca na trybunach drewnianej areny, świeżo wzniesionej na przyklasztornych błoniach. Trudno się im dziwić. Mieli być świadkami pierwszego od 30 lat pojedynku sądowego w stolicy Francji. A poza tym dla mieszczan i plebejuszy przeznaczono jedynie niewielką część miejsc na widowni. Ci, którzy przyszli za późno, musieli więc pozostać na ziemi, wokół areny, licząc na to, że uda im się podglądać walczących rycerzy przez wąskie szczeliny w konstrukcji. Najbardziej zawzięci i sprawni młodzieńcy wdrapywali się na nieliczne drzewa i klasztorne mury.
Mijały godziny. Przemarznięty tłum falował w oczekiwaniu na igrzyska. By się ogrzać, ludzie przestępowali z nogi na nogę i lgnęli do siebie niczym owce. Wreszcie, tuż przed południem, na teren klasztoru wjechała konno kolorowo ubrana grupa heroldów, fanfarami anonsując przybycie monarchy. Za nimi pojawił się sam 18-letni Karol VI, najwyższy sędzia pojedynku, i reszta barwnej świty, wśród której znajdowali się czołowi hierarchowie kościelni i królewscy wujowie: książęta Burgundii, de Berry i Burbon.
Wkrótce potem przybyłe towarzystwo zapełniło najwyższe rzędy konstrukcji. Król z wujami zajął specjalną trybunę, najbardziej wysuniętą w stronę środka pola, gdzie miało się rozegrać krwawe widowisko. Rozsiadł się dostojnie na tronie. Był dość pogodny, mimo że poprzedniego dnia spotkała go wielka tragedia – stracił pierworodnego potomka. Widocznie emocje związane z oczekiwanym starciem wzięły górę. Tak pragnął zobaczyć pojedynek, że nakazał przesunięcie jego terminu o ponad miesiąc względem pierwotnej daty wyznaczonej przez sąd, by w ten sposób zyskać czas na powrót z wyprawy wojennej do Paryża.
Niedługo potem na terenie Saint-Martin-des-Champs zaczęli kolejno pojawiać się główni bohaterowie dramatu. Najpierw Jan z Carrouges wiódł orszak krewnych i służących. Jechał konno, trzymając niebieską dwumetrową tyczkę zwieńczoną srebrnym krucyfiksem. Co chwila wolną ręką czynił znak krzyża. Był w pełnej zbroi i w hełmie z uniesioną przyłbicą. Na pooranej zmarszczkami twarzy starego wojaka malowało się potężne zmęczenie, ale też skupienie. Tuż obok szedł paź, prowadził za uzdę jego konia bojowego, a pozostali słudzy nieśli kopię i tarczę z herbem – srebrnymi liliami heraldycznymi na karmazynowym tle.
Zaraz za nimi w karocy wjechała dwudziestoparoletnia małżonka Jana, Małgorzata, ubrana w czarny, żałobny strój. Podniecony tłum przyglądał się jej z wielkim zainteresowaniem nie tylko z powodu zjawiskowej, jak podkreślali kronikarze, urody, ale przede wszystkim dlatego, że to ona była ofiarą domniemanej zbrodni i główną oskarżycielką w procesie, którego finał stanowiła zbliżająca się walka.
Ostatni w klasztornej bramie pojawił się oskarżony rycerz, Jakub Le Gris, w otoczeniu służby i licznej świty – rodziny oraz przyjaciół z dworu Piotra II, hrabiego Alençon. Pełna zbroja podkreślała jego masywną sylwetkę. Widoczna spod przyłbicy niemłoda twarz była spięta.
Małgorzata wkrótce znalazła się na odosobnionej trybunie, a rycerze udali się do swoich namiotów stojących poza areną, po jej przeciwnych stronach: Le Gris znalazł się po królewskiej lewicy, Carrouges – po prawicy.
Nastąpiła seria skomplikowanych ceremonii. Najpierw sprawdzono stan broni obu rycerzy – ich kopii, mieczy, sztyletów i toporów. Potem herold ogłosił zasady obowiązujące publiczność, a przede wszystkim surowo egzekwowany zakaz wznoszenia okrzyków, które mogłyby rozproszyć walczących. Następnie przypomniał reguły pojedynku. W skrócie: przeciwnicy mogli walczyć dowolnymi technikami, tak długo, jak było trzeba, nawet kilka dni, byle tylko nie wspomagali się czarami. Wreszcie na arenę wkroczyli księża z rozkładanym ołtarzem. Rycerze przysięgli, że walczą o prawdę i w słusznej sprawie i powierzyli życie Bogu. Kiedy dopełnili tych rytuałów, sąd boży mógł się rozpocząć.
Carrouges i Le Gris udali się jeszcze do swoich namiotów. Ostatni raz sprawdzili broń, po czym na sygnał dany przez marszałka dworu, korzystając ze specjalnych podestów – w końcu mieli na sobie zbroje ważące około 30 kg – ciężko osadzili się w siodłach bojowych rumaków. Słudzy podali im kopie i tarcze. Obaj rycerze wjechali przez bramy w drewnianym płocie na przeciwne krańce wysypanej piaskiem prostokątnej areny. Straże z trzaskiem zamknęły za nimi wrota. Publiczność zamarła w oczekiwaniu na pierwsze starcie.
Carrouges i Le Gris zostali sami na placu boju. Spod zamkniętych przyłbic buchała para ciężkich oddechów. Teraz tylko jeden z nich – ten, którego „wyznaczył Bóg”, ten „z czystym sercem” – mógł zejść z boiska żywy. Tętno Małgorzaty gwałtownie przyspieszyło, gdy zobaczyła, że jej mąż obniżył kopię i zaczął galopować na przeciwnika. Gdyby to on przegrał, jeszcze tego samego dnia miała spłonąć na stosie.
Urażona duma
Dzieje dramatycznego sporu Jana z Carrouges z Jakubem Le Gris są dosyć dobrze udokumentowane. Szczegółowe informacje na ten temat przetrwały nie tylko na kartach kilku kronik, ale również w paryskich archiwach sądowych, a nawet – co jest prawdziwą rzadkością – w pamiętniku jednego z adwokatów zaangażowanych w proces. By ów spór zrozumieć, musimy cofnąć się o kilka lat od dnia pojedynku i przenieść się 200 kilometrów na zachód od Paryża, do Normandii, skąd pochodzili obaj rycerze.
W średniowieczu była to kraina dość ludna i bogata, słynąca z hodowli bydła. Jednak w XIV wieku często stawała się areną walk wojny stuletniej, jaka tliła się między Anglią a Francją. Co i rusz pustoszyły ją najazdy wyspiarzy, którym czoła stawiała bitna miejscowa szlachta – przynajmniej ta lojalna wobec króla Francji. Jan z Carrouges od najmłodszych lat, u boku ojca, również Jana, uczestniczył w tych obronnych kampaniach i doskonalił się w wojennym rzemiośle.
Przyszedł na świat w latach 30. XIV wieku w gnieździe rodu, czyli w zamku obok wioski zwanej do dziś Carrouges, w departamencie Orne. Widział, jak jego rodziciel pnie się w górę feudalnej hierarchii. Hrabia Robert z Alençon wynagrodził mu wierną służbę – powierzył stanowisko dowódcy warowni w Bellême, a także nadał tytuł wicehrabiego. Ambitny, młody Carrouges miał nadzieję, że odziedziczy po ojcu te prestiżowe i lukratywne funkcje, wykorzystując je jako przyczółek do rozszerzenia posiadłości ziemskich. Może i spełniłby swoje zamiary, gdyby nie przedwczesny zgon przychylnego mu seniora.
W 1377 roku, w wieku 33 lat, umarł hrabia Robert z Alençon. Z królewskiego nadania tytuł i ziemie zmarłego otrzymał jego starszy brat, hrabia Piotr II z Alençon. Na dwór w Argentan, gdzie ów urzędował, zaczęli przybywać żądni zaszczytów rycerze. Wśród nich znaleźli się też Jan z Carrouges wraz ze swoim sąsiadem, Jakubem Le Gris. Od razu obaj otrzymali honorowe tytuły szambelanów.
Le Gris był prawdopodobnie kilka lat młodszy od Carrougesa. Poprzedni hrabia powierzył mu dowodzenie twierdzą Exmes. Co prawda Le Gris pochodził ze skromniejszego rodu, ale był zdecydowanie lepiej wykształcony – potrafił pisać i czytać. Wysoki i mocno zbudowany, uchodził za dobrego wojownika. Posiadanie żony, licznego potomstwa oraz wielka pobożność, manifestująca się częstym służeniem do mszy, nie kłóciły się w nim moralnie z nawiązywaniem częstych przelotnych romansów. Przynajmniej taką opinię przekazali o nim potomności kronikarze.
Przez lata Carrouges i Le Gris blisko się przyjaźnili. Le Gris był nawet ojcem chrzestnym pierworodnego syna Carrougesa z jego pierwszą żoną, Joanną. Wkrótce jednak ich relacje zaczęły się psuć.
W 1378 roku Jakub Le Gris pożyczył hrabiemu Piotrowi znaczną sumę pieniędzy, bo aż trzy tysiące franków. Niedługo potem możnowładca odwdzięczył mu się, obdarowując go cennymi dobrami w Aunou-le-Faucon. Co więcej, uczynił go także swoim wysłannikiem na królewski dwór w Paryżu. Zazdrosny Carrouges uważał, że to jemu te wyróżnienia powinny przypaść w udziale jako przedstawicielowi znaczniejszego rodu. Poczuł się urażony i zapałał silną niechęcią zarówno do swego seniora, jak i jego nowego faworyta.
Ambicjonalna porażka zabolała go tym bardziej, że zbiegła się z jego osobistą tragedią – niemal jednocześnie zmarli jego żona i syn. Na przełomie 1379 i 1380 roku pogrążony w żałobie, z grupą swoich wojaków, dołączył do armii admirała Jana z Vienne, która wyruszyła na półwysep Contentin, by odeprzeć kolejny rozbójniczy rajd Anglików.
Klęski pieniacza
Wiosną 1380 roku Jan z Carrouges powrócił do domu nie tylko z łupami, ale także z nową nastoletnią żoną, Małgorzatą, której największą wadą w oczach współczesnych była zła sława jej ojca. Robert z Thibouville dwukrotnie zdradzał królów Francji w czasie walk z Anglikami. Ale – co na pewno dla pazernego szlachcica nie było bez znaczenia – Małgorzata wniosła do majątku Jana znaczny posag w postaci kilku dóbr ziemskich. Do tego, co podkreślają przekazy, była niezwykle powabną, jasnowłosą pięknością.
Korzystne ze wszech miar małżeństwo nie poskromiło apetytu ani nie ukróciło pieniactwa pana z Carrouges. W ciągu kilku lat dwukrotnie, zupełnie bezzasadnie, spierał się w sądzie o majątki ziemskie najpierw z Jakubem Le Gris, a potem z samym hrabią Piotrem. Obie sprawy przegrał. A gdy pojawiła się okazja, senior postanowił się na nim odegrać. W 1382 roku zmarł stary Carrouges. Hrabia, jak nakazywał obyczaj, powinien wówczas przenieść tytuł wicehrabiego i komendanta twierdzy na jego potomka. Nie uczynił tego, mając po dziurki w nosie kłótliwego wasala. Jan z Carrouges znów zaskarżył decyzję do sądu i znów przegrał. Ponownie go upokorzono.
Nie mogąc pomnożyć majątku pokojowo, wyruszył ze swoją świtą, by zdobyć go na wojnie. Wiosną 1385 roku, ponownie pod admirałem Janem z Vienne, udał się do Edynburga. Tam francuski kontyngent, w sojuszu ze Szkotami, przeprowadził łupieżczy rajd po północnej Anglii. Ekspedycja zakończyła się niemal całkowitą zagładą sił francuskich, głównie w wyniku chorób i głodu. Jan z Carrouges wrócił do domu pod koniec roku jako bankrut, bez połowy swoich ludzi, a w dodatku chory – co jakiś czas powalały go nawroty wysokiej gorączki. W niedalekiej przyszłości los nie okazał się dla niego ani trochę łaskawszy.
Zbrodnia w Capomesnil
W połowie stycznia 1386 roku Jan z Carrouges ruszył do Paryża, by pobrać zaległy żołd za wyprawę i uregulować długi. Żonę pozostawił pod opieką swojej matki i paru służących w skromnym zamku Capomesnil, położonym mniej więcej w połowie drogi między Falaise i Lisieux.
Wieść o wyjeździe Carrougesa dotarła na dwór hrabiego Piotra w Argentan, gdzie przebywał Jakub Le Gris. Ów chutliwy rycerz postanowił tę okoliczność wykorzystać, by uwieść Małgorzatę, która wpadła mu w oko na przyjęciu u pewnego możnowładcy, niemal dwa lata wcześniej. Wysłał do Capomesnil zaufanego człowieka, Adama Louvela, żeby wypatrywał okazji sprzyjającej dyskretnemu nawiązaniu bliższej znajomości. Louvel wkrótce dowiedział się, że matka Carrougesa za parę dni wyjedzie z większością służby do pobliskiego miasteczka i zostawi synową samą na niemal cały dzień. Doniósł o tym fakcie swojemu panu.
Szczegóły dalszych zajść opisujemy za zeznaniami złożonymi przez Małgorzatę.
O poranku 18 stycznia 1386 roku jej teściowa wyjechała z całą służbą. Małgorzata została sama. Niedługo pod murami zamku zjawił się Louvel. Kłamał, że przyszedł zwrócić dług. Gdy kobieta otworzyła mu wrota, za nim wtargnął Le Gris. Od razu przeszedł do rzeczy – wyznał jej, że ją „kocha i zrobi wszystko, by ją mieć”. Gdy Małgorzata odrzuciła ordynarne zaloty gwałtownie protestując, ten bezczelnie poszedł dalej – zaproponował, by oddała mu się za pieniądze. To też nie przezwyciężyło jej oporu. Płonący z pożądania rycerz brutalnie obezwładnił Małgorzatę z pomocą swego sługi, a następnie zgwałcił. Na odchodnym poradził swojej zapłakanej ofierze, by „milczała o zajściu, bo jej imię może okryć się hańbą, a mąż najpewniej ją zabije”. Następnie rzucił jej sakiewkę złotych monet i opuścił zamek. Zrozpaczona Małgorzata bynajmniej nie zamierzała zachowywać zdarzenia w tajemnicy. Chciała, by sprawca został ukarany.
Sąd boży
Gdy tylko Jan z Carrouges wrócił z Paryża, Małgorzata opowiedziała mu o traumatycznym zdarzeniu. Mąż, co nie zawsze zdarzało się w średniowieczu, okazał jej pełne zrozumienie i wsparcie. Wkrótce zwołał wielką rodzinną naradę, na której wysłuchano zeznań pokrzywdzonej i zdecydowano o dalszych krokach prawnych przeciwko Jakubowi Le Gris.
W średniowiecznej Francji gwałt należał do przestępstw karanych śmiercią. Najpierw oczywiście winy oskarżonego trzeba było dowieść przed sądem. W tym wypadku było to karkołomne, gdyż jedynym świadkiem w sprawie była ofiara, a sędzią sam hrabia Piotr, jako że sprawa dotyczyła jego wasali. Wyrok ogłoszony przez niego był łatwy do przewidzenia. Po pobieżnym śledztwie, przeprowadzonym na jego polecenie, uznał oskarżenie Carrougesów wobec swego faworyta za bezpodstawne – po prostu kolejny przykład awanturnictwa kłopotliwego poddanego. Podsumował, że Małgorzacie „gwałt musiał się przyśnić”.
Zawzięty Jan z Carrouges odwołał się do wyższej instancji. Wiosną 1386 roku przybył do wielkiej królewskiej rezydencji w Vincennes pod Paryżem i złożył apelację od wyroku hrabiego na ręce samego Karola VI. Młody monarcha przychylił się do jego prośby. Odesłał sprawę do rozpatrzenia parlamentowi paryskiemu. W połowie września normandzki rycerz uzyskał od trybunału to, czego pragnął – zezwolono mu na pojedynek sądowy z Jakubem Le Gris. Procedurę tę, zwaną również sądem bożym, stosowano w średniowieczu w sytuacjach, gdy należało rozstrzygnąć, która strona sporu kłamała pod przysięgą. Zwycięzców takich walk uważano za „wskazanych przez Boga” – prawdomównych.
Zabieganie o ten tryb rozstrzygnięcia sporu pokazuje determinację małżeństwa Carrouges, bowiem oboje ryzykowali życiem. W razie zwycięstwa Jakuba Le Gris, czyli śmierci Jana, Małgorzata, jako rzucająca fałszywe oskarżenie, miała być spalona na stosie na makabrycznym szafocie w Montfoucon, tuż za murami Paryża.
Wyrok w sprawie Carrouges – Le Gris był swego rodzaju ewenementem i stał się niebawem głośny w całym królestwie. Od początku XIII wieku we Francji starano się przecież ograniczać pojedynki. Wasale mieli ginąć za króla, a nie w starciach między sobą – zezwalano na nie raz na kilka dekad. Dlatego o walce na błoniach klasztoru Saint-Martin-de-Champs wiemy z relacji kilku dziejopisów, m.in. Jana Froissarta, jednego z najważniejszych francuskich kronikarzy. Wróćmy więc do przerwanej opowieści o wydarzeniach z 29 grudnia 1386 roku.
Chwila nieuwagi
Jan z Carrouges i Jakub Le Gris trzykrotnie szarżowali na siebie z pochylonymi kopiami. Za ostatnim razem uderzyli się wzajemnie w tarcze z taką siłą, że je połamali. Mimo impetu zderzenia – jeździec łącznie z wierzchowcem i uzbrojeniem ważył około tony – żaden z nich nie wypadł z siodła.
Potem ruszyli na siebie z toporami. W zwarciu Le Gris trafił konia przeciwnika w kark, przerąbując mu kręgosłup. Zwierzę zwaliło się, konając pod rycerzem z Carrouges. Lecz niedługo faworyt hrabiego cieszył się swoją przewagą. Gdy szarżował z toporem na pieszego już wroga, ten sprytnie uskoczył i jednocześnie rozpruł toporem brzuch jego ogiera. Le Gris jakimś cudem wyskoczył z siodła, unikając przygniecenia przez wijące się ranne zwierzę.
Gdy szanse ponownie się wyrównały, obaj sięgnęli po miecze. I wówczas nastąpił przełomowy moment pojedynku. Po dłuższej, wyczerpującej obu rycerzy szermierczej wymianie Le Gris ranił Carrougesa w udo. I odsunął się, jakby zaskoczony, patrząc na krew broczącą z rany przeciwnika. Rozjuszony i zdesperowany mąż Małgorzaty wykorzystał ten moment wahania. Złapał Le Grisa za czubek hełmu, po czym pchnął go do tyłu. Ten wywrócił się na plecy. Ciężar zbroi nie pozwalał mu wstać – był teraz całkowicie bezbronny. Carrouges bezlitośnie to wykorzystał. Usiadł na nim, przyciskając jego ręce kolanami do ziemi. Walił mieczem w przyłbicę przeciwnika, próbując ją otworzyć i zadać śmiertelny cios. Publiczność w całkowitej ciszy patrzyła na finał tego przerażającego spektaklu: Le Gris szamotał się bezradnie, próbując uciec przed tym, czego nie mógł już uniknąć. W końcu Carrouges otworzył przyłbicę sztyletem, po czym wbił go po rękojeść pod szczękę znienawidzonego wroga.
Epilog
Starcie Jakuba Le Gris z Janem z Carrouges było ostatnim pojedynkiem sądowym, na jaki wyraził zgodę paryski parlament.
Po zwycięstwie Carrouges solidnie się wzbogacił: otrzymał od króla znaczną rentę, a także część ziem pokonanego. Poległ wraz z kwiatem rycerstwa francuskiego w bitwie z Turkami pod Nikopolis w 1396 roku. Data śmierci Małgorzaty nie jest znana. Wiadomo, że urodziła trzech synów. Najprawdopodobniej biologicznym ojcem najstarszego z nich był Le Gris, bo został on poczęty w styczniu 1386 roku.
W 2020 roku słynny hollywoodzki reżyser Ridley Scott zekranizował całą tę historię. Główne role w filmie zagrali Adam Driver (Jakub Le Gris), Matt Damon (Jan z Carrouges) i Jodie Comer (Małgorzata). Czy „Ostatni pojedynek” („The Last Duel”) będzie hitem na miarę „Gladiatora”? Przekonamy się w październiku 2021 roku, bo wtedy ma on wejść do kin. Oczywiście o ile pandemia pozwoli.
Pisząc artykuł, korzystałem z książki Erica Jagera pt. „The Last Dueal: A true story of crime, scandal and trail by combat i medieval France”
Wojciech Rodak. Rocznik 1984. Redaktor i publicysta. Pasjonat szeroko pojętej historii i muzyczny koneser (od DJ Premiera do Jordiego Savalla). W przeszłości związany m.in. z dziennikiem „Polska The Times” i miesięcznikiem „Nasza Historia”. Obecnie współpracuje na wielu polach z Ośrodkiem KARTA, a także z „Gazetą Wyborczą”.