Historia
'Bitwa pod Grunwaldem' Jana Matejki (fot. Muzeum Narodowe w Warszawie)
'Bitwa pod Grunwaldem' Jana Matejki (fot. Muzeum Narodowe w Warszawie)

Listy pisane niemal zaraz po zakończeniu bitwy przez kancelarię króla Jagiełły, a także listy pisane przez kancelarie krzyżackie nie wnoszą tak wiele do odtworzenia detali bitwy, jak można by się spodziewać.*

Ich autorzy skupiają się raczej na walce o dobre imię zakonu albo dobre imię Polaków, a nie na relacjonowaniu bitwy. Różne inne listy, zapiski wydatków, echa wydarzeń obecne w kronikach zagranicznych albo późniejszych bywają pomocne w ustalaniu (czy raczej poszukiwaniu ustaleń) różnych szczegółów.

Barwne opisy wielkiej bitwy**

Tak na przykład liczba poległych pod Grunwaldem podana jest w relacji z sierpnia 1410 roku, napisanej przez dwóch posłów wysłanych do zakonu przez węgierskiego króla: "Mówi się, że po obu stronach zginęło 8000 ludzi". Informacje te stały się podstawą dla papieża, który poświęcił konfliktowi specjalną bullę - i podał liczbę 18 tysięcy zabitych. Gdzie indziej znajdziemy 80 tysięcy poległych. Cytowany wyżej historyk uważa, że takie liczby to skutek dopisywania cyfr przez autorów odpisów, tak aby liczba robiła większe wrażenie. W piśmiennictwie  średniowiecznym rzadko dbano o precyzję danych liczbowych, a o wrażenie - niemal zawsze. Nasz Długosz też podał kompletnie nieprawdopodobne szacunki dotyczące zabitych (i to tylko po krzyżackiej stronie).

Zwodnicze bywają również źródła archeologiczne. Kiedy znany polski historyk, autor bardzo popularnej ponad pół wieku temu historii bitwy (Stefan M. Kuczyński) znalazł na polach grunwaldzkich jamę, powiązał to znalezisko z opowieścią zawartą w XVI-wiecznej ruskiej tzw. Kronice Bychowca i sprzedał nam wszystkim kliszę "wilczych dołów" wykopanych przez Krzyżaków. Dobrze te wilcze doły wyglądają w filmach, właściwie wszyscy historycy piszący po Kuczyńskim uznają tę historię za wytwór wyobraźni. Niejedyny przy próbach odtworzenia walki stulecia.

W wielu miejscach możecie Państwo przeczytać barwne opisy wielkiej bitwy i manewrów jej towarzyszących. Czasami grafomańskie, czasami, niczym u Sienkiewicza, porywające. Nawet te najlepsze mają jednak wadę - ich autorzy muszą oszczędnie gospodarować prawdą, a szczodrze intuicją. Dla przykładu, hasła "bitwa pod Grunwaldem" w polskiej Wikipedii nie da się obronić w świetle ustaleń historyków XXI wieku, za to dobrze się je czyta.

'Grunwald' Wojciecha Kossaka (fot. Muzeum Wojska Polskiego)

Ustalanie prawdy o przebiegu bitwy przypomina ułożenie układanki. Tyle że w ręku mamy czasem nawet kilka elementów pasujących na niektóre pola, a inne już na zawsze pozostaną puste. Najogólniej mówiąc, są informacje dotyczące bitwy grunwaldzkiej, które ogół historyków uznaje za niemal pewne.

Dużo więcej znajdziemy jednak sprzecznych hipotez. Najważniejsza polska bitwa to najcenniejszy eksponat Muzeum Niepewności.

Literacką przesadą byłoby stwierdzenie, że bitwa pod Grunwaldem rozegrała się wbrew regułom sztuki wojennej swoich czasów. Wielkie bitwy ciężkozbrojnych mas rycerzy zdarzały się przecież, a ich uczestnicy w chwale przechodzili do historii. Faktem jest jednak, że najczęściej takich walnych rozpraw. unikano.

Średniowieczna wojna to wysiłki na rzecz pustoszenia kraju wroga i okazjonalne potyczki mniejszych jednostek. Wielka bitwa mogła przynieść błyskawiczne, niekoniecznie zabawne rozstrzygnięcie konfliktu, który, umiejętnie podsycany przez lata, mógł dawać rozrywkę i zarobek wielu tysiącom profesjonalistów.

Pola grunwaldzkie dość przypadkowo stały się teatrem wielkiej bitwy. Krzyżacy spodziewali się polskiego korpusu gdzie indziej, a Polaków zaskoczyła w pewnym momencie bliskość wroga (parę dni wcześniej nad Drwęcą również zostali zaskoczeni - i na wszelki wypadek dokonali odwrotu). Widać jednak z działań Jagiełły, że walna bitwa była jego pomysłem na wojnę. Jungingen natomiast doszedł raczej do wniosku, że odkładanie starcia przyniesie mu więcej szkody niż pożytku, o czym świadczyły jego działania. Jego wstępny plan palenia, grabienia i zastraszania mieszkańców Królestwa Polskiego, żeby wymusić nerwowe ruchy na Jagielle, został odłożony na bardziej sprzyjający moment. Nie zawsze warto odkładać marzenia na potem.

Zakon jak dzisiejsza korporacja 

Jest przynajmniej jedna "grunwaldzka" liczba, która uderza. Jedna liczba - Krzyżaków. Krzyżaków pod Grunwaldem było około dwustu pięćdziesięciu. Mieli oczywiście znacznie liczniejsze wojsko, jednak samych rycerzy w charakterystycznych płaszczach walczyło niewielu. Na całym terytorium państwa zakonnego żyło około siedmiuset braci zakonnych, z tego około pięciuset było rycerzami w czynnej służbie. Zakonnicy stanowili trzon państwa - dość niezwykłego - i trzon wojska. Dziwnego państwa, ponieważ rządzonego i zarządzanego nie przez króla (księcia), ale przez jeden zakon.

Fot. Tomasz Waszczuk / Agencja Gazeta

Królowie starali się uzasadniać swoje rządy celami religijnymi i postępowaniem w zgodzie z Kościołem, jednak tylko w państwie krzyżackim całością spraw publicznych kierował zakon - zorganizowany podobnie jak dzisiejsze korporacje. O awansie decydowała hierarchia zasług, najważniejszą strukturą władzy był niewielki zarząd (Wielka Rada Zakonna), powołujący - i odwołujący - wielkich mistrzów, delegujący kompetencje na rzecz niewielkich struktur lokalnych, działających zgodnie z misją przedsiębiorstwa (ewangelizacja wsparta rozwojem ekonomicznym) i zapisanym w kodeksach zespołem wartości, za których nieprzestrzeganie wylatuje się z roboty. Obowiązywał nawet specyficzny dress code. I, podobnie jak w wielu dzisiejszych korporacjach, bywały dni w roku, w których można się było ubrać mniej formalnie.

Fakt, że jakiś zakon posiadał duże posiadłości ziemskie, z chłopami, rzemieślnikami, bankami itd., nikogo w średniowiecznej Europie nie dziwił. Tylko Orden der Brüder vom Deutschen Haus Sankt Mariens in Jerusalem, Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, podołał natomiast zadaniu budowy na zwartym terytorium własnego niezależnego państwa dla miliona poddanych. Zakon rycerski, a przy tym, jak byśmy dzisiaj mogli powiedzieć, zakon menadżerski.

Owszem, państwo było zakonne, ale nie oznaczało to, że jego mieszkańcy wyróżniali się religijnością albo że wszystko było w tym państwie inne niż "normalnie". Podobnie jak w innych krajach rozwijały się miasta - i rosły szeregi mieszczaństwa, coraz bardziej świadomego swojej roli, podobnie jak w innych zakątkach Europy. Osiedlali się tam też "normalni" rycerze "na prawie rycerskim". W krzyżackim państwie, jak w każdym ówczesnym, rycerze nie mogli wymigiwać się od walki, a obowiązek wojenny nakładano także na niektórych mieszczan, wójtów, sołtysów, tzw. "wolnych" (Freie) - potomków podbitych kiedyś Prusów, którzy w odpowiednim momencie poddali się władzy zakonu w zamian za pakiet swobód, oraz mieszkańców grodów i fortów. "Wolni" stanowili nawet jedną trzecią wojsk wielkiego mistrza.

Krzyżacy tradycyjnie dbali o militarne wykształcenie kandydatów do zakonnych święceń, a potem zakonników. Nie słynęli z wielkiego zamiłowania do książek, za to umieli zarządzać państwem i się bić.

Niewykorzystana szansa na atak?

W latach poprzedzających Grunwald prowadzili częste rejzy, czyli wyprawy przeciwko Litwinom. Zakonna dyscyplina równała się dyscyplinie żołnierskiej, co nadawało krzyżackiemu rycerstwu elitarny charakter - taki stopień dyscypliny był po prostu niespotykany pośród rycerstwa. Każdemu Krzyżakowi zakon przydzielał kilku półbraci albo sług, również oni podlegali przeszkoleniu wojskowemu oraz zakonnemu.

W bitwie grunwaldzkiej dwustu pięćdziesięciu dobrze wyszkolonych, odżywionych i odważnych rycerzy nawykłych do wykonywania rozkazów na dobrze wyszkolonych, odżywionych i odważnych wierzchowcach stanowiło punkt odniesienia dla wszystkich uczestniczących w walce.

Aby pokonać wojska Jagiełły, trzeba było wszakże własne szeregi znacząco powiększyć.

Autor "Kontynuacji..." dzieli się przekonaniem, że zakon mógłby (znienacka) uderzyć na nieprzygotowane wojska Polaków i w takiej sytuacji odniósłby zwycięstwo. Obraz wydarzeń - a właściwie niedoszłych wydarzeń - jest podobny u Długosza: wojska królewskie popełniły nieostrożność, bo skupiły się na rozbijaniu obozu, kiedy wróg czaił się tak blisko. "Jest u Długosza w omawianym fragmencie nastrój zagrożenia, może efekt rozmów ze stryjem czy z Oleśnickim, którzy stali przy królu i bali się ataku krzyżackiego" - rozwija wątek współczesny historyk Jerzy Rajman.

'Przed bitwą pod Grunwaldem' Feliksa Sypniewskiego (fot. Muzeum Narodowe w Krakowie)

Zarazem zwraca uwagę, że w polskim sztabie nie było ani objawów paniki, ani bezładu decyzyjnego. Przybywali gońcy oraz zwiadowcy, gromadzono informacje. Kiedy sytuacja się wykrystalizowała i król nabrał pewności, że niedaleko znajdują się nie jakieś zabłąkane oddziały, lecz główne siły wroga, szybko wysłał posłańca do Witolda. W Kronice konfliktu zachowanie Jagiełły opisywane jest jako racjonalne - król gromadził informacje, aby mieć obraz wydarzeń, następnie wysłał gońca do Witolda: "Najmilszy bracie! Przygotuj się do bitwy i nakaż przygotować się wojskom twoim wraz z rycerzami, ponieważ jesteśmy już upewnieni o wrogach".

Z punktu widzenia krzyżackiego sytuacja klarowała się przez pewien czas następująco: Krzyżacy byli gotowi do boju, polscy rycerze nerwowo kręcili się przy pracach obozowych, król Jagiełło pobożnie słuchał mszy, wśród silnego wiatru, utrudniającego ustawienie namiotu. Autor krzyżackiej "Kontynuacji..." oraz nasi kronikarze opisują ten moment podobnie.

Może zresztą słowo "moment" nie jest odpowiednie - z powyższych źródeł wynika, że wojska krzyżackie, ustawione w szyk bojowy, spozierały na królewskich wojów aż przez trzy godziny. Przynajmniej przez jakiś czas miały przewagę. Były gotowe, a przeciwnik dopiero się szykował. Niewykorzystana szansa na atak?

* Fragmenty książki "Grunwald 1410. Świętością nie wygrasz" Jana Wróbla ** Śródtytuły pochodzą od redakcji

Jan Wróbel, autor książki 'Grunwald 1410' (fot. Materiały prasowe)