Historia
John H. Grifin i pucybut Sterling Williams (fot. Don Rutledge)
John H. Grifin i pucybut Sterling Williams (fot. Don Rutledge)

Tekst został opublikowany w sierpniu 2016 roku

Przez kilka tygodni naświetlał się lampą kwarcową. Pod nadzorem lekarzy brał leki na bielactwo. Jego biała skóra ciemniała z dnia na dzień, aż kolorem niczym nie różnił się od czarnoskórych Amerykanów. Gdy jeszcze ogolił głowę, dla świata stał się pięćdziesięciokilkuletnim czarnoskórym mężczyzną, który jedzie przez południowe stany Ameryki.

John H. Griffin (fot. Don Rutledge)

John Griffin, słynny amerykański reporter, pisarz i działacz społeczny podkreślał potem, że dopiero w chwili, gdy dla wszystkich wokół sam stał się czarny, zrozumiał, jak czuje się czarny człowiek w Stanach Zjednoczonych.

USA, rok 1959. Przejście do świata czarnych jest dla białego człowieka, nawet tak świadomego i pozbawionego uprzedzeń jak Griffin, szokiem. Ot, prosta sprawa: chce pójść do toalety. I nagle okazuje się, że dla niego - czarnego - oznacza to kilkukilometrowy marsz przez miasto. Gdy chce się czegoś napić, też musi długo szukać - saturatory stojące w niektórych sklepach są dla niego - czarnego - niedostępne. W jednym ze stanów musi uważać, gdy patrzy na filmowy plakat z białą gwiazdą Hollywood - żeby jakieś nadgorliwe białe osiłki nie obiły mu kości "bo patrzył na białą kobietę". Jest obrażany w autobusie przez starsze białe kobiety, ścigany na ulicach przez młodocianych łobuzów. Je to samo podłe jedzenie, co inni czarni, bo musi stołować się tam, gdzie oni - nie wolno mu wchodzić do knajp dla białych. Jest podczłowiekiem, z którym biały może zrobić wszystko i nie poniesie za to kary.

Oto fragment książki "Czarny jak ja"

(wyd. W.A.B.).

Książka jest dostępna w formie ebooka w Publio.pl

***

Wybrałem się autostopem w stronę bagnistych okolic między Mobile a Montgomery. To był piękny, chłodny dzień. Przeszedłem na piechotę ponad dziesięć kilometrów, zanim zatrzymał się koło mnie pierwszy kierowca: tęgi, uśmiechnięty facet w furgonetce. Kiedy zaprosił mnie do środka, zobaczyłem, że ma w samochodzie strzelbę opartą o siedzenie zaraz koło nogi. Od razu przypomniało mi się, że w pewnych środowiskach w Alabamie uważa się polowanie na "czarnuchów" za sport i cofnąłem się.

- Wsiadaj - zaśmiał się. - To strzelba na jelenie. Spojrzałem jeszcze raz na jego rumianą twarz i stwierdziłem, że wygląda na porządnego człowieka, więc wspiąłem się do środka, na pokryty skórą fotel pasażera.

- Jak ci idzie w tych okolicach łapanie okazji? - zapytał.

- Niespecjalnie, proszę pana. Pan pierwszy się zatrzymał od Mobile.

Dowiedziałem się następnie, że jest żonaty, ma pięćdziesiąt trzy lata, dorosłe dzieci i już dwójkę wnuków. Sądząc po sposobie mówienia, musiał być aktywnym działaczem społecznym, zapewne znanym i szanowanym. Zacząłem mieć nadzieję, że może udało mi się trafić na przyzwoitego białego.

- Jesteś żonaty? - spytał.

- Tak, proszę pana.

- A dzieci?

- Tak, mam trójkę.

- Masz ładną żonę?

- Tak, proszę pana.

Odczekał chwilę i lekkim tonem, z pobłażliwym rozbawieniem zapytał:

- Dała kiedyś białemu?

Spojrzałem w dół, na swoje czarne dłonie, na złotą obrączkę na palcu, i wymamrotałem coś bez znaczenia, mając nadzieję, że zauważy moją niechęć do takiej rozmowy. Ale on nie przejął się zbytnio i stał się jeszcze bardziej bezwstydny. Opowiadał, jak to wszyscy biali mężczyźni w okolicy ganiają za kolorowymi dziewczynami. Jak sam zatrudnia sporo czarnych kobiet w domu i przedsiębiorstwie.

- I gwarantuję ci, wydupczyłem każdą, zanim jeszcze dostała pierwszą wypłatę.

Pauza. Milczenie ponad szumem silnika i opon pędzących po asfalcie.

- I co ty na to?

- Niektóre chyba odmawiają - powiedziałem ostrożnie.

- No raczej nie, jeśli chcą mieć co jeść albo nakarmić dzieciaki - parsknął. - Jak nie ściągną majtek, nie dostaną pracy.

John H. Griffin podczas naświetlania specjalną lampą - by zmienić kolor skóry (fot. Don Rutledge)

Popatrzyłem przez okno na wysokie sosny wznoszące się po obu stronach szosy. Ich żywiczny zapach mieszał się z zapachem świeżo wypranego myśliwskiego stroju kierowcy.

- Myślisz, że to okropne, co? - zapytał.

Wiedziałem, że powinienem wyszczerzyć zęby w uśmiechu i powiedzieć: "Nie, dlaczego, tak to już bywa" albo wygłosić podobnie bagatelizującą uwagę, żeby go nie rozdrażnić.

- Tak myślisz? - powtórzył, nie porzucając sympatycznego tonu.

- Tak, chyba tak.

- Do cholery, przecież wszyscy to robią. Nie wiedziałeś?

- Nie, proszę pana.

- No jasne, że tak. Robimy wam tylko przysługę, że dajemy waszym dzieciakom trochę białej krwi.

Zastanawiałem się, jaka miałaby być moralna różnica między gwałtem dokonanym pod groźbą głodu i utraty pracy, a gwałtem pod groźbą zranienia nożem czy postrzelenia. Gazety robią wielką sensację z każdego domniemanego gwałtu Murzyna na białej kobiecie, ale biała przemoc wobec czarnych kobiet najwyraźniej uchodzi za coś zupełnie innego. Tymczasem to taki sam gwałt, do tego praktykowany na skalę, przy której bledną wszelkie tego typu przestępstwa dokonywane przez Murzynów.

Ta groteskowa hipokryzja uderzyła mnie, tak jak uderza wszystkich czarnych. Warto o niej pamiętać, kiedy kolejny biały rozprawia o murzyńskiej rozwiązłości albo ze zgrozą opowiada o mieszaniu ras czy z entuzjazmem - o rasowej czystości. Mieszanie się ras to dzisiaj rzecz powszechna na Południu; taki jest właśnie wkład białych mężczyzn w "południowy sposób życia". Troska o czystość rasową najwyraźniej nie dotyczy innych ras poza ich własną.

(Potem rozmawiałem jeszcze z wieloma białymi, którzy otwarcie przyznawali się do praktyk, o jakich opowiadał mój towarzysz. Ale dla sprawiedliwości muszę dodać, że inni wyrażali zdecydowane potępienie dla takiego postępowania i twierdzili, że wcale nie jest tak powszechne, jak słyszałem. Jednak nikt nie zaprzeczył, że takie rzeczy są na porządku dziennym).

Ta strona "południowego życia" nie trafia jakoś do gazet, bo jak stwierdził mój towarzysz:

- Czarne z Alabamy znają się na rzeczy: żadna nie pójdzie na policję ze skargą. Było oczywiste, co by się stało, gdyby któraś spróbowała to zrobić.

Tak jak się obawiałem, brak "współpracy" z mojej strony zirytował kierowcę. Moje milczenie uznał, zupełnie słusznie, za dezaprobatę.

- Skąd jesteś? - zapytał.

- Z Teksasu.

- A co tutaj robisz?

- Podróżuję po okolicy, szukam pracy.

- Nie przyjechałeś tu, żeby robić kłopoty, co?

- Nie, skądże.

- Zacznij tylko podburzać czarnuchów, a już my będziemy wiedzieli, jak cię uciszyć.

- Nie mam zamiaru.

- Wiesz, co robimy tu z różnymi takimi, co próbują mącić?

- Nie, proszę pana.

- Wsadzamy ich do pierdla albo od razu częstujemy kulką w łeb.

Mówił takim tonem, że zrobiło mi się niedobrze. Niedbałym, bezlitosnym. Spojrzałem na niego - sympatyczne, wcześniej niebieskie oczy pożółkły. Wiedziałem, że nic by go nie powstrzymało, gdyby postanowił, że jakiś Murzyn musi "dostać nauczkę". Ta myśl opanowała go jak pożądanie, najwyraźniej się nią napawał, w jego głosie rozbrzmiewały jednocześnie okrucieństwo i satysfakcja. Pusta szosa ciągnęła się przed nami przez podmokłe lasy. Głową pokazał ścianę zarośli za oknem.

- Można zabić czarnucha, rzucić tu na bagna, i nikt się nigdy nie dowie.

- Rozumiem, proszę pana.

Zmusiłem się do milczenia, do wyobrażania sobie tego człowieka w innych rolach. Jak bawi się z wnukami; jak stoi w kościele z książeczką do nabożeństwa; jak rano pije kawę, a potem się goli, ubiera i miło rozmawia z żoną o codziennych drobiazgach; jak odwiedza przyjaciół w niedzielne popołudnie i siedzi z nimi na werandzie. Takiego mężczyznę zobaczyłem, gdy wsiadałem do furgonetki. Sympatyczny, porządny Amerykanin. A teraz zobaczyłem jego ciemną stronę - zimne okrucieństwo, żądzę zadawania cierpienia i wzbudzania strachu. Na pewno żona ani najbliżsi przyjaciele go takim nie widywali. Tę twarz pokazywał tylko swoim ofiarom albo wspólnikom. Pokazał mi to, co najgorsze, a lepszą resztę musiałem sobie wyobrazić: oddanego męża, dobrego ojca, szanowanego obywatela. Z zaciętą twarzą starał się odzyskać równowagę, a po chwili zjechał z głównej drogi i zatrzymał się na początku traktu wiodącego w głąb zarośli. Doszło między nami do milczącej próby sił, z czego chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę. Musiał wyjść z niej niepokonany.

- Tutaj skręcam. Pewnie chcesz zostać na głównej drodze.

Podziękowałem za podwiezienie i otworzyłem drzwi samochodu. Zanim jednak wysiadłem, odezwał się znowu:

- Powiem ci, jak tu jest. Możemy z wami handlować. Rżniemy wasze kobiety. Ale poza tym może was nie być. I im prędzej wbijecie to sobie do głowy, tym lepiej dla was.

- Tak, proszę pana - odparłem.

Wysiadłem i zamknąłem drzwi. Odjechał.

John H. Griffin (z prawej) udziela wywiadu Tedowi Lewisowi (fot. Don Rutledge)

***

Podróż Griffina trwa kilka miesięcy. W pewnym momencie uznaje, że ma już dość materiału, doświadczeń, rozmów, by napisać książkę.

*** Postanowiłem, że zacznę znowu funkcjonować jako biały. Wyszorowałem się aż do bólu, tak że moja skóra wyglądała bardziej na czerwoną niż brązową. Spojrzałem w lustro i stwierdziłem, że powinno się udać. Włożyłem białą koszulę, ale moje dłonie i twarz wyglądały w niej zbyt ciemno, więc przebrałem się w brązową, przy której skóra wydawała się jaśniejsza.

Policjant skinął mi głową uprzejmie. Wtedy już byłem pewien, że udało mi się z powrotem dołączyć do białych. Znowu stałem się obywatelem pierwszego sortu, ponownie otworzyły się przede mną drzwi do wszystkich kawiarni, toalet, bibliotek, kin, sal koncertowych, szkół i kościołów. Ogarnęło mnie poczucie upajającego wyzwolenia. Przeciąłem ulicę i wszedłem do małej restauracji. Usiadłem przy barze koło innych białych ludzi, a kelnerka uśmiechnęła się do mnie.

Prawdziwy cud. Zamówiłem jedzenie i podano mi je, kolejny cud. Poszedłem do toalety i nikt mnie nie zaczepiał. Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Nikt nie zawołał: "A ty dokąd, czarnuchu?".

***

Książka Griffina wstrząsnęła Ameryką. Najważniejsi prezenterzy telewizyjni owych czasów zaprosili go do swoich programów. Czytali go wszyscy - czarni i biali działacze praw człowieka, politycy, władze. A także ci ludzie, dla których to, co było w niej napisane, było obnażeniem ich hipokryzji, zbrodni, okrucieństwa i głupoty.

***

Rano obudził mnie dzwonek telefonu. Wyjrzałem przez okno na wiosenny krajobraz i podniosłem słuchawkę. Dzwonili ze "Star-Telegram" z Fort Worth. Czego mogli ode mnie chcieć? Byłem zdziwiony, bo jak dotąd nie napisali ani słowa o mojej historii. Odezwał się dyżurny reporter i ostrożnie spytał, co u nas słychać.

- Wszystko w porządku, o ile mi wiadomo - powiedziałem.

- Nie jest pan specjalnie zdenerwowany - zauważył, a ja się zaniepokoiłem.

- A czym miałbym się denerwować?

- To pan jeszcze nie słyszał?

- O czym?

- Dzisiaj rano powieszono pańską kukłę na skrzyżowaniu w centrum miasta .

John H. Griffin w okresie, gdy był przez kilka lat ociemniały/okładka książki "Czarny jak ja" (fot. Don Rutledge/materiały GW Foksal)

Lata po publikacji książki okazały się dla rodziny Griffina bardzo trudne. Jego rodzice, przerażeni ostracyzmem sąsiadów, przenieśli się na kilka lat do Meksyku. Wkrótce dołączył do nich sam autor ze swoją rodziną. Ale wrócił. I stał się jednym z najbardziej znanych działaczy na rzecz równouprawnienia czarnych. Jak wyglądało jego życie?

"...Jeśli zostawałem w jakimś mieście dłużej niż trzy dni, zmieniałem hotele albo zatrzymywałem się u zaprzyjaźnionej czarnej rodziny. Któregoś razu miałem prelekcję w stanie Luizjana i nie mogłem w ogóle znaleźć noclegu, bo wszystkim hotelom zagrożono podłożeniem bomby, gdyby mnie przyjęły. Tego typu zagrożenia były na porządku dziennym przez całą pierwszą połowę lat sześćdziesiątych. Wiedliśmy dziwne życie, wiecznie w ukryciu".

Griffin stał się dla białych rasistów jednym z najgorszych wrogów. Ludzie z Ku Klux Klanu dopadli go dziesięć lat po premierze książki, w Mississipi. Pobili go łańcuchami i zostawili przy bocznej drodze. Człowiek, który stał się czarny, by dać świadectwo, sam omal nie zginął z ręki białych.

Książkę Johna H. Griffina "Czarny jak ja", wydaną przez Grupę Wydawniczą Foksal, możesz kupić w Publio.pl.

John Howard Griffin (1920-1980). Amerykański dziennikarz i działacz społeczny. Jego seria artykułów Journey into Shame w piśmie "Sepia" została w 1960 roku wyróżniona przez stowarzyszenie National Council of Negro Women. Otrzymał też liczne nagrody i odznaczenia za działalność humanitarną. W 1962 roku książka "Czarny jak ja" otrzymała nagrodę Ainsfield-Wolf przyznawaną przez tygodnik "Saturday Review". W 1963 roku Griffinowi nadano odznaczenie Pacem in Terris (wspólnie z prezydentem Johnem F. Kennedym).

Zapisz