
Co uniwersalnego jest w tej opowieści?
- Myślę, że po pierwsze samotność, która w filmie podkreślona jest czterema grubymi kreskami, a po drugie niezrozumienie, wynikające z braku dialogu. W tej rodzinie nie ma rozmów międzypokoleniowych, nie rozmawiają też ze sobą rodzice ani rodzeństwo. Wszyscy są tu sami ze swoimi monologami. Gdyby chcieć to zwizualizować, to każdy w tym domu mówi we własnym monokanale, nie słysząc pozostałych. I żyje w oddzielnym świecie.
Bardzo wyraźnie widać to w scenie, w której Ola rozmawia z mamą przez telefon. Obydwie mówią na inne tematy. Ola o przygotowaniach do komunii brata, a jej matka o rosole, który ugotowała dla swojego najmłodszego, przeziębionego dziecka. Zupełnie się nie słyszą.
- To prawda, ale spójrzmy na tę scenę z innej perspektywy. Gdybyśmy rozłączyły ich dialog i posłuchały każdej z osobna, to usłyszymy, że obie mówią o czymś bardzo ważnym dla siebie. Ola o komunii, która będzie okazją do spotkania z mamą, a jej matka o chorym dziecku, o które chce się zatroszczyć.
Mam wrażenie, że mama Oli, mówiąc o rosole i o opiece nad najmłodszym dzieckiem, w symboliczny i zapewne nieświadomy sposób chce powiedzieć córce, że nie jest złą matką, ale też że nie jest już w stanie być z dawną rodziną. Znam tylko fragment historii jej życia, wiem tylko tyle, ile zostało pokazane w filmie. A może być tak, że ta kobieta jest w strasznie trudnej sytuacji, bo kiedyś podjęła decyzję o odejściu i wie, że nie jest już w stanie wrócić. Może czuje, że to by było na siłę i tylko na chwilę, i przyniosłoby jeszcze więcej bólu.
Co kieruje rodzicami, w tym wypadku matką, która opuszcza - dosłownie albo emocjonalnie - własne dziecko?
- Tak naprawdę nie wiemy, dlaczego ta kobieta odeszła od swoich dzieci. Powody mogą być znacznie bardziej złożone, niż nam się w pierwszej chwili wydaje. Pokutują w nas silnie przekonania, że każda matka powinna się cieszyć z faktu, że urodziła dziecko i niedopuszczalnym jest, żeby je zostawiła. A kiedy tak się dzieje, to najłatwiej powiedzieć, że to okrutna kobieta. A może to była strasznie opuszczona kobieta? Może już kompletnie nie mogła sobie wyobrazić dalszego życia z pierwszym mężem, który zdecydowanie nadużywał alkoholu? Może w tej rodzinie doszło do takich dramatów, które spowodowały, że nie mogła się w niej odnaleźć? Jestem też bardzo ciekawa, czy ktoś z opieki społecznej wytłumaczył rodzicom i Oli, czym jest autyzm i z jakimi problemami będą musieli się zmierzyć, mając chorego syna i brata? A szalenie trudno jest się pogodzić z narodzinami dziecka, z którym nie można nawiązać kontaktu emocjonalnego.
Wielokrotnie spotykałam się w pracy z dramatem kobiet, które zostają matkami, a potem zupełnie nie potrafią się w tej roli odnaleźć i nie mają żadnych szans, żeby rozmawiać o tym z bliskimi. W macierzyństwie czasami bywa przecież bardzo trudno i nie dla wszystkich kobiet musi to być naturalna rola, choć taki stereotyp pokutuje. Z niego bierze się znacznie większe przyzwolenie w społeczeństwie na to, żeby mężczyźni odchodzili od rodziny, a kiedy to kobieta ją opuszcza, spada na nią potępienie.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Bardzo często trauma opuszczenia, zarówno dosłownego, jak i emocjonalnego, jest transgeneracyjna, czyli przenosi się z pokolenia na pokolenie. Być może mama Oli, kiedy sama była dzieckiem, też czuła się kompletnie niewidziana i niesłyszana przez swoich rodziców?
O dzieciństwie mamy Oli dowiadujemy się z archiwalnego nagrania video. To zarejestrowany dzień jej własnej komunii.
- Tak, i proszę zwrócić uwagę, co się w tej scenie dzieje. Małą Magdę, czyli mamę Oli, nagrywa na video ojciec. Nie widzimy go, ale słyszymy, jak zwraca się do córki. Dziewczynka wkłada sukienkę i nie może poradzić sobie z zapięciem suwaka. W pewnym momencie kamera rejestruje wejście do pokoju matki, która zabiera coś i od razu wychodzi.
Nie pomaga córce.
- Nawet nie zwraca na nią uwagi. A pomoc w zapięciu tej sukienki byłaby małym, ale ważnym gestem. Nie mówię już o tym, żeby siedzieć i patrzeć, wspólnie przeżywać. W tej jednej scenie pokazane jest, że matka Oli została opuszczona w ważnym dla siebie momencie. Więc być może była tak samo zaniedbaną, pozostawioną samą sobie dziewczynką, jaką stała się później Ola, jej własna córka.
Ola jest niezauważana przez własnych rodziców, a ona sama ignoruje brata. Widać to w scenie, kiedy siedzi w fotelu i czyta, a Nikodem, stojąc nad nią, rozpaczliwie prosi o uwagę, mówiąc, że nie jest powietrzem, bo przecież ma ręce i nogi. Ola - nawet na niego nie patrząc - odpowiada pytaniem: "Czy ktoś coś mówił, czy to powietrze znowu huczy?". I wywołuje tym rozpacz chłopca.
- To jest rzeczywiście wstrząsająca scena, tym bardziej że okazywanie emocji jest jedną z najtrudniejszych rzeczy dla osób z autyzmem, a Nikodem, mimo wielkich trudności, potrafi je wyrazić, co jest zadziwiające przy tak głęboko rozwiniętej chorobie. Mam też przypuszczenie, że funkcjonowałby lepiej, gdyby żył w spójnej, troszczącej się o siebie i rozmawiającej ze sobą rodzinie.
W filmie jest jeszcze jedna scena, która pokazuje tę "niewidzialność" członków rodziny: matka Oli skręca łóżeczko dla najmłodszego dziecka, kompletnie ignorując starszego syna. Kamerze udało się uchwycić wielki smutek w jego oczach. Można się oczywiście zastanawiać, czy matka go odrzuciła, bo doświadczyła tak wielkiego rozczarowania, że urodził się chory i nie umiała się z tym pogodzić? Czy może od początku ta rodzina była tak dysfunkcyjna, że żadna więź rodzinna nie mogła się w niej zrodzić?
Często pani słyszy od swoich pacjentów o poczuciu bycia niezauważanym i niesłyszanym w rodzinie?
- Wielu mówi o doświadczaniu cichych dni w swoich rodzinach, a ignorowanie, niepodejmowanie dialogu, niezauważanie to jedna z bardziej dotkliwych kar, z którą bardzo trudno jest się pogodzić. Milczenie staje się okrutną bronią, bo nie można rozmawiać o tym, co jest trudne. Szczególnie wyraźnie widzę to w pracy z parami przeżywającymi kryzys. Ich związki rozpadają się, bo ludzie nie są w stanie ze sobą rozmawiać. Każde słowo niesie zagrożenie, budzi lęk.
Lęk przed czym?
- Przede wszystkim przed tym, czy zostanie się zauważonym i zaakceptowanym. Człowiek potrzebuje weryfikacji, więc kiedy czuje się "niesłyszany", ogromnie podważa to jego poczucie własnej wartości. Zostaje z mnóstwem pytań. Czy jest dobry w tym, co robi? Czy relacje, jakie nawiązuje, są dobre? Bywa nawet, że poczucie samotności w relacji jest trudniejsze do zniesienia niż nawiązywanie dialogu w sposób agresywny, bo nienawiązywanie żadnego kontaktu, porzucanie, jest przemocą w białych rękawiczkach. Teoretycznie nie ma się do czego przyczepić.
Pozornie wszystko działa, a mimo to gniew narasta. Widać to doskonale w filmie, kiedy patrzy się na Olę, która aż kipi ze złości.
- W samym gniewie nie ma niczego złego, wszyscy się czasem złościmy i to jest naturalne. Ważne jest jednak, żeby móc ten gniew jakoś zaadresować. Ola nie ma takiej możliwości, nie ma komu powiedzieć, dlaczego i na kogo jest zła. Nawet kiedy rozmawia z psychologiem szkolnym, słyszy od niego pytania zamykające. On nie jest zainteresowany tym, jak ona się czuje, czego jej brak, jaki ma kontakt z rówieśnikami. Pyta ją, jak sobie radzi, na co Ola, zgodnie z prawdą, odpowiada, że świetnie. I rzeczywiście, fantastycznie wszystkim zarządza. Pilnuje, żeby brat chodził do szkoły, organizuje jego komunię, sprząta cały dom. A gdyby mogła wyrazić swój gniew w inny sposób niż agresywnymi zachowaniami wobec Nikodema, to miałaby szanse przyjrzeć się samej sobie. Mogłaby zadać sobie pytanie, dlaczego tak się czuje, co przeżywa i czy przypadkiem jej granice nie zostały przekroczone. Niestety, często jest tak, że kiedy mówimy komuś o naszym gniewie, to ludzie biorą go do siebie, nie chcąc słyszeć o jego powodach. Jakby chcieli powiedzieć, że na nich nie można się złościć. A mogliby zapytać, co takiego się stało, że ktoś jest wściekły?
Co może być powodem złości?
- Choćby poczucie bezradności z powodu bardzo trudnej roli, w jakiej ktoś się znalazł. W kontekście filmu myślę oczywiście o Oli, która stała się rodzicem nie tylko dla swojego chorego brata, ale i dla własnych rodziców. Fachowo nazywa się to parentyfikacją. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, w jak wielu rodzinach role bywają odwrócone. Dzieci zbyt wiele słyszą od swoich rodziców, stając się ich powiernikami, i też często muszą przejmować opiekę nad rodzeństwem czy domem. Kiedy dorosną, najprawdopodobniej będą bardzo skuteczne w działaniu, ale będą też mieć duże trudności w wyrażaniu swoich emocji i definiowaniu swoich potrzeb, a to utrudni im dbanie o siebie i swoje granice. Na etapie dzieciństwa potrzeby takich osób zostają głęboko wyparte i istnieje prawdopodobieństwo, że w przyszłości, w relacjach z innymi bliskimi, również będą wypierane, co może poskutkować założeniem równie trudnej rodziny, w której nie ma żadnego dialogu.
Czego dzieci nie powinny słyszeć od rodziców?
- Na pewno informacji o partnerach życiowych rodziców. Częściej zwierzają się matki, które opowiadają swoim córkom o perypetiach z ich ojcami, co jest dużym nadużyciem, bo powoduje konflikt lojalnościowy. Wciąganie córki czy syna w koalicję przeciwko drugiemu rodzicowi jest niezwykle obciążające dla dziecka. O sprawach trudnych można, a nawet powinno się rozmawiać z dziećmi, ale na poziomie adekwatnym do ich wieku, bez angażowania w kłopoty małżeńskie. Rodzice, którzy szukają oparcia w swoich dzieciach, to często osoby bardzo samotne w związkach. Jeśli doświadczają w nich opuszczenia, czują lęk i niezrozumienie, często sięgają po dzieci jako nowych partnerów, obsadzając je w zupełnie niewłaściwej dla nich roli. Codzienność takich rodzin opiera się na wykonywaniu zadań, zdobywaniu osiągnięć, przechodzeniu przez pewne rytuały, jak choćby komunia, ale bez głębszego ich przeżywania i wspólnego bycia. A ta niemożność przeżywania i bycia ze sobą wydaje mi się uniwersalną trudnością wielu osób. Nawet ci ludzie, którzy formalnie mają rodziny, bywają w nich bardzo samotni, bo nie mogą powiedzieć o swoich trudnościach, rozczarowaniach, pragnieniach. Gdyby ludzie umieli nie brać do siebie pretensji czy żalu, który wyrażają ich bliscy, i byliby w stanie otworzyć się na nich, wysłuchać ich, to myślę, że wiele rodzin byłoby dużo bardziej szczęśliwych.
Nina Harbuz-Karczmarewicz . Dziennikarka Polskiego Radia. Reporterka, wydawca, prowadząca audycję psychologiczną "Problem z głowy" w radiowej Jedynce. Publikowała w "National Geographic Traveler" i "Magazynie Coaching". Absolwentka Gender Studies w IBL PAN. W listopadzie została przyjęta na studia w Studium Psychoterapii w Laboratorium Psychoedukacji. Po godzinach, w garażu na Saskiej Kępie, przeprowadza renowację starych mebli. Efekty można oglądać tutaj .
Dr n. med. Magdalena Namysłowska . Specjalista psychiatra, certyfikowana psychoterapeutka. Pracowała w Instytucie Psychiatrii i Neurologii oraz w Klinice Chorób Afektywnych w Warszawie. W 2006 r. obroniła doktorat "Obraz relacji małżeńskich osoby chorującej na zaburzenia afektywne i jego współmałżonka". Od 2007 r. związana z Instytutem Psychoimmunologii w Warszawie, a od 2012 r. współzałożycielka Warszawskiego Ośrodka Psychoterapii i Psychiatrii. Od początku pracy zawodowej rozwijała swoje zainteresowania wokół zaburzeń odżywiania oraz zaburzeń depresyjnych. Obecnie zajmuje się terapią indywidualną oraz pracą z parami.