
Co z tą miłością...?
- To samo od lat.
Większość ludzi, zwłaszcza tych ze starszego czy średniego pokolenia, mocno wierzy, że miłość jest jakimś nieuchwytnym zjawiskiem, na które trzeba cierpliwie czekać. Zakłada się, że osoba, z którą mamy iść przez życie, jest nam zapisana gdzieś w gwiazdach, przeznaczona. Wynika z tego, że jedyne, co my sami musimy zrobić, to ten ideał odnaleźć.
I faktycznie go szukamy?
- Jedni po prostu czekają, drudzy szukają, ale nawet jeśli wybierają tę drugą możliwość, to jest to szukanie mało aktywne. Ludzie zbyt często wychodzą z założenia, że ta druga połówka po prostu gdzieś jest. Nie biorą pod uwagę możliwości, że samo zakochiwanie się to swego rodzaju proces i że miłość trzeba w kimś rozbudzić. Przyjmują często, że ten ideał dowie się, że daną, przeznaczoną sobie osobę kocha, gdy tylko ją zobaczy - wtedy dozna olśnienia.
Na szczęście dziś, z racji coraz większego dostępu do wiedzy - tej znalezionej w sieci, ale i książkowej, naukowej - zaczynamy lepiej rozumieć, na czym polega dobieranie się w pary, czym są uczucia, a szczególnie miłość. Dochodzimy więc do pewnych wniosków...
Jakich?
- Przeczących niejako temu, co powiedziałem wcześniej. Dociera do nas, że kwestia obecności miłości w naszym życiu lub jej braku jest tak naprawdę prostsza, niż nam się do tej pory wydawało.
Skoro to takie proste, to co ma zrobić zdolny, oczytany trzydziestoletni człowiek, żeby znaleźć dla siebie idealnego partnera lub partnerkę?
- Przede wszystkim się nie poddawać i aktywnie tworzyć szeroki krąg kontaktów. Im więcej przebywamy z ludźmi, tym większe szanse na to, że poznamy kogoś odpowiedniego.
Problem w tym, że często na miejsce poszukiwań potencjalnego towarzysza życia wybieramy kluby, a tam przychodzą ludzie dość do siebie podobni, zresztą w podobnym celu.
Moim zdaniem największe szanse na trwały związek ma ta osoba, która spokojnie zastanowi się nad tym, co ją interesuje, jaki ma system wartości, pasje, hobby i będzie starać się szukać grup ludzi, którzy myślą i zachowują się podobnie. Chodzi o aktywne włączenie się w rozmaite organizacje, fora, kursy, wyjazdy itd. Logicznie rzecz biorąc, jeśli chcemy spotkać osobę podobną do nas, musimy założyć, że należy ona do pewnej sprofilowanej grupy społecznej.
Powiedział pan "chcemy spotkać osobę podobną do nas", a ja nieraz słyszałam, że to przeciwieństwa się przyciągają.
- W badaniach wielokrotnie udowodniono, że szczęśliwsze i trwalsze związki tworzą ludzie podobni do siebie, a nie tacy, którzy różnią się w wielu aspektach i na wielu płaszczyznach życia. Dobre zestawienie tworzy również wzajemne uzupełnianie się - np. jedno lubi dominować, a drugie woli, jak ktoś inny rządzi. Ogólna zasada jest znana w psychologii od lat - swój ciągnie do swojego, choć oczywiście zbytnie podobieństwo rodzi niebezpieczeństwo, że do związku wkradnie się nuda.
Zatem może problem tkwi w tym, że my nie wiemy, kogo szukamy?
Być może, ale robienie sobie szczegółowej listy pod tytułem "ktoś, kogo szukam", dotyczącej tego, kim taka osoba powinna być, jakie cechy posiadać, też jest pewną pułapką.
Bo?
- Bo stwarza ryzyko, że będziemy od razu, na starcie, skreślać pewne osoby niepasujące do typowanego przez nas modelu. A zdarza się przecież, że człowiek tkwi latami w pewnych przekonaniach, niekoniecznie słusznych, co do własnych preferencji. Wierzy, że dobrze będzie mu się żyło u boku partnera o konkretnej osobowości, a potem przeżywa rozczarowanie. Wydaje się więc, że lepiej jest zawsze przyjmować jedynie ogólne założenia.
Jeśli jesteśmy na jakimś życiowym zakręcie, chcemy kogoś poznać, założyć rodzinę, warto mieć po prostu otwartą głowę. Tymczasem ludzie często postępują odwrotnie - osoby samotne zamykają się w domu, bo wcześniej coś im się nie udało. Myślą sobie, że skoro ta jedyna czy ten jedyny nie okazali się ideałami, to dalej już nie będą próbować. Albo uznają, że mają już swoje lata i nikogo już na pewno nie znajdą, a przecież w podobnej do ich sytuacji jest cała masa ludzi.
"
Szukanie miłości jest trochę jak szukanie pracy, a szukanie partnera jak szukanie konkretnej oferty pracy" - powiedział pan podczas jednego ze swoich wykładów.
- Zgadza się, choć tu już mówimy o kolejnym etapie znajomości, tym, który następuje po tej pierwszej, wstępnej selekcji.
A pierwsza selekcja to przede wszystkim fizyczność?
- Na początku nie mamy na czym bazować w naszej ocenie, bazujemy więc na czynnikach fizycznych i na tej podstawie oceniamy, czy nam się ktoś podoba, czy nie. Fizyczność jest dla nas od razu widoczna, i nie chodzi w niej tylko o atrakcyjność ciała czy jego mowę, ale również o ubiór, który jest wskaźnikiem statusu czy stylu życia. To dotyczy obojga płci, choć faktycznie większą wagę do wyglądu przywiązują mężczyźni. Im głębiej jednak wchodzimy w konkretną relację, tym bardziej liczą się inne, głównie fundamentalne wartości.
I tu już zaczynamy "szukać pracy"?
- Wtedy rzeczywiście powinniśmy zastanowić się nad tym, w jaką relację wchodzimy, czy to, co ten ktoś ma do zaoferowania, nam odpowiada. Przy czym kiedy szukamy pracy, pytamy szczegółowo o godziny zatrudnienia, pensję, warunki socjalne. A kiedy szukamy partnera na całe życie, co jest przecież ważniejsze od pracy, często nie zadajemy takich kluczowych pytań. W konsekwencji zdarza się, że po kilku miesiącach czy nawet latach związku okazuje się, iż partnerzy mają bardzo różne potrzeby, plany i nadzieje dotyczące przyszłości, małżeństwa czy dzieci.
Oczywiście nie jest tak, że powinniśmy na pierwszą randkę przyjść z listą kluczowych pytań, ale warto o nich pamiętać, mieć je z tyłu głowy i zadawać dyskretnie w stosownych momentach. Naprawdę nie ma nic gorszego niż kilka czy kilkanaście lat spędzonych z osobą, o której podświadomie wie się, że to nie to, że nie tak powinna wyglądać relacja. Tkwienie w ułudzie wiąże się często nie tylko z poczuciem zawodu, ale też z lękiem. Boimy się zakończyć tę nie do końca udaną relację, by nie zostać znów samemu i nie wracać do etapu poszukiwania partnera. Bardzo często boimy się również zaburzenia pewnego zbudowanego ładu, odczucia przegranej, reakcji otoczenia, nie chcemy nikogo zawieść, rozczarować. Chcąc uszczęśliwić innych, unieszczęśliwiamy samych siebie. Zakończenie związku to duży koszt, dlatego aby go uniknąć, zalecam więcej refleksji na jego początku.
Mam często wrażenie, że cały ambaras polega na tym, iż my sami nie do końca wiemy, kim jesteśmy i czego potrzebujemy. Kiedyś pomagały swatki...
- No właśnie, w przypadku poszukiwań zawodowych korzystanie z pomocy osoby trzeciej, kogoś z zewnątrz, często się zdarza. Chodzimy przecież na jakieś szkolenia, wypełniamy testy, rozmawiamy z doradcą zawodowym, który mówi nam, że mamy do jakiejś pracy predyspozycje albo że ich nie mamy. W poszukiwaniach drugiej połowy ludzie także od zawsze korzystali z określonego wsparcia. Popularne były swatki czy biura matrymonialne. Współczesne serwisy randkowe też stanowią taką pomoc - to unowocześniona, samoobsługowa wersja biura matrymonialnego.
Bywa jednak, że wśród wielu ofert czujemy się zagubieni. Czasem zagubienie może wynikać także z tego, że mamy duży problem z wglądem w siebie. Przywołujemy historię naszych doświadczeń i widzimy, że dotychczasowe próby stworzenia i utrzymania relacji kończyły się niepowodzeniem. Wtedy warto rozważyć rozmowę z kimś, kto patrzy na to z boku, albo też udać się do psychologa. Przy czym nie trzeba koncentrować się wyłącznie na kwestiach wąsko zdefiniowanych - proszę o pomoc szukam partnera, nie wiem jaki on powinien być . Warto zastanowić się też głębiej nad swoimi przekonaniami, osobowością, odczuciami. Zdarza się, że ktoś bardzo nie lubi jednostajności, ktoś inny piekielnie boi się podejmowania ważnych decyzji - jedno i drugie utrudnia nawiązanie znajomości czy pracę nad relacją. Są wśród nas perfekcjoniści w każdym obszarze i tacy, którzy podchodzą do każdej sprawy z nadmierną rozwagą - to też są pułapki blokujące rozwój związku.
Poznałem kiedyś pewną parę, która stale koncentrowała się na negatywnych aspektach wzajemnej relacji, na sprawach, które ich denerwowały. Ona cały czas powtarzała, że on ma nieporządek w szafie, a on - że ona ma nieporządek w samochodzie. Praca nad zlikwidowaniem tych problemów bardzo wyczerpywała ich energetycznie - coś sobie obiecywali, a potem nie przychodziły zmiany. Skupienie się na takich sprawach pogłębia erozję w związku. Czasami warto przyjąć, że dana cecha u partnera się nie zmieni i raczej zastanowić się, czy faktycznie tak trudno nam z tym żyć, czy nie lepiej pogodzić się z danym problemem, przearanżować sytuację - np. uznać, że samochód to obszar wyłączony ze sfery wpływu tej drugiej strony. Lepiej zająć się pielęgnowaniem tego, co pozytywne, niż spalać się na kłótniach o drobiazgi.
Ja sobie myślę, że serwisy randkowe mocno ułatwiają sprawę... Piszemy tam jasno, czasem nawet bardzo szczerze, jacy jesteśmy i jakiego partnera szukamy. Podchodzimy do sprawy pragmatycznie.
- Tak, przy czym tego rodzaju miejsca w sieci są bardziej odpowiednie dla osób mocno sprofilowanych, świadomych własnych cech i cech poszukiwanych u partnera.
Serwisy randkowe to już prawdziwy przemysł. Wielu na nie narzeka, mają jednak ciekawą funkcję: pozwalają na dostęp do czegoś poza fizycznością, do jakiegoś opisu, informacji o tym, czym ta osoba się zajmuje, jaki ma charakter - oczywiście o ile deklaracje odpowiadają rzeczywistości.
Dla wielu osób założenie w sieci konta z ofertą matrymonialną jest dużym przeżyciem. To jest tak, jakby ktoś przez dziesięć lat wchodził do jednego warzywniaka i kupował tę samą kapustę, marchewkę i rzodkiewkę i nagle znalazł się w jakimś wielkim megasamie, w którym ma do wyboru milion możliwości. Można oczywiście się przerazić i uciec, schować się, znaleźć jakiś inny, mały, podobny do poprzedniego warzywniak, ale można też stanąć w centrum tego megasamu i trochę się porozglądać, poszukać, sprawdzić, co nowego, co nam pasuje.
A propos, rozglądać się można nie tylko w sieci. Całkiem popularne zrobiły się u nas tzw. szybkie randki, podczas których rozmawia się z kilkunastoma potencjalnymi partnerami - z każdym po pięć minut - i potem się decyduje, który z nich nam się podoba. Pięć minut wystarczy, by to ocenić?
- Jak najbardziej! Przydatność tzw. speed datingu potwierdziły nawet badania . To sposób na szybką ocenę tego, czy w ogóle chcemy z daną osobą rozwinąć znajomość.
Oczywiście, jeśli się z kimś dyskutuje dłużej, można wychwycić nieco więcej. Tyle że gdy w badaniach porównywano znaczenie, jakie dla chęci nawiązania relacji i formułowanych ocen ma to, czy z nowo poznaną osobą rozmawiamy 5 minut czy 30 minut, okazywało się, że nie ma żadnej różnicy. Najwidoczniej bardzo dobrze interpretujemy subtelne sygnały, na przykład spojrzenia drugiej osoby, a być może słuchamy też intuicji - wszystko to nie jest zależne od długości pierwszej rozmowy.
Wiele osób ma opory przed takimi spotkaniami. Ja jednak uważam, że jeśli mamy do wyboru siedzieć w domu i czekać na księcia na białym rumaku albo pójść w coś, co nam się nawet trochę źle kojarzy, to warto zaryzykować. Przecież chodzi tylko o kiepskie skojarzenie, godzące w przekonanie o istnieniu przeznaczenia i miłości od pierwszego wejrzenia. A nie o to, że robimy coś, co jest złe samo w sobie. Warto się zmusić, pomyśleć, że nawet jeśli ten początek nie będzie zbyt romantyczny, to potem może nas czekać wiele cudownych chwil i przeżytych wspólnie lat.
Można się tak idealnie dopasować?
- Nie zawsze i nie od razu. W każdym przypadku mówimy o swoistym kompromisie. Związki, w których każda strona sztywno trzyma się własnego systemu wartości, realizuje własne cele, zwykle skazane są na niepowodzenie. Przy czym ważna jest nie tylko spójność co do wartości fundamentalnych, ale i świadomość, że zarzewiem konfliktu często są rzeczy i zjawiska dnia codziennego. Na przykład jedna ze stron jest aktywna do późna w nocy, a druga wstaje wcześnie rano. Jednej nie przeszkadza bałagan, drugą brak porządku złości. To męczy i irytuje.
Z drugiej strony ludzie dziś rzadziej zakładają, że związek musi być jeden na całe życie, aż do jego końca. Raczej dopasowują się na pewnym etapie, tu i teraz.
- Niektórzy z założenia wiążą się z kimś na kilka lat, pięć, siedem. Potem się rozstają, bo obie strony stwierdzają na przykład, że przestały się wzajemnie fascynować, zrobiło się nudno. Tylko że tych kilka lat to już jest na tyle długi czas, że poznajemy się bardziej dokładnie, związek jest już "miejscem" pewnej obustronnej edukacji i poznawania świata. Rozstanie po takim czasie jest mimo wszystko trudne, bo ta druga osoba stała się członkiem rodziny, jest wręcz elementem naszego własnego "ja" i odwrotnie.
Oczywiście ludzie stosują pewne metody zapobiegawcze, czasem decydują się na separację, mieszkają oddzielnie czy zaczynają realizować różne pasje po to, by wpuścić nieco powietrza do zakurzonego związku. I to też jest jakiś sposób na przetrwanie trudnych chwil. Myślę, że w każdej relacji przychodzi moment refleksji: czy warto podjąć próbę, zmienić coś, przemodelować, dokonać swoistej rewitalizacji, czy może jednak odpuścić. Decyzja jest bardzo trudna. To indywidualna sprawa każdego z nas.
Profesor Tomasz Szlendak i profesor Bogdan Wojciszke, wybitni znawcy tematu miłości, nieraz podkreślali w wywiadach, że w relacjach damsko-męskich istotna jest kwestia rozsądku. Pierwszy stwierdził, że "tylko klasa średnia wciąż się łudzi, że ludzie pobierają się z miłości", a drugi, że związki zawarte w oparciu o rozsądek - nie o uczucia - są trwalsze.
- Jest jeszcze wariant złotego środka, i on jest najlepszy. Związki z rozsądku pozbawione są często namiętności - małżeństwo jest pewną instytucją, mającą wspólne cele. Oczywiście jeśli w dodatku partnerzy są w jakimś sensie spójni w poglądach, w podejściu do życia itp. - to działa. Kiedy w trakcie pewnych badań pytano pary będące w takich związkach, czy są szczęśliwe, odpowiadały, że tak. Ale tu owe zadowolenie napędzane jest czymś zupełnie innym niż w przypadku relacji burzliwych, emocjonalnych, opartych także na silnym pociągu seksualnym. W takich przypadkach namiętność definiuje poczucie szczęścia, a nie zaangażowanie czy intymność, o której tak interesująco pisze profesor Wojciszke.
No dobrze, a my dziś mamy problem ze znalezieniem miłości czy z trwałością związków?
- Z jednym i drugim, ale na pewno większą trudność stanowi wejście w relację. Mamy poczucie, że świat dookoła jest pełen ludzi, a związek z jedną osobą jest pewną formą ograniczenia. Z jednej strony chcielibyśmy, z drugiej boimy się podjąć decyzję i - co gorsza - przyjąć idące za nią konsekwencje. Zdarza się, że nawet jeśli ktoś, kto szuka miłości, spotyka osobę, która do niego pasuje, z którą chciałby być, to myśli sobie: a może znajdę jeszcze lepszą ? Czasem jednocześnie myślą tak obie strony.
I tak to wygląda - krok do przodu, dwa kroki w tył, i kobiety, i mężczyźni. Tym sposobem wszyscy stoją w miejscu.
Jest nadzieja, że minie nam to z wiekiem?
- Tak. To jest właśnie przesunięcie, o którym od dawna się mówi. Młodzi ludzie odkładają na później małżeństwo, posiadanie dzieci, ogólnie rozumiane ustatkowanie się.
Według mnie nie wynika to z faktu, że ludzie są nastawieni na karierę, rozwój osobisty, bo wielu z nich sporo jeździ po świecie, podróżuje, czerpie z życia. Przesunięcie traktowałbym raczej jako dowód na to, że mamy zbyt dużo możliwości. Kiedyś było tak, że jak wszystko pasowało, to się brało kobietę za żonę czy mężczyznę za męża. Teraz otwieramy galerię potencjalnych partnerów w sieci, przeglądamy, czytamy, ktoś do nas pisze, ktoś wysyła SMS. Z jednej strony to cudowne. Ale często tych możliwości jest tak dużo, że w konsekwencji siedzimy jak sparaliżowani i nie jesteśmy w stanie podjąć decyzji, co dalej zrobić ze swoim życiem. Badania zresztą już wielokrotnie pokazały, że jeśli mamy zbyt dużo możliwości, to nas to przytłacza, czujemy się wręcz zniewoleni [Pisał o tym chociażby prof. Barry Schwartz w książce "Paradoks wyboru. Dlaczego więcej oznacza mniej" - przyp red.]
Oczywiście w toku doświadczeń stajemy się bardziej świadomi siebie oraz innych, bo kiedy sobie po tym megasamie - który jest tu symbolem całego świata - biegamy, patrzymy, wybieramy, w pewnym momencie, najczęściej koło trzydziestki, zaczynamy już dojrzewać do prawdziwej relacji. To następuje później niż kiedyś, musimy mieć czas, aby czegoś się o życiu dowiedzieć. I to jest właśnie istota przesunięcia, które skutkuje późniejszym zawieraniem małżeństw.
Czyli wszystkie te zmiany nie są w sumie niczym złym?
- Nie, dziś żyje się po prostu inaczej. Nasze życie na pewno jest bogatsze niż trzy dekady temu. Kiedyś ktoś, kto kończył dwadzieścia lat, w ciągu pięciu kolejnych musiał sobie znaleźć żonę czy męża. Jeśli się tego nie zrobiło, trzeba się było liczyć z tym, że ktoś nas na ulicy wytknie palcem i powie "stary kawaler", "stara panna". Dzisiaj robi się, co się chce, dlatego ludzie potrzebują czasu, żeby to wszystko przetrawić i dojść w końcu do sedna, dotrzeć do odpowiedzi na pytanie, jak zamierzają ułożyć swoje życie.
Nie ma też już teraz takiego przymusu społecznego, aby wchodzić w związki. Niemniej jednak ludzie żyją w nich dłużej i są szczęśliwsi. Badania podłużne prowadzone przez Harvard University na przestrzeni 75 lat na grupie ponad 700 mężczyzn pokazały, że to nie sława czy bogactwo dają szczęście i dobre zdrowie, a właśnie dobre, bliskie relacje z ludźmi. Ci, którzy w swoim życiu zamiast ku karierze zwrócili się w stronę związków, rodziny, przyjaźni czy wspólnot, wyszli na tym najlepiej.
[Od redakcji: artykuł został pierwszy raz opublikowany w maju 2016 r. Przypominamy go w ramach specjalnego majowego wydania magazynu Weekend.Gazeta.pl, którego tematem jest miłość i różne jej oblicza]
Dr Konrad Maj . Psycholog społeczny i trener Uniwersytetu SWPS. Zajmuje się psychologią wpływu społecznego.
Małgorzata Gołota . Dziennikarka prasowa i radiowa. Autorka kampanii "Alimentare znaczy karmić" dedykowanej milionom polskich dzieci, które nie otrzymują od rodziców należnych im alimentów. Współautorka książki "Krótka ulica, długa historia. Próżna, Plac Grzybowski i okolice". Publikowała w toruńskiej "Gazecie Wyborczej", dziale zagranicznym "Polska The Times" i naTemat.pl. Współpracowała z Radiem PLUS, Radiem ZET Gold i Rock Radiem.