
Dwadzieścia pięć minut po starcie, kiedy lot numer 11 American Airlines był jeszcze w powietrzu, samolot United Airlines dotarł do granicy stanu Nowy Jork. Niebo było przejrzyste i błękitne.*
Po tym czasie i pokonaniu sporego obszaru kontrolerzy lotów z Bostonu przekazali pieczę nad lotem numer 175 swoim kolegom z Nowego Jorku, pracującym na spokojnych przedmieściach Long Island. Radary nowojorskiego centrum kontroli lotów monitorowały jeden z najbardziej zatłoczonych fragmentów przestrzeni powietrznej świata – niebo nad obszarem metropolitarnym Nowego Jorku i częścią Pensylwanii.
Za zmianą kontrolerów szła też zmiana częstotliwości radiowej. O 8.41, kilka minut po tym, jak polecono im oddalić się od lotu numer 11, użyli nowej częstotliwości, by donieść o niepokojącej wypowiedzi, którą usłyszeli wcześniej przez radio.
– Tak. Uznaliśmy, że poczekamy z tym na was – powiedział kapitan Victor Saracini. – Słyszeliśmy coś podejrzanego, wylatując z Bostonu. Eee, ktoś, eee, brzmiało to tak, jakby włączył mikrofon i powiedział, eee: "Nie ruszajcie się ze swoich miejsc".
Saracini nie powiedział, o której to usłyszał, nie wiedział też, o który samolot chodziło. Tej częstotliwości używało wiele załóg. Słowa, które przytoczył, trochę się różniły od tego, co zostało puszczone w świat, prawdopodobnie przez Muhammada Atę, z kokpitu lotu numer 11.
Być może chodziło o drugą wiadomość Aty: "Nie ruszać się. Wszystko będzie dobrze. Jeśli będziecie czegoś próbować, wam i samolotowi stanie się krzywda. Macie być cicho". Ale skoro Saracini usłyszał tylko jedną wiadomość, najprawdopodobniej była to trzecia i ostatnia transmisja. Gdyby było inaczej, kapitan lotu numer 175 wspomniałby zapewne o wcześniejszych. Trzecie połączenie zaczęło się sekundę przed 8.34. "Proszę się nie ruszać. Wracamy na lotnisko. Nie róbcie nic głupiego".
Saracini nie wyjaśnił, dlaczego zwlekał z przekazaniem tej informacji. Być może logicznie założył, że skoro kontrolerzy z Bostonu używali tej samej częstotliwości, sami wszystko słyszeli. Przechodząc w ręce kontrolerów z Nowego Jorku, pilot mógł się chcieć upewnić, że i oni wiedzą o wszystkim. Jeśli tak było, wykazał się sporą przenikliwością. Mężczyzna zajmujący się lotem numer 175, Dave Bottiglia, nie słyszał jeszcze o wydarzeniach na pokładzie zmierzającego w stronę Nowego Jorku lotu numer 11 American Airlines.
- Ach, w porządku – odparł. – Przekażę to dalej.
W normalnych okolicznościach pracownik FAA powinien poinformować przedstawiciela linii, w tym wypadku kogoś z Centrum Operacyjnego United Airlines, znajdującego się w pobliżu Chicago, o nietypowej transmisji z kokpitu. Jednak ani kontrolerzy bostońscy, ani ich nowojorscy koledzy tego nie zrobili. Dave Bottiglia miał szansę nadrobić to niedopatrzenie, ale jego uwagę nagle odciągnęły inne zmartwienia.
Zakończył właśnie rozmowę z Saracinim, kiedy podszedł do niego kolega i pokazał mu "cel", czyli kropkę na radarze.
- Widzisz ten cel? – spytał. – To American jedenaście. Boston Center uważa, że to porwanie.
Dave Bottiglia odpowiadał teraz zarówno za lot numer 11 American Airlines, jak i za lot numer 175 United. Dowiedziawszy się, że lot numer 11 zmierza w stronę Manhattanu, gwałtownie traci wysokość, ma wyłączony transponder, a ktoś w kokpicie grozi pasażerom, Bottiglia mógł tylko starać się nie zgubić go z oczu.
Pierwszy widoczny zwiastun problemów na pokładzie lotu numer 175 United Airlines pojawił się o 8.47, minutę po tym, jak lot numer 11 uderzył w północną wieżę World Trade Center.
Dwa razy w ciągu jednej minuty ktoś zmienił kod transpondera. Bottiglia tego nie zauważył, bo rozpaczliwie szukał samolotu American Airlines, który przestał już istnieć.
(…)
O 8.52 w Easton w Connecticut, w przytulnej kuchni Lee i Eunice Hansonów zadzwonił telefon. Lee odebrał i usłyszał poważny, przyciszony głos swojego syna:
- Tato, jesteśmy w samolocie. Zostaliśmy porwani – powiedział Peter.
Lee miał problem z przyswojeniem tej wiadomości. Liczył, że to tylko dowcip, podobny do psikusa, który przed laty Peter zrobił Eunice, kiedy pracowała w agencji ochrony środowiska.
- O czym ty mówisz? – zapytał. – Weź, przestań wszystkich straszyć.
- Mówię prawdę – odparł Peter. Mówił cicho i wyraźnie. Z każdym jego słowem ojciec czuł coraz mocniejszy ucisk w żołądku. Było jasne, że Peter nie żartował.
- Wydaje mi się, że weszli do kokpitu… Stewardesa dostała nożem… A ktoś z przodu chyba nie żyje. Samolot leci bardzo dziwnie. Zadzwoń do United Airlines… Powiedz im, że chodzi o lot numer 175, z Bostonu do Los Angeles.
Lee zapytał o Christine i Sue. Peter odpowiedział, że nic im nie jest. Wszyscy pasażerowie zostali stłoczeni na tyle samolotu.
- Trochę tu ciasno, tato – dodał. – Rozłączę się teraz. Zadzwoń do United Airlines.
Lee raz za razem wybierał numer linii lotniczych, ale telefon był zajęty. W końcu zadzwonił na policję w Easton, przekazał dyżurnemu wszystko, co wiedział, i poprosił go o przekazanie tego liniom United i naczelnikowi policji. Chwilę później zadzwonił ponownie, żeby sprawdzić, czy policji udało się połączyć z United. Tym razem funkcjonariusz powiedział:
- Rany, panie Hanson, samolot właśnie uderzył w World Trade Center. Niech pan włączy telewizor.
Lee i Eunice włączyli CNN.
Starszy pan wciąż słyszał słowa syna. Przekazał wszystko żonie, która nie mogła prawie złapać tchu. Pragnął zadzwonić do Petera, ale się powstrzymał, w obawie, że dzwonek telefonu sprowadzi niebezpieczeństwo na pasażerów. Zrozpaczeni, zszokowani i niedowierzający własnym oczom Lee i Eunice wpatrywali się w koszmarne sceny, widoczne na ekranie telewizyjnym.
Na chwilę przed 8.49 prezenterka CNN, Carol Lin, przerwała poranną audycję. Ekran wypełniły przerażające zdjęcia wieży północnej, której najwyższe piętra spowijał dym i płomienie.
- Z ostatniej chwili – powiedziała. – Patrzycie państwo na niewątpliwie bardzo niepokojące ujęcia na żywo. To World Trade Center, mamy niepotwierdzoną wiadomość, że w jedną z wież uderzył samolot. W CNN właśnie zaczynamy nad tym pracować, dzwonimy do naszych informatorów i próbujemy sprawdzić, co dokładnie się wydarzyło. Najwyraźniej na południowym krańcu Manhattanu dzieje się coś raczej wstrząsającego.
(…)
Lot numer 175 wszedł w szeroki zakręt nad Allentown w Pensylwanii, odbijając w lewo i tracąc wysokość. Wrócił nad New Jersey i skierował się w stronę Nowego Jorku. Prawie na pewno za sterami siedział Marwan asz-Szihhi, towarzysz Muhammada Aty i jedyny z pięciu zamachowców na pokładzie, który przeszedł kurs pilotażu.
Nie obrał bezpiecznego kursu. Kontroler z Nowego Jorku patrzył, jak United leci na boeinga 737 Delta Air Lines, zmierzającego na południe na wysokości ośmiu i pół tysiąca metrów.
- Ruch na drugiej. Szesnaście kilometrów – ostrzegł pilotów Delty. – Sądzę, że został porwany. Nie wiem, co zamierza. Zróbcie wszystko, żeby go uniknąć.
Samolot Delty oddalił się od lotu numer 175, ale ten chwilę później wszedł na kurs kolizyjny z maszyną US Airways. W kokpicie tego ostatniego rozległ się alarm, a piloci zanurkowali, żeby uniknąć zderzenia w powietrzu.
Po odwiezieniu męża, Briana "Moose’a" Sweeneya, na lotnisko Hyannis Julie Sweeney zaczęła się szykować do pracy. Miał to być jej piąty dzień w roli nauczycielki w liceum na Cape Cod. Zdążyła już wyjść, kiedy w domu, w którym mieszkała z byłym pilotem F-14, instruktorem Top Gun i futbolistą nazywanym jedną z "Dwóch Wież", czasem przebierającym się za wikinga, zadzwonił telefon.
Dochodziła 8.59. Brian nagrał się na sekretarkę.
Mówił spokojnym, poważnym tonem, a w jego wiadomości pobrzmiewały echa tego, co powiedział Julie przed paroma tygodniami – że chce, by "cieszyła się życiem", jeśli coś mu się stanie. - Jules, tu Brian. Słuchaj, jestem w samolocie, który został porwany. Jeśli nie skończy się to dobrze, a w tej chwili wygląda to kiepsko, chcę, żebyś wiedziała, że ogromnie cię kocham. Chcę, żebyś miała dobre życie, musisz się nim cieszyć. Tak samo moi rodzice i wszyscy. I po prostu bardzo cię kocham i [z wiarą w życie po śmierci lub raj] będę na ciebie czekał, kiedy tam dotrzesz. Do zobaczenia, kochanie. Mam nadzieję, że jeszcze do ciebie zadzwonię.
Brian się rozłączył, po czym wybrał kolejny numer.
Louise Sweeney miała właśnie wyjść i załatwić parę spraw, kiedy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i usłyszała głos syna:
- Mamo, mówi Brian. Jestem w porwanym samolocie, nie wygląda to dobrze. Dzwonię, żeby powiedzieć, że cię kocham i kocham całą rodzinę.
Powiedział, że nie wie, gdzie są porywacze. Dzwonił z tylnej części samolotu i przypuszczał, że mogą tam jeszcze wrócić. Uprzedził, że wtedy będzie się musiał od razu rozłączyć. Stwierdził, że chyba są gdzieś nad Ohio, i zdradził, że może spróbować zaatakować kokpit wraz z innymi pasażerami.
Louise znała swojego syna, wiedziała, jak brzmi, kiedy jest "wkurzony". Mówił właśnie takim tonem. Przed zakończeniem rozmowy Brian dodał: Pamiętaj o Crossing Over. Nie zapomnij.
Louise pamiętała i nie zamierzała zapomnieć. Lot numer 175 zbliżał się do Nowego Jorku, błyskawicznie tracąc wysokość i kołysząc się, oryginalni piloci najprawdopodobniej nie żyli, a stewardesa została ranna, zaś Brian próbował pocieszyć matkę. Crossing Over było tytułem książki i programu telewizyjnego, w którym występował John Edward, samozwańcze medium i człowiek, który twierdził, że rozmawia z nieżyjącymi. Brian chciał, żeby matka wiedziała, iż w jakiś sposób jeszcze się kiedyś spotkają.
Teraz musiał się rozłączyć.
- Wracają tu – powiedział. Pożegnał się i odłożył telefon. Louise Sweeney włączyła telewizor.
O dziewiątej Peter Hanson ponownie zadzwonił do rodziców.
- Jest coraz gorzej, tato – powiedział. – Stewardesa dostała nożem. Wydaje mi się, że mają noże i gaz łzawiący. Mówią, że mają bombę. Zrobiło się tu kiepsko. Pasażerowie wymiotują i mają mdłości. Samolot robi gwałtowne ruchy. Nie wiem, czy ktoś nim steruje. Wydaje mi się, że spadamy. Myślę, że chcą lecieć do Chicago albo gdzie indziej i rozbić się o jakiś budynek.
Jego opis broni, słów i taktyki porywaczy był odbiciem wcześniejszych relacji Betty Ong i Amy Sweeney.
Na koniec Peter Hanson próbował pocieszyć ojca, tak jak Brian Sweeney chciał dodać otuchy żonie i matce.
- Nie martw się, tato. Jeśli do tego dojdzie, stanie się to szybko.
* Fragmenty książki Mitchela Zuckoffa "11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat", tłumaczenie: Paulina Surniak, Adrian Stachowski