
"To nie będzie unijne Guantanamo" - zarzeka się w nieoficjalnej rozmowie pragnący zachować anonimowość brukselski dyplomata zbliżony do Komisji Europejskiej.
Nowy pomysł UE na załatwienie problemu imigracji na papierze wygląda rozsądnie. Po pierwsze - Unia Europejska wzmocni granice na południu i wschodzie. Nikt w Brukseli (poza, oczywiście, eurosceptykami) nie chce powrotu Europy pociętej granicami wewnętrznymi, ale wszystkie kraje mają świadomość, że bez uszczelnienia granic zewnętrznych UE nie ma kontroli nad tym, kto do niej wjeżdża. "Potrzebujemy dziesięciu tysięcy strażników granicznych i potrzebujemy ich teraz" - słyszę od kolejnego dyplomaty, który podkreśla, że żadne wielkie imperium w historii ludzkości nie przetrwało bez strzeżenia swojej granicy.
Ale w unijnym planie są jeszcze inne punkty: zatrzymać imigrantów w pierwszym kraju UE, do którego dotrą, albo zatrzymać ich jeszcze w Afryce, zanim ruszą na północ. W jaki sposób? Mają temu służyć tzw. "landing platforms" - czyli centra pomocy, a w praktyce ściśle chronione obozy dla uchodźców, budowane i fundowane przez UE, zarówno na terytorium krajów członkowskich, jak i poza nimi, w krajach Afryki Północnej.
Ośrodki dla migrantów na terytorium UE miałyby się m.in. zajmować tymi, których udało się uratować z łodzi dryfujących po Morzu Śródziemnym. To w takich centrach byłyby załatwiane wnioski imigrantów o azyl. Jeśli go otrzymają - będą kierowani do jednego z krajów, które dobrowolnie zobowiązały się ich przyjąć. Ani do budowy ośrodka, ani do przyjmowania ludzi nie będzie można żadnego kraju UE przymusić .
Premier Morawiecki może więc odtrąbić sukces i twierdzić, że to "polski pomysł na imigrację przeważył" na ostatnim szczycie UE w Brukseli. Ale z naszych informacji wynika, że najprawdopodobniej nie byłoby żadnej zgody, gdyby nie poprzedzające oficjalny szczyt UE nieformalne spotkanie, na którym zjawili się ci, którzy mają w UE coś do powiedzenia, m.in. Niemcy i Francja, oraz najbardziej dotknięte kryzysem migracyjnym kraje południa UE. Polska i inne kraje Europy Wschodniej się nie pofatygowały. A szkoda.
- Przywódcy krajów UE mieli okazję wyrzucić z siebie swoje obawy, rozczarowania i pretensje. I bardzo niektórym ulżyło - mówi nam dobrze poinformowany urzędnik Komisji Europejskiej. Być może dlatego późniejszy o kilka dni, oficjalny szczyt zakończył się przełomem. Polega on na tym, że do liderów UE dotarło - co przyznają w nieformalnych rozmowach dyplomaci - że muszą wzmocnić granice, zagospodarować tych imigrantów, którzy są już w UE - i zacząć odsyłać tych nie kwalifikujących się do azylu tam, skąd przybyli.
Kluczowe jest też to, gdzie dokładnie miałyby powstać ośrodki w Afryce. Otóż nie na wybrzeżu Morza Śródziemnego, skąd Europa wydaje się już tak bliska, tylko w interiorze takich państw, jak Maroko, Algieria, Niger, Libia czy Egipt. Oficjalnie Unii chodzi o złamanie biznesu szmuglerów, robiących pieniądze na ryzykowaniu ludzkim życiem podczas przepraw przez morze.
Założenie jest optymistyczne: imigrant, mając do wyboru dach nad głową, jedzenie i możliwość oficjalnego przejścia procedury azylowej w tzw. Centrum pomocy na terenie Afryki Północnej lub ryzykowanie życia podczas przeprawy przez Morze Śródziemne, wybierze pierwszą opcję. Ale co, gdy wybierze drugą? Kto go powstrzyma? Cywilni pracownicy wybudowanego za unijne pieniądze centrum dla uchodźców gdzieś w interiorze Algierii czy Nigru? A może do pilnowania, żeby zdesperowani ludzie jednak nie ruszali na północ - lub nie szturmowali obozów, w których jest woda i żywność - potrzebne będzie wojsko? Jeśli tak, to jakie? Kraju, w którym obóz się znajduje? Czy może będzie to jakaś wspólna jednostka unijna? Jakie będą jej uprawnienia poza granicami eksterytorialnej unijnej placówki? Te "szczegóły" na razie nie są znane, podobnie, jak dokładna lokalizacja któregokolwiek z centrów dla imigrantów, bo Afryka wzbrania się przed ich budową. Dlaczego? Przyjrzymy się sytuacji migracji A.D. 2018. Od 2015 roku wiele się zmieniło.
Syryjskie źródło migracji wysycha. Ale inne biją mocniej
Łącznie liczby wskazują drastyczny spadek migracji - drugi rok z rzędu. Przez pierwsze pięć miesięcy 2018 r. liczba nielegalnych przekroczeń zewnętrznej granicy krajów UE spadła o 46 proc. w stosunku do pierwszych pięciu miesięcy 2017 r. W samym tylko maju 2018 r. liczba nielegalnych przekroczeń granicy spadła o 56 proc. w stosunku do pierwszych 5 miesięcy 2017 r. - wynika z danych Frontexu, unijnej agencji ochrony granic.
Mimo drastycznego spadku liczby imigrantów przybywających do Europy, Frontex w najbliższym czasie czekają duże zmiany. Do 2020 r. mieszcząca się w Warszawie unijna agencja stanie sie wspólną europejską policją graniczną. Jej budżet, który w 2017 r. wynosił 281 mln euro, w 2020 r. wzrośnie do 322 mln. Liczba pracowników tej paneuropejskiej służby granicznej zwiększy się z 402 w 2016 do 1000 w 2020 r.
Bo wielki spadek imigracji dotyczy tylko kierunku bliskowschodniego - Syrii i Iraku (w maju 2018 r. o 77 proc. mniej w stosunku do maja 2017 r.) Upraszczając, ten kto miał uciec z tych terenów, już to zrobił - do Europy albo do sąsiadujących z Syrią krajów arabskich. "Spadek" na tym kierunku oznacza, że przez pierwsze pięć miesięcy tego roku ponad 13 tys. osób dopłynęło do wybrzeży Włoch.
Za to najwyższy przyrost liczby imigrantów na granicach od 2009 roku zanotowała Hiszpania. W 2017 r. było to prawie 23 tys. ludzi - o połowę więcej niż w 2016 r. Pierwsze pięć miesięcy 2018 r. przyniosło kolejny wzrost - aż o 59 proc. w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego - wynika z informacji Fronteksu.
Bo tamtędy, przez Gibraltar i hiszpańskie plaże, do Europy przedostaje się czarna Afryka, uciekająca przed biedą, głodem i bezrobociem. To tak zwani "imigranci ekonomiczni" - czyli tacy, których można odesłać do kraju pochodzenia. A najlepiej w ogóle zatrzymać ich wcześniej, zanim dotrą do Morza Śródziemnego i zaczną wspinać się na płot w Ceucie lub zapłacą fortunę przemytnikom za miejsce na łodzi. I to właśnie chce zrobić Unia. Zanim w Afryce eksploduje bomba demograficzna.
Zatrzymać Afrykę
Populacja młodych w Afryce rośnie w szalonym tempie. Z niemal 420 mln młodych ludzi w wieku 15-35 lat jedna trzecia - sto czterdzieści milionów! - to bezrobotni. Kolejne 140 mln nie ma pracy stałej, jest na samozatrudnieniu lub wykonuje pracę za darmo. Tylko jeden na sześciu młodych Afrykanów ma normalną, stabilną pracę. Co roku w Afryce przybywa 3.1 miliona miejsc pracy - a na rynek wchodzi 10-12 milionów młodych ludzi. A według szacunków demograficznych w 2050 roku populacja osób w wieku 15-35 lat się podwoi - do ponad 830 milionów - wynika z danych Afrykańskiego Banku Rozwoju (African Development Bank Group). A przecież są jeszcze osoby starsze niż te przed 35 lat. W 2015 roku liczba ludności w Afryce wzrosła o 30 mln. Za trzy dekady będzie przybywać już ponad 40 mln osób rocznie, a łączna populacja Afryki urośnie do 2,4 mld (dziś jest 1,2 mld). To 3,5 miliona miesięcznie, osiemdziesiąt osób na minutę! - wynika z prognoz ONZ. Liczba dzieci, jaką urodzi w ciągu swojego życia statystyczna mieszkanka Afryki, jest wyższa niż na innych kontynentach. Globalna średnia to 2,5 dziecka na kobietę, średnia Afryki - 4,7. Jak podkreśla Guardian - w Afryce nie udało się coś, co w mniejszym lub większym stopniu udało się na całym świecie.
Chodzi o ograniczenie przyrostu naturalnego . W Azji i Ameryce Łacińskiej od lat 70. do dziś dzietność spadła z 5 do 2,5 dziecka na kobietę. Dzięki temu państwa tych obszarów były w stanie wykształcić większą liczbę osób. W efekcie proporcjonalnie więcej kobiet i dziewcząt otrzymało dostęp do edukacji - i wiedzę o antykoncepcji - co pomogło jeszcze wydatniej ograniczyć przyrost naturalny. W Afryce - prócz iluzorycznego w wielu krajach dostępu do antykoncepcji - przeszkodami w ograniczeniu dzietności są jeszcze m.in. opór mężczyzn przed używaniem antykoncepcji, wierzenia religijne i normy społeczne .
W efekcie słabo rozwinięte gospodarki krajów subsaharyjskich nie są w stanie wchłonąć wchodzących co roku na rynek pracy milionów młodych ludzi. I w dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie mógł tego zrobić . Ludzie nie mają więc wyjścia - ruszają za chlebem do Europy.
Afryka nie chce imigrantów. Woli się ich pozbyć
By powstrzymać nadchodzącą, nieuniknioną kolejną falę migracji, europejski komisarz ds. migracji Dimitris Avramopoulos usiłuje namówić do współpracy z UE kraje Afryki Północnej. Oficjalnych propozycji jeszcze nie ma, bo decyzje unijnego szczytu nie przybrały jeszcze formalnego kształtu. Ale już wiadomo, że rządom Algierii, Egiptu, Maroka, Tunezji, Libii i Nigru nie będzie się spieszyć do budowania unijnych obozów dla uchodźców i imigrantów na swoim terenie. Skoro imigrant rusza z wybrzeży Afryki na północ, do Europy, to znaczy, że przestaje sprawiać problem w kraju afrykańskim, staje się za to problemem Europy. A to oznacza, że UE będzie musiała wyłożyć naprawdę grube pieniądze, żeby przekonać północną Afrykę, by zatrzymała miliony ludzi u siebie.
Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU