
Polska znów będzie w czymś w Unii Europejskiej pierwsza. Byliśmy prymusami w wyszarpywaniu z unijnego budżetu miliardów euro na rozwój. Teraz za to absolutnie nie ma się z czego cieszyć. Dziś po raz pierwszy w historii UE nastąpi tzw. wysłuchanie kraju członkowskiego.
To kolejna runda meczu między Polską a Unią, który na dobre rozpoczął się, gdy Bruksela - po zamachu PiS na sądy i Trybunał Konstytucyjny - wdrożyła przeciw Warszawie procedurę kontroli praworządności (tzw. art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej). Pozostając przy piłkarskiej nomenklaturze - gramy na obcym boisku: na posiedzeniu Rady w Luksemburgu. Zróbmy zatem najpierw rozpoznanie przeciwnika.
Polska gra z Unią na obcym boisku
Na radzie Unii Europejskiej - nie mylić z Radą Europejską, w której są szefowie państw i Donald Tusk - istnieje kilka szczebli. Kluczowy to tzw. Rada do Spraw Ogólnych - zasiadają w niej ministrowie spraw zagranicznych każdego z państw UE. I takie gremium właśnie dzisiaj się zbierze.
Czyli już nie Komisja Europejska - jak dotychczas - będzie adwersarzem Polaków, ale - na wniosek tejże Komisji - same państwa członkowskie i ministrowie reprezentujący ich interesy. Każdy z nich będzie mógł się wypowiedzieć i zadać Polsce dwa pytania.
A chęć wysłuchania i przepytania Polski jest. - Większość państw członkowskich poparła wniosek KE o zorganizowanie wysłuchania - cytuje rzeczniczkę bułgarskiej prezydencji UE, Genovevę Chervenakovą, "Politico", bardzo dobrze poinformowany brukselski dziennik . Co gorsza, państwa chcą to zrobić jak najszybciej, bo nie poparły polskich prób przełożenia wysłuchania na inny termin.
"Bruksela nie wierzy, że polski rząd zrobił wystarczająco dużo, by zagwarantować niezależność sądownictwa w kraju". To jedno zdanie z tekstu w "Politico" pokazuje, z jakim zadaniem zmierzy się Polska. Musi sprawić, by pozostałe 27 krajów jej uwierzyło. A teraz spójrzmy, jaką Warszawa ma taktykę.
Jeden przeciw dwudziestu siedmiu?
Rząd PiS chce przekonać Europę, że w negocjacjach z UE już poszedł na ustępstwa i że bardziej ustąpić nie ma zamiaru. Dlaczego? Polska chce zachować "prawo polskiego parlamentu do kształtowania wymiaru sprawiedliwości, do kształtowania ustroju Polski" - tłumaczył po ubiegłotygodniowym spotkaniu premiera Morawieckiego z wiceszefem KE Fransem Timmermansem wiceminister spraw zagranicznych ds. europejskich Konrad Szymański. Dzisiaj będzie miał okazję powiedzieć to Timmermansowi osobiście.
Bo chociaż gospodarzem i koordynatorem wysłuchania będzie bułgarska prezydencja, a gremium, przed którym stanie Szymański, to państwa członkowskie, ministrowie najpierw usłyszą, jakie wnioski i rekomendacje po 2,5 roku negocjacji i spotkań z polskimi politykami ma Frans Timmermans. Polski rząd tak dobrze zdaje sobie sprawę, jakie są to wnioski, że polski ambasador w UE próbował doprowadzić do wykluczenia wiceszefa Komisji z wysłuchania. Na próżno. Brukselski "przeciwnik" rządu PiS jest w niezłej formie.
Dobrze znany przeciwnik złapał wiatr w żagle
Jeżeli ktoś w Polsce jeszcze myśli, że Holender Timmermans to kolejny były polityk krajowy zamieniony w leniwego unijnego urzędnika, którego interesują głównie wino i kolacje w Brukseli, jest w dużym błędzie. Jeżeli ktoś uważa, że szeroko komentowane pół roku temu zmagania Timmermansa z przewodniczącym KE Jean-Claudem Junckerem i jego otoczeniem są wciąż aktualne , to również nie powinien być zbyt pewny swego. Po twardej konfrontacji m.in. o to, czy odpuścić Polsce, czy nie, na początku czerwca między wymienionymi wyżej panami sytuacja wygląda tak, że Timmermans się nieco wzmocnił. Jak donosi z Brukseli korespondentka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon , mógł dostać od Junckera wolną rękę ws. Polski. Junckera, który - to już pewne - nie będzie kandydował na drugą kadencję przewodniczącego KE.
O jego fotel gra właśnie Timmermans, który z pewnością poczuł się mocniejszy, gdy dostał od premiera Holandii, Marka Ruttego, wstępne poparcie swojej kandydatury. Na dodatek Rutte w przemówieniu w europarlamencie poparł konsekwentne egzekwowanie procedury z art. 7 wobec Polski , dodając krajanowi wiatru w żagle.
Wzmocniony Timmermans od razu zajął się Warszawą. Stąd niespodziewane spotkanie z premierem Morawieckim w ubiegłym tygodniu - kompletnie bezowocne dla obu stron. Trudno sobie zatem wyobrazić, że na wysłuchaniu człowiek, który niedawno skwitował swoje prace na odcinku polskim słowami: "Szczerze? Próbowałem przez dwa i pół roku i nie można winą za brak dialogu obciążać tu Komisji Europejskiej" , będzie nas jakoś szczególnie bronił. Przeciwnie - ponieważ 3 lipca wchodzi w życie reforma Sądu Najwyższego - można założyć, że to właśnie kwestia tego sądu wyjdzie na pierwszy plan.
Sprawdźmy więc, kto będzie bronił dostępu do polskiej bramki.
Szef polskiej obrony. Konserwatysta z brukselskiej bańki
Zadanie obrony polskich pozycji dostał Konrad Szymański. W PiS od 2007 r. To stary brukselski wyga, który przez dziesięć lat sprawowania mandatu europosła w Brukseli wyrobił sobie w brukselskiej politycznej "bańce" (ang. brussels bubble - red.) markę fachowca, speca ds. energetycznych. Wygrał nawet w wewnętrznym europarlamentarnym plebiscycie na najlepszego europosła, najwyższą ocenę zebrał też kilka lat temu w podobnym rankingu robionym przez "Politykę".
Równocześnie ten katolicki konserwatysta, niegdyś wiceprezes zarządu Młodzieży Wszechpolskiej, później członek zarządu Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego i działacz ruchów pro-life, zwolennik UE jako związku suwerennych państw, a nie postępującej federalizacji, najwyraźniej pasował Kaczyńskiemu do jego koncepcji relacji naszego kraju z Europą. I został ściągnięty przez prezesa do kraju, by stąd robić polską politykę unijną .
Polska może wygrać albo przegrać. Remisu nie będzie
Zadanie ma Szymański niewdzięczne. Jako najważniejsze tematy wysłuchania Komisja Europejska wskazała... wszystkie. Po otwierającym wysłuchanie raporcie Timmermansa, polski minister - bez limitu czasowego i bez wcześniejszej znajomości konkretnych zagadnień - będzie zatem odpowiadał na pytania dotyczące m.in. Trybunału Konstytucyjnego czy reformy sądów powszechnych.
Jeśli odpowiedzi Szymańskiego nie zadowolą Rady, może ona stwierdzić - i zapewne to zrobi - "wyraźne ryzyko poważnego złamania przez Polskę reguły praworządności" .
Wtedy wystarczą cztery piąte głosów w samej Radzie i (niemal pewna) akceptacja Parlamentu Europejskiego - by przegłosować wobec naszego kraju zalecenia proponowane przez Komisję:
- przywrócenia niezależności Trybunału Konstytucyjnego
- opublikowania i wdrożenia konkretnych orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego (tych, których nie chciał opublikować rząd Beaty Szydło, choć miał taki obowiązek)
- anulowania ustaw dotyczących m.in. KRS, Sądu Najwyższego i sądów powszechnych, czyli w praktyce całej reformy sądownictwa autorstwa PiS
- zagwarantowania, że jakakolwiek kolejna reforma sądownictwa będzie przygotowana we współpracy z wymiarem sprawiedliwości oraz np. Komisją Wenecką
- powstrzymania się od dalszego destabilizowania władzy sądowniczej.
W rewanżu mamy większe szanse niż w pierwszym meczu? Niekoniecznie
Co, jeśli Polska nie zastosuje się do tych rekomendacji? Wchodzi do gry tzw. "opcja atomowa", czyli groźba sankcji.
Najpierw Rada Europejska (Angela Merkel i reszta przywódców państw) na wniosek jednej trzeciej państw członkowskich albo Komisji Europejskiej (czytaj: m.in. Timmermansa) może zdecydować, czy Polska rzeczywiście "poważnie złamała regułę praworządności". Decyzja musi być jednomyślna - i tu leży linia obrony i nadzieja polskiego rządu. PiS liczy, że Viktor Orban, premier Węgier, postawi weto.
Orban oficjalnie popiera Polskę, bo jej potrzebuje. - Ale nie wiadomo, co zrobi, gdy przyjdzie zagłosować przeciw całej UE - mówił nam niedawno węgierski ekspert z think tanku Political Capital, Peter Kreko . Zwłaszcza, że Komisja Swobód obywatelskich Europarlamentu właśnie opowiedziała się za uruchomieniem artykułu 7 unijnego traktatu wobec Węgier - więc Orban sam może mieć kłopoty. A jak podkreślał niedawno w rozmowie z nami specjalista ds. prawa UE, prof. Robert Grzeszczak , Orban nie ma tylko opcji "za" albo "przeciw". Może się też wstrzymać od głosu.
Jeśli to zrobi, w kolejnym głosowaniu, nie wymagającym już jednomyślności, Rada może nałożyć na Polskę sankcje. Jakie konkretnie? Dobre pytanie - to się jeszcze nigdy w historii UE nie zdarzyło.
Ale jeśli się zdarzy, przegramy ten mecz. Wtedy nie będzie ani rewanżu, ani gry o honor, ani rzutów karnych. Wtedy będzie wstyd, bo przegramy na własne życzenie. Walkowerem.
Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU