Świat
Dzieci obserwują płonące miasto Quayara, 50 km na południe od Mosulu (fot. Mstyslav Chernov/Wikimedia Commons/CC BY-SA 4.0)
Dzieci obserwują płonące miasto Quayara, 50 km na południe od Mosulu (fot. Mstyslav Chernov/Wikimedia Commons/CC BY-SA 4.0)

Materiał został przygotowany na Global Media Forum dzięki współpracy z Deutsche Welle .

Na ulicy szykowali egzekucję.

Omar Mohammed nie był zaskoczony. Od czasu, gdy Daesh, czyli ISIS (tzw. "państwo islamskie") przejęło Mosul, egzekucje, gwałty, ucinanie głów i zrzucanie ludzi z dachów budynków zdarzały się prawie każdego dnia. Dla fundamentalistycznych szaleńców wystarczyło być kobietą, żeby zostać oskarżonym o cudzołóstwo i ukamienowanym. Tak, ukamienowanym, w dwudziestym pierwszym wieku. Zasada: jak na sądzie bożym. Jeśli skazana przeżyje kamienowanie, to znaczy że jest niewinna, wolna, i może iść, dokąd chce.

Jeśli może iść.

Omar przypomina sobie jedno takie kamienowanie. Akurat nie "załapało" się do światowych mediów. Świat nie zobaczył więc, jak oszalała z bólu kobieta rzeczywiście przeżyła i zaczęła iść. Nie zauważyła jednak, że chodzi w kółko...

Mosul po nalocie bombowym (fot. Tasnim News/Wikimedia Commons/CC BY-SA 4.0)

ŚMIERĆ NA ŻYWO W 4G

No, ale ta egzekucja, którą właśnie obserwuje Omar, będzie w mediach. O to na pewno zadba trzech oprawców, którzy starannie przygotowywali narzędzia zbrodni. I kamery. Egzekucja w 4G, super jakość, każdy detal widoczny, pełna profeska. Zachodni widz zobaczy, jakie piekło potrafią zgotować swoim ofiarom bojownicy Daesh. I właśnie o to im chodzi - żeby świat zobaczył ich wersję tego, co dzieje się w Mosulu.

Omar Mohammed, z wykształcenia historyk, z wyboru dziennikarz obywatelski, jest twórcą i autorem bloga Mosul Eye ( ang. Oko Mosulu ). Gdyby nie on, konsumenci światowych mediów oglądaliby wieczorem do kolacji tylko ten przekaz, który chcieli pokazać im terroryści. Omar, który ujawnił swoją tożsamość dopiero w grudniu 2017 r. , z narażeniem życia pokazał światu to, co sam zobaczył w Mosulu. Opisał tylko te sprawy, w których udało mu się zidentyfikować ofiary. Na przykład swojego najbliższego przyjaciela, któremu mordercy ucięli głowę . Udało mu się też odnaleźć ślady zbrodni we wsi Alhud, 50 km od Mosulu, gdzie podjęta przez pięcioro nastolatków próba ucieczki na ziemie kontrolowane przez Kurdów zakończyła się egzekucją całej piątki i - jako kary - osiemnaściorga dorosłych mieszkańców wsi .

Kiedy Omar, jako dziecko, zaczął zadawać pytania na czym polega świat dookoła, słyszał od starszych: "jak skończysz 18 lat, będziesz mógł pytać".

Miał 17 lat, gdy do Iraku weszły wojska USA. A potem różni ludzie zaczęli w Iraku zabijać za zadawanie zbyt wielu pytań. W końcu samozwańczy islamski kalifat na ziemiach Iraku i Syrii upadł. Ale kamery znów nie pokażą - bo już ich tu nie ma, przecież ISIS upadło, prawda? - że nadal się tu zabija. Z zachodnich mediów nie dowiemy się, gdzie są bojownicy kalifatu, którzy nie zginęli.

Kamery nie pokażą, że weterani z ISIS dołączyli do samozwańczych milicji utrzymujących "pokój" na terenach uwolnionych spod władzy kalifatu. Kamery nie pokażą dawnych bojowników wciąż gwałcących kobiety, tylko już w barwach milicji. A jest ich sporo. Niektórzy byli liderami w ISIS, a teraz są liderami w milicjach. Jakim cudem? Na tych ziemiach wciąż działa system klanowo-plemienny. I taka milicja jest plemienna. Plemię mówi: ok, ten człowiek był w Daesh. To teraz może być w milicji".

- mówi mi Omar Mohammed na Global Media Forum w niemieckim Bonn. I podkreśla, że bardzo się cieszy, że tu jest. Bo żyje. Tymczasem na wyswobodzonych od ISIS ziemiach często mają miejsce podobne okrucieństwa i zbrodnie, jak pod okupacją tzw. Państwa Islamskiego. To taki trochę bardziej dyskretny terror, którego świat zachodni, ten od pomocy humanitarnej i interwencji wojskowych, nie pokaże.

Amerykański M109A6 Paladin na misji w okolicach Quarayi, Operacja Inherent Resolve (OIR), okolice Mosulu, 17.10.2016 r. (fot. Pfc. Christopher Brecht/U.S. Army/Wikimedia Commons/Public Domain)

TERROR, KTÓREGO NIE WIDAĆ

Zresztą nawet jakby pokazał, to kogo to obchodzi? - Kogo na Zachodzie obchodziło dwieście trupów w ataku w Nigerii, gdy w tym samym czasie w ataku na redakcję satyrycznego pisma Charlie Hebdo zginęło szesnaście osób? - Malam Umar Sa'idTudun Wada, wysoki, postawny szef nigeryjskiego radia Kano, nawet nie próbuje ukryć goryczy w głosie.

O zamachu na Charlie Hebdo -"winą" rysowników było publikowanie karykatur Mahometa i kpiny z islamu - mówił cały świat, Facebook i Twitter zaroiły się od hasztagów współczucia i modlitwy. Za to kiedy dwa dni później w Nigerii terroryści z Boko Haram zdetonowali kolejną bombę, mało kto to zauważył. Jak i to, że oprawcy przywiązali tę bombę do ciała sześcioletniej dziewczynki, której kazali iść na pełną ludzi ulicę, żeby ofiar było jak najwięcej. A przede wszystkim światu umknęło to, skąd w szeregach islamskich terrorystów wzięła się sześcioletnia dziewczynka.

Demonstracja solidarności z ofiarami zamachu na redakcję 'Charlie Hebdo' (fot. Jwh/Wikipedia Luxembourg/Wikimedia Commons/CC BY-SA 3.0 lu)

Umknęło, bo brak komunikacji działa w dwie strony. W przeciwieństwie do ISIS, problemem terroru w północno-wschodniej Nigerii - mateczniku Boko Haram - nie jest nadmiar, a brak informacji. Przez lata nie docierało tam żadne oficjalne źródło przekazu mówiące w języku, którym posługuje się większość miejscowego społeczeństwa. A co za tym idzie, także stamtąd niewiele rzeczy wychodziło na zewnątrz. Na przykład to, jak wyglądało rekrutowanie dzieci do grupy.

- Tam się mówi w języku kanuri, a media w Nigerii używają angielskiego i języka Hausa. Dlatego nie pokazywały, jak terroryści z Boko Haram werbowali dzieci w swoje szeregi. Jak mówili do nich w kanuri: damy ci jedzenie, ubranie, dach nad głową. I dzieci szły, bo rebelianci używali ich języka - mówi Sa'idTudun Wada. Inną metodą - z której terroryści zasłynęli za granicą - były porwania dzieci ze szkół.

Radio Kano wypełniło informacyjną lukę - ale tylko w Nigerii i regionach przygranicznych Kamerunu i Czadu. Prezenterzy mówią w kanuri. A w Nigerii to radio, a nie gazety czy telewizja, jest głównym źródłem informacji. - W każdym domu jest radio. Każdy młody człowiek ma radio i go słucha.

Dla Wady tragedią jest, że kraje rozwijające się nie mają wielkiego opiniotwórczego nadawcy medialnego. Arabowie mają Al Dżazirę, czarnoskóra Afryka może o tego typu światowej stacji pomarzyć. Jego radio ma zasięg lokalny. W Nigerii i w całej Afryce brakuje stacji z dużym zasięgiem, która puściłby w świat informację, że, mimo poważnych strat w ludziach i terytorium w 2015 i 2016 roku, terroryści z Boko Haram wciąż istnieją, rekrutują i porywają dzieci, by przyuczać je do walki i zamachów samobójczych. A ostatnie wielkie porwanie uczennic ze szkoły miało miejsce w marcu 2018 roku .

- Każda nasza telewizja, radio czy gazeta mówi tylko do małej grupy ludzi. I świat nic o nas nie wie. Do zachodnich mediów przedostał się obraz Boko Haram jako fanatycznych muzułmańskich terrorystów. No więc ci "islamscy terroryści" najpierw zaatakowali muzułmanów mieszkających w regionie, który próbowali opanować. Zanim zabili pierwszego chrześcijanina, zdążyli wyrżnąć setki muzułmanów

- konstatuje Said m'Wada.

I podkreśla: to media muszą się zmienić. O kim się mówi, jak wybuchnie bomba w Afganistanie? Np. o jednym białym, który zginął. A kto mówi o dwustu Afgańczykach?

- Nikt! To my, media, musimy postawić świętość ludzkiego życia ponad tym, jak daleko od nas zginął człowiek, o którym piszemy.

- mówi Said m'Wada.

Tylko, że są też media, które na taką zmianę pozwolić sobie nie mogą.

Plakat Recepa Tayyipa Erdogana na bloku w Stambule (fot. Emrah Gurel/AP Photo)

TERROR PAŃSTWOWY

2016 rok. Znajomy znajomego dostaje od koleżanki z Turcji - nazwijmy ją Zehra - dramatyczną wiadomość. Straciła pracę, boi się o swoje zdrowie i życie, o swoją rodzinę. Mówi, że wielu jej kolegów i koleżanek za uczciwe informowanie o wydarzeniach w kraju trafiło do więzienia. Wystarczyło, że władzom "udało się" znaleźć ich rzekome powiązania z domniemanymi inspiratorami puczu przeciw prezydentowi Recepowi Erdoganowi.

Znajomej znajomego udaje się pomóc. Ze względu na jej bezpieczeństwo szczegóły operacji jeszcze długo nie będą mogły zostać ujawnione. Ale jej przypadek to wyjątek. Dziś w Turcji - według raportu Sztokholmskiego Centrum na rzecz Wolności SCF (założona zaledwie rok temu organizacja dziennikarzy tureckich, którzy musieli uciekać z kraju, jej liderem jest Abdullah Bozkurt, były dziennikarz tureckiej gazety Zaman i jej korespondent z Waszyngtonu - red.), kilkudziesięciu dziennikarzy usłyszało już wyroki, prawie dwustu siedzi w areszcie a 142 jest poszukiwanych. A ci, co jeszcze pracują, doskonale wiedzą, że jeśli będą niepokorni, szybko dołączą do kolegów. "Turcja stała się największym na świecie więzieniem dla profesjonalnych dziennikarzy" - napisali w swoim raporcie Reporterzy Bez Granic .

Represje po puczu dotyczyły zresztą nie tylko dziennikarzy. Piętnaście tysięcy nauczycieli wyrzucono z pracy za rzekome sprzyjanie puczystom . Co najmniej czterdzieści tysięcy osób aresztowano, w tym co około 10 tysięcy żołnierzy i ponad 2,7 tys. sędziów. Ponad 160 tysięcy ludzi wyrzucono z pracy, 21 tysiącom nauczycieli w prywatnych szkołach cofnięto licencję na nauczanie .

- Terrorystą jest ten, kto jest przeciw mnie. To jest prosta i nieskomplikowana definicja terrorysty według prezydenta Erdogana - mówił na Global Media Forum w Bonn Reinhard Baumgarten, wieloletni korespondent zagraniczny niemieckiego publicznego radia i telewizji ARD m.in. z Turcji i Egiptu. Turcja, jeden z najpotężniejszych graczy europejskiej i azjatyckiej polityki, skutecznie zdławiła wolną prasę. W rankingu Press Freedom Index jest na 157 miejscu, w jednej lidze z takimi czempionami wolności wypowiedzi jak Rosja, Białoruś, Kongo, Meksyk czy Wenezuela. Stan wyjątkowy wprowadzony po zamachu umożliwił władzy wyeliminowanie dziesiątków niezależnych gazet i serwisów informacyjnych. Większość gazet z pierwszej dziesiątki obecnie najpopularniejszych należy lub jest zbliżona politycznie do partii rządzącej -AKP Erdogana. Do tego większość właścicieli mediów zarabia też na kontraktach rządowych .

W Nigerii terroryści urośli w potęgę dzięki monopolowi na informację, a na czołówki zachodnich mediów trafiały tylko najbardziej szokujące zamachy. Na Bliskim Wschodzie Państwo Islamskie narzuciło na wiele miesięcy swoją narrację medialną, bo poza wyjątkami, jak Omar Mohammed z Mosul Eye, nie było nikogo, kto pokazywałby prawdę o życiu cywili w samozwańczym kalifacie. W Turcji dyktator, który wcześniej sterroryzował media, ustalił według własnego widzimisię, co jest terrorem, a co nie.

Czy czujecie się dobrze poinformowani?

Recep Tayyip Erdogan, prezydent Turcji (fot. Presidential Press Service via AP, Pool)

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu.

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU