Świat
Georgette Mossbacher i Donald Trump (fot. Grace Villamil/Financial Times/Flickr/CC BY 2.0/Sławomir Kamiński/ Agencja Wyborcza.pl)
Georgette Mossbacher i Donald Trump (fot. Grace Villamil/Financial Times/Flickr/CC BY 2.0/Sławomir Kamiński/ Agencja Wyborcza.pl)

Nowy Jork nienawidzi Donalda Trumpa. Prezydent USA dostał tu zaledwie 21 proc. głosów . W pierwszych tygodniach po jego wyborze przez miasto przetaczały się demonstracje. Ale nawet, gdy na jaw wychodziły kolejne informacje o tym, jak Trump traktuje kobiety, a media w USA podawały cytat roku: "łap je za cipkę" , z apartamentu na Fifth Avenue płynęły zapewnienia, że Donald Trump to "przyzwoity człowiek", a wręcz "dżentelmen". Dokładnie z apartamentu pod numerem 1020.

Apartamentowiec przy 1020 Fifth Avene, siedziba Georgette Mosbacher (fot. Google Street View)

Nowojorski jednoosobowy bastion Trumpa

A nie jest to byle jaki apartament . Jego olbrzymie okna wychodzą na chyba najdroższy widok w Nowym Jorku - panoramę Central Parku widzianą z Piątej Alei. Odwiedzający to mieszkanie stąpają po szlachetnej dębowej podłodze. Do kolejnych pokoi, a jest ich kilkanaście, przechodzą przez bogato zdobione drzwi. W korytarzu łączącym prywatną część mieszkania z tą przeznaczoną do przyjmowania gości stają dwa centaury z brązu. Na ścianach, oprawione w ramy, wiszą magazyny i komiksy, których główną bohaterką jest właścicielka mieszkania. W apartamencie znajdują się też rzeźbiona w drewnie flaga amerykańska - prezent od senatora Johna McCaina - oraz ogromny osiemnastoosobowy okrągły stół, który stoi w jadalni. Imponujący jest też salon - kryształowy żyrandol zawieszony jest tu aż sześć metrów nad głowami mieszkańców, pomieszczenie wypełniają również oszałamiające przepychem i rozmachem meble - antyki i nowe, robione na zamówienie.

Gdyby kapiące od ozdób ściany tej rezydencji umiały mówić, elita Wschodniego Wybrzeża, a także kilku królów i prezydentów, jak Juan Carlos z Hiszpanii czy prezydenci George Bush senior i Bill Clinton, zrobiliby wszystko, żeby je uciszyć. Bo to właśnie tu rozpoczynały się kariery polityków, tu dobijano politycznych i biznesowych targów, tu rozmawiano o pieniądzach. Bardzo dużych pieniądzach. Zapewne wielokrotnie większych niż cena, jakiej pod koniec ubiegłego roku zażądała za swoje królestwo na Manhattanie jego właścicielka Georgette Mosbacher.

Dwadzieścia dziewięć i pół miliona dolarów. Nieźle, jak na córkę restauratora i gospodyni domowej z dwudziestotysięcznego Highland w stanie Indiana. Zaraz, skąd?

Georgette Mossbacher (fot. Grace Villamil/Financial Times/Flickr/CC BY 2.0)

American Dream za pieniądze trzech mężów

Na całej Fifth Avenue żyje zapewne tylko jedna osoba, która wie, gdzie leży Highland i jest to sama Georgette Mosbacher, najprawdopodobniej przyszła ambasador USA w Polsce, oficjalnie na tę okoliczność przesłuchiwana kilka dni temu przez amerykański Kongres. Kobieta, która nigdy nie zapomniała, skąd pochodzi i jak doszła do tego, co ma.

Ojciec Georgette, najstarszej z czwórki rodzeństwa, zginął w wypadku samochodowym, gdy jego pierworodna miała siedem lat. Pozbawiona środków do życia matka Georgette musiała pójść do pracy. Wtedy jej najstarsza córka przejęła opiekę nad rodzeństwem - bratem Georgem i siostrami Melody i Lyn. Dziś Lyn odpłaca się siostrze - jest jej najbardziej zaufaną współpracownicą, połączeniem sekretarki, służącej i przyjaciółki . I nie narzeka na swój los, bo siostra dobrze jej płaci. Ma z czego. Ale nie zawsze tak było.

 "Jestem redneckiem, wieśniaczką z rolniczego stanu, która mieszka na Manhattanie. Nie chodziłam do szkoły należącej do Ivy League [organizacja zrzeszająca osiem elitarnych uniwersytetów USA, w tym Yale, Harvard i Princeton- przyp. red.], kocham muzykę country. Jak na dziewczynkę, która straciła ojca w wieku siedmiu lat i została wychowana przez samotną matkę, babcię i prababcię w Highland w Indianie, miałam niezwykłe życie"

- lubi powtarzać 71-letnia dziś Georgette .

Piękna bajeczka o American Dream - czyli awansie życiowym od zera do milionera. Co kryje się za bajeczką? Cofnijmy się w czasie do początku lat 70., gdy ambitna ruda dziewczyna z prowincji, która za zarobione na trzech etatach pieniądze skończyła studia , stawia pierwsze kroki w Chicago. Okazuje się, że zamiast American Dream mamy republikańską bajkę o Kopciuszku.

Kopciuszek pracuje w Chicago zaledwie dwa tygodnie, gdy na aukcji w Sotheby's zwraca uwagę na bogatego biznesmena z branży nieruchomości, Roberta Muira. Żeby go poznać, udaje reporterkę tygodnika TIME. Rok później 23-letnia Georgette Paulsin i 40-letni Muir biorą ślub .

Pięć lat później rozstają się jak przyjaciele. Ale była pani Muir nie jest już zahukaną dziewczynką z Highland, tylko dyrektorką ds. marketingu w firmie Faberge. Jej drugim mężem zostaje George Barrie, szef Faberge [sława tego kosmetycznego i biżuteryjnego giganta rozpoczęła się od jubilerskich arcydzieł - jaj ofiarowanych rosyjskiej rodzinie carskiej - red.].

W 1980 r. Barrie, wówczas 67-latek, żeni się z 33-letnią pracownicą własnej firmy, ale małżeństwo nie przetrwa nawet trzech lat. Po burzliwym rozstaniu była małżonka oskarża go o alkoholizm i przemoc. Biznesmen zaprzecza, ale to on, 70-latek kończący powoli wspaniałą karierę w Faberge, jest przegranym w tej sprawie. Tymczasem 38-letnia Georgette w 1985 r. zawiera trzecie i ostatnie małżeństwo. Szczęśliwym mężem jest multimilioner z Teksasu, nafciarz Robert Mosbacher, który dla Georgette okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Georgette Mossbacher i jej były mąż Robert (fot. ShashiBellamkonda/Flickr/Wikimedia Commons/CC BY 2.0/United States Department of Commerce/public domain)

Skarbniczka Republikanów, koleżanka prezydenta

Trzeci z rzędu bogaty mąż jest nie tylko - mimo swoich 68 lat - niezwykle przystojny, ale też niezwykle dobrze ustosunkowany. Przyjaźni się m.in. z najpotężniejszą rodziną Teksasu - familią Bushów. Cztery lata po ślubie Georgette i Roberta ich przyjaciel -George Bush senior - zostaje prezydentem Stanów Zjednoczonych. A Robert sekretarzem ds. handlu w jego rządzie.

Dla Georgette Mosbacher, która dwa lata wcześniej założyła - z pomocą męża - zalążek swojego biznesowego imperium, kupując podupadłą firmę kosmetyczną La Prairie, rozpoczyna się złota era. W 1991 r. sprzedaje wyprowadzone na prostą przedsiębiorstwo, zarabiając na transakcji 15 milionów dolarów. Już wtedy jest od roku szefową firmy konsultingowej Georgette Mosbacher Enterprises. I coraz bardziej wpływową członkinią waszyngtońskiej socjety, z doskonałym - przez męża - dostępem do ucha prezydenta. Ważnym, możnym i bogatym coraz bardziej opłaca się znać i bywać u Georgette Mosbacher. Zwłaszcza, że swoją coraz większą, odrębną od mężowskiej (w 1998 r. małżonkowie w przyjaźni się rozchodzą) fortuną szczodrze wspiera Partię Republikańską.

"Dla Georgette niezależność finansowa jest priorytetem numer 1" - pisze "Los Angeles Times". "To nie ma nic wspólnego z zaufaniem. Jeśli nie masz własnych zasobów finansowych, nie możesz być wolna" - cytuje ją "L.A. Times" ).

Georgette przez lata dotuje organizacje i kandydatów Partii Republikańskiej sumą ponad pół miliona dolarów . Gratyfikacją dla niej są stanowiska - zasiada w Komisji Finansowej Republikańskiego Komitetu Narodowego, współpracuje z funduszami sponsorującymi partię i krajowym komitetem senatorów tej partii . Wspiera w kampaniach wyborczych Johna McCaina - w 2008 r. i Mitta Romneya - w 2012 r.

A w 2015 r. -  Donalda Trumpa.

Donald Trump (fot. Susan Walsh/AP Photo)

Lubią się od pierwszego spotkania. Są niemal równolatkami, Georgette doskonale wie, jak okręcić sobie wokół palca bogatego playboya. Georgette zaproszona jest na jego 40. urodziny, a potem na ślub z Melanią. Na otwarcie hotelu Trumpa w Las Vegas razem ze swoim pieskiem rasy Cavalier King Charles spaniel Mosbacher przylatuje... prywatnym odrzutowcem miliardera .

Pieski, Ginewra i Galahad, to zresztą najważniejsi domownicy 1020 Fifth Avenue zaraz po ich właścicielce, która nie wyobraża sobie życia bez nich. Dosłownie. Dobiegająca 10 lat Ginewra, oczko w głowie swojej pani, zostanie sklonowana. Koszt? Bagatela - sto tysięcy dolarów. Ale jak mówi pani Mosbacher:  "Ona jest tego warta. To tylko pieniądze. Komu potrzebny kolejny diamentowy naszyjnik?"

Kiedy Trump zostaje politykiem, a potem prezydentem USA, Mosbacher należy do grona jego obrońców. "Jeżeli standardy zachowania Donalda Trumpa sprawiają, że załatwia on to, co ma załatwić, to może te standardy powinny stać się normą" - pisze w konserwatywnym dzienniku "Washington Times". Pani Mosbacher i prezydent mają podobny styl zarządzania - wyniesiony z biznesu. W skrócie polega on na tym: jeżeli nie podoba ci się to, jak ktoś pracuje w twoim przedsiębiorstwie, zwalniasz go. "Nie pytasz Kongresu. Działasz" - precyzuje Mosbacher . To muzyka dla uszu republikańskich bogaczy.

Działaczka, milionerka i gruba ryba

"Bywałam bogata, bywałam biedna. Nigdy nie przepraszałam za bycie bogatą" - to z kolei dewiza życiowa Georgette Mosbacher . Ostentacyjnie pokazywany przez nią przepych i bogactwo za czasów prezydenta Busha, gdy regularnie bywała w Białym Domu, raziło nawet równie bogatych Republikanów. Dziś przewodnicząca Georgette Mosbacher Enterprises, Inc. i emerytowana CEO globalnego producenta kosmetyków, Borghese Inc., nie musi przepraszać nikogo za nic. Zasiada w Amerykańskim Komitecie Doradczym ds. Dyplomacji Publicznej, w zarządzie Rady Atlantyckiej i kilku innych zasilanych dużymi pieniędzmi gremiach. O zaproszeniu na przyjęcie do kobiety, która zna lub znała osobiście takich ludzi jak George Bush senior, Margaret Thatcher, Francois Mitterrand i Lech Wałęsa, marzy każdy, kto chce liczyć się w śmietance towarzyskiej Waszyngtonu i Nowego Jorku.

"Doszłam do takiego momentu w życiu, w którym pora na zmianę" - mówiła Mosbacher dla "New York Timesa", wystawiając jesienią ubiegłego roku na sprzedaż swoją rezydencję . 70-letniej wpływowej bizneswoman zamarzyła się kariera w dyplomacji w jakiejś europejskiej stolicy.

W USA istnieją dwa rodzaje stanowisk ambasadorskich. Ambasadorem może zostać albo zawodowy, apolityczny dyplomata - jak wszyscy prócz jednego ostatni amerykańscy przedstawiciele w Warszawie: Christopher Hill, Daniel Fried, Stephen Mull i obecny Paul Jones - albo nominat z klucza politycznego, powiązany z jedną z opcji. I takim właśnie będzie Georgette Mosbacher, jeśli jej kandydaturę zaaprobuje Kongres.

Pani ambasador od Trumpa

A raczej zaaprobuje, choć pani Mosbacher nie miała wcześniej żadnych relacji z Polską . Trump chce mieć w Warszawie zaufane ucho. Ale myliłby się ten, kto sądzi, że "niedoświadczona" w dyplomacji bizneswoman da się politykom w Warszawie wodzić za nos. Amerykańskie elity są doskonale zorientowane w polskich sprawach i problemach. Jeden cytat:

"Jestem świadoma ostatnich wątpliwości dotyczących szacunku dla demokratycznych instytucji w Polsce - wolności słowa, niezależności sądownictwa i rządów prawa - i jestem gotowa wyrazić nasze silne poparcie dla tych podstawowych wolności"

- powiedziała przed senacką komisją Mosbacher . Oświadczyła też, że "Polska powinna wziąć na siebie "sprawiedliwy udział" w rozwiązaniu problemu ludzi [uchodźców z unijnego rozdzielnika - przyp. red], którzy znaleźli się w bardzo trudnym położeniu" . A to oznacza, że odrobiła pracę domową, którą dostarczył na jej biurko Departament Stanu. Chwilę później przeszarżowała jednak, mówiąc, że polska ustawa o IPN jest odpowiedzialna za wzrost antysemityzmu w Europie Wschodniej . A co więcej, zapowiedziała, że "będzie współpracowała z polskimi władzami, by tego typu zapisy [jak w tej ustawie] nie znajdowały się w kolejnych" . Czyżby miała zamiar wpływać na stanowienie prawa w Polsce? O tym, że Amerykanie zorientowali się w sytuacji, świadczy fakt, że w pisemnej wersji oświadczenia Mossbacher już tych słów nie ma .

Przypomnijmy: ustawa o IPN wprowadziła więzienie za "przypisywanie narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialności za zbrodnie popełnione przez nazistowskie Niemcy", sankcjonowała też ściganie za granicą (niestety nie wiadomo na jakiej podstawie) osób odpowiedzialnych. Za granicą odbiór nowego prawa był prosty: została uznana za knebel dla tych, którzy informowaliby, że wielu Polaków brało udział w Holokauście.

Polski rząd już zapowiedział interwencję w sprawie jej wypowiedzi u amerykańskich dyplomatów. Pytanie, co zyskają na tym nasi politycy, biorąc pod uwagę, że od czasu awantury właśnie o ustawę o IPN relacje dyplomatyczne Polski z USA - według ocen byłych ambasadorów RP są gorsze niż w przeszłości .

W takich właśnie okolicznościach placówkę w Warszawie (najprawdopodobniej) obejmie osoba posiadająca stuprocentowe poparcie prezydenta, i przyzwyczajona do szybkiego i konkretnego, "biznesowego" załatwiania spraw. Osoba, której cięty język i stanowczość mogą zaskoczyć konserwatywną ekipę rządzącą w Warszawie.

"Uwielbiam rycerskość. Chcę, by drzwi były przede mną otwierane, chcę, by dla mnie krzesło było odsuwane od stołu, chcę, by mężczyźni wstawali, gdy wchodzę do pokoju. Nie będę przepraszać za to, że jestem kobietą"

- mówiła dla "Los Angeles Times" .

Georgette Mosbacher jest w takim momencie swojej kariery, że wciąż wiele może, ale nic już nie musi. Nominacja ambasadorska będzie dla niej zwieńczeniem kariery. Nie będzie walczyć o inne apanaże, więc może Polakom mówić to, co myśli. Czyli to, co myśli Trump.

Na linii Warszawa-Waszyngton zrobi się ciekawie.

Wizyta prezydenta USA Donalda Trumpa w Polsce (fot. Sławomir Kamiński/AG)

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Kocha Amerykę od Alaski po przylądek Horn. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze.

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU