Świat
Serbskie miasto Niś. Czy to tu mieściło się centrum operacyjne i punkt rekrutacyjny Różowych Panter? (fot. Aleksic Ivan/Wikimedia Commons/CC BY-SA 3.0)
Serbskie miasto Niś. Czy to tu mieściło się centrum operacyjne i punkt rekrutacyjny Różowych Panter? (fot. Aleksic Ivan/Wikimedia Commons/CC BY-SA 3.0)

To była robota jak z "Mission Impossible". Szybem wentylacyjnym złodziej dostał się nad sklep jubilerski w warszawskim centrum handlowym. Zjechał na linie do lokalu i zrabował kosztowności warte ponad 700 tys. zł. 35-letni Ukrainiec zostawił jednak u jubilera prezent dla policji - ślady DNA. Nie pomyślał też najwyraźniej, że nagrają go kamery przemysłowe. I po kilkunastu miesiącach został aresztowany na polsko-ukraińskim przejściu granicznym w Hrebennem - informuje TVN Warszawa .

Szybko okazało się, że śmiały rabuś podobnej kradzieży dokonał też w Niemczech. Nie ograniczał się do jednego kraju. Podobnie - na skalę międzynarodową - działa najsłynniejszy gang złodziei biżuterii w zjednoczonej Europie - Różowe Pantery. Oto historia tej szajki.

Przypadek inspektora Clouseau

Londyn, lato 2003 roku. Policjanci przeszukują podejrzany dom. W łazience stoi słoiczek kremu do twarzy. Policjant zanurza w nim palec. Wyczuwa coś twardego. Z tłustej mazi wyciąga pierścionek z niebieskim diamentem. Detektyw Scotland Yardu nie wie jeszcze, że jego odkrycie da nazwę najsłynniejszemu gangowi złodziei biżuterii.

Warty siedemset pięćdziesiąt tysięcy dolarów pierścionek był częścią bandyckiego łupu z napadu na sklep jubilerski Graff przy londyńskiej New Bond Street 19 maja 2003 roku. Kiedy brytyjska prasa dowiedziała się, gdzie ukryty był diament, nagłówki obwołały rabusiów gangiem Różowych Panter. Nawiązanie do kultowej serii komediowych filmów o przygodach gapowatego inspektora Clouseau było oczywiste - tam złodziej również schował łup w pudełku z kremem.

W przeciwieństwie do inspektora Clouseau, Scotland Yard szybko wpadł na trop złodziei biżuterii.

Peter Sellers jako Inspektor Clouseau i serial animowany o Różowej Panterze (fot. Grain Sand/Flickr/public domain/ Helgi Halldórsson/CC BY-SA 2.0)

Bałkańska ośmiornica

Niebieski diament ze zrabowanego klejnotu miał ozdobić pierścionek zaręczynowy Any Stanković. Jej chłopak, Czarnogórzec Milan Jovetić, współpracował z dwoma włamywaczami z Graffa - kolejnym Czarnogórcem Predragem Vujoseviciem i kosowskim Serbem Nebojsem Deniciem. Tego ostatniego podczas ucieczki z lokalu jubilera ujęli ochroniarze.

Kilka miesięcy później wpadł również Vujosević - podczas podróży z Francji do Włoch. Francuska policja miała na niego całe dossier. I nie tylko na niego.

Od Frankfurtu po Barcelonę, od Amsterdamu po Londyn, w policyjnych kartotekach zwracał uwagę charakterystyczny schemat - zuchwałe napady na sklepy jubilerskie dokonywane przez dobrze ubranych, młodych mężczyzn.

Pochodzących niemal bez wyjątku z byłej Jugosławii, a dokładniej z Serbii, Czarnogóry i Kosowa.

Z szacunków Interpolu wynika , że między 1999 a 2015 rokiem Różowe Pantery dokonały 380 (!) napadów z bronią na sklepy jubilerskie na całym świecie. Bandyci ukradli kosztowności warte 334 miliony euro.

W 2009 roku Interpol szacował liczbę członków "Różowych Panter" na około 200 - i to już po aresztowaniach. Minęła niemal dekada, a gang wciąż istnieje, choć w ostatnich latach zaliczył kilka wpadek i spektakularnych aresztowań, jak na Passeig de Gracia w Barcelonie w 2016 roku, kiedy policja udaremniła napad na jubilera. Napastnikami znów byli ludzie z Bałkanów.

 

Artyści - włamywacze

Z początku policjanci myśleli, że po złapaniu Vujosevicia w 2003 roku śledztwo szybko ruszy naprzód. Ale bałkańscy przestępcy okazali się wyjątkowo trudnymi przeciwnikami. Vujosević nie chciał mówić. A Pantery uderzały na kolejne sklepy. Skutecznie.

Ich akcje były drobiazgowo przygotowane, wszystkie ruchy starannie  przemyślane. W Biarritz w 2001 roku jeden z prominentnych członków Różowych Panter - Dragan Mikić z Belgradu - pomalował ławkę naprzeciwko sklepu jubilerskiego, który potem obrabował. Po co? Na świeżo malowanym nikt nie usiadł, nie było przypadkowych świadków.

Stopień ich determinacji jest równy ich pedantycznemu przygotowaniu operacji. Żadna forteca ich nie zniechęca

- cytował Christophe Hageta, szefa policji w Monako, "Telegraph" .

Członkowie "Panter" byli nie tylko sprawni i skuteczni, ale również niekonwencjonalni. W 2005 roku obrabowali jubilera w Saint-Tropez ubrani w koszulki w kwiatki. Dlaczego? Dobre pytanie. Może nie chcieli wyróżniać się w tłumie w modnym kurorcie? Z miejsca przestępstwa uciekli niczym bandyci z Jamesa Bonda - szybką motorówką. W 2008 roku ośmiu bandytów dosłownie wjechało dwoma autami w szklany front centrum handlowego w Dubaju. Następnie uciekli ze zrabowaną biżuterią i zegarkami - opisuje "Telegraph" . Równie dobrze Pantery przygotowały się do kradzieży naszyjnika zwanego "Hrabina z Vendome".

 

"Hrabina" za 31 milionów dolarów

Złożony ze 116 diamentów naszyjnik, w którego centrum znajdował się 125-karatowy diament, był w 2004 roku warty 31 milionów dolarów. Naszyjnik znajdował się w szklanej gablocie z elektronicznym alarmem w sklepie jubilerskim Le Supre-Diamant Couture de Maki w Tokio. Gdzie się znajduje obecnie - nie wiadomo.

Logistykę kradzieży naszyjnika według Japończyków opracowała Szkotka o swojskim nazwisku Fasola. Za ucieczkę z miejsca rabunku odpowiadać miała niejaka Snežana Panajotović. Rozbiciem gabloty i zabraniem klejnotu zajął się Serb Djordje Rašović. Rozpoznanie, włącznie z kilkoma wizytami w sklepie i udawaniem zakochanej pary bogatych klientów, której obsługa zgodziła się pokazać "Hrabinę" - wziął na siebie inny Serb, Aleksandar Radulović oraz Snežana Panajotović. W dniu kradzieży Radulović z Rasoviciem weszli do jubilera w perukach i ciemnych okularach. Radulović potraktował sprzedawcę gazem pieprzowym, Rašović skradł klejnot. Gdy pracownik sklepu odzyskał wzrok i zadzwonił po policję, Różowe Pantery dawno zniknęły.

Po kilku latach wpadli wszyscy. Zatrzymani twierdzili, że działali w zmowie ze sklepem jubilerskim, żeby wyłudzić odszkodowanie od ubezpieczyciela. Diamentowy naszyjnik mieli zostawić w umówionym miejscu. Ale "Hrabiny" nigdy nie odnaleziono. Radulović odsiaduje w Serbii wyrok za inne przestępstwa, Radonić wpadł dwa lata później na lotnisku w Belgradzie i poszedł siedzieć za sprawstwo kierownicze co najmniej dwunastu napadów rabunkowych w Japonii i szmugiel kokainy.

 

Serbska katastrofa

Bałkańskie pochodzenie Różowych Panter to nie przypadek. Po katastrofie wojen domowych lat 90.  na Bałkanach stworzyło się znakomite miejsce do rozwoju zorganizowanych struktur przestępczych. Główna sprawczyni i przegrana bałkańskich wojen - Serbia, oraz Czarnogóra i Kosowo, które odłączyły się od Belgradu odpowiednio w 2006 i 2008 roku, były wyniszczone wojną. Brakowało tam pieniędzy, pracy i perspektyw, władzy - siły i autorytetu do wymuszania porządku i ścigania przestępców. A ci rekrutowali się spośród byłych wojskowych, doświadczonych, zahartowanych i nie mogących się pogodzić z utratą znaczenia i poziomu życia.

Obłożona sankcjami ONZ, izolowana politycznie Serbia Slobodana Miloszevicia nie mogła wiele zaoferować całej generacji młodych mężczyzn - poza wejściem w szeregi tworzących się gangów, które szybko rozpanoszyły się po kraju. Struktury gangsterskie zdublowały władze administracyjne, w Serbii rozwinął się przemyt narkotyków, papierosów i alkoholu. Pragnący uczciwej i dobrze płatnej pracy nie mieli większych szans, by ją znaleźć. Przykład? Położone około 240 km na południe od Belgradu miasto Nisz - za Jugosławii bogate i świetnie prosperujące, dziś wciąż liżące rany po powojennej gospodarczej katastrofie Bałkanów.

Wielu Serbów, niepomnych zbrodni wojennych swoich rodaków, winą za NATO-wskie naloty, przegraną wojnę i fatalną sytuację kraju obarczało jednak nie serbskie armie i bojówki czy liderów - Miloszevicia, Ratko Mladicia czy Radovana Karadżicia, ale  USA i państwa zachodniej Europy.  Nic dziwnego, że dla młodych bezrobotnych Serbów, Czarnogórców czy Kosowarów ludzie Panter byli bohaterami. Nie musieli nawet niczym Robin Hood oddawać część łupu biednym rodakom. Nie - wystarczyło, że rabowali bogatych na Zachodzie .

Serbia otworzyła negocjacje z UE w 2014 roku - gdy reszta Europy Wschodniej już od 10 lat korzystała z unijnych benefitów. A starsi członkowie "Panter" doskonale pamiętają naloty NATO na serbskie pozycje, bombardowania Belgradu i powojenną beznadzieję.

 

Co wiemy dziś o Różowych Panterach?

W poprzedniej części tego tekstu nazwałem Pantery "zorganizowaną grupą przestępczą". Kluczowe pytanie brzmi: jak zorganizowaną? Wersje są dwie. Interpol nazywa gang "luźno zorganizowanym" - a to oznacza, że bandycka struktura może mieć bardzo rozproszone dowództwo centralne lub nawet być go pozbawiona. Poszczególne kilkuosobowe komórki Panter mogą nawet o sobie wzajemnie nie wiedzieć i się nie znać. Tak jest po prostu bezpieczniej - w razie wpadki nie będą bandyci nie będą mogli zdradzić wspólników.

Inną wersję przedstawił kilka lat temu reporterowi New Yorkera niejaki "Novak" - którego autor po długotrwałym śledztwie i wielu rozmowach z policjantami, handlarzami diamentów i pośrednikami i pomniejszymi graczami zidentyfikował jako osobę co najmniej dobrze poinformowaną w sprawie Różowych Panter. Reporter, który na spotkaniu nie mógł mieć ze sobą telefonu ani żadnych środków łączności, nie mógł też mieć pewności, że człowiek, z którym się spotkał, był tym, za kogo się podawał i czy powiedział mu całą prawdę, półprawdę czy może po prostu kłamał. Według jego słów jednak w rozsianej po Europie siatce Różowych Panter istnieje centralny system wyboru celów rabunku i przydziału grup do ich realizacji. Opisał też, jak z początkowej, pojedynczej grupy złodziei diamentów z Czarnogóry wyewoluowały aż cztery zgrupowania, upłynniające łup m.in. w Izraelu, po uprzednim przeszlifowaniu ich w Antwerpii.

Niezależnie od tego, jak wiele z opowieści "Novaka" jest prawdą, Pantery z całą pewnością zapracowały na miano niezwykle długowiecznego gangu. Gdy policja oderwie bałkańskiej przestępczej ośmiornicy jedną mackę, na jej miejsce wyrastają kolejne. Wpadka z 2016 roku, gdy w Barcelonie pojmano 5 członków gangu, raczej tego nie zmieni . Kto jest szefem grupy? Czy jest w ogóle jakiś szef? Jak wygląda rekrutacja do gangu? Jakie są jego wewnętrzne zasady, jeżeli jakieś istnieją? Gdzie są zrabowane kosztowności? Ilu członków liczy gang i czy w ostatnich latach tylko się przyczaił, żeby przeczekać, czy działania policji ograniczyły jego działalność? Tego wszystkiego, po kilkunastu latach śledztwa, wciąż nie wiemy.

 

Michał Gostkiewicz. Dziennikarz i redaktor magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej dziennikarz Gazeta.pl, "Dziennika" i "Newsweeka". Stypendysta Murrow Program for Journalists (IVLP) Departamentu Stanu USA. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu.

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU